Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 9 stycznia 2019

Kosmo i Mio

Znajoma mi rodzina miała pewne szlachetne przekonanie, które lubiła często powtarzać każdemu, kto decydował się na psa.
"Dopóki w schroniskach jest tyle potrzebujących zwierząt, ludzie nie powinni ich rozmnażać".
Dla nich było to motywem przewodnim wszelkich sprzeczek o podłożu kupna psów rasowych. Atakowani byli wszyscy, którzy zwierzę zdobyli ze źródeł innych niż schronisko. Nieważne czy była to hodowla, czy fundacja na rzecz jakiejś rasy.
Może nieco zbyt radykalnie podchodzili do tematu, ale intencje mieli dobre. Chcąc świecić przykładem pojechali więc pewnego dnia całą rodziną do schroniska. Do samochodu wsiadła matka, ojciec, dwójka dzieci i babcia, która mieszkała drzwi obok. Kiedy samochód ponownie zajechał przed dom, siedziało już w nim dwóch członków rodziny więcej.
Psy były braćmi i nie miały łatwej przeszłości. Małe kuleczki wrzucone do rzeki, wyłowione przez jakiegoś człowieka, odkarmione przez obcą sukę i ponownie porzucone. W schronisku były już trzy lata i były nierozłączne. Dzieliły razem klatkę, odmawiały wychodzenia z niej pojedynczo i spały z łebkami położonymi jeden na drugim. Pracownicy schroniska przedstawili rodzinie sytuację i polecili im trzymanie psów razem. Adoptujący zapewnili, że co prawda Kosmo trafi do rodziny z dziećmi, a Mio do babci obok, ale będą się codziennie widywać, jako że mieszkali w sąsiednich budynkach.
Intencje były dobre, ale plan nie podobał się kundelkom i rozdzielenie ich okazało się fatalnym w skutkach pomysłem. Podrapane drzwi, nocne wycie, odmowa przyjmowania jedzenia. Rodzina pomyślała, że jeśli psiaki zobaczą, że mogą się codziennie widywać i bawić, to rozłąka nie będzie dla nich tak bolesna i w końcu się przyzwyczają. Babcia często wpadała do swoich wnucząt i zabierała ze sobą Mio. Kiedy psie rodzeństwo się spotykało, merdaniu i litanii pisków nie było końca. Powroty do sąsiedniego domu były trudne, ale rodzina się nie poddawała. Psy co prawda dalej spały pod drzwiami i skomlały, tęsknie patrząc na klamkę ale było coraz lepiej i zapowiadało się, że zwierzęta zaaklimatyzują się w tej nowej sytuacji.
Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy rodzina pokłóciła się z babcią. Przestali się odwiedzać i widywać, a psy marniały w oczach. Były osowiałe i otumanione. Wyrobiły sobie nerwowe tiki, które polegały na krążeniu w kółko, lub gryzieniu łapy dopóki nie przerwało się tego procesu. Konflikt był jednak na tyle silny, że nie było mowy a jakichkolwiek próbach kontaktu. 
Psy tego jednak nie rozumiały i bardzo tęskniły.
Babcia czuła się coraz gorzej i pozbawiona wsparcia rodziny miała coraz większe trudności z regularnymi spacerami i wyprowadzaniem psa. Jako, że teren był oddalony od ulicy, zaczęła wypuszczać Mio, by ten załatwiał swoje potrzeby sam, a następnie wracał. Pies wykorzystywał te okazję, by przez pół dnia przesiadywać pod sąsiednimi drzwiami i być z bratem, choćby przez barierę, nawet jeśli miało to oznaczać kilkugodzinne leżenie w mrozie, czy deszczu.
Kiedy drzwi się otwierały psy wpadały na siebie i zaczynały się bawić. Ubłocony i mokry Mio często wpadał do domu swojego brata i nieświadomy gniewu właścicieli zwiedzał z nim pomieszczenia. Właścicielka Kosmo miała tego dość i wyprowadzała psa za drzwi. Dzieci próbowały przekonać ją do adopcji drugiego brata, jednak to nie wchodziło w grę. Mio był psem starszej kobiety, z którą obecnie była prowadzona wojna.
Pewnego dnia babcia zaniemogła i trafiła do szpitala. Pies natomiast wrócił tam, skąd przybył. Do schroniskowej klatki. Tym razem był jednak sam i bardzo ciężko to znosił. Mio łamał sobie zęby ogryzając pręty i ranił własne łapy, nie było jednak rady, jego brat wciąż miał dom.
Pozbawiony wizyt rodzeństwa Kosmo ponownie posmutniał i wrócił do krążenia po domu. Nie chciał się bawić, nie chciał jeść, właściwie miał dwa tryby w których się znajdował. Spanie i kołowanie na środku salonu. Dla dorosłych członków rodziny sytuacja stała się na tyle nieznośna, że mimo chęci nie potrafili sobie z nią poradzić.
Kosmo wrócił do schroniska. Nie był to jednak dla niego smutny dzień. Kiedy rodzeństwo ponownie połączono skończyły się problemy z okaleczaniem, wyłamanymi zębami, czy wyciem. Wszystko było jak dawniej i psom ani trochę to nie przeszkadzało. Były szczęśliwe. Razem spały, razem jadły i razem się czyściły. Zaczęły bać się rozłąki do tego stopnia, że odstraszały zębami każdego człowieka który przyszedł je obejrzeć. Wyrobiły sobie złe skojarzenie. Adopcja równała się dla nich rozłące. Nawet jeśli ludzie chcieli zaadoptować dwa psiaki, ich zachowanie nie pozwalało na wyprowadzenie ich z klatki. Podejście do jednego skutkowało atakiem drugiego.
Psy przez kolejne lata żyły więc w schronisku i nie narzekały na swój los, dopóki były razem.
W wieku sześciu lat Mio ciężko zachorował na nerki. Mimo walki opiekunów schroniska, lekarzy, wsparciu leków i swojego brata, psa nie udało się uratować. To był cios dla Kosmo. Wpadł w katatonię i musiał być żywiony kroplówkami. Całymi dniami spał i nie spoglądał już nawet na przechodzących ludzi.
W dwa tygodnie po śmierci Mio pracownicy schroniska znaleźli w boksie martwe ciało jego brata. Pies się poddał. Przyczyny śmierci nie do końca były znane, ale wszyscy podejrzewali dlaczego tak się stało.
Boks stał się pusty.
Zapewne każdy sam wyciągnie wnioski z tej historii, ale pamiętać należy głównie o tym, że dobre intencje nie zawsze rodzą dobre pomysły, a podziały z jednym członkiem rodziny nie powinny odbierać miłości innym.
... Ani życia.

1 komentarz:

  1. Dodaj proszę w reakcjach "Potok Łez" bo Mega nie zawsze pasuje do opowieści.

    Radek od Królików

    OdpowiedzUsuń