Wychodzę
rano z psem. 5 rano. Wyglądam tak jak wygląda człowiek o 5
rano,czyli źle. Mentalnie jeszcze leżę w łóżku więc
wszelkie procesy myślowe są spowolnione a do nóg zaczyna
dopiero docierać że wypadałoby się ruszyć. Obok klatki
naprzeciwko stoi starszy pan o laseczce i drze się : Altacet!....
Altaaaacet! Myślę sobie no niespełniony aptekarz jakiś. Po chwili
kiedy krew postanawia dotrzeć do mózgu odkrywam niczym
Sherlock Holmes że pewnie woła psa. Jestem ostatnią osobą która
się może wypowiadać na temat dziwnych imion, więc straciłam
zainteresowanie człowiekiem i namierzam moją sucz która
teraz skrupulatnie ogryza badyle. Pan dalej drze się Altaaaaceeet!
Jakiś czarny psiak chodzi pod drzewkami ale zdaje się nic sobie nie
robić z nawoływań. Gdzieś tak po 12 altacecie na drugim piętrze
otwiera się okno. Wychyla się z niego młody człowiek zaspany
chyba bardziej niż ja. Fryzura na Einsteina, przymróż oczu
do niezbędnych 5 milimetrów żeby cokolwiek widzieć, na
twarzy odciśnięta poduszka. Słowem ja o 4:30. Młodzieniec począł
krzyczeć do staruszka: dziadku co ty wyprawiasz?! Starszy pan
odwraca się w stronę otwartego okna i odkrzykuje: jak to co?!
Twojego psa wyprowadzam bo ty nie raczysz wstać o normalnej porze.
Po czym odwrócił się do drzewek i począł znowu krzyczeć:
Altaceeeet! (zazdroszczę ludziom którzy o tej godzinie są w
stanie tak głośno krzyczeć.... i stać... i oddychać).
Młodzieniec popatrzył chwile tępym wzrokiem, przesył informacji
do mózgu było widać gołym okiem i odkrzyknął: dziadku,
mówiłem Ci tyle razy! Axel! Pies ma na imię Axel!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz