Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 21 września 2018

Jak przebiegła operacja Morfiny

Morświnka miała na dzisiaj umówiony termin operacji wycięcia guzów. Kto czyta posty na bieżąco, ten wie o co chodzi. O wyznaczonej godzinie stawiliśmy się w gabinecie i po chwili oczekiwania weszliśmy do środka. 





Miejsca potencjalnego cięcia zostały wygolone, zgoda na operację została podpisana, a nieco zdezorientowany pies przeszedł do pokoju obok, gdzie na łapę miał trafić wenflon. Procedury takie same jak przy każdym zabiegu na świecie, więc nie będę Was zanudzać szczegółami.
Przekazałam smycz lekarzowi, a Morfi spoglądając na mnie oczami pytającymi "A ty matka nie idziesz?" poszła posłusznie za doktorem, gdzie miały odbyć się dalsze procedury. Drzwi się za nimi zamknęły i zostałam w poczekalni sama.
Czekało mnie kilka długich godzin oczekiwania, więc postanowiłam wrócić do domu. Poczekalnia wywoływała u mnie narastający stres, a obiecałam sobie, że nie będę się zamartwiać (plan szlag trafił, jak zwykle zresztą). Okazało się jednak, że dom bez psa jest okropnie pusty i cichy. Przypominał tym poczekalnię i jedyne co mi zostało, to krążyć bez celu w kółko, w oczekiwaniu na telefon od weterynarza.
Jako że normalna operacja jest przeraźliwie nudna kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, Morfina postanowiła wprowadzić element niespodzianki i po prostu przestać oddychać podczas przeprowadzanego zabiegu. Lekarze musieli zmusić sucz do powrotu na ziemię intubacją, bo by się dzieciak przekręcił już na starcie operacji. Sytuacja została opanowana i po pomyślnie przeprowadzonej reanimacji, lekarz podjął decyzję o kontynuowaniu wycinania niesfornych guzów z jeszcze bardziej niesfornego psa.





Jak możecie się domyślać, taka informacja nie pomogła mi w zachowaniu spokoju i z drżącymi rękami, oraz sercem pod gardłem słuchałam spokojnego tonu doktora, który objaśniał mi powoli obecny stan mojego psa, którego jednak nigdzie nie widziałam, co również oczywiście nie pomagało sytuacji. Lekarz mówił i mówił, a ja starałam skoncentrować się na informacjach jakie mi przekazuje:
- Wszystkie guzy zostały wycięte, po drodze nastąpiła komplikacja która zakończyła się reanimacją, ale stan pacjenta jest stabilny. Guzy zostaną wysłane na histopatologię, gdzie zostaną dokładnie zbadane -
- Rozumiem -
- Pies miał wcześniej zabiegi pod pełną narkozą, prawda? -
- Tak, miał -
- Ile dokładnie? -
- Skończyłam liczyć po szóstym -
- Czy nigdy nic się nie działo? Żadnych wstrząsów? -
- Nie -
- Mam tutaj zapisane że pies jest chory na serce -
- Tak, zapaść powysiłkowa -
- Jakieś napady ostatnio? -
- Ostatni był rok temu. Panie doktorze ja odpowiem na wszystkie pytania, ale czy mogę już zobaczyć mojego psa? -
- Za chwileczkę, moi koledzy jeszcze przy nim pracują -
- Ale wszystko z nią w porządku? -
W tym momencie z pokoju obok dobiegł zachrypnięty pisk. Pisk, który rozpoznałabym na końcu świata. Morfinka. Za drzwiami stała Morfinka i wydawała z siebie dźwięki niezadowolenia. Naprawdę nie sądziłam, że kiedykolwiek tak bardzo ucieszy mnie skomlenie mojego własnego psa. Moje serce zaczynało w końcu wracać do normalnego rytmu.
- Oho, chyba ktoś tam już Panią usłyszał. Ma Pani jakieś pytania? Rozumie Pani wszystkie zalecenia? -
Zadałam lekarzowi kilka technicznych pytań i wzięłam do ręki zalecenia, po czym wstałam i zbliżyłam się do drzwi, gotowa przywitać w objęciach moje psie nieszczęście. Lekarz otworzył drzwi, Morfi spojrzała na moje wyciągnięte ręce, potem na lekarza i na techników, po czym zrobiła w tył zwrot i bezceremonialnie wróciła obrażona do sali zabiegowej, chwiejąc się na niestabilnych nogach. Ja natomiast zostałam tam gdzie stałam z wyciągniętymi rękami i złamanym sercem. Po chwili miziania świnka dała się jednak przekonać do opuszczenia gabinetu, ale widać było że robi to niechętnie i czekają nas ciche dni za to co jej zrobiłam.
Kiedy udało mi się wtaszczyć jej wiotkie ciało do domu królowa focha postanowiła, że to idealny moment żeby uciął jej się film, tak żebym mogła jeszcze trochę się pomartwić czy nie ma zamiaru powtórzyć numeru z operacji.
Teraz siedzę i patrzę, czy unosi jej się klatka piersiowa, podziwiam jej rany wojenne...











... i odkrywam, że moja mała wojowniczka dostała bandaż zabezpieczający wenflon, w niebieskie moro.




Jakby nie było, pasuje.
To będzie długa noc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz