Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 8 września 2018

Dwuletnia ja vs Bokser

Czasem z miłością do psów się rodzi. Wbrew woli swoich rodziców i otoczenia, które od dziecka powtarza, że zwierzęta są brudne, mają pasożyty i mogą ugryźć więc najlepiej do nich nie podchodzić.
Pamiętam urywek mojej pamięci, kiedy miałam niewiele ponad dwa latka. Już wtedy byłam alergikiem, więc w domu były tylko rybki, a do wszelkich innych zwierząt miałam ograniczony dostęp. Tego dnia szłam z babcią na spacer, kiedy ta spotkała sąsiadkę i trochę się zagadała. Wiadomo jakie są dzieci. Moja cierpliwość wytrzymała piętnaście sekund dialogu dwóch starszych kobiet i zaczęłam się kręcić i marudzić. Najwidoczniej rozmowa była bardzo istotna, bo babcia nie chcąc jej przerywać, wysłała mnie do piaskownicy kilka metrów dalej, tak żeby cały czas mieć mnie na oku. Przesypywałam właśnie piasek do butów, które z braku foremek musiały przejąć ich funkcję, kiedy zobaczyłam że na ławce siedzi mężczyzna z bokserem na smyczy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to bokser. Piesek był pieskiem, a miłość miłością, więc rozejrzałam się czy babcia nie patrzy i stwierdzając że jest zbyt zajęta żeby jej przeszkadzać porzuciłam robienie babek z piasku i trampek i podeszłam chwiejnie do ławki. Na swój bełkotliwy sposób zapytałam czy można pieskowi zrobić cacy i czy nie będzie haps, na co mężczyzna uśmiechnął się, powiedział że można i zaczął rozglądać się za właścicielem berbecia. Mnie natomiast dwa razy nie trzeba było powtarzać i po sekundzie moje małe rączki były już przyklejone do psa, który zaczął mnie lizać po twarzy. Nie potrafiąc opanować łaskotek, klapnęłam sobie na chodniku i zaczęłam miziać krótkie futerko zwierzaka. Nie było we mnie żadnego lęku, czy świadomości, że żeby spojrzeć psu w oczu na siedząco, muszę unieść głowę. W tamtym momencie wielkością odpowiadał dla mnie dinozaurowi.
Właściciel boksera powiedział, że psy jak liżą to dają w ten sposób buziaki. Co pomyślała dwuletnia ja? Skoro piesek daje mi buzi, to byłoby niegrzecznie też mu nie dać buzi. Wstałam więc, niewiele myśląc złapałam psa za fafle i dałam mu soczystego buziaka w ten jego wielki, bokserski pychol. Cała moja twarz była mokra od psiej śliny, a moja głowa rozmiarowo weszłaby do jego pyska.
Ten właśnie moment widziała babcia i wydaje mi się, że ujrzała bardziej to że pies mnie pożera niż to, że obdarowuję go buziakiem, bo zaczęła krzyczeć i biec w moją stronę. Było mi już wszystko jedno, czy dostanę lanie, misja była skończona. Mężczyzna próbował uspokoić kobietę, która z histerią podniosła dziecko na ręce i zaczęła się mu przyglądać w poszukiwaniu ubytków kończyn czy głowy. Wszystko było jednak na swoim miejscu... poza butami. Buty wciąż czekały na mnie w piaskownicy. Właściciel psa w końcu przekonał babcię, że jego bokser uwielbia dzieci i że byłam całkowicie bezpieczna, ale nie zostałam już postawiona na ziemię przez całą drogę do piaskownicy, z której należało odebrać moje obuwie. Zrobiłam pieskowi papa i grzecznie słuchałam wywodu babci, że tak nie wolno, bo piesek mógł mi zrobić krzywdę i że mam się słuchać, oraz że opowie wszystko mamie. Byłam tak szczęśliwa i spełniona, że było mi to zupełnie obojętnie. Chyba w tym momencie swojego życia podjęłam bardzo stanowczą decyzję: chcę mieć psa. 

Pamiętam jak babcia z przejęciem opowiadała sąsiadce, a następnie mamie jaką traumę przeżyła i jak to o mało nie dostała zawału. Mnie natomiast na usta cisnęło się jedno zdanie: potrzebuję pieska. Zamęczałam nim rodziców, babcię, a nawet prababcię. Kiedy miałam siedem lat dotkliwie pogryzł mnie pies, o ironio - tej samej rasy. Pamiętam, że krwawiła mi ręka, a właściciele agresywnego boksera tłumaczyli, że pies musiał się mnie wystraszyć w ciemności, bo nigdy nikogo nie ugryzł. Wtedy wszyscy zgodnie stwierdzili, że skończy się moje zaufanie i miłość do psów i to raz na zawsze. Tydzień po zdarzeniu byłam już uwieszona na jakimś Podhalanie i wszelkie założenia szlag trafił. Kolejne zwątpienie i nadzieje, że mi przejdzie rodzina żywiła, kiedy poddano mnie próbie i przez 1,5 roku musiałam wychodzić z psem sąsiadów na spacery. Piąta rano, deszcz, śnieg, czy zawieja, a ja zawsze byłam o czasie i zawsze sprawiało mi to radość. To wtedy otoczenie poddało się, uznało mnie oficjalnie za nieuleczalną i postanowiło pozwolić mi być szczęśliwą, obślinioną i ofutrzoną kulką radości.
18 lat udowadniania, że jam jest Paulina, matka psów, królowa sierści i władczyni merdających ogonów. 18 lat, a ja wiedziałam to odkąd miałam 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz