Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 27 września 2018

Wojna i pokój na ulotkach

Kolportaż ulotek to bardzo relaksujące zajęcie. Taki spacer połączony z rozdawaniem ludziom śmieci. Czasem mija się drugiego ulotkarza z tej samej firmy, lub nawet z konkurencyjnej, ale w gruncie rzeczy wszyscy się kumplujemy, bo płacone i tak mamy od godziny, a nie od ilości rozdanych karteczek. Nie ma sensu przepychać się z innymi o miejsce na chodniku, czy walczyć o ludzi, skoro większość z nich jeśli już weźmie ulotkę, to zrobi to zarówno tutaj jak i dwa metry dalej, gdzie stoi już następny roznosiciel.
Są jednak osoby, które zbyt poważnie podchodzą do swojej pracy i konkurencja jest wpisana w ich styl bycia. Tacy ludzie zachowują się, jakby walczyli o przetrwanie i mieli zamiar dotrzeć do celu, nawet jeśli mieliby położyć trupem wszystkich obcych ulotkarzy, lub nawet współpracowników. Nie przesadzam.
Normalnie wygląda to tak, że jeśli na horyzoncie pojawia się znajomy uniform firmy, dla której się pracuje, to macha się lub idzie przywitać ze współpracownikiem, po czym ustala gdzie kto idzie, żeby nie wchodzić sobie w drogę. Zazwyczaj wystarcza rozmieścić się po przeciwnych stronach ulicy. To cała procedura. Jeśli jest to ktoś z konkurencji po prostu wymieniamy się ulotkami między sobą, posyłamy uśmiech i każdy idzie w swoją stronę. Ci ludzie w końcu pracują dokładnie tak samo jak ja, na tych samych zasadach, a to że mają niższe oprocentowanie, czy reklamują konkurencyjną szkołę jakoś niespecjalnie mi wadzi.
Są jednak tacy, dla których konkurencja to śmiertelni wrogowie, a współpracownicy to sępy przy ich padlinie. Mieliśmy u nas chłopaka, nieco starszego ode mnie, który traktował cały ten biznes śmiertelnie poważnie i roznosząc ulotki zachowywał się jak lew w rui na sawannie. Nie było z nim rozmowy, pakował się na cudzy teren, przejmował go i przepędzał z niego tę osobę, która była tam pierwsza. Wchodził w ludzi jak czołg, zdolny staranować ich jeśli tylko będą mieli czelność odmówić mu przyjęcia ulotki. Konkurencyjne firmy wypatrywał z daleka i szedł w ich stronę gotowy bronić pięściami kawałka ulicy, który dostał do patrolowania. Z nikim nie gadał, nikomu nie ustępował i nie przyjmował odmowy. Każdy po prostu schodził mu z drogi i odchodził jak najdalej się tylko dało, żeby cesarz kamienicy i przystanku mógł przechadzać się po swoich włościach bez posyłania każdemu człowiekowi w uniformie spojrzenia psychopaty. Nie potrafił zrozumieć jak możemy między sobą rozmawiać, co więcej jak możemy rozmawiać z konkurencją. Przecież to jest wojna! Walka o przetrwanie! Śmiertelni wrogowie i wyścig szczurów, w którym albo przetrwasz albo zginiesz. Niektórzy próbowali go przekonać, porozmawiać z nim i udowodnić, że przesadza, bo przecież to tylko kartki. Zadaniem jest je rozdać, a nie przeprowadzać ustawki z połową społeczeństwa. Nie dotarło, więc zostawiliśmy go samego sobie w swoim własnym kącie miasta, w którym mógł być sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Reszta natomiast trzymała się razem, wymieniała rewirami, czy zmianami jeśli było to konieczne.
Pewnego dnia na pasach została potrącona kobieta, kiedy kierowca samochodu zbyt szybko wyjechał zza zakrętu. Ci z nas, którzy byli obecni przy wypadku ruszyli, żeby jakoś pomóc. Silniejsi przenieśli kobietę na chodnik i próbowali z nią rozmawiać, póki była przytomna, reszta zbierała jej zakupy z ulicy, dzwoniła na policję i pogotowie, uspokajała rozhisteryzowaną córkę, która widziała wypadek, czy blokowała drogę kierowcy samochodu, który miał chętkę zwiać z miejsca zdarzenia. Zbiegło się wtedy wiele osób, wiele ulotkarzy, z wielu różnych firm, którzy pracowali w okolicy. Całość zamieszania trwała jakieś dwadzieścia minut, nim kobietę zabrało pogotowie, po córkę poszkodowanej przyszedł jej ojciec, a kierowcę zabrała policja. Nic się poważnego nie stało i kobieta była tylko lekko poobijana, ale wyglądało to groźnie. Jeszcze tego samego dnia zostaliśmy wezwani do kierownika, który chciał z nami porozmawiać. Okazało się, że "ktoś" doniósł mu, że na te dwadzieścia minut opuściliśmy stanowisko pracy i nie rozdawaliśmy wtedy ulotek. Nie trudno było się domyśleć kim był ten "ktoś". Szef był normalny, więc powiedział, że dobrze postąpiliśmy pomagając kobiecie i oczywiście nie będzie żadnych konsekwencji tego, że na kilka minut przerwaliśmy swoją robotę.
Donosiciel został wezwany do gabinetu następnego dnia, kiedy bardzo głośno wyrażał swój sprzeciw wobec tego, że nie zostaliśmy w żaden sposób ukarani za niesubordynację. W ramach nagrody za swoją czujność dostał zadanie specjalne. Miał segregować ulotki i odrzucać te wadliwe, oraz przecinać te, które przyjechały sklejone w wyniku błędu drukarni.
Jak możecie się domyśleć nie był zadowolony ze swojej nowej fuchy. Za to my nie narzekaliśmy, kiedy cały jego teren został rozdzielony na resztę ulotkarzy, którzy nie mieli problemu z kooperacją ze współpracownikami i bezproblemowym mijaniem się z konkurencją.
Chyba bardziej opłaciłoby mu się jednak być człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz