Jechałam autobusem do domu. Było
koło godziny 16 i wracałam właśnie z zajęć. W trakcie jazdy nastąpiła blokada
kasowników i kobiecy głos oświadczył pasażerom, że należy przygotować bilety do
kontroli. O tej godzinie w autobusie było tłoczno, do tego stopnia że gdyby
ktoś zemdlał tłum podtrzymałby go w tej samej pozycji resztę drogi. Trwała
zaciekła walka o tlen i każdy robił glonojadka przy uchylonych szybach lub
blisko drzwi autobusu. Słowem idealny moment, żeby teraz grzebać w torebce w
poszukiwaniu skasowanego biletu. Kontrolerzy przeciskali się dzielnie przez
tłum, jak dzieciaki w basenie z piłkami i wystawiali mandaty zapominalskim,
którzy albo biletu nie posiadali albo też „zapomnieli” go skasować. Zabawa
trwała w najlepsze, kiedy autobus zatrzymał się na przystanku. Drzwi się otworzyły
i wysiadło kilka osób. Na chodniku stał młody człowiek zasłuchany w muzyce,
którą było słychać przez założone słuchawki. Pokonał pierwszy stopień autobusu
i zastygł. Zorientował się że po pojeździe grasuje kontrola a jeden z „kanarów”
stoi tuż przed nim i właśnie wypisuje komuś mandat. Młody człowiek wycofał się
z gracją ze stopnia, jakby właśnie wpadł na ucztę wilków i chciał zostać
niezauważonym, po czym ruszył pieszo chodnikiem jakby nigdy nawet nie myślał,
żeby wsiąść do tego autobusu. Myślę, że skalkulował sobie w głowie koszty i
bardziej opłacało mu się przejść pieszo kilka przystanków niż wyskoczyć ze
stówki czy dwóch za brak biletu.
Przynajmniej jemu się tego dnia
upiekło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz