Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Atak Batmana

Nocny spacer. Na niebie księżyc, na śniegu pies, usiłujący zrobić aniołka, a tuż obok niego ja - zastanawiająca się, kiedy skończy się proces rzeźbienia ciałem w białym puchu. Spoglądam na księżyc. Pełnia. Czyste niebo pozwala zobaczyć każdą plamkę na okrągłym jegomościu, zawieszonym w ciemności. Coś pojawia się w obrębie świecącej kuli i zaraz potem znika. Jakiś czarny, uskrzydlony cień. 
Moja pierwsza myśl - Batman. 
Z mojego miasta jednak żadne Gotham City, więc uznaję że albo mi się przywidziało, albo czarną potworą jest zwykły nietoperz, lub inny wróbel. 
Morfina zastyga w pozycji grzbietowej, z rogalem na pysku i po chwili kontemplacji nad sensem życia, wraca do polerowania tyłkiem śniegu.
Zawsze zastanawia mnie co myśli podczas tej przerwy. Czy dociera do niej wtedy jakaś głębsza życiowa filozofia typu "Czy opadający powoli liść zmienia czasoprzestrzeń alternatywnych rzeczywistości", lub chociaż "Czy psie aniołki noszą aureolki nad głową, czy na szyi jak obrożę", czy po prostu trafia do niej, że to głupie co robi i że należy to koniecznie powtórzyć.
Przychylam się bardziej do tej ostatniej opcji.
Morfina w końcu ma dość, wstaje ze śniegu, przygląda się dziełu i podpisuje się na nim swoim własnym, indywidualnym, żółtym atramentem. Skoro mój Picasso skończył już malować i rzeźbić, ruszamy w drogę powrotną do domu.
Kiedy mijamy zakręt, ciszę nocy przerywa dziwny, głośny dźwięk. Połączenie wysokiego pisku i skrzeku. Nie dość, że halucynacje wzrokowe, to i słuchowe. Muszę przestać pić tyle herbaty przed snem.
Między drzewami coś płynie. Nie może mi się wydawać. To ten czarny cień, który widziałam wcześniej, tylko tym razem trzy razy większy.
Cień się zbliża i to on wydaje z siebie ten pisk. Lotem koszącym przelatuje w niewielkiej odległości nad moją głową i zainteresowaną Morfiną. Nie mam zamiaru identyfikować napastnika. To może być dron, latawiec, albo jednorazówka, ale na wszelki wypadek przyspieszam, rozglądając się nerwowo dookoła. Pisk oddala się na chwilę, ale zaraz potem znów znajduje się przede mną. Gdyby mojej głowy nie ograniczał kręgosłup, kręciłaby się teraz jak tarcza w ruletce. Udaje mi się zlokalizować dokładne położenie wrogiego obiektu i ustalić, że jest nim sporej wielkości ptak. W głowie odpala się tryb "Fight-or-Flight" i przypomina mi się informacja, którą kiedyś musiałam usłyszeń na lekcji przyrody. Trzeba wyglądać na większego niż się jest, należy więc rozłożyć ręce na bok. Ta metoda była skierowana do atakujących łabędzi, ale w takiej sytuacji nada się i to. Wpatrując się w szybującego po niebie ptaka maszeruję więc jak przygłup, z rękami w pozie "T" i psem u boku, mając nadzieję, że wszyscy sąsiedzi już smacznie śpią i żaden nie widzi tego co robię, bo jak nic czeka mnie kaftan i mięciutki, biały pokój bez klamek.
Ptak jest duży, ale nie aż tak, żeby wziąć mnie, czy nawet Morfinę za przekąskę. Musi polować na coś innego i albo po prostu nas nie zauważył, albo ma gdzieś gniazdo i uznał nas za bezpośrednie zagrożenie.
Tuż przy klatce schodowej kolejny lot koszący uświadamia mi, że niezidentyfikowany cień jest pokaźnych rozmiarów sową, a atak nie był skierowany do nas, tylko do czegoś pomiędzy śmietnikiem a chodnikiem, natomiast my znalazłyśmy się na linii ostrzału przypadkiem.
No nic. To sobie przemaszerowałam jak ołowiany żołnierzyk oklejony gipsem na obu obojczykach przez pół bloku, zupełnie bez powodu.
Lepiej dmuchać na zimne, to w dalszym ciągu mógł być Batman.




P.S. Batman wydziera dziób kilkanaście metrów od moich okien i chyba nie ma zamiaru przestać... to prawdopodobnie przez ten brak rodziców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz