Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 26 września 2017

Na cmentarzach jest bezpiecznie

W naszej rodzinie to już bardziej anegdotka ale ś. p. babcia opowiadała mi kiedyś jak z problemów wydostała się jej mama (czyli moja prababcia), dzięki temu co strach jej przyniósł na język.
Od początku. Prababcia miała zwyczaj chodzenia na cmentarz w środku nocy, ponieważ było klimatycznie i zazwyczaj była już wtedy sama. To znaczy nie do końca, bo zawsze zabierała ze sobą psa (mały jegomość w typie ratlerka), jako że wtedy zakazy wchodzenia z psami na cmentarz nie obowiązywały. Przeganiano tylko te bezpańskie, żeby nie rozkopywały grobów. Siedziała tak sobie i nuciła pod nosem, nie zdając sobie sprawy z zagrożeń jakie mogą czyhać na samotną kobietę w środku nocy z psem wielkości małego królika, odzianą tylko w białą koszulę nocną, bo przecież na zewnątrz ciepło a do domu kilkanaście metrów (taka kiedyś była mentalność, dzisiaj nikt by się nie odważył). Na cmentarz wjechało trzech mężczyzn na rowerach. Instynkt samozachowawczy prababci podpowiedział jej, że o tej godzinie jest to trochę podejrzane i postanowiła ulotnić się do domu. Panowie jednak podjechali blisko niej i zagadali:
- A cóż taka piękna kobieta robi na cmentarzu o tej godzinie tak skromnie odziana, do tego z takim małym pieskiem. Przecież on nie obroni –
- Nie musi. On jest do towarzystwa –
- Samotno panience he? A jak to się panienka nazywa? –
- Joanna Sedel –
- I nie boi się tak panienka sama, bez żadnej ochrony o tej godzinie? –
- Jakbym żyła, to może bym się i bała – odrzekła prababcia i nieśpiesznie oddaliła się w stronę bramy (ten tekst słyszała już wcześniej i zgrabnie go wykorzystała).
Mężczyźni najpierw lekko się zmieszali, potem jeden wskazał na nagrobek i cała trójka zastygła, tracąc kolorki na twarzy. Ponoć prababcia w życiu nie widziała tak szybko jadących rowerów. Powód był prosty. Podała jako swoje dane, imię i nazwisko przeczytane na nagrobku, przy którym stała. Tak naprawdę nazywała się Stanisława Karwowska.

Drwal z kilofem?

23:30 – wesoły spacer ze smyczą w dłoni i słuchawkami na uszach. Ze względu na przymrozki i zupełne ciemności o tej godzinie, rzadko mijamy jakiś przechodniów. Czasem przejedzie jakiś samochód. Ogólna cisza i spokój.
Na horyzoncie, po przeciwnej stronie ulicy idzie przysadzisty mężczyzna. Taki drwal z wyglądu. Gęsta broda, dwa metry wysokości i tyle samo objętości w barach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie niósł na plecach czegoś, co początkowo wzięłam za dwie łopaty a co okazało się dwoma kilofami. Miałam wizję krasnoludka z Królewny Śnieżki… tylko na sterydach. Rozglądam się dookoła. Ani jednej osoby. Bardzo chcę jakoś logicznie móc to sobie wytłumaczyć ale na chwilę obecną nie przychodzi mi do głowy żaden sensowny powód spaceru z kilofami o 12 w nocy w środku miasta. W głowie odtwarzają mi się właśnie najbardziej krwawe i wyszukane sceny z ostatniego seansu horrorów. Postanawiam unikać kontaktu wzrokowego z mężczyzną i szybko zmienić kurs, zanim mnie zauważy. Spoglądam na psa, mając nadzieję że wygląda choć trochę groźnie. Stwierdzam, że nie ma szans żeby ktokolwiek wziął ją na poważnie. Wygląda jak uśmiechnięty pluszak. Okazuje się, że drwal również zmienia kurs. Będziemy musieli się wyminąć. Ściągam krócej smycz, licząc na to że Morfina wygląda minimalnie zniechęcająco. Mijany mężczyzna okazuje się być jeszcze większy niż początkowo zakładałam. Staram się sobie przypomnieć wszystkie ruchy samoobrony ale szybko dochodzę do wniosku że jedyną opcją będzie ucieczka. Sucz zamiast wyglądać groźnie, postanawia poprzymilać się do mężczyzny i rozwalić się przed nim na plecach.
- Gryzie? –
Pyta z uśmiechem człowiek z kilofami, schylając się do popiskującej z radości suki. Chcę odpowiedzieć, że na rozkaz rozszarpuje krtań ale patrzę na mojego śledzia na lince, rozwalonego na chodniku i stwierdzam że na to nikt się nie nabierze, więc odpowiadam z rezygnacją:
- Nie –
Mężczyzna jedną ręką przytrzymuje ciężki sprzęt na ramieniu, a drugą gąszcze po brzuchu Morfinę, która pokazuje mu gdzie jeszcze jest niewysmyrana. Zastanawiam się w duchu, na jakim etapie ewolucji to zwierzę całkowicie zatraciło instynkt samozachowawczy.
- Bardzo ładny pies. Łagodny taki –
- Dziękuję – odpowiadam, obserwując jak sucz liże przybysza po rękach.
- No. Musze już iść, bo się spóźnię. – mężczyzna ku rozpaczy mojej suki zaprzestał miziania, podniósł się i zaczął oddalać, rzucając na odchodne:
- Pani uważa, bo o tej godzinie dużo podejrzanych typów się kręci –
Podziękowałam za uwagę i zniknęłam za rogiem, odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Nie wiem gdzie i na co można się spóźnić o 12 w nocy z kilofami. Nie wiem nawet czy chcę wiedzieć.
Mam jednak dwa wnioski:
1. Pozory mogą mylić.
2. Do zestawu z Goldenem powinien być dodawany drugi pies o aparycji mordercy. Tak dla bezpieczeństwa i zachowania równowagi.

piątek, 22 września 2017

Zakupy są proste

Idziecie do sklepu. W głowie powtarzacie sobie listę zakupów tak, żeby niczego nie zapomnieć i nie musieć się wracać. Kret (te granulki do rur), woda, mąka, bułki. Mijacie zakręt. Kret, woda, mąka, bułki. Ostatnia prosta. Kret, woda, mąka, bułki. Wchodzicie do małego, osiedlowego sklepu gdzie każdy zna każdego i produkty podaje sprzedawczyni przy ladzie. Czekacie w kolejce, wciąż powtarzając cztery rzeczy jakie musicie kupić. Przez głośniki sklepowe słyszycie swój ulubiony kawałek. Zaczynacie sobie śpiewać w myślach. Przychodzi Wasza kolej, kasjerka pyta co podać a Wy wyrwani z rozmyślań odpowiadacie szybko:
- Krew i wodę – po czym orientujecie się że walnęliście gafę, więc myśląc wciąż o dwóch pierwszych rzeczach postanawiacie dokończyć listę – i mąkę w bułce –
Sprzedawczyni obdarza Was wzrokiem pod tytułem „Proszę powtórzyć”.
Strzelacie lekką cegłę ale drugim razem już wychodzi. Zbieracie produkty i wychodzicie ze sklepu czując na sobie wzrok sąsiadów i znajomej ekspedientki.
Moje życie w pigułce.

Sesja to zło

Byliście kiedyś tak tępi, że Wasz profesor prowadzący w trakcie przeprowadzanego egzaminu jeden na jednego (student vs wykładowca), wstał i powiedział że musi iść się przewietrzyć żeby dalej kontynuować z Wami rozmowę? Po czym wracając poprosił o litość i zrozumienie, bo do emerytury ma daleko, a ma trójkę dzieci do wychowania i musi zachować swoją poczytalność? Nie? Czyli tylko ja tak działam na ludzi… OK.

Psi tłuszczyk jest zdrowy

Moja babcia kiedy jeszcze była w stanie chodzić (o balkoniku), zabierała Morfinę na spacerki. Podczas jednego z nich przystanęła z powodu bólu w biodrach i przysiadła na półeczce balkoniku, która robiła za siedzisko. Przechodziła tamtędy akurat jej była sąsiadka, jeszcze z poprzedniego miejsca zamieszkania więc przystanęła obok babci i jako że nie widziały się już „kopę lat” – czyli jakieś pół roku, zaczęły się wymieniać swoimi medycznymi nowinkami. Pies widząc, że to może trochę potrwać postanowił rozłożyć się na chodniku i przespać całą konwersację.
- No widzę, że Panią nogi chyba bolą –
- E, prędzej by było wymieniać co mnie nie boli – odpowiedziała babcia.
- A jakieś leki? –
- A leki to już nie działają –
- To może jakieś mniej konwencjonalne metody? –
- Pani, ja tam w żadne szamaństwa nie wierzę –
- Ale ja nie o żadnych gusłach, tylko sprawdzone, stare metody naszych matek i babć –
Sąsiadka podumała chwilę i rzekła:
- O właśnie, a sadła psiego pani próbowała? –
- W jakim sensie –
- No normalnie, smarować się, do herbaty dodawać, to świetnie robi i odporność podnosi, to jeszcze mojej mamusi sposób był. Bierze się jakiegoś kundla takiego mniej użytecznego, tłuszczyk wyciąga i od razu by Panią na nogi postawiło. Mnie się tak to widzi –
- No co też Pani, przecież to członek rodziny jest –
- A czy ja mówię, że tego akurat co tu leży? Chociaż pewnie darmozjad tylko na to by się przydał. Ale to może być jakiś inny pies, mało tu biega takich? Tylko wie Pani trzeba ostrożnie bo teraz ludzie takie wrażliwe i zaraz doniosą –
- Pies to przyjaciel człowieka jest, a nie świnia jakaś na rzeź. Chodź Morfinka, odpoczęłam już –
- A czy to się trzeba zaraz obrażać? Przecież ja pomóc chciałam –
- Niech Pani sama lepiej pomyśli o dystrybucji. Może na ludzkie będzie wzięcie, a byłoby co wytapiać tak na Panią patrząc –
Sąsiadka wzburzona odeszła w drugą stronę. Babcia do chudych osób również nie należała (było się do czego przytulić) ale jeśli chodziło o jej rodzinę, to potrafiła zagrać niehonorowo. Psim sadełkiem się owszem obkładała ale żywym i oddychającym.

czwartek, 21 września 2017

Charlie szuka domu!

Hej Wszyscy! Ważna sprawa! Poświęćcie minutkę, a może odmienicie los tego stworzenia.
Ten piękniś na zdjęciach to Charlie. Zgadnijcie co. Ten oto psiak szuka domu. Pomyślicie - niemożliwe żeby taki super pies nie miał jeszcze swojego człowieka. A jednak. Charlie jest grzeczny, ułożony, spokojny, nauczony czystości, bezkonfliktowy w kontaktach z ludźmi i innymi psami. Jednak mimo wszystkich cech psa idealnego, wciąż jeszcze czeka. Może właśnie na Ciebie? Charlie nie miał łatwego życia. Schronisko, nadgryzione ucho, blizna po operacji, ciężka choroba opiekunki, rozstanie z rodziną, a tym samym powrót z adopcji. Obecnie znajduje się pod opieką Fundacji Ogon do Góry w Kołobrzegu.
Psiak 23 (w sobotę) będzie biegł w towarzystwie opiekuna na HDR (Hard Dog Race) w Dąbrowie Górniczej.
23-25 w Gdańsku jest Blog forum. Tam również wyszukujcie wizerunku Charliego. (Może mała kawa pomoże w poszukiwaniach? Więcej nie podpowiem.)
Nawet jeśli nie możesz adoptować Charliego, pomóż w inny sposób. Udostępnij stronę fundacji. To zajmie tylko kilka sekund, a może całkowicie wywrócić świat czworonoga do góry nogami.
Więcej informacji o psiaku na stronie fundacji:
https://www.facebook.com/ogondogory/






sobota, 16 września 2017

Narkotykowa banda

Tak się złożyło, że mamy na osiedlu bandę narkotykową. Kolega posiada parkę Pit Bulli: Herę i Hadesa (wiecie, Ci bogowie z mitologii), jego kumpel nazwał Amstaffkę: Amfa – nazwa pochodzi od skróconej wersji słowa: Amstaffka ale brzmi dość jednoznacznie. Do tego od niedawna do towarzystwa dołączył chłopak z dwoma kundelkami : Koką i Kapslem, no i jest jeszcze moja Morfina. Tym sposobem, niektóre rozmowy są niepokojące z punktu widzenia osób niewtajemniczonych, zwłaszcza jeśli idziemy bez psów. Tak się złożyło, że musiałam iść na spore zakupy do marketu, więc wzięłam ze sobą męskie towarzystwo w liczbie trzech (wymienione wyżej), w celu niesienia toreb. Żeby zaraz nie było, że ich wykorzystuję, dodam tylko że to osoby trenujące, więc nigdy nie pogardzą przebieżką z zakupami. W drodze, jak to na fecetów przystało zaczęli między sobą konkurować. Sprzeczali się o głupoty i wymyślali bzdurne, wyimaginowane konkurencje, np. czyj pies szybciej wbiegłby po schodach, albo który jest silniejszy. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
- Co Ty gadasz, Hera jest silniejsza od Koki –
- Może, ale to Amfa szybciej wchodzi –
- Czy ja wiem, Morfina też jest szybka –
- Morfina jest słaba, Hera lepsza –
- Weźmiesz ją jak będziemy wracać? –
- Herę? No w sumie możemy po nią zajść po drodze –
Całości, ku naszej nieświadomości przysłuchiwał się starszy człowiek z rowerem, idący tuż za nami. Nie omieszkał z oburzeniem pokręcić głową i skomentować rozmowy.
- Wstyd! Tacy młodzi ludzie a tacy nieodpowiedzialni! I to przy kobiecie jeszcze –
Jeden z kolegów stając we własnej obronie odpowiedział:
- O przepraszam, ale Morfina to jest właśnie od niej –
Człowiek wyprzedził nas i mamrocząc coś o policji i że za jego czasów nie było czegoś takiego zniknął nam z oczu.

Dzięki chłopaki, po co mam uchodzić za normalną.

Jakie imię dla psa?

Nazywając psa Morfina chyba nie przewidziałam pewnych komplikacji jakie mogą z tego imienia wynikać.
Zacznijmy od tego, że jeśli wołam psa którego nie widać bo właśnie grzebie w jakiś krzakach, to wzbudzam pewne podejrzenia wśród przechodzących ludzi… i może lekkie zaniepokojenie. Ktoś kto krzyczy na środku trawnika „Morfina!” w nieokreślonym kierunku wygląda na bardzo mało dyskretnego dealera narkotykowego.
Zdarzyło się nawet, że podczas nawoływania psa (który zauważył coś przy płocie i usilnie chciał się przedrzeć przez zarośla żeby się do tego dostać) zauważyłam przechodzący patrol policji, który mi się przyglądał więc żeby wyglądać mniej podejrzanie powiedziałam do siebie tak żeby słyszeli „Te psy to już nie mają gdzie wchodzić, wszędzie chcą węszyć”. To co powiedziałam dotarło do mnie po chwili i jak się domyślacie nie poprawiło mojej sytuacji.
Kolejny raz, kiedy zastanawiałam się czy to był dobry pomysł nastąpił, kiedy gościliśmy u siebie dzielnicowego (na klatce schodowej ginęły wózki, policja rozmawiała ze wszystkimi mieszkańcami). Mundurowy został zaproszony do środka i w momencie w którym przekroczył próg domu moja mama rzuciła do mnie: „Paulina, zamknij Morfinę w pokoju”. Mam wrażenie że automatycznie stał się bardziej podejrzliwy do każdego słowa jakie wypowiadaliśmy.
Pies spał w pokoju, nie było go słychać. Uwielbia mundurowych i mężczyzn w ogóle, więc zamknięta była tylko dlatego że okrutnie wtedy liniała i wychodząc policjant miałby jej futro dosłownie wszędzie.
Gdyby nie miski na jedzenie stojące w kuchni i kilka psich zabawek które mijał po drodze, prawdopodobnie nie byłoby go łatwo przekonać że nazwaliśmy tak psa… który siedzi absolutnie cicho w pokoju obok.
Znajomi, którzy jeszcze nie znali mnie tak dobrze i nawet nie wiedzieli że mam psa jakoś dziwnie cichli kiedy wspominałam przez telefon, że muszę zabrać ze sobą Morfinę na ten wypad co planujemy.
Także tak, najważniejsze to przemyślane imię dla psa.

piątek, 15 września 2017

Koci demon

Tak się złożyło, że musiałam podejść do znajomego po pewną książkę, która była mi potrzebna. Nigdy wcześniej u niego nie byłam, więc pokrążyłam trochę w poszukiwaniu adresu i w końcu udało mi się znaleźć jego mieszkanie.
Otworzył mi drzwi i kazał rozgościć się w salonie, a sam poszedł szukać książki. Mieszkanie nie było duże i trochę brakowało w nim światła. Usiadłam w fotelu i niemal od razu poczułam na sobie czyjś wzrok. Na stole siedział wielki, czarny kot i wpatrywał się we mnie jakbym wymordowała mu rodzinę co najmniej trzy pokolenia wstecz i w końcu przyszedł czas na zemstę. Czułam, że to spojrzenie wysysa mi duszę. Zwierzęta zazwyczaj mnie lubią, więc sądziłam że „kici, kici” przełamie lody i zwierz się rozluźni. Usłyszałam jednak najbardziej gardłowe miauknięcie jakie był w stanie z siebie wydusić. Brzmiało to jak głodna, wkurzona pantera. Zjeżył się tak, że dwukrotnie zwiększył swoją objętość.  Temu kotu stanowczo potrzebny był egzorcysta. Postanowiłam nie utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego w obawie przed demonami, jakie w nim siedziały. Znajomy jednak nie wracał. Zerknęłam przelotnie na kota, którego źrenice stanowiły już tylko dwie wąskie kreski. Czarny syn szatana się oblizał. Nagle bardzo zainteresowała mnie architektura sufitu, jednak szybko oprzytomniałam i zaczęłam interesować się panelami. Moja odkryta szyja mogła być dla niego zachęcająca. Za bardzo lubię moją aortę, żeby się jej pozbywać. Znowu usłyszałam jak przemawiają przez niego dusze niewinnych, które pochłonął i byłam zmuszona na niego zerknąć. W jego oczach ujrzałam otchłań piekieł i chęć mordu. Postanowiłam wstać i powoli wycofać się do przedpokoju, żeby tam poczekać na książkę. Krok za krokiem zwiększałam dzielącą nas odległość, cały czas patrząc na błyszczącą parę kocich oczu. Po drodze wpadłam na znajomego, który wręczył mi przedmiot po który przyszłam i spytał co najlepszego wyprawiam.
- Twój kot mnie chyba nie lubi – odpowiedziałam szeptem
- Czemu tak uważasz –
- Zaczął na mnie warczeć i chyba chciał mi ukraść duszę –
- A gdzie siedziałaś? –
- Na fotelu – odrzekłam, dalej tyłem wycofując się na korytarz
- To on na Ciebie warczał, bo siedziałaś na miejscu jego pana. Nikt inny na tym fotelu nie może siedzieć, nawet ja –
- Dzięki że mi mówisz –
- Chodź, pogłaskasz go –
- Wolę żyć –
- No chodź -
Znajomy nie przekonał mnie w pełni ale byłam gotowa użyć go jako tarczy, w razie ataku bestii. Kiedy weszliśmy do pokoju kot był w pełni odprężony. Usiadłam na kanapie. Zwierz dał się pogłaskać, zaczął prężyć się i mruczeć, wchodząc na moje kolana. Demony, które w nim mieszkały chyba wyszły na herbatę. Opuściłam mieszkanie w lekkim szoku, z książką w dłoni i kocim futrem na spodniach.
Mam nadzieję, że dalej posiadam duszę i nie jestem obciążona żadną klątwą.



środa, 13 września 2017

Psia poducha

Mam ten komfort, że w łóżku śpię sama. Nie wszyscy jednak ten fakt chcą zaakceptować.
Myślę, że sytuacja będzie znana przynajmniej niektórym z Was.
Przebudzam się w nocy. Trochę mi za chłodno, więc szukam na oślep krańca kołdry która zrolowała się gdzieś w nogach. Podczas omacywania łóżka natrafiam ręką na futro. Pod futrem ciepła, oddychająca masa, udająca poduszkę. Dziwne, wyraźnie pamiętam że zasypiałam sama. Szturcham tłuszczyk pochrapującego potwora:
- Przepraszam, Pani jest tu nielegalnie –
Zero reakcji.
- Halo? –
Nic.
- Proszę opuścić pokład –
W odpowiedzi otrzymałam tylko sapnięcie, więc zaczęłam intensywniej tarmosić psie zwłoki, które mi zaległy na metrażu.
- Morfina złaź. Masz swoje łóżko. –
Nie doczekałam się reakcji, więc postanowiłam zwodować morświna na dół. (Pies ma legowisko przy moim łóżku). W tym celu musiałam przytulić 30 kilo nieużytku i odpychając się od ściany nogami, powoli przesuwać się z ładunkiem na kraniec łóżka. W trakcie tej czynności opór obiektu przybrał na sile, a psi pysk odwrócił się do mnie i sprzedał liza od brody zaczynając a na czole kończąc. Aż mi wywinęło gałki oczne na lewą stronę.
- Morfina nie przekonasz mnie. Wiesz co to przestrzeń osobista? –
Przez te 5 lat posiadania czworonoga przekonałam się już, że można mieć albo przestrzeń osobistą albo psa ale nie jedno i drugie.
Usłyszałam:
- Muemuemu – i pies widząc swoją przegraną postanowił z godnością zejść na legowisko dobrowolnie. Zasnęłam ponownie, jednak po pewnym czasie obudził mnie brak tlenu. Coś leżało mi na twarzy, skutecznie mnie podduszając. Udało mi się uwolnić nos spod ciężaru psiego pyska i zaczerpnąć powietrza. Futrzany zamachowiec widząc że się obudziłam zamerdał i ponownie postanowił podzielić się ze mną swoją śliną. Buziak nie był w stanie przekonać mnie do zmiany zdania. Pies wyrażając swoje niezadowolenie symfonią fuknięć wrócił na legowisko. W ramach kompromisu dostała moją bezwładną rękę, zwisającą z krańca łóżka.

O dziwo to zaspokoiło jej potrzebę kontaktu do rana ale ręka musiała mieć chociaż minimalny kontakt z jej głową. Inaczej się nie liczyło.


poniedziałek, 11 września 2017

Zasada #47

Zasada #47: Nigdy nie zostawiaj pijanego kolegi w kuchni z własnym psem.

- Eee… Paulina a Ty ten kaganiec to za ciasny kupiłaś coś. I gdzie są zapięcia? Doczepiane czy jak? Bo on jej spadnie. Paulina? Czemu się śmiejesz? –




niedziela, 10 września 2017

Piach! Da Piach!

Ostatnio próbowałam wyciągnąć sukę z piachu w którym się zagrzebała, jednak ona stanowczo odmawiała współpracy. Zapierała się łapami i widać było że bardzo chce zostać tam gdzie jest. Mam wrażenie, że gdyby był prowadzony jakiś dialog między nami, wyglądałby mniej więcej tak (błędy gramatyczne zamierzone):
- Morfi wstawaj, idziemy –
- Ne –
- Morfina musimy iść –
- Ne –
- Morfina wstawaj, już –
- Ne chce –
- Nie będziesz tu siedzieć cały dzień –
- Bede. Pacz –
- Morfi! –
- Ne. Piach. Piach fajny. –
- Morfinek idziemy –
- Ne. Zostawi mnie. Ne dotyka. Idzie sama. Sio. –
- Żabo idziemy, leżałaś tu już długo –
- Mój piach. Kocham Cię piachu –
- Morfi, zobacz co mam…  ciacho! –
- Da –
- Chodź, weź sobie –
- Da mi ciacho –
- No i ładnie. Masz. Grzeczny pies. Zjadłaś? To idziemy –
- Ja dobry pies. O, Pacz! Piach! –
- Morfina nie. Nie idziemy już do piachu, idziemy w drugą stronę –
- Da. Da piach. Mój piach. –
- Morfi, zobacz kto tam idzie! –
- Gdze? Tu? Kto idze –
- Tam, zobacz idziemy tam. Kto tam idzie? -
- Ne widze. Tu? Tu? Ne widze. Tu? Gdze? Tu? Pacz ogon! Złapie ogon! –
- Morfi nie kręć się. Patrz, tam idzie! Kto to? –
- Tu? Co? Tu? Gdze? -
- Boże w końcu jakiś progres pies. Pół godziny grzebać się w górce z piachu, to Twój rekord –
- Pani oszukista. Ne ma kto. Tu nikt ne ma –
- Masz ciastko i nie obracaj się za siebie –
- Ciacho. Dobre ciacho dla dobry pies. Da ciacho. Dać łapa? Ma. Ma dwie. Czyma łapa i da ciacho. –

Sądząc po mimice Morfiny, takie dialogi byłyby przeprowadzane kilkanaście razy dziennie. Czasami się cieszę, że psy nie potrafią mówić.


piątek, 8 września 2017

Aromaterapia

Mały Morświn miał sentyment do butów w trakcie drzemki







Morfi panda

Mój pies w poprzednim wcieleniu był pandą. Mam co do tego pewność. Ktokolwiek widział te biało-czarne, puchate miśki (zwłaszcza młode) ten wie że stanowią zagrożenie same dla siebie. Są przeuroczo nieporadne. Spadają z piłek, przewracają się o własne małe, pulchne łapki, potrafią się wystraszyć swojego odbicia w tafli wody. Widziałam nawet jak mała panda chciała przestraszyć kawałek bambusa, który zwisał w kierunku innym niż reszta. Jak już macie wgląd o czym mówię, to teraz przenieście to na psa.
Psu na łóżku pozwalam spać tylko w określonych sytuacjach, na co dzień śpi w legowisku. Czasem jednak trzeba je wyprać i wtedy zwierz nocuje u mnie. Niekontrolowane pozycje to u niej norma, Czasem mam wrażenie, że ćwiczy jogę przez sen. Śpiąc na łóżku stanowi jednak zagrożenie dla swojego życia.
Pracowałam przy komputerze, podczas gdy pies z łapami na ścianie, rozwalony w poprzek łóżka śnił o czymś związanym z jedzeniem, bo ogon chodził jak wiatraczek a z suczy wydobywało się głośne : „mlem-mlem”, oraz sporadycznie „mlamu-mu”. Nie chciałam jej zakłócać snu, więc założyłam słuchawki żeby się odciąć od jej gadulstwa. Minęło kilkanaście minut, kiedy usłyszałam obok siebie pacnięcie o ziemię. To była przednia połowa Morfiny, która zsunęła się z łóżka na podłogę (tylnia połowa wciąż leżała na łóżku ale podążała powoli za przednią). Pomijając fakt, że pies się nie zbudził, to dalej wydawał z siebie pieśń swego ludu. Dźwignęłam cielsko z powrotem na łóżko i odsunęłam je od krawędzi. To niewiele dało, po 15 minutach łeb psa ponownie zwisał, łapy właśnie dawały solo na fortepianie, a z pychola wydobywało się „nom-nom”. Próba budzenia jej nic by nie dała, więc poprawiłam ją ponownie i położyłam rękę na jej głowie, żeby wiedzieć kiedy znowu wybierze się na przechadzkę. Chwilę potem pies zaczął lizać moją rękę przez sen, a zaraz później próbował skonsumować moje palce. Obudziła się w trakcie tej czynności, usiadła i spojrzała na mnie najbardziej obarczającym spojrzeniem jakie w życiu widziałam. To spojrzenie mówiło „przepraszam, co Twoja ręka robiła w moim pysku i gdzie ten kurczak którego właśnie ogryzałam”. Suka odwróciła się tyłem do mnie i umościła się w kącie łóżka z głośnym sapnięciem dezaprobaty. Przez następne kilka godzin scenariusz był mniej więcej ten sam, więc poukładałam poduszki na krawędzi, żeby zrobić z nich barykadę i wyszłam do łazienki. Kiedy wróciłam poduszki leżały na podłodze, a na nich dla odmiany tyłek Morfiny. Przednie łapy wraz z głową wciąż spoczywały na łóżku. Patrząc na to miałam wizję z „Króla lwa”, kiedy Mufasa wisiał na skale. Poddałam się. Położyłam poduszki na ziemi i zsunęłam tam resztę psa. Usłyszałam „abfffumuemue”, kiedy pies się ocknął i obrażona że ją dotykam i przeszkadzam w spaniu wgramoliła się z powrotem na łóżko.
Nie muszę wspominać jak wyglądało dzielenie z nią łoża, bo to już każdy jest w stanie sam sobie wyobrazić.

Sztuka nowoczesna

Byliśmy ostatnio ze znajomymi na wystawie sztuki nowoczesnej (nie pytajcie, to był dziwny pomysł). Konkretnie abstrakcjonizm. Jak ktoś kiedyś był w takiej galerii to wie że nazwa jest akuratnia.
To jest tak, że patrzy się na taki obraz który jest na przykład cały czerwony (nie żartuje tam nic więcej nie było, tylko płótno całe zamalowane na czerwono) i bogatsi ludzie albo znawcy sztuki zachwycają się i opowiadają co tam widzą, a Ty się zastanawiasz co oni wzięli że to widzą i masz ochotę też to wziąć. Stoisz przed takim dziełem 15 minut i rozkminiasz o co autorowi chodziło. Zaczynasz mieć lepsze egzystencjalne rozterki niż pod prysznicem, a kiedy zdajesz sobie sprawę ile jest warty ten cud sztuki to szybko dochodzisz do wniosku że coś podobnego namalowałoby półtoraroczne dziecko w 10 minut, w przerwie między kreskówkami. Jednak zachwycać się trzeba, bo jak się nie zachwycasz ludzie zaczynają na Ciebie patrzeć jak na wyrzutka z brakiem gustu.
Stanęłam przed obrazem, na którym było tylko koło i dwie kreski. To wszystko, serio. Bardzo chciałam zobaczyć tam coś więcej ale widziałam tam tylko to co było namalowane… czyli koło i dwie kreski.
Wtedy przeżyłam szok. Zobaczyłam że do galerii wchodzi grupka dzieci (na oko z pierwszej klasy podstawówki), z dwoma nauczycielkami. Zastanawiałam się po co. Co te małe dzieci mają wyciągnąć z tych bohomazów. Po co je tak torturować. To już lepiej je zabrać do teatru, do kina, gdziekolwiek. Jednak kiedy podeszły do obrazu przy którym stałam to zrozumiałam czemu tutaj są.
Nauczycielki spytały dzieci co widzą na obrazie. Padały odpowiedzi: słoneczko, guziczek, niekompletny bałwanek, talerz i sztućce, połowa pomarańczy. Te dzieci nie widziały tylko kółka i kresek, one widziały coś więcej. Grupa przeszła do następnego obrazu, a ja zostałam tam uświadamiając sobie jak bardzo dorastając zostałam pozbawiona abstrakcyjnego widzenia świata. Czemu nie potrafiłam już patrzeć tak jak te dzieci.
Spojrzałam po raz pierwszy na tytuł obrazu: „Wewnętrzne rozterki – autoportet”. Zwątpiłam. Przechodziłam już przez różne rozterki życiowe i przeżywałam wiele stanów emocjonalnych ale jeszcze nigdy nie czułam się kółeczkiem i dwoma kreskami. Poważnie, przeżyliście kiedyś coś takiego że ktoś spytał Was: „Hej, jak się czujesz nie wyglądasz najlepiej”, a Wy odpowiedzieliście: „O stary niedobrze, jak kółeczko z dwoma kreskami”? Ktoś zagląda w głąb Waszej duszy, a tam kółeczko z dwoma kreskami? To się nie dzieje. Ja wiem, że to ma być metafora i nie należy brać tego dosłownie ale ta metafora chyba powinna być zrozumiała dla każdego albo przynajmniej dla większości. Zrezygnowałam z prób zrozumienia autorów tych arcydzieł i postanowiłam podążać za grupką dzieci, przynajmniej było wesoło.
Jedna dziewczynka na pytanie co jej to przypomina (obraz, na którym była długa, gruba, brązowa kreska na białym tle), odpowiedziała bezceremonialnie: „Kupa, to jest ślad po kupie, mój pies taką kiedyś zostawił na dywanie”. Nauczycielki poczuły się zgorszone, tym bardziej że obok stał jakiś ważny krytyk.
Osobiście przybiłam tej dziewczynce piątkę. Jakkolwiek by się ten obraz nie nazywał, nowy tytuł był sto razy lepszy. Chwytliwy, krótki i opisujący co się faktycznie znajduje na obrazie.


środa, 6 września 2017

Spolszczone rasy

Stałam ze znajomymi i ich psami w kółeczku na trawniku. W planach mieliśmy długi spacer grupowy ale czekaliśmy jeszcze na dwie osoby. Byliśmy pochłonięci rozmową, kiedy podszedł do nas mężczyzna w wieku około 40 lat i zwrócił się do mnie wskazując na Morfinę:
- Przepraszam, jaka to rasa? –
Człowiek był kulturalny i chciał się czegoś dowiedzieć, więc równie kulturalnie odpowiedziałam:
- Golden Retriever –
Mężczyzna zmarszczył się, jakby właśnie opracował wiadro cytryn i rzekł:
- A mogłaby Pani normalnie odpowiedzieć? –
Zaczęłam się zastanawiać co powiedziałam nie tak.
- Ale to jest Golden Retriever proszę Pana –
- Co to za moda na ten angielski wszędzie! Przecież język polski jest taki piękny, można to po polsku powiedzieć? –
- …ale to jest nazwa rasy –
- Złoty Retriever nie można odpowiedzieć? Golden to złoty przecież! –
- Proszę Pana to tak nie działa. Niektóre rasy są spolszczone ale nie wszystkie–
- Każdą rasę można spolszczyć – uniósł się mężczyzna i wskazał na kolejnego czworonoga – Co to jest? –
- Pies – odpowiedział znajomy
- Ja się pytam jakiej rasy -
- Bokser –
- Widzicie? Można?... A to? – wskazał następnego psa
- No… Owczarek Niemiecki -
Widziałam jak poczucie racji rośnie u tego Pana jak drożdże pod kaloryferem.
- A te tutaj? – spojrzał na kolejne dwa psy
- Ten to kundel, a tamta obok to Foksterier –
- Czyli Terier Lisi, bo fox to lis – skorygował przybysz, będąc z siebie bardzo zadowolonym – A to? –
- West Highland White Terier –
- Na litość Boską! Wschodni Górski Biały Terier Ludzie! Przecież to jest proste -
Nie mieliśmy ochoty wykłócać się z tym człowiekiem, więc postanowiliśmy przytakiwać i czekać aż skończą mu się psy i w końcu odejdzie. Wskazał na małą, białą kulkę, plątającą się miedzy naszymi nogami.
- A to? –
Właściciel pieska uśmiechnął się i z nieukrywaną satysfakcją odpowiedział:
- Bichon Frise proszę Pana–

Pan postał chwilę w ciszy. Pan spuścił głowę. Pan odszedł smutny.

Poniżej Złoty Retriever na rampie


poniedziałek, 4 września 2017

Teksty dzieci w gabinecie

Pracując w gabinecie weterynaryjnym czasem najbardziej wesołym elementem dnia były małe dzieci. Ich punkt widzenia świata rozbrajał. To że foki to takie „psie syrenki” słyszałam już wielokrotnie ale dowiedziałam się jeszcze, że: 
1. Nietoperze to „szczurze aniołki”, 
2. Świnki morskie są tak nazywane dlatego, że jak się taką świnkę ogoli to wygląda jak mały hipopotamek, a hipopotamki się taplają w wodzie, a woda jest w morzu – mistrzowska dedukcja,
3. Wróble to dzieci gołębi,
4. Psom się wycina jajeczka, żeby nie miały dzieci. W końcu małe pieski biorą się z jajek tak jak kury, czy kaczuszki,
5. Pewna dziewczynka przy podkuwaniu konia spytała co robimy. Odpowiedzieliśmy że zakładamy konikowi takie jakby buty. Pomyślała chwilę i pokiwała z powagą głową, po czym powiedziała : „No tak… nawet tatuś ma mniejsze nogi. Nie ma takiego dużego rozmiaru w sklepie”
6. Króliczka nie wolno podnosić za uszy, bo mu z dupki wyleci drugi króliczek (nie wiem jakie to dziecko miało przeżycia z królikami, nie pytajcie)
7. Pewna mała dziewczynka połączyła proces jedzenia trawy z dawaniem przez krowy i kozy mleka, więc kiedy się dowiedziała że jej mama jest w ciąży i będzie miała dzidziusia, przynosiła w koszyku trawę i mlecze dla mamusi, żeby dawała dużo mleka dla jej braciszka.
Takich ideologii było naprawdę dużo więcej mimo że na dany moment nie potrafię sobie ich przypomnieć, możecie mi wierzyć.

niedziela, 3 września 2017

Nie dokarmiać psa... no dobra poza babcią

Siedziałam na łóżku w pokoju babci i czytałam jakąś książkę, kiedy do pomieszczenia weszła Morfina, domagając się pieszczot. Spojrzałam na nią i westchnęłam. Cały pychol, włącznie z czołem był usmarowany w czymś białym. Suka była tym faktem bardzo zadowolona.
- Babciu, czym nakarmiłaś psa? – krzyknęłam w kierunku kuchni, gdzie obecnie babcia urzędowała
- Ja jej nic nie dałam –
- Babciu nie kłam, bo nie potrafisz –
- Jestem niewinna, domagam się adwokata –
Nachyliłam się i przyjrzałam suczy bliżej.
- Babciu czy dałaś psu śmietankę? –
- Nie –
- Serek? –
- Nie –
- Jogurt? –
- … -
- Babciu, dlaczego pies jadł jogurt? Wiesz, że nie wolno jej dokarmiać  -
- … -
- Babciu, wiem że mnie słyszysz. Dałaś jej coś jeszcze? –
- … -
- Dałaś jej psie ciastka prawda? Ile? –
- Mam prawo zachować milczenie, kontaktuj się z moim agentem –
Po przeprowadzonym śledztwie okazało się że pies wylizał 3 kubki po jogurcie i opracował 5 ciastek. Kiedy wieczorem spiskowały na balkonie udało mi się podsłuchać jak babcia mówiła do Morfiny:
 - Następnym razem daj się wytrzeć zanim do niej pójdziesz ptyśku, bo znowu będzie nadawać że Cię dokarmiam –
Morfina, która z natury jest bardzo gadatliwa odpowiedziała z przejęciem :
- Mnomnomnom –
- No ja Ciebie też ptyśku –

P.S. Babcia była poinformowana czego psu absolutnie jeść nie wolno i jeśli już ją dopieszczała to produktami legalnymi w psiej diecie, więc zdarzało się że przymykałam oko.



sobota, 2 września 2017

Wyjący problem

Niedawno do naszego bloku wprowadzili się nowi sąsiedzi. Młode małżeństwo, bez dzieci za to z pięknym, rudym Husky. Niestety pies posiada pewien problem. Wyje, kiedy właścicieli nie ma w domu, a często zdarza się że pracują w tych samych godzinach i pies zostaje sam. Potrafi tak wyć przez 8-9 godzin bez przerwy, dopóki nie wrócą. O ile mnie aż tak to nie przeszkadza (założę słuchawki i właściwie mnie nie ma), tak w bloku mieszkają ludzie z niemowlętami które jednak ciężko uspać, nawet bez hałasu z zewnątrz. Poza tym są jeszcze starsi ludzie. Dwa piętra wyżej mieszka York, który też ma problem z rozłąkami ale szczeka tylko przez pół godziny od wyjścia właścicieli. Potem uspokaja się i jest cicho. Narcyz (bo tak się nazywa owy Husky) jest za to bardziej zdeterminowany. Sąsiedzi nie chcieli wzywać straży miejskiej, więc postanowili najpierw z przybyszami porozmawiać. Sąsiad z naprzeciwka (posiadający małe dziecko, niektórzy znają go z historii przewiercenia się przez moją ścianę) złapał kiedyś właścicielkę psa, kiedy wracała z pracy i właśnie wchodziła na schody.
- Przepraszam mogę Panią zatrzymać na momencik? – spytał. Właśnie wyciągałam listy ze skrzynki… wcale nie podsłuchiwałam.
- Tak o co chodzi? –
Narcyz słysząc właścicielkę na klatce schodowej zaczął wyć głośniej i drapać w drzwi.
- No właśnie o to. Pani pies wyje godzinami i proszę mnie nie zrozumieć źle. Osobiście lubię psy ale mam małe dziecko, które od 6 do 15 nie może spać, bo Państwo wychodzą do pracy –
- To jest pies proszę Pana. Psy wyją jak są same, tak już mają w naturze –
- Nie wszystkie psy. Niektórych nie słyszałem ani razu odkąd się wprowadziłem a również zostają same – wskazał na mnie więc pomachałam i zaczęłam zbierać się do siebie zanim zostanę wplątana w rozmowę.
- Cóż, są wyjątki – skwitowała kobieta i urywając dyskusję poszła na górę.
Miałam to szczęście że Morfina nigdy nie przeżywała mojej nieobecności. Kiedy wychodzę, po prostu przesypia całą sytuację. Robiła tak już za szczeniaka, tylko że wtedy pakowała się do buta i tam spała, teraz ze względu na swoją wielkość już tego nie robi. Nigdy jednak nie musiałam jej uczyć zachowania spokoju, sama zrozumiała że nawet jeśli właściciel wychodzi to wróci i nie ma co z tego powodu siać paniki. Nie każdy ma jednak tyle szczęścia i czasami trzeba psu pomóc zrozumieć, że nic się złego nie dzieje.
Jako że właścicielka Narcyza nie paliła się do rozwiązania problemu, na spacerze zagadałam do jej męża (który jest prostszy w obyciu i łatwiej można się z nim dogadać). Powiedziałam, że na czas ich nieobecności mogę się zająć psem. Lubią się z moją suką, obecnie projekty i tak robię w domu i nie wezmę za opiekę pieniędzy. Pies będzie wybawiony i wybiegany, sąsiedzi będą mieć ciszę – wszyscy zadowoleni. Mężczyzna powiedział, że obgada to z małżonką i da mi znać. Niestety kobiecie rzuciło się na charakter imię psa i dowiedziałam się, że szukam tylko darmowego reproduktora, ponieważ mieszanki Goldena z Husky są teraz w modzie. Nic nie dały tłumaczenia, że Morfina to suka wysterylizowana i biologicznie niemożliwe jest żeby miała szczeniaki. Zaoferowałam inne rozwiązania problemu: treningi, zostawienie psu konga z mięsem w środku żeby zajął czymś umysł i ciało, ostatecznie lekkie środki uspokajające na bazie ziół albo feromony uspokajające które są rozpylane automatycznie po podłączeniu do prądu. Zderzyłam się jednak ze ścianą, ponieważ kobieta wykazała totalny brak empatii i nie miała zamiaru rozwiązać problemu. W końcu ona nie musiała słuchać kilkugodzinnego koncertu Narcyza.
Pies jak wył, tak wyje nadal. Właściciel co prawda może chciałby coś z tym zrobić ale całym sobą siedzi pod pantoflem żony, która ma w głębokim poważaniu wszystkich mieszkańców bloku. Obawiam się, że w końcu ktoś może stracić cierpliwość i zadzwonić na straż miejską. Mam jednak wrażenie że to nie rozwiąże problemu, a tylko zaostrzy konflikt między tą kobieta a innymi lokatorami. Szkoda, bo pies jest naprawdę ułożony i grzeczny na spacerach, ma tylko ten jeden problem którego sam nie zwalczy. 
Macie jakieś pomysły, jak można by jeszcze rozwiązać sprawę?

Pokemony

Siedziałam w autobusie, byłam w drodze do domu po męczącym dniu. Na uszach słuchawki, wzrok skierowany na mijające za szybą obiekty. Obok mnie usiadł starszy Pan i majstrował coś przy smartfonie, dało się wyczuć jego frustrację i to że niespecjalnie sobie radzi z tym co tam właśnie robił. Po kilkunastu minutach, kiedy już właściwie przysypiałam gapiąc się na przemijające świerki starszy Pan popukał mnie w ramię. Ocknęłam się, wyjęłam z uszu słuchawki i spytałam o co chodzi. Okazało się, że mężczyzna potrzebował pomocy w… łapaniu Pokemonów, ponieważ obiecał wnuczkowi a sam niezbyt się na tym znał. Widząc nieporadność w oczach postanowiłam go poinstruować jak się rzuca „tymi kolorowymi kulkami w te dziwne stworki”, co to są Pokestacje i czemu warto się przy nich pokręcić oraz które Pokemony warto łapać a które lepiej sobie odpuścić. Kiedy wysiadałam z autobusu starszy pan radził sobie już całkiem nieźle i chyba zaczynał się wciągać w rozgrywkę.
Miny ludzi, kiedy staruszek wesoło pokrzykiwał :

„Znowu żółwik! Jaki ładny żółwik” – bezcenne.

MP3 na spółkę do zły pomysł

Tak się składa, że mamy z siostrą odtwarzacz MP3 na spółę. Zdaję sobie sprawę, że to urządzenie wychodzi już z użytku, bo wszystko można mieć w telefonie ale dla mnie słuchającej muzyki na okrągło jest to wygodniejsze i nie pożera baterii w komórce. Tak się składa, że siostra jest obecnie na etapie piosenek z bajek, seriali dla dzieci itp. W autobusie spotkałam kolegę, którego widuję bardzo sporadycznie – najczęściej właśnie w komunikacji miejskiej i jako że miał rozdzielacz do słuchawek, postanowiliśmy przelecieć moją playlistę i wymienić się doświadczeniami muzycznymi. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po „Rap God” Eminema nastąpiło wesołe intro z „My Little Pony”. 
Czułam, że mi nie uwierzył w wersję z młodszą siostrą.