Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Saneczki

Popołudniowy spacerek z psem. Mijamy oblodzone drzewa, dziurawe chodniki i smarkających ludzi, zmierzających do kościoła.
Na okolicznej górce stoją dzieci z sankami i niewolnikami, którzy te sanki wciągają na szczyt. Właściwie to zajmują 70 % powierzchni tego wzniesienia. Wygląda na to, że dobrze się bawią. Jedni zjeżdżają, inni lepią bałwana u podnóża górki. Klasyczny zimowy obrazek.
Zaczynam zastanawiać się kiedy ja ostatnio zjeżdżałam na sankach i przypominam sobie ile mam lat. Jakiś cichy głosik szepcze: "Hej, ten śnieg nie będzie tu leżał wiecznie, a Ty już młodsza nie będziesz". Inny głosik, bardziej racjonalny odpowiada: "Bez przesady, widzisz średnią wieku tych dzieci?". Postanawiam podejść do sprawy poważnie i 15 minut później wracam na miejsce z mobilnym plastikiem pod siedzisko i psem u boku. Miały być sanki, ale te które odnalazłam w piwnicy nie były przeznaczone dla osoby dorosłej. 
Nie wiem jak to jest w różnych regionach, ale u nas ten plastik w kształcie jabłuszka, z trzymadełkiem z przodu zwie się dupolotem.
Wyszukuję znajome twarze i decyduję że mniejszy wstyd będzie przed sąsiadami, niż przed zupełnie obcymi ludźmi. Do tego nie będzie przeszkadzał im pies. Robię pierwsze podejście pod górę, która jest już wyjeżdżona z każdej strony i przez to pokryta czystym lodem. Z każdym krokiem przegrywam z grawitacją i układ choreograficzny, jaki obecnie wykonuję, żeby nie przejechać zębami po podłożu nadawałby się do nowej edycji "Tańca z gwiazdami". Można by pod to podłożyć dowolną ścieżkę dźwiękową i każda by się wkomponowała. Jezioro łabędzie z hip-hopem. Ostatecznie ląduje na czterech kończynach, ponieważ im bliżej ziemi tym mniejsze ryzyko upadku, a z takim oblodzeniem może poradzić sobie tylko napęd na cztery koła. Na dole wita mnie Morfina, ze spojrzeniem mówiącym "I po co Ci matka była ta ewolucja?". Widzę jednak, że nie tylko ja mam problem. Tuż obok mija mnie zaprzęgowy mężczyzna, lat 30, z latoroślą w sankach. Gość ma podobną technikę, rodem ze ścianki wspinaczkowej i usiłuje dotrzeć do żony stojącej na szczycie.
Scena jak w "Królu Lwie", kiedy Mufasa wdrapywał się na skałę, unikając stratowania przez antylopy. Mężczyzna szuka punktu zaczepienia i kiedy nie znajduje żadnego, zaczyna powoli zjeżdżać w dół, ciągnięty przez synka w sankach, który zdaje się nie rozumieć dlaczego jadą na wstecznym. Spoglądam w górę, gdzie czeka już na mnie mój pies, zastanawiając się dlaczego tak się wlekę.
W końcu docieram, witam się ze zmieszanymi sąsiadami, sadzam cztery litery na plastiku i jadę w krótką podróż na dół, uważając żeby nie zabić zderzeniem mniejszych uczestników ruchu drogowego. W połowie drogi tracę jednak kontrolę nad pojazdem, który zaczyna się kręcić.
Wiruje dupolot, wiruję ja, a wokół biega Morfina, która koniecznie starając się utrzymać kontakt wzrokowy z moją twarzą wykonuje ruchy spiralne wokół tego nieszczęścia. Przed oczami migają mi zdziwione twarze, dzieci w saneczkach i bałwanek, którego prawie koszę po drodze. Żołądkowi nie podoba się taka zabawa i czuję, że zaraz do walca dołączy kilka pawi, zanim ten bączek dotrze do podnóża. Udaje mi się utrzymać śniadanie i bezpiecznie zatrzymać się na drzewie. Sąsiedzi obserwują i nie wiedzą, czy zacząć klaskać czy się śmiać. Osobiście uważam że brawa należą mi się za styl i zaangażowanie. Niedoceniona podejmuję kolejną próbę zjazdu, pokonując najpierw drogę na szczyt techniką mieszaną. Tym razem zjeżdżam już prawidłowo, lecz obracając się za siebie widzę, że zgubiłam Morfini pościg, który pomylił obiekty i goni obecnie bliźniaki sąsiadów. Krótkie gwizdnięcie naprowadza ją na właściwy cel i zmieniając kierunek biegu pies zaczyna rozpędzać się w moją stronę. Morfina nie bierze jednak poprawki na śliskość podłoża i rozpędzone 33 kg wpada na mnie w pełnym galopie, co skutkuje moją twarzą w tyłku bałwana. Świnka ląduje miękko na moich plecach i zastanawia się gdzie podziała się moja twarz. 
Przy trzecim zjeździe mija mnie rozpędzony ojciec z córeczką na kolanach, który nie przemyślał najwidoczniej woskowania spodu pojazdu. Saneczki wpadają rozpędzone w bałwanka i zabierają go ze sobą na przejażdżkę. Śniegowy koleżka przeważa urządzenie ślizgowe i pojazd wypada z trasy, wysypując zawartość z ludzi na śnieg. Dziecko śmieje się i toczy na dół, a ojciec usiłuje żabką dotrzeć do córki i osłonić ją przed resztą rozpędzonych sanek. Korek działa jednak jak domino i już po chwili reszta Teletubisiów tworzy karambol u podnóża wzniesienia. Rodzice zbiegają na dół do swoich pociech i zostaję na górce sama. 
Dorosła kobieta, oblepiona śniegiem, z dupolotem w dłoni i psem u boku.
Niczego nie żałuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz