Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Trójnóg

Kiedy byłam mała i miałam jakieś 10 lat jeździłam do Raciąża do prababci i pradziadka z babcią oraz moją mamą. Prababcia kochała wszystko co się ruszało. Chociaż to była wioska zgarniała małe kotki, podkarmiała bezpańskie psy których było tam więcej niż tych z właścicielami. Niestety była bita i zastraszana przez pradziadka który hodował gołębie. Szanował tylko te zwierzęta i pastwił się nad resztą. Miał przy gołębniku psa do stróżowania w typie Owczarka, ale sporo od niego większego. 
Pies był bity łopatą, zaszczuty do granic możliwości, całe życie na łańcuchu, jadł tylko suchy chleb maczany w wodzie. Miał świerzba i inne paskudztwa oraz połamane zęby od gryzienia łańcucha. Wyglądał strasznie. 
Kiedyś złodziej ukradł najdroższe gołębie dziadkowi, bo jak miał je obronić pies na metrowym łańcuchu. Byłam wtedy z prababcią w domu (mama z babcią na targowisku) kiedy wparował pradziadek i wziął łopatę z zamiarem "zatłuczenia tego kundla co to nawet nie potrafi pilnować". Miałam 10 lat, byłam przerażona, widziałam go złego ale jeszcze nigdy aż tak. Prababcia próbowała mu przetłumaczyć, zasłonić sobą drogę, ale on tylko odepchnął ją na bok i ruszył w stronę drzwi. Uczepiłam się jego nogi i wręcz błagałam go żeby zostawił psa. Oberwałam wtedy i to porządnie chociaż zazwyczaj nie bił dzieci i skupiał się na maltretowaniu żony. Zapłakane siedziałyśmy w kuchni i słuchałyśmy tylko pisków psa i krzyków pradziadka. Wieczorem kiedy pojechał po gołębie do kolegi, zeszliśmy z prababcią na dół zobaczyć czy pies przeżył i czy można mu jakoś pomóc (kiedy pradziadek nie widział, prababcia potajemnie dokarmiała zwierzę gulaszami i kaszą inaczej prawdopodobnie by nie przeżył). Pies leżał na jednym boku, ledwo dyszał, ale kiedy podeszłyśmy rzucił się na łańcuchu w naszą stronę. Łańcuch go zatrzymał i pies znowu się przewrócił. Wezwałyśmy weterynarza który stwierdził, że psa nie da się uratować. Miał obrażenia wewnętrzne i połamane kości. Na prośbę prababci uśpiono psa, ale poleciła żeby zostawić go w tym miejscu, żeby mąż się nie zorientował. Pradziadek wrócił z gołębiami późno w nocy, zakopał psa, a następnego dnia przywiózł nowego wielorasowca wielkości małego cielaka, którego dostał od kolegi w celach stróżowania. Temu psiakowi też nie szczędził łopaty i głodzenia. O ile do poprzedniego psa nie dało się podejść (włącznie z pradziadkiem) i jedzenie podsuwało się kijem, o tyle ten reagował agresją tylko na dorosłych. Pies miał łeb właściwie na mojej wysokości ale cieszył się na każde dziecko jakie tylko znajdowało się w okolicy. Mimo, że prababcia gotowała i dawała mu jedzenie, wielokrotnie chciał ją pogryźć. Jednak kiedy dzieciom wpadła do niego piłka, mogły bez problemu po nią wejść i nie martwić się choćby zadrapaniem.
To strasznie złościło pradziadka. Przecież pies miał być agresywny w stosunku do wszystkich. Kiedy po raz kolejny użył wobec niego łopaty, pies rzucił się mu do ręki i ugryzł go. W furii pradziadek tak mocno się zamachnął, że złamał psu przednią łapę. Wyleciała wtedy moja babcia, mama, ja i prababcia i jakoś udało nam się go przytrzymać i wezwać policję. To była jednak mała wioska, komendant był jego kumplem i szybko go wypuszczono. 
W międzyczasie okazało się, że psu trzeba łapę amputować i nie da się jej złożyć. Kiedy pradziadek wrócił, zobaczył psa z obandażowanym kikutem, więc wiadomo było co z nim zrobi. Prababcia próbowała go ugłaskać, udało jej się go upić tak, że zasnął. Prababcia powiedziała wtedy do mnie, że najlepiej dla pieska jeśliby się zgubił i zamieszkał w jakiejś szopie, np. w tej opuszczonej za rzeką. Miałam 10 lat, ale zrozumiałam. Pies nie bał się tylko dzieci i chociaż strasznie się go obawiałam, wzięłam kaganiec (wtedy robione prowizorycznie z drutu) i zeszłam na dół, trzymając w ręku kiełbasę. Prababcia obserwowała mnie z okna. Pies jak zwykle ucieszył się na mój widok, zjadł kiełbasę i pozwolił sobie założyć kaganiec. Długo zajęło mi odczepienie łańcucha, ale w końcu mi się udało i trzymając jego koniec poszłam z psem za bramę. Nie wiedziałam co zrobię, jeśli nagle mnie pociągnie, był ogromny, a ja mała i prawdopodobnie puściłabym wtedy łańcuch, ale tak się nie stało. Pies wlókł się za mną o 3 łapach. Udało mi się go zaprowadzić tam gdzie chciałam, po drodze spotykając tylko kilku ciekawych ludzi, ale wtedy nie wtrącano się w nie swoje sprawy i zajmowano się sobą. Martwiłam się tylko, że znajdzie mnie policja i odstawią mnie i psa do domu, a pradziadek się dowie. Nikt nas nie zaczepił. Doszłam do tej szopy, przywiązałam psa jak umiałam, zdjęłam kaganiec i odeszłam. Wiedziałam że przyjdzie tu rano prababcia i da mu jeść. Było tak ciemno, że niemal biegłam do domu. Powiecie, że to nieodpowiedzialne ze strony prababci i może się z Wami zgodzę, ale gdybym długo nie wracała sama pewnie zawiadomiłaby policję. 
Wróciłam i zastałam prababcię uderzającą siekierą w budę psa i wyrywającą zawiasik na którym był łańcuch. Powiedziała, że tu musi wyglądać na ucieczkę i jakby pies się zerwał. Koło obiadu pradziadek wstał z kacem i poszedł z łopatą pod gołębnik. Uciekłyśmy wtedy wszyscy do sąsiadki. Tak na wszelki wypadek. Jak nietrudno się domyślić, pradziadek wpadł w szał. Dobijał się do sąsiadki aż nie usłyszał syren policji. Dostał "upomnienie" kazano mu się uspokoić i wrócić do domu. Musiałyśmy też tam kiedyś wrócić, ale chciałyśmy poczekać aż trochę ochłonie. Nie dał się nabrać. Sąsiedzi podkablowali mu, że w nocy wyprowadziłyśmy gdzieś psa. Pamiętam jak prababcia zgarnęła całe cęgi. Nie mógł pobić nikogo innego przy mamie i babci. Potem trochę utykała. Jak to zobaczyłam, coś we mnie pękło. Bałam się, że jak to powiem to mnie zabije, był niebezpieczny ale mimo wszystko jakaś dziecięca naiwność kazała mi to zrobić. Kiedy jadł coś w salonie podeszłam do niego i powiedziałam, że jeśli jeszcze raz pobije prababcię, pobiegnę na policję, ale nie tą tutaj tylko tą w sąsiedniej wiosce, że jeśli jeszcze raz uderzy jakieś zwierzę to spalę gołębnik ze wszystkimi gołębiami w środku (nie zrobiłabym tego ale to był jego słaby punkt) i również pobiegnę na policję, że jeżeli przyprowadzi jeszcze jednego psa to znowu go wypuszczę i może mnie bić, a i tak to zrobię. Pradziadek przestał jeść, popatrzył na mnie i powiedział że mam stąd spadać i to szybko, póki jest w nastroju. Powiedziałam że naprawdę to zrobię, że nie żartuję, a jeśli urwie mi nogę jak pieskowi to też się doczołgam do komisariatu i wiem gdzie leżą zapałki. Nie powiedział nic, a ja ulotniłam się z pokoju cała roztrzęsiona. Byłam przekonana, że jednak oberwę. Psa chodziłam karmić głównie ja i inne dzieci oraz prababcia. Dalej bał się dorosłych, ale po czasie, kiedy ściągnięto mu opatrunki i rany się pozrastały kulił się i przed nimi uciekał, nieprowokowany nie atakował. Po pewnym czasie odczepiliśmy mu łańcuch, ale nie uciekł z szopy i zwiedzał tylko jej okolice. Pradziadek dość szybko dowiedział się gdzie jest pies. To była naprawdę mała wieś, ale zostawił go w spokoju i udawał, że nic nie wie. Wiedział, że pies bawi się ze wszystkimi dzieciakami w okolicy. Pamiętam, że płakałam kiedy stamtąd wyjeżdżałam, ale prababcia obiecała mi, że będzie go codziennie karmić.
