Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 16 stycznia 2019

Gimnazjalny bunt sprawiedliwości

Miałam to nieszczęście, że uczęszczałam do placówki przesiewu hołoty i młodocianych przestępców, zwanej dalej gimnazjum.
Nie wiem jak wyglądało to w innych szkołach, ale u nas każda klasa niezależnie od profilu dzieliła się na kilka grup:
Grupa I: kujoni. Zawsze przygotowani i zawsze obici, ponieważ kablowanie na korzystających z pomocy naukowych kolegów mieli we krwi, tak jak i nienaganną pamięć, którą wykorzystywali do przypominania o kartkówkach i zadaniach domowych, co nie podobało się głównie grupie II.
Okrzyk bojowy: "Nie w szczepionkę", opcjonalnie "Mam okulary!".
Grupa II: młodzi gangsterzy. Królowie żarcików i heheszek. Motywem przewodnim tych osobników było: "To się poprawi". W ich herbie powinna widnieć pięść skrzyżowana z cyrklem, który zabójczą bronią Asasynów był nie tylko na matematyce. Troskliwi, często pytali czy "Masz jakiś problem?" i pomagali rozwiązać go siłowo. Chorobę populacyjną tej grupy stanowiła awersja do nauki.
Grupa III: modelki/księżniczki. Grupa dziewczyn chcąca usilnie udowodnić sobie i całemu światu, że dwa pięciominutowe filmiki na YouTube są lepsze niż kurs wizażu i kosmetologii. Barwy wojenne stanowiły zazwyczaj ilości podkładu, które wystarczyłyby na pokrycie średnich rozmiarów boiska piłkarskiego, krwistoczerwona szminka i maskara, która sprawiała, że rzęsy przedstawicielek tego stowarzyszenia kończyły się w okolicach czoła.
Podobnie jak u grupy II istniało częściowe, lub całkowite uczulenie na wiedzę.
Grupa IV: sztywni. Niestylowa, ucząca się względnie dobrze populacja ludzi, którzy nie pasowali do żadnej z powyższych grup. Podobnie do grupy I, była ona zróżnicowana płciowo. Trzymający się zazwyczaj na uboczu, szanowali nauczycieli i uciekali dość szybko kiedy przychodziło do losowania osób, którzy tego dnia "Mieli problem".
Okrzyk wojenny: "Biegnij do kibla, do kibla nie wejdą!"
Grupy rzadko mieszały się ze sobą i jeśli już wchodziły w interakcje, to nie były one przyjazne. Ja należałam do tej IV i szczerze mówiąc nie żałowałam wyboru. Jedyne czego żałowałam to tego, że w bieganiu nie byłam najszybsza. Jako człowiek pokojowy i nie lubiący konfrontacji musiałam uciekać się do operacji "Biblioteka", czy podążaniu za nauczycielami, mającymi patrole na korytarzach.
W klasie był też jeden osobnik pozbawiony grupy. Próby przejęcia go kończyły się fiaskiem dla każdej ze stron. Chłopak z nikim nie rozmawiał, był bardzo cichy i jako jedyny nie rzucał się do ucieczki. Jego taktyka działała chyba tylko przez zaskoczenie grupy goniącej, która nigdy z takim zachowaniem nie miała do czynienia. Kiedy reszta mijała go, uciekając w popłochu jak stado gazeli, on stał i przyglądał się drapieżnikom. Kiedy odbierano mu jakiś przedmiot należący do niego, nie ruszał się z miejsca i patrzył wyczekująco na przerzucających jego rzeczy ludzi, czekając aż zostaną zwrócone. Dręczyciele zazwyczaj szybko tracili zainteresowanie kimś, kto nie przejawiał strachu i nie odpowiadał na zaczepki. Przerwy chłopak spędzał na czytaniu książek, oczekiwaniu na skradzione przybory, czy rysowaniu.
Nasza polonistka, która jednocześnie była też wychowawczynią po drugim roku nauczania naszej klasy poszła na macierzyński, by opiekować się świeżo wyklutą latoroślą. Przysłano zastępstwo, które nie przypadło do gustu żadnej grupie, nie wspominając już o samotnym wilku, który zazwyczaj nie miał z niczym problemu.
Polonistka nie potrafiła zrozumieć koncepcji dowolnej interpretacji, rozwijania wyobraźni i kreatywnego myślenia. Klucz był święty i klucza należało się trzymać. Pochodzenie tego klucza było nam jednak nieznane i często nie pokrywało się z tym, co próbowały przekazać nam podręczniki.
Jeśli zasłony na obrazie były zielone, to znaczyło to złamane serce, próżność i dumę, nawet jeśli autorowi obrazu została po prostu zielona farba. Odpowiedzi spoza klucza były punktowane na 0. Nauczycielka chciała nas więc nauczyć wróżbiarstwa i myślenia schematami, co było motywem przewodnim również na maturze, kilka lat później.
Pewnego dnia do odpowiedzi został wywołany klasowy pustelnik i kiedy z oceną niedostateczną został poproszony o zajęcie miejsca, odmówił. W klasie zapanowała cisza, ten człowiek nigdy nie przeciwstawiał się woli nauczyciela, teraz stał jednak wyprostowany przed biurkiem i mierzył polonistkę wzrokiem.
Kiedy pod groźbą nagany nakaz został powtórzony, chłopak spytał na jakiej dokładnie podstawie zostały ocenione jego umiejętności interpretacji, ponieważ uważa, że ma w tym przypadku rację i nie ustąpi. Niedowierzanie uciszyło nawet wiecznie głośnych osobników grupy II i przerwało ich grę w pokera. Wszyscy obserwowali widowisko jak starcie dwóch zwierząt na zajętym terenie. Brakowało głosu Krystyny Czubówny i popcornu.
Nauczycielka powtórzyła nakaz trzeci raz, unikając wyjaśnienia błędów jakie ponoć popełnił odpowiadający i rozpoczęła proces wpisywania uwagi do dziennika.
Ku naszemu narastającemu zdziwieniu chłopak wrócił na miejsce, spakował się i wychodząc z klasy dodał:
- Proszę jeszcze dopisać, że bez pozwolenia nauczyciela uczeń opuścił klasę", po czym zamknął za sobą drzwi. Polonistka wybiegła za nim, ale nie zdołała już go złapać.
System oceniania był niesprawiedliwy i oparty na czystym trafie, ale tego nikt się nie spodziewał. Żal nam było chłopaka. Żeby otrzymać stypendium naukowe musiał mieć wzorowe zachowanie, a przez takie akcje oddalał na to swoje szanse. Średnia ocen całej klasy spadła o dwa stopnie. Jeśli już komuś udawało się zdać na ocenę pozytywną, ogłaszano lokalne święto i darmowe mordobicie solenizanta. Postanowiliśmy coś z tym zrobić. Posunęliśmy się nawet do tego, że obejrzeliśmy grupą cały, dwugodzinny wywiad z autorem pracy, którą mieliśmy wkrótce omawiać i spisaliśmy znaczenie i symbolizm obrazu co do słowa.
Kiedy i tym razem nie udało nam się otrzymać pozytywnej oceny, doszliśmy do wniosku że najwidoczniej sam autor nie ma pojęcia co maluje i dlaczego, więc nie mieliśmy zamiaru wypowiadać się w tym temacie.
W ramach solidarności z samotnym wilkiem i wbrew panującej niesprawiedliwości odmawialiśmy podchodzenia do tablicy i odpowiadania na pytania, mimo narastającej puli jedynek. Do walki z wróżbiarstwem dołączyły również pozostałe grupy, aż w końcu po przegranej walce z zasadami przyjęliśmy też w szeregach kujonów, którzy opierali się do końca jakiejkolwiek formie przeciwstawienia się obecnej władzy.
Były spotkania rodziców, były wizyty dyrektora, jednak nasze stanowisko w tej sprawie było nie do ruszenia tak długo, jak długo nie miano zamiaru obiecać nam zmiany systemu oceniania. Po raz pierwszy w karierze klasy zagrożeni byli wszyscy. Wszystkie 36 osób, które na lekcjach polskiego po prostu wpatrywało się w nauczycielkę, która nie miała już z kim pracować. Nasze zachowanie oscylowało w granicach "Niedopuszczalnego", a "Nagannego", a dziennik zmieniał się w księgę skarg i zażaleń.
Nie zmieniono nam nauczyciela, nie poprawiono nam też zachowania, a zdaliśmy tylko dzięki obecności dyrektora przy testach ostatecznych i jego bacznej uwadze na sposób określania, która interpretacja jest dobra, a która zła.
Chłopak, który zapoczątkował bunt nie otrzymał decyzji o przyznaniu stypendium tylko ze względu na ocenę z polskiego i zachowanie. Podpisaliśmy więc petycję, żeby sprawdzenie jego wiadomości odbyło się w obecności komisji, w skład której nie wchodziłaby ucząca nas polonistka. Dyrektor nie miał wyboru i ponieważ dokument podpisała cała klasa, oraz niektórzy rodzice musiał się zgodzić.
Okazało się, że komisja przyznała pustelnikowi stypendium i tym samym, pomimo złej oceny i zachowania chłopak otrzymał to na co pracował cały rok.
Byliśmy z siebie bardzo zadowoleni. Kibicowaliśmy mu, bo jego wyniki decydowały o wygraniu wojny i udowodnieniu naszej racji. Klasa po raz pierwszy była w coś tak bardzo zaangażowana i całkowicie zgodna. Grupy wymieszały się i współpracowały w walce przeciw wspólnemu wrogowi. Nie było podziałów, nie było nawet okładania słabszych, rządziły nami motywy silniejsze od różnic i przynależności.
Oczywiście kilka miesięcy później, gdy przydzielono nam nową polonistkę i wróg zniknął z pola widzenia wszystko wróciło do normy i nie byliśmy już przyjaciółmi. Każdy wrócił grzecznie do swojej grupy, a samotnik pozostał na placu boju solo, gdyż nie potrzebował już pomocy w walce.
To uświadomiło mi wtedy wiele rzeczy. Po pierwsze to, co najbardziej zbliża nastolatków to wspólny wróg w postaci dorosłego, a po drugie, że grupy tak naprawdę nigdy nie istniały.
Podziały i bariery były tylko w naszych głowach i to my decydowaliśmy, czy chcemy je postawić, czy zburzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz