Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 30 stycznia 2019

Niespodziewany gość i syrenka bez wody

Zimno. Kaloryfery grzeją tak, jakby coś je ograniczało. Bezczelne są w zmowie z termostatem który łże mi w żywe oczy pokazując 5, podczas gdy bardziej realne jest 3. Trzymam się źródła ciepła, jednak nie można cały dzień przytulać kaloryfera, trzeba jakoś funkcjonować. Po całym domu porozrzucanych jest kilka złóż ciepła, w tym jedno ruchome. Kiedy odkleję się od jednego źródła, przytulam następne. W ten sposób ograniczam straty w drogocennym ciepełku. Kiedy dystans między bazami jest zbyt duży, warto zawołać mobilny grzejnik. Puchata farelka firmy Morfina zawsze pomoże w potrzebie i pozwoli zebrać siły na dalszą wyprawę.
Tym razem potrzebny mi silniejszy bodziec, kąpiel we wrzątku powinna poprawić sytuację chociaż na chwilę. Łazienka całe kilka metrów ode mnie, więc  przytulas z futrzaną farelką po drodze jest nieunikniony. Przyczepiam się do psa jak koala do drzewa i obmyślam taktykę. Decyduję się na burrito z koca i docieram do łazienki. Po półgodzinnej kąpieli zastanawiam się, czy kiedykolwiek będę w stanie opuścić prysznic, czy raczej przeczekam tu do wiosny.
Odzywa się domofon.
Nikogo się nie spodziewam. Za późno na pocztę. Reklamy? Świadkowie Jehowy? Jajka? Ktokolwiek to jest, nie odpuszcza i nie ściąga palca z dzwonka. Dźwięki prostują mi fałdki w mózgu i wtedy odkrywam kim jest tajemniczy gość.
Kurier. Przyjechało żarcie dla psa, o którym zupełnie zapomniałam.
Wyskakuję spod prysznica jak Rusałka z zaburzeniami błędnika i omal nie zabijam się się na śliskich kafelkach. Ratuje mnie kurtyna. Łapię po drodze przypadkowe ubrania, które okazują się być piżamą, oraz ręcznik. Dobrze, szybciej to na siebie wrzucę. Jeśli kurier odjedzie to nie wiadomo kiedy pojawi się ponownie. Ślizgiem śledzia opuszczam łazienkę i na waleta podbiegam do domofonu, naciskając guzik otwierający drzwi. Zarzucam na siebie piżamę. Okazuje się, że zgarnęłam dwie górne części. Nie zdążę wrócić po spodnie. Trudno, przez pięć minut nikt nie zauważy, że rękawy służą za nogawki. Ręcznikiem zawijam włosy w turban i słyszę pukanie do drzwi.
- Już, już! - krzyczę, szukając czegokolwiek do nakrycia swojego wyjściowego stroju. Jak na złość, żadnego szlafroka. Kiedy pukanie odzywa się po raz drugi, decyduję się narzucić płaszcz i dokonać szybkiej transakcji, żeby móc wrócić do ciepłej wody.
Otwieram drzwi.
- Dzień dobry, karmę przy... wiozłem - odpowiada zaskoczony moim wizerunkiem mężczyzna, trzymając w objęciach 12 kg psiego papu.
Turban, płaszcz, dwie piżamowe bluzy, w tym jedna założona na lewą stronę i nie na tę partię ciała co trzeba, a w środku ja, obciekająca wodą i bosa. Ostatni krzyk mody. Tego się chyba nie spodziewał, na to nie był przygotowany.
Podpisuję formularz odbioru paczki i czuję na sobie badawczy wzrok kuriera. Zapewne zastanawia się gdzie mam zamiar wyjść w tak niecodziennym stroju, lub skąd właśnie wróciłam. Żona mu nie uwierzy co to w dzisiejszych czasach z kanałów wypełza. Już zmutowane żółwie były wynaturzeniem, ale to jest lekka przesada. W dodatku wsuwa żarcie dla psa.
Przerywam potok myśli kuriera i oddaję mu karteczkę (troszkę zmoczoną), długopis i pieniądze. 
- Dziękuję bardzo, miłego dnia - rzucam, zamykając drzwi i uważając jednocześnie na moje bardzo przewiewne spodnie
- Również dziękuję, życzę smacznego - odruchowo odpowiada mężczyzna, po czym poprawia się i dodaje - Dla pieska oczywiście, dla pieska -
Przy wyjściu z klatki ogląda się za siebie, sprawdzając zapewne czy wariatka w turbanie nie ma zamiaru go ścigać, lub upewniając się, czy na pewno widział to co widział. Wciągam worek do środka i zamykam drzwi. Czuję się jakbym taszczyła zwłoki. Zaciągam paczkę do kuchni i wyciągam z szuflady nóż, żeby szybko przerwać taśmę i sprawdzić datę ważności opakowania. Zawsze można zawołać kuriera w sprawie zwrotu, póki nie odjechał. Data okazuje się być w porządku, więc postanawiam odstawić worek i zająć się nim później.
Dźwięk kluczy w zamku. Do mieszkania wchodzi mama z siostrą.
Zastygają, widząc mnie stojącą na środku kuchni z nożem w ręce i podejrzanym czarnym workiem u bosych stóp. Dalej ścieka ze mnie woda.
Niezręczną ciszę przerywa Morfina, która przychodzi przywitać resztę domowników. Pies spogląda na mnie i bez dalszego zainteresowania kieruje się do paczki, która pachnie znajomo. Tylko dla futrzanej farelki ta sytuacja jest całkowicie normalna i naturalna.
Rodzicielka dalej patrzy na mnie wyczekująco. Wygląda jakby chciała zadać pytanie, ale nie wiedziała od czego właściwie zacząć. Odkładam nóż i wracając do łazienki rzucam pospieszne:
- Kurier mnie złapał, jak się kąpałam - 
Brak odpowiedzi, następuje przetwarzanie informacji i analiza obrazów.
- A... po co Ci był nóż? - pyta po chwili z niepokojem.
- Sprawdzałam datę ważności -
- Aha - słyszę w odpowiedzi.
Chyba nie brzmi to przekonująco. Nie dbam o to. Wracam do ciepełka.
- Czy Ty miałaś na sobie bluzkę od piżamy, zamiast spodni? - pada, zanim zdążę odsunąć kurtynę.
- Nie, musiało Ci się wydawać -
Tak... musiało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz