Chciałam na wstępie zaznaczyć, że
jeżeli macie dzisiaj dobry nastrój i nie chcecie go sobie popsuć, to może
lepiej przejść do następnej historii, bo tutaj wesoło dzisiaj
nie będzie.
Niektórzy z Was pamiętają moją
babcię (z postu o penisie wołowym). Jeśli nie, to jest to kobieta z wielkim
poczuciem humoru i jeszcze większą miłością do zwierząt. Moja suka czuje do
niej uwielbienie, z wzajemnością zresztą. Czasem obie spiskowały przeciw mnie i
dzieliły się jedzeniem kiedy nie widziałam. To właśnie od babci Morfina
dostawała najlepsze ciastka, gryzaki i zabawki. Kiedy przychodziłyśmy w
odwiedziny, pieszczotom nie było końca a suka stanowczo odmawiała opuszczenia
mieszkania.
Dwa lata temu babcia dowiedziała
się że ma raka płuc. Wiadomość przyjęła zaskakująco spokojnie, poddała się
operacji i leczeniu. Udało się trochę spowolnić to paskudztwo, jednak po jakimś
czasie okazało się że znaleziono przerzuty w węzłach chłonnych i stawach.
Babcia zaczęła mieć problemy z chodzeniem, jednak uwielbiała spacery z moją
suką do tego stopnia, że brała psa, balkonik i niestrudzenie, zaliczając po
drodze wszystkie możliwe ławki szła dalej. Kilka tygodni później, na dalsze
dystanse jeździła już o wózku inwalidzkim. Potrzebowała pomocy tylko przy
schodach, z całą resztą radziła sobie świetnie. Morfina dalej towarzyszyła
babci w spacerach, idąc na smyczy przypiętej do wózka. Potrafiły nie wracać
kilka godzin, bo jak tłumaczyła babcia „zagadały się”. Czasem widziałam przez
okno jak siedziały pod cukiernią i jadły loda na spółę. Suka wafelek a babcia
całą resztę. Niestety rak był nieubłagany i wkrótce potem zabrał babci głos.
Mogła mówić tylko szeptem, co jednak nie przeszkadzało jej w kilkugodzinnej
rozmowie z psem na balkonie, czy opowiadaniu świńskich dowcipów przy obiedzie.
Kryzys nadszedł kiedy stawy zaczęły ją boleć do tego stopnia, że uniemożliwiały
jej wykonywanie podstawowych czynności. Leki przeciwbólowe przestały działać.
Każdy ruch kosztował ją naprawdę wiele. Pomagaliśmy jej jeść, podcierać się i
kąpać. Od tej pory nie wychodziła na spacery z psem sama. Nie była już w stanie
pchać wózka własnymi rękami i musiała mieć ciągłe towarzystwo. Psychicznie
starała się dalej być wesołą osiemnastolatką. Jednak bywały i gorsze dni.
Przygotowywałam właśnie obiad a babcia siedziała na wózku, na balkonie, łapiąc
promienie słoneczne. Jak zwykle towarzyszyła jej moja suka, ciałem właściwie
przyklejona do koła wózka. Mieszając makaron, usłyszałam chlipanie i pociąganie
nosem dochodzące z balkonu, więc popędziłam sprawdzić co się stało. Spytałam
babci czemu płacze? Czy ból się nasilił? Czy coś się stało? Nigdy nie zapomnę
tego zaszklonego spojrzenia, którym mnie wtedy obdarzyła. To była bezsilność.
Wyszeptała: „ Co to za życie, kiedy nawet nie mogę pogłaskać mojego psa mimo że
siedzi obok”. Kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Położyłam jej dłoń na
głowie suki. Kiedy Morfina zaczęła lizać drugą rękę babci i położyła swój łeb
na jej kolanach, łzy przestały płynąć i babcia trochę poweselała. Wyszłam do
kuchni pod pretekstem zamieszania zupy. Musiałam hamować własne łzy rękawem
bluzki. Nie mogłam znieść jej smutku i gdybym mogła wzięłabym to cierpienie na
siebie… ale nie mogłam. Musiałam wtedy tłumaczyć spuchniętą twarz nagłą alergią
na pyłki. Babcia nie była naiwna ale udawała, że mi uwierzyła i 20 minut
później wcinałyśmy lody z wiaderka, zaśmiewając się z pokazu mody męskiej w
telewizji. Co z tego, że nie jadłyśmy jeszcze obiadu.
Pojechaliśmy z babcią na umówioną
wizytę na onkologię. Czekaliśmy w kolejce 5 godzin, żeby dowiedzieć się że
kolejnej wizyty nie będzie. Przerzut do mózgu. Nieoperacyjny, brak możliwości
dalszego leczenia oprócz kontynuacji chemio- i radioterapii. Leki przeciwbólowe
bez zmian plus morfina dożylnie w razie bardzo silnego bólu. Babcia całą drogę
powrotną starała się nas pocieszyć. Chyba powinno być na odwrót. Powiedziała,
ze jak na pogrzebie będziemy za nią płakać, to się wróci i jak przez kolano
przełoży to tydzień nie usiądziemy. Chwilę potem zarządziła nałożenie
niebieskiej sukienki (w czarnej jej nie do twarzy), jasne stroje dla rodziny
(bo nie będziemy jak kominiarze szli przez całe miasto) i żadnej żałoby. Kilka
minut później babcia zastanawiała się czy to prawda co mówią o mężczyznach z
długim nosem, bo jeśli tak to chyba się zabierze za tego doktora.
Dni mijały a stan babci to
polepszał się, to pogarszał. Spacery odeszły w zapomnienie ze względu na zbyt
duży ból. Babcia traciła apetyt i jadła na siłę. Mówiła, że wszystko smakuje
tak samo. Zauważyłam jak suka kładła jej na kolanach swoje smaczki i
czekoladki. Role się odwróciły, teraz to ona chciała dokarmiać babcię.
Pewnego dnia, kiedy siedziałyśmy
wszystkie trzy na balkonie, babcia powiedziała do mnie: „ Paulinka ale Ty nie
bądź na mnie zła jak czasem będę się zachowywać jak nie ja albo zapomnę Twojego
imienia dobrze? To rak będzie taki nie ja. Ja Cię zawsze będę pamiętać, wiesz?
Tylko może nie będę umiała tego powiedzieć.” Wiem babciu. „ Jak już kiedyś
umrę, to przyprowadź do mnie czasem Morfi, dobrze? Ja wiem, że psom nie wolno
na cmentarz ale chociaż za siatką, żebym sobie na nią popatrzyła”. Przytuliłam
babcię na ile pozwalał mi na to jej delikatny stan i modliłam się żeby się nie
rozryczeć. W następnych tygodniach rak często przez nią przemawiał. Czasem nie
poznawała nikogo i dopiero po dłuższej chwili przypominała sobie, że ma dzieci,
wnuki i ukochanego psa. Bywały też dni kiedy była całkowicie sobą i żartowała,
że kiedy mówi szeptem przez maszynę tlenową to brzmi jak Darth Vader. Gdyby
miłość mogła zwalczać raka, to ustrojstwo nie miałoby szans.
Parę dni temu przyszłam do niej ze
słodkościami. Obaliłyśmy pół tortu we dwie, a potem babcia zarządziła pizzę.
Powiedziała, że ma taką ochotę że jak dostawca się nie pospieszy, to go na
swoim pojeździe czterokołowym wyprzedzi. To był jeden z tych lepszych dni.
Około 22 poszłam do domu, tej nocy dyżur przy babci pełnił mój wujek.
Uściskałam ją, dałam buziaka, podniosłam sukę, żeby też mogła dać babci całusa
i wyszłyśmy.
O 5 rano zadzwonił telefon. To był
wujek. Powiedział, że jeżeli chcemy pożegnać się z babcią, to teraz jest chyba
ostatni moment. Nie docierało to do mnie. Przecież kilka godzin temu
rozmawiałyśmy o krzywych nogach prezenterki w telewizji.
Pół godziny później weszłyśmy do
mieszkania. Ja, mama, moja siostra i nasz pies. Na miejscu był już ksiądz i
lekarz a spuchnięte twarze przybyłej rodziny świadczyły o stanie w jakim
znajdowała się babcia. Mimo podłączonej maszyny tlenowej miała potworne
problemy z oddychaniem i co chwilę traciła przytomność. Lekarz oświadczył, że
to już końcówka. Wszyscy siedzieli dookoła łóżka, a ja będąc dalej w szoku
stałam na uboczu i trzymałam rozhisteryzowaną sukę, która chciała staranować
księdza, lekarza i wszystkich którzy staną jej na drodze. Wtedy babcia
zacharczała. Lekarz pochylił się nad nią i stwierdził, że chyba próbuje coś
powiedzieć. Podałam smycz mamie i sama usiadłam przy łóżku. Nic nie zrozumiałam
ale z pewnością był to jeden wyraz. Lekarz powiedział : „morfina tak? Boli
Panią, dać zastrzyk?”. Babcia zaprzeczyła głową, chociaż widać było że kosztuje
ją to niewyobrażalnie wiele wysiłku i podjęła kolejną próbę wypowiedzenia
słowa. Usłyszałam „Mor–fi-nka”. Powiedziałam lekarzowi, że babci prawdopodobnie
nie chodzi o leki tylko o mojego psa. Spytałam czy mogą się pożegnać. Babcia
zaczęła potakiwać głową i usilnie chciała poruszyć ręką. Lekarz widząc reakcję
zezwolił ale dodał „tylko ostrożnie”. Podprowadziłam sukę, która zaczęła
popiskiwać i wpychać swój nos pod babciną dłoń. Babci udało się poruszyć palcem
i poskrobać sukę po czole: „ Zaj-mij… się ni-mi… ja już… mu-sze iść”.
Chciałabym Wam powiedzieć, co było dalej ale pamiętam tylko urywki. Uczucie
jakbym dostała w głowę czymś ciężkim. Jakieś dziwne chrupniecie w sercu. Lekarz
stwierdzający zgon. Wycie odciąganej suki, kiedy zasuwano plastikowy worek i
wynoszono babcię do samochodu pogrzebowego. Jakieś pytania, które padały w moją
stronę i moje odpowiedzi których nie byłam świadoma. Ponoć zdążyłam jeszcze
babcię przytulić ale tego też nie pamiętam. Właściwie z tego stanu wyrwałam się
dopiero na pogrzebie. Wszyscy płakali. Ja nie mogłam. Obiecałam babci. Późnym
wieczorem przemyciłam psa na cmentarz, bocznym wejściem. Suka położyła się przy
kopcu usypanej ziemi i zaczęła cicho skomleć i posapywać. Gdybym mogła,
zostałabym tam na noc ale ludzie zaczęli na nas zwracać coraz większą uwagę i
musiałam się zwinąć zanim zawiadomią służby. Było naprawdę ciężko odciągnąć
stamtąd Morfinę. To była najdłuższa droga w moim życiu.
Pies dalej widząc kogoś na wózku
inwalidzkim biegnie co sił w łapach, z wywalonym jęzorem i merdającym ogonem,
żeby chwilę później wrócić rozczarowana i zrezygnowana że i tym razem to nie
była babcia. To nie powstrzymuje jej jednak przed napastowaniem wszystkich
wózków inwalidzkich jakie tylko znajdą się w zasięgu jej wzroku. Przechodząc
pod mieszkaniem babci dalej wypatruje jej na balkonie. Szczerze mówiąc sama
również się na tym złapałam. Udało mi się dzisiaj zmusić ją Morfi do jedzenia,
którego odmawiała przez ostatnie 2 dni.
Pisałam ten wpis na
raty przez półtorej dnia, ponieważ nie byłam w stanie widzieć klawiatury przez
mgłę ( oj babcia spierze mi za to tyłek ). Chyba chciałam Wam
uświadomić potęgę psiego przywiązania.
Właściwie mam do Was prośbę.
Przytulcie dzisiaj kogoś bez powodu: matkę, siostrę, męża, dziecko, psa albo
złotą rybkę – nieważne. Ważne żebyście to zrobili, bo przekonałam się że nigdy
nie wiadomo czy nie robimy tego przypadkiem ostatni raz.
Dzięki, że przebrnęliście przez
ten tekst.
Tak mi przykro ........ przytul Morfinkę....
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się z Morfinką :( ;)
OdpowiedzUsuńWspółczuję... :(
OdpowiedzUsuńPowiedz Morfince, że babcią opiekuje się mój pies (najlepszy przyjaciel), który też zmarł na raka. Będzie im raźniej razem.
UsuńJaki ze jestem osobą która ciężko jest zmusić do płaczu to rzadko kiedy sie rozklejam. Ten wpis wywołał u mnie łzy. Bardzo współczuję tak ogromnej straty.
OdpowiedzUsuń