Zaraz po moim wyjeździe pradziadek oczywiście wrócił do katowania żony i znalazł nowego psa, ale kiedy przyjeżdżałam tam, starał się nad sobą panować. Psa odwiedzałam w każde wakacje i bawiliśmy się z nim całymi dniami. Nie opuszczał szopy, po prostu tam zamieszkał. Niestety parę lat później umarła prababcia i nie jeździliśmy już tam na wakacje, bo nie było do kogo. Pradziadek się rozpił i przepił mieszkanie. Umarł 3 lata po niej. Kiedy przyjechaliśmy na jego pogrzeb i załatwić sprawy testamentu, mieszkaliśmy u cioci 2 wsie dalej. Na rowerze pojechałam wtedy już jako nastolatka pod szopę łudząc się że pies tam będzie. Psa jednak nie było i brak śladów wskazywał, że już od dłuższego czasu. Mogłam się tego spodziewać. Dowiedziałam się jednak rozmawiając z ludźmi, że pies kiedy babcia nie była już w stanie go dokarmiać, a dzieci podrosły i o nim zapomniały poszedł szukać jedzenia do centrum. Panicznie bał się ludzi, uciekał przed wszystkimi. Chodził w nocy i wyjadał śmieci i resztki po targowiskach. Ludzie zaczęli mu rzucać jedzenie przez okna tak, że pies wyżył i włóczy się dalej po ulicach. Natrafiłam na niego dopiero 3 dni później kiedy pożerał rozjechanego gołębia na ulicy. Był wychudzony, widać było, że brak mu opieki weterynarza. Podeszłam do niego, ale jak tylko mnie zobaczył porwał gołębia i uciekł. Próbowałam wielokrotnie, ale nie dał się podejść. Nie pamiętał mnie po tylu latach, to oczywiste. Poza tym byłam dla niego już bardziej dorosłym niż dzieckiem. Dałam po piątaku dzieciakom na loda żeby złapały go na linkę i zaciągnęły do szopy gdzie można go było przycisnąć do ściany, odrobaczyć, podać szczepionkę itp. Pies dalej ubóstwiał dzieci i mimo, że nie miał już siły się bawić chętnie za nimi dreptał i ich lizał. Udało się (poszło wtedy całe moje kieszonkowe i wysępione po rodzinie pieniądze). Wiedziałam, że to niewiele bo kiedy wyjadę nikt się nim nie zajmie i dalej będzie bezdomny, brudny i zapchlony. Jednak tylko tyle mogłam zrobić. W następnych latach przyjeżdżając do ciotki co jakieś dwa, trzy lata, jeździłam tam sprawdzić czy dalej żyje. Widziałam czasem trójnoga jak przekuśkiwał przez centrum, dostawał resztki lodów od dzieci i choć nie podszedł już do mnie ani ja nie mogłam podejść do niego, to nie żałowałam że wtedy zrobiłam to co zrobiłam. Z opowieści ciotki wiem że spotykała go jeszcze kilka razy, kiedy jeździła na targowisko aż w końcu przestał się pojawiać. 
Podejrzewam, że umarł ze starości gdzieś w samotności. Do końca jednak uwielbiał dzieci, chociaż niektóre z nich nie traktowały go tak jak na to zasługiwał.

4 komentarze:

  1. Chyba nie byłam przygotowana na tą historię. Siedzę, ryczę i podziwiam dziecko jakim byłaś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram panią Agnieszkę, również czytam i ryczę jak bóbr od połowy historii.

    OdpowiedzUsuń