Swego czasu odbywałam praktyki w
gabinecie weterynaryjnym, w niewielkiej miejscowości i do jednych z wielu moich
obowiązków należało odbieranie telefonów. Nie wszystkie jednak były typowe:
- Gabinet weterynaryjny, słucham
–
- Dzień dobry, ja chciałem
zapytać czy czipujecie państwo zwierzęta? –
- Tak, oczywiście –
- A czy jest możliwy dojazd na
miejsce? Bo nie mam jak podjechać do gabinetu –
- Oczywiście, na terenie miasta
dojazd darmowo, poza miastem odpłatnie, o jakie zwierzątko chodzi, bo musimy
dobrać rozmiar sprzętu? –
- To właściwie będą dwa
zwierzątka –
- Rozumiem, a jakie? –
-… Wielbłądy –
Odsunęłam słuchawkę od ucha i
zaczęłam się jej przyglądać. Była 7 rano i widocznie informacje dochodziły do
mnie z pewnymi zaburzeniami.
- Przepraszam, mógłby Pan
powtórzyć, bo chyba nie zrozumiałam? –
- No… mam dwa wielbłądy do
zaczipowania, bo one lubią uciekać –
- … Mógłby Pan chwileczkę
poczekać? – spytałam, po czym przycisnęłam przycisk oczekiwania. Wielokrotnie
młodzież dzwoniła i robiła sobie żarty ale żeby dorosły mężczyzna? Zawołałam
szefową (fantastyczna kobieta) i wyjaśniłam sytuację:
- Pani doktor, bo mamy na linii
klienta, który chce zaczipować dwa wielbłądy –
Pierwszy raz widziałam taką
kompozycję zmieszania i konsternacji na jej twarzy.
- Możesz powtórzyć? –
- No, dzwoni mężczyzna który chce
zaczipować dwa wielbłądy –
Wyraz twarzy się nie zmienił.
- Paulina, jest za wcześnie,
możesz mi takie informacje przekazywać jak już będę po kawie? –
- Ja poważnie, co więcej wygląda
na to że ani nie jest pijany, ani nie żartuje –
- Daj mi telefon –
Podałam słuchawkę i przykleiłam
swoje ucho do drugiej strony telefonu, żeby też słyszeć rozmowę.
- Dzień dobry, mam nadzieję że to
nie są żarty z tymi wielbłądami i wie Pan że może Pan zajmować linię osobom,
które naprawdę potrzebują pomocy...-
- Nie, nie! Ja naprawdę
potrzebuję zaczipować dwa wielbłądy. One już dwa razy uciekły i szef mi kazał
zadzwonić do najbliższego weterynarza –
- Rozumiem, że ma Pan hodowlę? –
- … a nie! Bo ja nie
powiedziałem? Ja z cyrku dzwonię, rozstawiliśmy się kilkanaście kilometrów od
Pani gabinetu. To co, zaczipuje Pani? –
Sytuacja się rozjaśniła, więc
wzięłyśmy sprzęt, wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy pod wskazany adres. Ja
miałam się zająć jednym wielbłądem, szefowa drugim. Tak się złożyło, że ten mój
był grzeczny i poszło sprawnie, natomiast ten drugi postanowił obślinić na
zielono cały fartuch lekarki i na koniec jeszcze zwrócić swe śniadanie na jej
buty. Pożegnałyśmy się i wsiadłyśmy do samochodu. Szefowa zauważyła, że
przyglądam jej się z rozbawieniem.
- Nic nie mów, nie śmiej się i za
głośno nie oddychaj –
Postanowiłam pójść za radą,
chociaż kusiło mnie żeby powiedzieć, że do twarzy jej w zielonym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz