Stoję z psem na trawniku. Moja
baletnica właśnie przymierza się do spuszczenia balastu po dziesięciominutowym
tańcu rannego łabędzia. Szykuję woreczek i kątem oka zauważam staruszka z
Yorkiem miniaturką kilka metrów od nas. Widzę, że tutaj również dwójeczka, więc
dziadzio schyla się i zaczyna namiętnie grzebać w bobkach pozostawionych przez
jego psa. Myślę sobie, może pies coś połknął i teraz mężczyzna próbuje to odzyskać
albo sprawdza czy nie ma robaków. Zbieram skarby Morfiny i zmierzam do kosza. W
międzyczasie widzę, jak staruszek nabija bobki na wykałaczkę oraz maszeruje z
osobliwym koreczkiem, mijając śmietnik. Pomyślałam, że jeżeli zbliży to do
swoich ust to obok łabędzi zaraz na trawie zatańczą i pawie. Pan zniknął mi z
oczu, jednak w ciągu następnych tygodni zaobserwowałam to samo zdarzenie. Pies
się wypróżnia, właściciel robi lizaka z bobków na wykałaczce i idzie z tym
przed siebie. Nie chciałam być wścibska ale ciekawość wygrała, więc podchodzę
do staruszka i pytam się co to za techniki zbierania odchodów, bo wygląda to
nieźle.
- A bo wie Pani, ja sobie
kwiatuszki na oknie hoduję, a po tym to tak świetnie rośnie –
- No ja rozumiem ale to czemu nie
do woreczka? Wygodniej chyba –
- A widzi Pani. Włożyć wygodniej
ale już wyjąć trudniej. A na patyku to od razu do ziemi wtykam i mam. Z Pani
psa to by dopiero było nawozu –
- Jak Pan chce to ja się
podzielę. Nie czuje się emocjonalnie związana z tym nawozem –
- Oj dziękuję ale nie mam aż tyle
kwiatków. –
Po czym poklepał Morfinę po głowie i ruszył do domu, w
jednej ręce trzymając smycz, w drugiej dzierżąc wykałaczkę z nabitymi trzema
bobkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz