Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 30 lipca 2018

Dlaczego czasem nie warto iść na łatwiznę

Kiedy przyjaciółka ma urodziny już za 3 dni, a w Tobie rodzi się koncepcja i wiesz że trochę przy niej spędzisz.
Czy mogłabym po prostu spakować te całe mniamnuśne dobro do ozdobnej torebki i wręczyć?
Oczywiście że tak.
Czy idę na łatwiznę i to robię?
Oczywiście że nie, bo jak ja nie narobiłabym sobie roboty, to nie byłabym sobą.
Przecież Piniata to dużo lepsze opakowanie niż zwykła torebka, a jako że potrzeba matką wynalazków postanowiłam że zrobię ją sama.
Zebrałam więc kartony, uformowałam na kształt konia, posklejałam klejem, taśmą i wszystkim co lepkie w domu, po czym po wyschnięciu oblepiłam gazetami (dla utwardzenia) i własnoręcznie zrobionym klejem z mąki.
Całość wyglądała tak:




W środku zamknięte już były łakocie i kolejnym etapem było ładne oblepienie wszystkiego bibułą tak, żeby wyglądało na jednorożca z prawdziwego zdarzenia.
6 godzin oblepiania i efekt wyglądał następująco:



Co typowe dla Morfiny, zdążyła już zaprzyjaźnić się z nowym koleżką.




Na szyję trafiła notatka, jednorożec otrzymał imię i całość była już gotowa do drogi.





Suchar zawsze spoko... 




Wiecie, nawet nie mając wiele można pokazać drugiej osobie że nam na niej zależy. 
Cóż, przynajmniej ja tak uważam.
Zawsze to nasza praca włożona w prezent pokazuje ile naprawdę znaczy dla nas ta osoba. Przecież nie staralibyśmy się dla kogoś mało istotnego. Dlatego dla ważnych dla mnie osób staram się włożyć w podarek cząstkę siebie. Czasem to wychodzi lepiej, czasem gorzej, a czasem wcale ale bardzo mądrzy ludzie powiedzieli kiedyś:
"Idąc łatwą drogą nigdy nie przekonasz się co straciłeś nie wybierając trudniejszej, lecz z trudniejszej drogi zawsze można zobaczyć tą prostszą"
Coś w tym jest.
Poza tym każda księżniczka powinna kiedyś dostać swojego jednorożca.
Najlepszego, przyjaciółko (wiem, że to czytasz) i mam nadzieję, że wyżyjesz się porządnie na Inocentym i jak najszybciej wyprujesz mu jego smakowite, kolorowe flaki. 

piątek, 27 lipca 2018

Taki patent, tylko że nie zadziałał

Macie tak czasem, że chcecie sobie pogadać do psa w przestrzeni publicznej ale żeby nie wyjść na wariata zakładacie słuchawki, żeby ludzie myśleli że po prostu rozmawiacie przez telefon?
No więc trzeba przy tym bardzo uważać. Zaraz Wam powiem dlaczego.
Pewnego słonecznego dnia (czytaj 40 stopni w cieniu, upał że jajka można smażyć na gołej ziemi, bo globalne ocieplenie) spacerowałam sobie z psem i nawijałam do niego w najlepsze, stosując tę właśnie metodę.
To była rozmowa w stylu:
"Byłabym wdzięczna gdybyś przestała już skubać tę trawę jak zawodowa koza i ruszyła do przodu", czy też "Nie sądzisz, że pół roku linienia to ciutkę za dużo" albo "Ciekawe czy są obroże we wzorek z donutem".
Wiecie, takie typowo luźne konwersacje ze sobą, tyle że na głos.
Zaczęłam podejrzewać że coś jest nie tak, kiedy mijający mnie ludzie lustrowali mnie z góry do dołu i mijali z zaniepokojeniem na twarzy, które wyrażało troskę i lekką nutkę strachu.
Pomyślałam, że moje myśli mogły wydawać się dziwne nawet jak na rozmowę telefoniczną ale to w końcu moja sprawa o czym rozmawiam z moim wyimaginowanym telefonicznym przyjacielem, więc kontynuowałam spacer.
Zatrzymałam się i zaczęłam o tym głębiej myśleć, kiedy pewna starsza pani z Westem na smyczy oddaliła się w pośpiechu, ciągnąc psiaka za sobą i spoglądając na mnie jakbym właśnie zaproponowała jej taniec nago przy fontannie.
Wtedy spojrzałam w dół i mnie olśniło.
Mam dla Was dobrą radę, jak już robicie taki manewr, upewnijcie się że Wasze słuchawki są przypięte do telefonu a nie wesoło dyndają sobie między Waszymi kolanami, a Wy wyglądacie jakbyście słuchali powietrza i jeszcze z nim dyskutowali.
Zaufajcie mi, wiem co mówię.

wtorek, 24 lipca 2018

Kanar też człowiek

Autobus. Godziny późno popołudniowe, każdy wchodzi wymęczony i szuka miejsca siedzącego, po czym zajmuje się swoimi sprawami.
Na przeciwko mnie siedzi mężczyzna w średnim wieki, wyciąga ze swojej torby piwo i kryjąc się jak mogąc, oraz zasłaniając się bluzą, zaczyna je pić.

Tuż obok niego siada mężczyzna w podobnym mu wieku i zaczynają rozmawiać:
- Przepraszam, wie Pan, że w autobusie nie można pić alkoholu? -
Koneser piwa chowa butelkę ale widząc, że został nakryty spuszcza wzrok i mówi:
- Ja wiem, ja normalnie bym tego nie robił, bo sam się brzydzę takimi ludźmi ale mam dzisiaj taki dzień że szkoda gadać -
- Można mandat zgarnąć, wie Pan? -
- Ja wiem ale wie Pan co, dzisiaj to mi już wszystko jedno, ten dzień nie może być gorszy. Ja tak przepraszam za to piwko, zakrywam żeby nie śmierdziało w autobusie ale pewnie i tak trochę czuć -
- Czyli normalnie Pan tego nie robi? -
- Nie, to tak wyjątkowo, słowo. Wszystko mi się zwaliło dzisiaj na głowę, przepraszam -
Mężczyzna, który zadawał pytania wstaje i odpowiada, wyciągając z plecaka legitymację kontrolera biletów:
- No dobra, to dzisiaj tylko pouczenie, a bilet Pan chociaż ma? -
Gość trochę w szoku, że gadał sobie przez ten czas z kanarem wyciąga bilet, podaje go, po czym z powrotem go chowa.
Kontroler życzy mu miłego dnia i idzie sprawdzać następne osoby.
Mężczyzna z piwkiem nie awanturował się, nie przeszkadzał, starał się wtopić w autobus jak to tylko możliwe, więc Pan od biletów postanowił być człowiekiem.

Można?

niedziela, 22 lipca 2018

Uwaga, chodzący Czarnobyl!

- Piękne ma oczy ten Pani pies, naprawdę -
- Dziękuję - odpowiedziałam i przyjrzałam się ciemnym węgielkom mojej suki, w których nie potrafiłam dojrzeć jednak nic niezwykłego.
Staruszka, która właśnie głaskała Morfinę i obsypywała ją pocałunkami, wyprostowała się i dalej trzymając swoją rękę na głowie mojego psa przybliżyła się do mnie jakby chciała mi zdradzić wielki sekret:
- Teraz to coraz więcej jest tych psów po Czarnobylu, niech Pani uważa -
Nie mogę powiedzieć że nie byłam zdezorientowana. 
- Co ma Pani na myśli? -
Spodziewałam się, że kobiecina wyjawi mi zaraz że po mieście włóczą się psie mutacje o dwóch głowach i sześciu kończynach i ja jakoś to przeoczyłam ale staruszka odpowiedziała głośniej i z większym oburzeniem:
- No te potworki o dwóch rożnych oczach! -
Chwilę przetrawiałam w głowie o co kobiecie chodzi i z niepewnością spytałam:
- Chodzi Pani o heterochromię? -
- A ja nie wiem czy one są homo, czy hetero. Wiem, że te psy zesłał sam diabeł jako karę. Napromieniowało je i teraz mają jedno oko takie a drugie takie! -
- Ale... to jest takie zaburzenie w barwniku. Najczęściej dziedziczne. Nie oznacza że ktoś się napromieniował i dlatego to ma, przecież ludzie też to mają -
- No ludzie po Czarnobylu. Pani kochana. Pani jest młoda to nie wie ale ja pamiętam. Przed Czarnobylem to tego nie było nigdzie a potem się rozmnożyło cholerstwo i nawet do Polski zawędrowało -
Zwątpiłam trochę w mądrość kobieciny ale ludzie wierzą w różne rzeczy, więc postanowiłam ją przekonać, że się myli.
- Nie no, naprawdę. To nie ma z tym nic wspólnego. Te psy się takie urodziły i oprócz efektu wizualnego to nic im nie dolega -
- Pani mnie posłucha lepiej i trzyma siebie i swojego psa od nich z daleka. Ja to zawsze jak widzę, to laską odganiam, nie mam zamiaru umrzeć na napromieniowanie -
Straciłam nadzieję, że ją przekonam ale postanowiłam użyć ostatniego argumentu.
- Zapewniam Panią że przed Czarnobylem to też występowało. Różnobarwność tęczówki nie zaczęła się przecież od tamtego momentu -
- Ja nigdy wcześniej to tego nie widziałam a też psy mieliśmy i sąsiedzi mieli i dookoła biegały. Potem się takie porobiły -
Staruszka schyliła się znowu do Morfiny, która nie mając pojęcia o czym toczy się dyskusja siedziała wpatrzona w kobietę i szturchała nosem jej rękę.
- Muszę już iść, trzymaj się piesku -
Po czym wyprostowała się na ile pozwalał jej na to powyginany kręgosłup i ponownie przemówiła do mnie:
- Pani pamięta, jak zrobią jej się różne oczy będzie za późno. Szkoda psa -

No nic. Zostaje mi tylko biegać z czujnikiem Geigera po okolicy i uważać na psy z heterochromią.



sobota, 21 lipca 2018

Komisarz Alex

Pod sklepem zaczepił nas pewien napromilowany jegomość. (Nie wiem co z tym jest ale Morfina ma tendencję do przyciągania ludzi z procentami w organizmie).
Mężczyzna zgiął się nagle w łydkach (tzw. stawy rzekome, występujące tylko u ludzi o odpowiedniej ilości alkoholu we krwi), obniżył lot tak, żeby znaleźć się głową na wysokości psiego pyska, spojrzał suce głęboko w oczy, po czym przeniósł spojrzenie na mnie i spytał:
- Gryzie? -
- Nie, można pogłaskać -
Jegomość uśmiechnął się bardziej do psa niż do mnie i umieścił swoją rękę na głowie Morfiny.
- A to jest ten pies taki policyjny, jak ten... no... Komisarz Alex. To jest ta rasa? -
Obróciłam głowę żeby spojrzeć jak daleko jest mojej suce do Owczarka niemieckiego i z przykrością stwierdziłam, że nawet z przymrużonymi oczami jest jej dość daleko.
- Nie, to jest Golden. Nie ta linia rasy -
- A podobny taki. Atakuje na komendę? -
Przeanalizowałam w głowie możliwości Morfiny jeśli chodzi o agresję i doszłam do wniosku że mogłaby ewentualnie przepuścić atak śliną.
- Przykro mi Pana rozczarować ale ten pies nie zna się na używaniu zębów -
Koleżka przyjrzał się psu, poklepał go po głowie i z pewnością siebie godną znawcy rzekł:
- Jakby go dał do wojska, to by go nauczyli... albo do policji. Mówię Pani, komisarza by z niego zrobili. Ma warunki. -
Po czym wstał (po trzech próbach udało mu się ponownie przyjąć pozycję dwunożną) i odszedł, nie tłumacząc mi dokładnie jakie warunki miał na myśli.
Może czegoś nie widzę. Może nie dostrzegam jej wrodzonego talentu do bycia psem policyjnym. Może mój pies mija się z powołaniem.
Któż to wie.

środa, 18 lipca 2018

Mała dygresja o ludziach antyzwierzęcych

Zaskoczę Was dzisiaj. Siedzicie? To siądźcie. Chyba że już siedzieliście, to wstańcie i usiądźcie tak dla pewności, że siedzicie.
Ludzie posiadają zwierzęta.
Ja wiem, szok ale poczekajcie chwilę.
Większość ludzi posiadających zwierzęta kocha te zwierzęta. Wiecie, spełnia podstawowe potrzeby takie jak jedzenie, czy spacer w zależności od tego czego to zwierzę potrzebuje ale oprócz tego darzy je uczuciami.
Ludzie się martwią kiedy to zwierzę jest chore, cieszą się kiedy zrobi zdrową kupkę po raz pierwszy od tygodnia i starają się nie zwariować kiedy kupka nie jest zdrowa już trzeci raz w tym miesiącu.
Słowem traktują go jak członka rodziny.
Wszystko fajnie i pięknie ale jednak są ludzie na świecie którym to przeszkadza.
Ludzie którzy tak bardzo nie mają własnego życia, że zaczynają wtrącać się w Wasze. Ludzie typu "to nie jest dziecko, przestań go tak traktować" albo "o fuj, jak możesz pozwolić żeby lizał Cię po twarzy" lub też "przecież on może mieć robaki, umyj ręce po głaskaniu".
Poważnie, jest gdzieś na świecie właściciel psa lub kota (lub aligatora, nie dyskryminujmy), który po każdym pogłaskaniu biegnie do łazienki, szoruje ręce i nie dotyka tego zwierzęcia następnych kilka godzin? Chciałabym poznać tą osobę, naprawdę. Chciałabym ją poznać i zadać kilka pytań.
Uważam, że ludzie krzywiący się lub komentujący fakt że mój własny, prywatny, osobisty pies mnie polizał są po prostu zazdrośni. Nie rozumiem na co się patrzą? Też chcą buzi? Ode mnie? Od niej? Trzeba sobie zasłużyć w obu przypadkach ale możemy się dogadać, wystarczy powiedzieć.
To samo jeśli chodzi o słynne "co Ty ją tak adorujesz, ciągle o niej mówisz, ciągle ją ze sobą zabierasz".
Po pierwsze to jest ktoś, z kim spędzam blisko całą dobę swojego życia w wakacje i większość doby w resztę roku i to tylko dlatego, że nie da się jej przemycić na uczelnię. Śpi w tym samym pokoju co ja, je w podobnej godzinie co ja, wszędzie za mną chodzi, zawsze musi mieć kontakt z moją ręką i uwielbia mnie cokolwiek bym nie zrobiła czy powiedziała. Oczywiście że będę o niej mówić i ją adorować, spędza ze mną więcej czasu niż ktokolwiek inny.
Po drugie. Jeśli nie masz zwierząt, nie zasypuję Cię informacjami ani historiami o moim psie. Liczę na rewanż i oszczędzenie mi tematów motoryzacji, polityki i piłki nożnej. Natomiast jeśli rozmawiasz w gronie w którym przynajmniej dwie osoby to psiarze, to sam to sobie zrobiłeś i zawsze możesz się wycofać.
Tak, owszem, zabieram ją gdzie tylko mogę ale jeśli nie lubisz jej towarzystwa to prawdopodobnie nie polubisz też mojego. Szalenie mi przykro. Takie są realia.
"Dlaczego w Twoim telefonie są same zdjęcia Twojego psa?"
Widziałeś ją? Patrzymy na ten sam słodki pychol? Komu mam robić zdjęcia? Sobie? Jak już robić zdjęcia to czemuś ładnemu, po co karmić depresję.

A 1473 zdjęcia mojego psa to wcale nie jest dużo, umówmy się.
"Masz obsesję na jej punkcie, przestań"
Przepraszam, krzywdzę Cię tym? Urażam Twoje uczucia? Czujesz się zraniony? Wezwać lekarza?
Nie palę, nie piję, nie biorę narkotyków. Myślę że to najbezpieczniejsza opcja z możliwych na punkcie której można dostać obsesji. Nazwij ją moim nałogiem, jakby nie było imię zobowiązuje.
"Jak możesz się tak do niej tulić, ona wszędzie zostawia sierść"
Pffff. Składam się właściwie w 80% z jej sierści. Przeszkadza Ci to? Chcesz się przytulić? Trzeba było powiedzieć ale można tą sytuacje naprawić, ludzkość wynalazła rolki do ubrań, najlepszy wynalazek od czasów żarówki. Boom. Była sierść, nie ma sierści.
"Jecie loda na spółkę? Zaraz zwymiotuję"
Ok, tylko odwróć głowę w drugą stronę.
Można wymieniać i wymieniać ale warto zrozumieć jedną rzecz.
Właściciele zwierząt zawsze będą mieć lekkiego bzika na ich punkcie i cokolwiek nie powiedziałaby obca osoba, będzie się dla nich to liczyć mniej niż uczucie jakim darzą to zwierzę.
Miłość to jest bardzo ludzkie uczucie i czasem to uczucie jest przelewane na osobnika innego gatunku niż własny. O ile pomijamy w ogóle fakt zoofilii (to jest bardzo zły przykład miłości do zwierząt) i problemy psychiczne, które przejawiają się w antropomorfizowaniu zwierząt i przesuwaniu ich do rangi człowieka, to to uczucie jest zupełnie normalne, nawet jeśli ktoś się z tym nie zgadza.
Miłość, pokój i akceptacja.
Dziękuję za uwagę.

wtorek, 17 lipca 2018

Kiedy dorosłam, jak to się stało, jak to cofnąć

W poniższym poście występują wulgaryzmy, Czytelnicy poniżej 18 roku życia proszeni są o opuszczenie pokładu.

Spaceruję z psem. Żadna nowość, wręcz rutyna. Czynność którą wykonuję niezmiennie od 6 lat, kilka razy dziennie. Przede mną drepta mały chłopczyk. W wieku, w którym można jeszcze o nim powiedzieć, że jest słodki bez podejrzeń o pedofilię. Taki maksymalnie koniec pierwszej klasy podstawówki. Na bank mu jeszcze mleczaki nie wypadły. Nazwijmy go roboczo Kajtuś. Wygląda na Kajtka, do tak słodkiego dziecka nie może pasować inne imię niż Kajtek. To musi być Kajtek. Otóż do małego, słodkiego, uroczego Kajtka po chwili dołącza jego kolega i wręcza mu pudełeczko. Myślę jak słodko, dzieci dzielą się cukierkami, gumami, czy kartami do zbierania, cokolwiek w tym pudełeczku jest. Jak pięknie, jak niewinnie. Mali koleżkowie zaczynają między sobą rozmawiać, wtem Kajtkowi wyrywa się soczyste "kurwa". Nie no, niemożliwe, przesłyszało mi się, ja w tym wieku bałam się powiedzieć "kurde" żeby mnie koleżanki do rodziców nie podkablowały, bo wtedy szlaban na Pokemony jak nic. Przekonuję więc siebie, że to musiało być inne słowo, a mój spaczony umysł podłożył takie bezeceństwo w usta niewinnego Kajtka. Kajtek by nie mógł. Kajtek by nigdy tego nie zrobił. Lecz zaraz potem słyszę "no ja pierdolę, mówiłem Ci że mnie kurwa nie puści, pojebany jesteś?". Jakby mi ktoś strzelił w pysk. Mam ochotę podejść do tego dziecka i spytać dlaczego rujnuje swój uroczy wizerunek i niszczy mi światopogląd. To jednak nie wszystko. Ze słodkiego pudełeczka wspomnianego wcześniej, słodkie rączki słodkiego Kajtka wyciągają szluga. Nie wiem jak wcześniej tego nie zauważyłam ale na opakowaniu ewidentnie jest napisane "Marlboro".
Tyle pytań. Kto Cię skrzywdził? Kto Ci to sprzedał? Dlaczego? Czy ty wiesz, że to nie jest guma do żucia? Ile Ty masz właściwie lat? Gdzie zmierza ten świat? Czy ktoś ma pasa? Za moich czasów wystarczyła sama wizualizacja otwieranej szafy i przypominały mi się grzechy z dnia porodu.
Kajtek wyjmuje papierosa i podpala, a następnie zaciąga się pełną piersią i spogląda na mnie. Nasze oczy się spotykają i chyba widzi w nich pogardę, dezaprobatę i rozczarowanie, bo przemawia do kolegi:
- Chodź gdzie indziej bo nas zaraz kurwa podkabluje - 
Że przepraszam? Że ja? Że co się właśnie stało? Gdzie mówisz mieszkają Twoi rodzice?
Jestem w takim stadium niedowierzania że nie potrafię wydukać jednego słowa i tylko odprowadzam dwójkę dzieci wzrokiem, z szeroko otwartymi oczami.
Ja nie wiem, może ja już jestem stara. Prawdopodobnie jestem już stara.
Obiecałam też sobie jak byłam młodsza, że nigdy nie będę mówić "za moich czasów" bo tylko starzy ludzie tak robią... ale za moich czasów, w ich wieku jedynymi nałogami były dla nas Vibovit, żelki Haribo i Frugo.
No może jeszcze Pokemony, bo kto kurczę nie leciał oglądać jak Pikachu, uwieszony na ramieniu Asha wędruje przez niezliczone krainy pełne małych stworków.

poniedziałek, 16 lipca 2018

Turbo kobita

Byłam ostatnio na takiej otwartej siłowni na powietrzu. Wiecie... żeby poudawać przed samą sobą że mam kontrolę nad własnym ciałem.
Obiekt składał się na kwadrat o szerokości jakieś 6 metrów, ogrodzony siatką, w środku kilka sprzętów treningowych.
Kiedy tam weszłam, na orbitreku zasuwała już kobiecina, która na spokojnie mogłaby być moją babcią, a nie wiem nawet czy nie prababcią. Przebierała tymi nóżkami jak Usain Bolt po usłyszeniu sygnału startu. No ja byłam pod wrażeniem.
Obeszłam kilka sprzętów i po 20 minutach wylądowałam na orbitreku na przeciwko babeczki, która dalej piłowała swoją maszynę, jakby od tego zależało jej życie i nie miała zamiaru nawet myśleć o zatrzymaniu się. Pomyślałam że głupio by było pokazać że mam gorszą kondycję (a śmigała tam już z pół godziny najmniej), więc postanowiłam sobie udowodnić że też potrafię.
Posłuchajcie... to był błąd.
Moje nogi zaczęły płonąć tak w 10 minucie, mózg włączył awaryjne zasilanie w 20, a babcia dalej pedałowała. Po 30 minucie byłam zdolna uwierzyć że to robot albo bardzo młoda kobieta z rzadką chorobą skóry. 10 minut później stwierdziłam że się poddaję, niech bierze koronę, wole być żałosna ale żywa. Z gracją ośmiornicy ześliznęłam się z maszyny i odkryłam, że moja władza w nogach została zatracona. Tak po prostu, była kontrola, nie ma kontroli. Ruchami Michaela Jacksona przemieściłam się więc bliżej bramy, udając że owszem, to mój naturalny chód, przecież naprani kowboje są teraz w modzie, a ja totalnie ogarniam sytuację grawitacji, obrotu ziemi i innych sił które nagle postanowiły odebrać mi godność. Pożegnałam się ładnie i skierowałam do bramy. 
Do kobiety zadzwonił telefon.
Nie podsłuchiwałam, ok? Po prostu na wacianych nogach chodzi się bardzo powoli. Usłyszałam jak babeczka bez żadnej zadyszki, czy innej oznaki zmęczenia mówi:
- No, za godzinkę gdzieś będę w domu, to pójdziemy na te rowery -
Że co?!
Wychodzę. Wychodzę zanim podeptam własną samoocenę. Gdzie jest klamka? Przed chwilą tu była. Brama magicznie okazała się istnieć po drugiej stronie. Płynnym ruchem ponownie przeszłam obok kobiety, unikając kontaktu wzrokowego.
Nie wiem czemu ale mój podziw wygrał nagle nad zazdrością i wypaliłam:
- Ma Pani ekstra kondycję -
- A dziękuję Ci kochanie ale jak byłam młodsza to dopiero mogłam się pobawić -
Nie wątpię. Minęłam damską wersję Yohana Blake'a i zaczęłam wić się w stronę wyjścia.
Ta pani spokojnie mogłaby zostać moim trenerem personalnym i mentalnym guru w jednym. Jak ją znowu spotkam to spytam ją o sekret życia, bo ja chyba nie dostałam memo w tej sprawie.
A może kiedy rozdawali samozaparcie ja stałam w kolejce po pączki... mogło tak być.

sobota, 14 lipca 2018

Morfina, władczyni gromów

Mój pies przerósł dziś sam siebie.
Podczas spaceru, widząc jakąś górkę, kawałek zieloności i trzy inne, bawiące się psy, postanawiam być dobrą matką i uwolnić fokę ze smyczy co by się wyhasała z kolegami i koleżankami.
Pieski wesoło biegają, podgryzają się po nogach i ślinią sobie nawzajem uszy, czyli typowa zabawa dorosłych zwierząt, które w duszy wciąż mają trzy miesiące.
Matka natura okazuje się być jednak okrutna i wychodzi na to, że to wielkie i szare co zasłania słońce to jednak bokiem nie przejdzie i w oddali grzmoty zaczynają sobie robić perkusję z pobliskich samochodów. Sekundy później pierwsze krople deszczu oznajmiają mi że czas udać się w stronę domu, bo zaraz trzeba będzie tam biec, a to w mojej obecnej kondycji mogłoby bezpośrednio przyczynić się do mojego przedwczesnego zgonu.
Błyskawice mrygają, deszcz zaczyna padać z większą częstotliwością i dyskoteka się rozkręca. Psy wołane czy też nie rozbiegają się wystraszone zaburzeniami pogody i ładują się pod wózki, do torebek, czy na ramiona właścicieli, żeby tylko nie zmoknąć i uciec od tych swoistych fajerwerków. Rozglądam się za moim pączkiem z nadmiernym owłosieniem i dostrzegam, że stoi na samym szczycie górki, dumna niczym posąg i patrzy gdzieś w dal. Nawołuję, pogwizduję, a chmury z szarych robią się granatowe, tymczasem Morfina - królowa burzy, siostra gromów postanawia stać na szczycie górki i przyglądać się oddalającym się w popłochu ludziom. Oberwanie chmury, ja przekrzykując grzmoty wciąż próbuję ściągnąć na dół psa, lecz moje dziecko Thora stoi dalej z podniesioną głową i wywalonym jęzorem nie zwracając uwagi na deszcz, grzmoty, czy błyskawice. O nie, nie, ona jest teraz w wyższym stadium zrozumienia, w innym wymiarze, medytuje tam o rzeczach o których ludziom się nawet nie śniło, a ja lezę pod górę w mlaszczących butach i ze strumieniem spływającym z moich włosów i pleców. Docieram na szczyt, zapinam władczynię sztormów na smycz i schodzimy razem na dół, po drodze wykonując parę eleganckich zjazdów z telemarkiem. Na tym etapie jestem tak mokra, że nie opłaca mi się już biec do domu, więc powoli do niego człapiemy. Jakieś dziesięć metrów od klatki schodowej zaczyna się ewidentnie przejaśniać. Kogoś to dziwi? Mnie też nie właśnie. Na klatce, pod zadaszeniem stoi sąsiad:
- Ojej, złapało Was? -
Mam ochotę odpowiedzieć, że nie. Że zrobiłam sobie po prostu prysznic w pobliskiej fontannie, a ta burza to zbieg okoliczności.
- Ja to Pani zazdroszczę. Ten Pani pies to się ani burzy nie boi, ani deszczu. Mój to by zaraz do domu uciekał, a ten to mokrutki wraca i jeszcze się cieszy. Skarb taki pies, naprawdę fajny, tylko suszyć go pewnie długo trzeba, taki mokrutki teraz jest, aż z niego kapie! Nie wiem kto bardziej mokry jest, Pani, czy ten pies -
Odpowiadam że prawdopodobnie ja, chociaż pod suszarką dłużej będzie siedział pies.
- Taki dziwny pomysł chodzić w deszczu ale nie, nie, ja nie oceniam. Dobrze, że pies znosi te Pani dziwności. Bardzo dobry pies, bardzo dobry -
Tak... bardzo dobry pies, też tak uważam.

czwartek, 12 lipca 2018

Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka

Mam znajomego, który również ma Goldena. Oprócz Goldena, ma też jednak pewien problem.
Ludzie często mylą tę rasę z Labradorem, Owczarkiem podhalańskim, a bywało że nawet z Shiba inu. Jeśli ktoś pyta mnie "co to za rasa?", odpowiadam. Jednak nie czuję wewnętrznej potrzeby uświadamiania każdej żywej istoty która odważyła się pomylić Goldena z Labem, czy innym podobnym psem (nie oszukujmy się, te dwie rasy wizualnie różnią się od siebie tylko ilością futra), oraz wyładowywania swojej frustracji za tą pomyłkę na człowieku który śmie nie znać całej księgi kynologicznej na pamięć. Nie obrażam się więc za długowłosego Labradora, małego Podhalana, czy kundla. Dla obcych ludzi mój pies może być dalmatyńczykiem na sterydach, naprawdę niewiele mnie to obchodzi.
Mój znajomy jednak... no to jest zupełnie inna historia.
Uznaje, że skoro już posiada rasowego psa, do tego z dobrej hodowli (czego nie omieszkuje zaznaczać przy każdej rozmowie z innym właścicielem psa), to ludzie powinni, ba, nawet muszą o tym fakcie wiedzieć. Tym samym każdy nieszczęśnik, któremu Golden pomyli się z Labradorem dostaje darmowy wykład o różnicach anatomicznych i zdolnościach obu ras, żeby już nigdy nie przyszło mu do głowy popełnić tego błędu. Próbowałam z nim rozmawiać i przekonać go żeby trochę odpuścił ale najwidoczniej uznał za swoje powołanie uświadomić cały glob jak wygląda Golden Retriever, jak to się pisze, jakie są jego wymiary i czym powinno się go żywić.
Pewnego dnia spotkaliśmy się na spacerze i tak się złożyło że szliśmy w tym samym kierunku. Nasze futra wesoło plątały nam się między nogami, a w naszym kierunku, merdając ogonem zmierzał mniej więcej podobnej wielkości pies z właścicielem na drugim końcu smyczy. Zwierzołki odstawiając helikopter ogonem zaczęły obwąchiwać się po tyłkach, jednocześnie dostając z liścia wachlarzem futra osobnika którego obwąchiwały.
Rozpoczął się festiwal radości psów, które znalazły jakiś piękny wyciamkany badyl i zaczęły się ganiać po zielonej trawce. Nasza trójka natomiast stała na uboczu, uważnie obserwując lawirujące między drzewami psy. Kolega postanowił zabłysnąć i pochwalił drugiego właściciela słowami "piękny Pit bull".
Mężczyzna najpierw pobladł, potem pociemniał, a na końcu stał się niemal przezroczysty i z wyrzutem odrzekł:
- To jest Amerykański staffordshire terrier -
- Proszę? -
- Potoczna nazwa to Amstaff... -
- Oh -
- ... ale jest ona nieprawidłowa i powinno się używać pełnego nazewnictwa -
- Tak, przepraszam. Pomyliłem się -
- Naprawdę nie wiem jakim trzeba być ignorantem, żeby pomylić dwie, bardzo różne rasy -
- Tak, mówiłem już, nie chciałem Pana urazić -
- Jeśli nie ma się pewności wystarczy zapytać -
- Byłem przekonany że to Pit bull -
- Chce Pan mi powiedzieć że szczeniak po czempionach nie wygląda na swoją rasę? Proszę Pana to jest chodzący wzorzec! -
- Jasne, ja tylko... -
- To jest już naprawdę przesada, ten pies kosztował więcej niż samochód z salonu -
Zabrałam Morfinę i oddaliłam się machając zawstydzonemu i zdezorientowanemu znajomemu na pożegnanie. Sądząc po zdenerwowaniu właściciela Amstaffa, był przed nim długi wykład odnośnie ras i cen za które można je nabyć.
Cóż, trafił swój na swego.

czwartek, 5 lipca 2018

Nagroda złotej szumowiny wędruje do...

Czytałam ostatnio artykuł o rodzinie, która zasłużyła na tytuł najlepszych ludzi jakich nosiła piękna matka ziemia.
To oczywiście ironia, pozwólcie że szybko streszczę Wam sytuację... i nie pijcie kawy, nie będzie Wam już potrzebna. Podarujemy sobie także nazwiska bo RODO, a nie do twarzy mi w pasiaku.
Rodzina składała się z ojca, matki, dwójki dzieci i psa. Było tak, dopóki pan domu nie stwierdził, że piątka to już tłok i należałoby pozbyć się tego, który nie wypowie się w swojej obronie. 
Piękny, kochający psiak trafił do schroniska.
Nie najgorszy scenariusz powiecie? Przecież psom przytrafiają się straszniejsze rzeczy. Właściciel mógł wymierzyć mu sąd ostateczny łopatą albo związać i wrzucić do rzeki, czy też porzucić gdzieś na drodze. O co Ci chodzi Paulina!
Moment, też tak myślałam.
Właściciele pożegnali się z psem i odeszli, łamiąc mu tym samym serce. Pies kilka miesięcy tęsknie patrzył w bramę schroniska, w nadziei że lada moment ujrzy w niej swoich ludzi. Jak każdy pies, zapewne myślał że został tam tylko na chwilkę i właściciele zaraz wrócą... no i wrócili ale nie po niego.
Po kilku miesiącach od zostawienia swojego psa w schronisku ci... ludzie, przyszli tam ponownie żeby zaadoptować innego psa.
Ich członek rodziny siedział pięć metrów dalej, patrząc tęsknie przez siatkę , skomląc i merdając, próbując zwrócić ich uwagę, a oni bez skrupułów wyszli ze schroniska z innym psem.
To jak adoptować dziecko z sierocińca i po kilku miesiącach wymienić je na nowe. Mogę sobie tylko wyobrazić zagubienie i zdezorientowanie tego zwierzęcia, kiedy jego rodzina wyszła zostawiając go znowu samego.
Mogli chociaż wybrać inne schronisko.
Historia skończyła się dobrze dla psa i znalazł nowych, kochających ludzi, z którymi zamieszkał.
Myślę, że można to nazwać Happy Endem.
Psu życzę długiego i radosnego życia z nowymi właścicielami, natomiast co do poprzedniej rodziny... mam nadzieję że dla takich ludzi jest wyznaczone specjalne miejsce w piekle.