Moja świętej pamięci babcia miała pewien zwyczaj. Zwyczaj, który niestety odziedziczyłam i jest moim utrapieniem po dziś dzień.
Nocne podjadanie.
Jednak nie takie zwykłe nocne podjadanie, o nie nie. Babcia po północy zmieniała się w cukierkowego Ninję. Batmana chałwy. Mrocznego jeźdźca waty cukrowej. Słowem, była nieuchwytna.
Potrafiła niezauważona zakraść się do kuchni, przechodząc przez dwa pokoje, w których spali niczego nieświadomi ludzie, cichaczem otworzyć lodówkę i z najbardziej szeleszczącej folii świata wydobyć to czego potrzebowała, po czym sprawić żeby wszyscy uwierzyli że tego nigdy nie było. Po prostu, to kilo lodów musiało rozpuścić się, a następnie wyparować, zostawiając w zamrażalniku puste opakowanie. Nikt nie potrafił dokonać zbrodni tak doskonałej, nie pozostawiając śladów. Badania miejsca zbrodni nie podjąłby się sam Sherlock Holmes. Nawet kiedy stałym i nieodzownym wyposażeniem babci stały się kule, a w późniejszym czasie wózek, potrafiła być tak bezszelestna że nie budziła nawet psa.
Technika babci była doskonała, jednak opierała się na pochłanianiu jedzenia w mroku. Światło było wrogiem. Światło mogło zdradzić. Prawdziwy bohater kryje się w cieniu. Toteż po dostaniu się do zawartości lodówki, babcia skrywała się w kącie i cichutko jak myszka, pałaszowała to co zdobyła. Jednak nawet najlepszy zbrodniarz prędzej, czy później popełni błąd. Babunia nie była wyjątkiem.
Kiedy więc pewnej nocy w pokoju zapaliło się światło, oświetliło ono miejsce zbrodni, babcię z miską śliwek na kolanach i policzkami wypchanymi owocami. Musicie wiedzieć, że ta kobieta pochłaniała śliwki jak odkurzacz. Do ust trafiała cała śliwka, a wypluwana była czyściutka pestka. Była jak maszyna.
Mój wujek (jej syn), który to nakrył babcię tamtej nocy, przetarł zaspane oczy i powiedział:
- Mamo, jest czwarta nad ranem -
- Głodna się zrobiłam, to pomyślałam że pójdę po śliweczkę - odrzekła babcia, przełykając zawartość wypchanych polików.
- Mamo wiesz, że nie wolno ci cukru w nocy, twój lekarz będzie wściekły -
- Jestem za stara, żeby się słuchać lekarzy. Nie umrą za mnie, więc nie będą decydować jak mam żyć. -
- Ale czekaj, śliwki? Mamo nie jedz tych śliwek! - krzyknął wujek, zabierając miskę z owocami z kolan babci
- Możesz zabrać, już się i tak najadłam -
- Mamo, one wszystkie są robaczywe. Mieliśmy je rano wyrzucić -
Babcia spojrzała na syna z powątpiewaniem i otwarła wpół śliwkę, tym razem przy świetle. Potem kolejną i jeszcze jedną.
Każda z tych śliwek była robaczywa.
Babci nie udało się utrzymać zawartości żołądka i wszystkie śliweczki wróciły drogą, którą dopiero co weszły. Wstręt do tych owoców trwał u niej kilka lat.
To wydarzenie skutecznie zakończyło babcine objadanie się w ciemnościach po nocnych eskapadach... ponieważ od tej pory zawsze zabierała ze sobą latarkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz