Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 15 września 2018

Dziewczynka z obrazu

Kiedy miałam trzynaście lat, dziadkowie wysłali mnie na kolonie w góry. Na miejscu zostaliśmy rozdzieleni na trzy grupy: dzieci poniżej ósmego roku życia - najmłodsi, te miedzy ósmym, a jedenastym rokiem życia - średni, oraz te powyżej jedenastego roku życia - najstarsi. W ostatniej grupie byłam zarówno ja, jak i moja koleżanka z pokoju. Przynależność do "najstarszych" była swego rodzaju prestiżem, ponieważ mogliśmy kłaść się po dziesiątej zamiast po dziewiątej i podczas rewizji nie zabierano nam słodyczy i czipsów, jak to się odbywało w młodszych grupach. Uznano najwidoczniej, że skoro ktoś ma już "naście" lat, to jeśli zacznie haftować od nadmiaru chrupek i coli, to zapamięta to na tyle długo, żeby nie zrobić tego ponownie. Cała grupa starała się podejść do sprawy dojrzale i racjonalnie, żeby te przywileje nie zostały nam odebrane.
Przynależność do grupy decydowała też o rozmieszczeniu w skrzydle hotelowym. Na parterze mieszkali opiekunowie i maluchy, piętro wyżej średni, a najstarsi zajmowali poddasze. Jako jedyna grupa mieliśmy też w pokojach telewizory.
Pokoje były skromne: łóżka, stół, krzesła, dywan i jedna szafa. W każdym pokoju taka sama: stara i skrzypiąca. Cały budynek miał krzywe fundamenty, więc i podłoga była krzywa, co skutkowało otwieraniem się szafy w najmniej odpowiednim momencie. Na przykład w środku nocy, zaraz po opowiadaniu sobie strasznych historii. Było się wtedy narażonym na patrzenie w czerń i cichą nadzieję, że nic zaraz z mebla nie wyjdzie. Nikt nie ryzykował przejściem się do włącznika światła i zamknięciem drzwiczek. To przerastało brawurę nawet najstarszej grupy.
Okazało się, że w jednej z szaf, znajdującej się w pokoju na parterze maluchy zauważyły obraz przedstawiający małą dziewczynkę w białej sukience, huśtającą się na huśtawce. Dzieci, które zamieszkiwały pokój z obrazem w szafie zaczęły o nim opowiadać na stołówce, gdzie spotykały się wszystkie grupy. Dziewczynki były bardzo przejęte i trochę wystraszone. Specjalnie poprzesuwały łóżka tak, żeby nie patrzeć na obraz, kiedy szafa się otwiera. Miały po sześć, może siedem lat, nikt nie mógł ich winić za nadmiar wyobraźni. Jeden z "naszych" - dwunastoletni chłopak postanowił jednak zabawić się z kumplami i po podsłuchaniu opowiadań dzieci, postraszyć je. Chłopacy zaczęli  opowiadać maluchom, że obraz jest nawiedzony przez ducha dziewczynki, która kiedyś umarła w tym pokoju, że nigdy pod żadnym pozorem nie wolno go ruszać ani przestawiać, bo to ją rozgniewa, oraz że jeśli obraz się do nich uśmiechnie, to oznacza śmierć następnego dziecka - tego, które wtedy na niego spojrzy, ponieważ dziewczynka z obrazu szuka innych dzieci do zabawy. Jak nietrudno się domyśleć historia skończyła się płaczem dziewczynek jeszcze tej samej nocy, atakiem paniki jednej z nich, a w ostatecznym rozrachunku apelem na głównej sali i odebraniem nam przywilejów. Dodatkowo cała grupa dostała dodatkowy obowiązek: mieliśmy czytać najmłodszej grupie bajki na dobranoc, żeby mogli lepiej zasnąć. Nie muszę mówić jak bardzo wkurzeni byliśmy na winowajców i jak bardzo mogli spodziewać się zemsty.
Obraz został zabrany przez opiekunów, żeby więcej nie straszył dzieci, lecz my mieliśmy już co do niego plan.
Poprosiliśmy dorosłych o oddanie nam obrazu, jeśli nie jest nic wart. Chcieliśmy go nawet odkupić za niewielką kwotę, lecz kiedy usłyszeli oni po co jest potrzebny, zgodzili się nam go podarować. Obrazek faktycznie był niepokojący. Był stary i odchodziła z niego farba, a dziewczynka na nim miała wyraz twarzy podobny do kobiety z obrazu "Mona Lisa". Grymas ten można było interpretować zarówno jako uśmiech, jak i jego brak. Kiedy kilka dni później ogłoszono wyprawę na okoliczny rynek, zabraliśmy obraz ze sobą. Był niewielki, formatu trochę większego od A4, więc zmieścił się do naszego plecaka i mogliśmy wynieść go niezauważenie. Po co go zabraliśmy? Podczas naszej pierwszej wyprawy na rynek zauważyliśmy tam paru malarzy i karykaturzystów, którzy sprzedawali swoje dzieła za niską cenę (ok. 10 zł). Nasz plan opierał się na namalowaniu drugiego, podobnego obrazu, lecz z dziewczynką przekrzywiającą głowę i w uśmiechu wskazującą palcem na osobę patrzącą na malowidło. Cała grupa (wykluczając oczywiście zbrodniarzy) przystała na taki pomysł i postanowiła potajemnie się złożyć. Pierwszy malarz zażądał zbyt dużej kwoty, lecz drugi postanowił namalować nasz poroniony pomysł w cenie promocyjnej piętnastu złotych. Po gotowy obraz mieliśmy zgłosić się następnego dnia. Wyszło lepiej, niż mogliśmy sobie wyobrażać. Samo patrzenie na to dzieło wywoływało u nas ciarki na całym ciele. Stanowczo było warte swojej ceny.
Zanim przejdę dalej, muszę przyznać, że trochę nas poniosło i ze zwykłego psikusa wyszło małe "Paranormal activity". Pierwsza faza planu polegała na podrzuceniu do szafy winnych starego obrazu i po paru dniach, wymienieniu go na nowy, tak żeby wydawało się, że dziewczynka na nim zmieniła pozycję i teraz chce duszy któregoś z patrzących. Jak się tak zastanowić, nastolatkowie bywają okrutni, ale naprawdę bardzo brakowało nam tych wszystkich dóbr, które zostały nam brutalnie odebrane. To była jawna niesprawiedliwość. Co kilka dni któryś z kolegów mieszkających obok miał przebiegać w białym prześcieradle po balkonie (wszystkie balkony były łączone w jeden duży, tak że można nimi było przechodzić z pokoju do pokoju) i stukać w szyby winowajców całego zamieszania. Plan jednak ewoluował do naklejania kartek, z namalowanym czerwoną farbą napisem "Będziesz następny" do szyb, czy wylewaniu soku wiśniowego na ich drzwi, tak żeby przypominał krew.
Cały plan skończył się wielkim sukcesem. Chłopcy byli przerażeni do tego stopnia, że żądali przyjazdu rodziców i wcześniejszego odebrania ich z kolonii.
Został zwołany kolejny apel, na którym zostaliśmy wydani i każdy otrzymał naganę, oraz szlaban na basen i dyskoteki do końca wyjazdu. Oba obrazy zostały zarekwirowane, tym razem na stałe, a winni unikali reszty grupy już do końca wyjazdu.
To było podłe, ale do końca uważaliśmy, że im się należało. Karma jednak sądziła inaczej, bo podczas naszych ostatnich odwiedzin na rynku, tuż przed wyjazdem, przywitały nas dziesiątki obrazów tejże dziewczynki, w różnych pozycjach i w kompozycji różnych zabawek i scenerii. Najwidoczniej malarzowi obraz spodobał się tak bardzo, że postanowił nim zainspirować swoje kolejne dzieła. Nikt się nie spodziewał takiego obrotu sprawy, więc kiedy nieświadomi niczego weszliśmy do alejki i zostaliśmy otoczeni przez małe dziewczynki w białych sukienkach i z niepokojącym uśmieszkiem na twarzy, wszyscy zgodnie skierowaliśmy się do wyjścia. Nie pamiętam co było dalej, bo bardzo szybko biegłam, a w autobusie już nikt o tym nie rozmawiał.
Ten obraz śnił mi się jeszcze wiele długich miesięcy po przyjeździe do domu.
Lekcja na dziś: zemsta nie popłaca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz