Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 3 lutego 2020

Zdecydowanie nie mój dzień, tydzień, miesiąc...

Moja łazienka ma pewien problem. Właściwie można nazwać to defektem na poziomie projektowym całego mieszkania i jego hydrauliki.

Problem jest następujący:

Jeśli odkręci się jednocześnie kran w kuchni i w łazience, strumień płynący w części mieszkania służącej do przygotowywania posiłków jest nieporównywalnie większy od strumienia płynącego w części mieszkania służącej do oczyszczania układu pokarmowego z posiłków.
Ciśnienie strumienia wody pod prysznicem, które nie przewyższa wtedy nawet ciśnienia tworzonego przez mój pęcherz po dwóch kubkach herbaty, nie jest jednak największym problemem. 

Największym problemem jest nagła zmiana temperatury strumienia wody pod prysznicem przy jakiejkolwiek manipulacji kuchennym kranem.

Jestem stworzeniem ciepłolubnym, więc odpowiednia temperatura wody nie może zejść poniżej czterdziestu pięciu stopni Celsjusza - taki mały Mordor. Przy sabotażu kurków w kuchni, potrafi ona spaść do dziesięciu stopni Celsjusza w ciągu kilku sekund - taki mały lodowy zamek Elsy.
Kiedy Mordor zamienia się w lodowy zamek Elsy, mój kręgosłup wytwarza tak zaawansowane punkty przegięcia, że dziewczynka z "Egzorcysty" to przy tym kłoda. Moje ciało zmienia się w krewetkę natychmiast po odstawieniu choreografii do "Smooth Criminal" Michaela Jacksona i krzyku upośledzonego żurawia.
Nikt nie torturuje mnie oczywiście celowo, ale dźwięk wody puszczanej pod prysznicem nie zawsze wywołuje u domowników właściwe skojarzenia i zdarza im się odkręcać wtedy kran celem opłukania talerzy. Zazwyczaj orientują się w sytuacji sekundę przed uruchomieniem łańcucha boleści i zakręcają kran. Ja w tym czasie walczę już jednak z biczami wodnymi i wodą Atlantyku, spływającą mi po plecach.

Czy winą takiego stanu rzeczy jest efekt sprężynowania naczynia przeponowego, czy inne mądre hydrauliczne słowa, tego nie wiem. Wiem jednak, że dwa strumienie wody jednocześnie równa się zimno, a zimno równa się ból.

Pewnego poranka opuściłam cieplutki kokon z kołdry, karmiąc umysł nadzieją, że zaraz ogrzeję się ciepłem mojego płynnego Mordoru. Tak też było, dopóki moja rodzicielka nie postanowiła się zapomnieć i w tym samym czasie zdecydować o uzupełnieniu dzbanka z wodą w kuchni.
Gdyby ktoś dał mi wybór, wolałabym porażenie prądem. 
Nikt jednak wyboru mi nie dał, więc postawiona przed faktem dokonanym, pląsałam pod prysznicem jak wyciągnięta z wody makrela, usiłując zaczerpnąć powietrza, które zostało mi drastycznie odebrane przez dotyk Buki z "Muminków". 
Niestety, podczas procesu reanimacji moja kończyna dolna zawinęła się o drugą kończynę dolną i tworząc z nią precelka, posłała mnie ruchem prostym na podłogę. Po drodze kończyny górne złapały za kurtynę, usiłując ratować ciało przed upadkiem, lecz grawitacja silniejszą była i skończyłam na kafelkach, owinięta w zasłonę prysznicową w rozgwiazdy, niczym syrena wyrzucona na plażę. Co ciekawe, żabki do kurtyny okazały się wytrzymalsze niż sama rurka, na której były zawieszone, więc w podróż dookoła łazienki udałam się nie tylko z ubraniem Cezara, ale i ze słupkiem. Byłam właściwie gotowa do pole dance.
Trzęsienie ziemi spowodowane moim upadkiem przywołało winowajczynię moich przyszłych siniaków i rodzicielka, otwierając drzwi, oraz widząc mnie rozłożoną przy muszli klozetowej, zadała bardzo sensowne (w stosunku do przetwarzanego przez nią obrazu) pytanie:
- Co robisz?
- Opalam się - odparłam - Musiałaś?
- Zapomniałam się.
- Jak długo tu już mieszkamy?
- Zdarza się. Nie rozwaliłaś nic?
- Poza rurką od prysznica? Nie. Krzesło mnie nie zabiło, to własna matka też nie da rady.
- Co się stało? - spytała z pokoju moja siostra.
- Nic - odparła rodzicielka - Wywaliła się.
- Aha.
- Napraw to lepiej - rzuciła kobieta, która postanowiła przywlec mnie na ten zimny świat i opuściła łazienkę.
Zostałam sama z moim morskim strojem i mniej morskim kawałkiem plastiku, więc dokończyłam kąpiel, odskakując od prysznica, kiedy tylko wydawało mi się, że strumień wody zmienia temperaturę - tak właśnie rodzi się brak zaufania.
Rurka została prowizorycznie naprawiona taśmą.


Ponieważ jak wiadomo - wszystko da się naprawić taśmą i makaronem z zupek instant. Znam się na tym, jestem inżynierem.

Po szybkim podsuszeniu i odkryciu nowych siniaków w okolicy łokcia i biodra, zapakowałam się w kurtkę i ruszyłam do apteki, celem zakupienia plastrów (tak na wszelki wypadek) i leków mojej siostry.
Zatrzymała mnie następująca informacja na drzwiach:


Muszę zaznaczyć, że sytuacja miała miejsce kilka dni temu. W przeciwnym razie nie byłoby to przeszkodą. Zostałam zmuszona do przespacerowania się na drugi koniec miasta tylko po to, by powitać kartkę o treści:


Trzecia apteka co prawda była otwarta, ale miała na stanie tylko plastry, więc po leki siostry byłam zmuszona przyjść jeszcze raz, kilka godzin później.
Wtedy zostałam poinformowana o błędzie hurtowni i zapytana czy mniejsza dawka mi odpowiada. Jako, że mniejsza dawka mi nie odpowiadała, wybrałam się do czwartej apteki, zaliczając po drodze ochlapanie mieszaniną błota i smaru przez pędzącego kierowcę i robiąc już tego dnia ponad piętnaście kilometrów przebiegu tylko do samych aptek.

Mam wrażenie, że to nie był mój dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz