Obecnie na uczelni jest stosunkowo prosto załatwić sobie zwolnienie z zajęć obowiązkowych (takich jak laboratoria). Wystarczy pójść do lekarza pierwszego kontaktu i uzyskać zaświadczenie o chorobie.
Kiedyś nie było tak łatwo.
Kilkanaście lat temu, żeby nie mieć nieusprawiedliwionej nieobecności nie wystarczyło, że zaświadczenie wystawił lekarz domowy. Świstek musiał także podbić doktor uczelniany (studenci posiadali specjalne książeczki). W tamtym czasie takie zaświadczenia pisało się jeszcze po łacinie, w związku z czym uczelniany lekarz nie przyglądał się zbyt dokładnie dokumentom, które musiał podbić jeśli dziennie odwiedzały go setki studentów. Rzucał okiem i podbijał, nie bawiąc się w tłumaczenie wypisanych chorób.
Jak łatwo się domyśleć taką sytuację szybko wykorzystał pewien zdolny student o przezwisku Wafel. Chłopak miał trudne do rozczytania pismo i znał jedną chorobę po łacinie. To wystarczyło, żeby rozwinął swój pierwszy biznes i kasował studentów za lewe zaświadczenia, które trzeba było już tylko podsunąć do podbicia uczelnianemu doktorowi. Interes kwitł zgodnie z zasadą popyt-podaż, studenci zadowoleni, wszystko piękne i nielegalne... aż do czasu, bowiem uczelniany lekarz pewnego dnia, w przypływie dobrego nastroju, postanowił wyrywkowo przetłumaczyć sobie chorobę z zaświadczenia, z którym przyszedł do niego student.
Lekarz przyjrzał się chłopakowi, który siedział przed nim jak na szpilkach i wyglądał jakby za 5 minut miał ostatni autobus w bardzo ważne miejsce.
Doktor zsunął lekko okulary, zlustrował osobnika i spokojnym głosem zapytał:
- Ale z Panem to wszystko dobrze? -
- No tak, już się lepiej czuję -
- Bo Pan to Pan prawda? -
- W jakim sensie? -
- No jest Pan mężczyzną tak? -
Student przyjrzał się niespokojnie lekarzowi, gotowy w każdej chwili podjąć ryzyko ucieczki oknem z drugiego pietra.
- No... tak -
- Ale jest Pan pewny? -
- Tak, jestem pewny, że jestem mężczyzną. O co Panu chodzi? -
- W takim razie, ja nie mogę Panu podbić tego zaświadczenia -
- Co? Ale dlaczego? -
Lekarz odsunął od siebie dokument, nachylił się z uśmiechem nad biurkiem i powiedział:
- Bo tutaj jest napisane, że ma Pan zapalenie jajników -
Można tylko współczuć Waflowi, kiedy zostało odkrytych więcej fałszywek i studenci zbiegli się do niego z reklamacją.
Etykiety
- Bez udziału zwierzat (303)
- Legendy (8)
- Przykre (109)
- Wiara w ludzkosc (358)
- Z humorem (528)
- Zdjeciowe (57)
Co tu się dzieje?
Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.
piątek, 22 grudnia 2017
Zderzenie światów
Moja ciocia posiada "Yorka miniaturkę" imieniem Zoey. Suczka boi się wychodzić na zewnątrz, ponieważ została nauczona załatwiania się w domu, na macie. Obszczekuje wszystkich, pije tylko wodę z sokiem i je z miski z podgrzewanym dnem. Codziennie inne ubranko, pomalowane pazurki, traktowana jak niemowlę, łapami rzadko dotyka ziemi, zazwyczaj znajduje się na rękach albo na kolanach. To mniej więcej obraz tego stworzenia, które ciężko już nazwać psem.
Podczas wyjazdu właścicielki (wraz z suczką) na wieś, nastąpiło zderzenie światów.
York miniaturka poznał Yorka normalnych formatów - Metkę (również sukę), która (o zgrozo) piła wodę z kranu, jadła również to co spadło na ziemię i przede wszystkim pracowała. Suczka była istnym terminatorem, jeśli chodzi o tępienie szkodników. Od rana do wieczora strzegła zapasów w szopie przed myszami i szczurami, a jak starczyło jej jeszcze energii biegała po polach i likwidowała krety. Stworzenie choć małe to tak waleczne, że kunę czy lisa też potrafiło przegnać z kurnika albo chociaż narobić tyle hałasu że drapieżnik odchodził zrezygnowany. Kiedy było zimno pies nocował w domu, natomiast w ciepłe dni zostawał na zewnątrz. Dobrze zsocjalizowana, dająca się głaskać, lubiąca dzieci. Słowem, pies miód malina.
Miastowa ciocia ze zdegustowaniem spojrzała na umarasaną Metkę, która czaiła się właśnie przy jakiejś mysiej norze i rzekła:
- Od polowania na myszy to są koty, a nie psy -
Starsza wiekiem ciocia (właścicielka Metki) nie pozostała dłużna:
- A do noszenia na rączkach to są torebki -
Jej mąż nie ukrywał rozbawienia całą sytuacją i odparł od niechcenia:
- Zostaw Lidzia, to miastowe. A Ty lepiej nie stawiaj tego maleństwa na ziemi, bo jeszcze się pobrudzi -
Początkowo kontakty obu suk były trudne. Metka z zainteresowaniem podeszła do małego zjawiska, które cały czas siedziało na kolanach ale odgoniona jazgotem zarówno suczki jak i jej właścicielki szybko wróciła do swoich spraw.
Nad ranem spanikowana ciocia (ta miastowa wersja) wybiegła z domu i zaczęła nawoływać Zoey, która w nocy gdzieś się ulotniła. Starsze małżeństwo próbowało złagodzić histerię właścicielki ale nie przynosiło to wielkich skutków.
Oba psy po chwili zostały znalezione w szopie. Większa suczka wyciągała właśnie z dziury jakiegoś gryzonia, a mniejsza przyglądała jej się z zainteresowaniem i obszczekiwała zdobycz. Wyglądało na to, że się dogadują i choć Zoey nie wiedziała o co w tej zabawie chodzi, to podążała za Metką krok w krok.
Wrzask cioci i jej gorączkowe wycieranie psa w chusteczki nawilżone przywróciły dawny porządek rzeczy i miastowi goście opuścili wiejskie klimaty jeszcze tego samego dnia.
Jak widać psy potrafią się dogadać pomimo wielu różnic, to ludzie napotykają trudności.
Podczas wyjazdu właścicielki (wraz z suczką) na wieś, nastąpiło zderzenie światów.
York miniaturka poznał Yorka normalnych formatów - Metkę (również sukę), która (o zgrozo) piła wodę z kranu, jadła również to co spadło na ziemię i przede wszystkim pracowała. Suczka była istnym terminatorem, jeśli chodzi o tępienie szkodników. Od rana do wieczora strzegła zapasów w szopie przed myszami i szczurami, a jak starczyło jej jeszcze energii biegała po polach i likwidowała krety. Stworzenie choć małe to tak waleczne, że kunę czy lisa też potrafiło przegnać z kurnika albo chociaż narobić tyle hałasu że drapieżnik odchodził zrezygnowany. Kiedy było zimno pies nocował w domu, natomiast w ciepłe dni zostawał na zewnątrz. Dobrze zsocjalizowana, dająca się głaskać, lubiąca dzieci. Słowem, pies miód malina.
Miastowa ciocia ze zdegustowaniem spojrzała na umarasaną Metkę, która czaiła się właśnie przy jakiejś mysiej norze i rzekła:
- Od polowania na myszy to są koty, a nie psy -
Starsza wiekiem ciocia (właścicielka Metki) nie pozostała dłużna:
- A do noszenia na rączkach to są torebki -
Jej mąż nie ukrywał rozbawienia całą sytuacją i odparł od niechcenia:
- Zostaw Lidzia, to miastowe. A Ty lepiej nie stawiaj tego maleństwa na ziemi, bo jeszcze się pobrudzi -
Początkowo kontakty obu suk były trudne. Metka z zainteresowaniem podeszła do małego zjawiska, które cały czas siedziało na kolanach ale odgoniona jazgotem zarówno suczki jak i jej właścicielki szybko wróciła do swoich spraw.
Nad ranem spanikowana ciocia (ta miastowa wersja) wybiegła z domu i zaczęła nawoływać Zoey, która w nocy gdzieś się ulotniła. Starsze małżeństwo próbowało złagodzić histerię właścicielki ale nie przynosiło to wielkich skutków.
Oba psy po chwili zostały znalezione w szopie. Większa suczka wyciągała właśnie z dziury jakiegoś gryzonia, a mniejsza przyglądała jej się z zainteresowaniem i obszczekiwała zdobycz. Wyglądało na to, że się dogadują i choć Zoey nie wiedziała o co w tej zabawie chodzi, to podążała za Metką krok w krok.
Wrzask cioci i jej gorączkowe wycieranie psa w chusteczki nawilżone przywróciły dawny porządek rzeczy i miastowi goście opuścili wiejskie klimaty jeszcze tego samego dnia.
Jak widać psy potrafią się dogadać pomimo wielu różnic, to ludzie napotykają trudności.
niedziela, 17 grudnia 2017
Pies - milczący świadek
Siostra: "Szkoda, że psy nie potrafią mówić nie?"
Flashbacki ze wszystkich zafałszowanych piosenek, od których rozstępują się kontynenty, wszystkich imitacji tańca, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego, wszystkich pokręconych pomysłów które okazały się fiaskiem* ale nikt nigdy się o nich nie dowiedział, bo ich jedynym świadkiem był pies, wszystkich monologów na tematy egzystencjalne, wszystkich sekretów które to zwierzę zna. Milczący obserwator całego Twojego szaleństwa i niepoczytalności...
Ja: "No, masz rację... szkoda"
* Piramida z dwudziestu szklanek, ułożonych jedna na drugiej nigdy nie jest dobrym pomysłem. Zanotować.
Flashbacki ze wszystkich zafałszowanych piosenek, od których rozstępują się kontynenty, wszystkich imitacji tańca, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego, wszystkich pokręconych pomysłów które okazały się fiaskiem* ale nikt nigdy się o nich nie dowiedział, bo ich jedynym świadkiem był pies, wszystkich monologów na tematy egzystencjalne, wszystkich sekretów które to zwierzę zna. Milczący obserwator całego Twojego szaleństwa i niepoczytalności...
Ja: "No, masz rację... szkoda"
* Piramida z dwudziestu szklanek, ułożonych jedna na drugiej nigdy nie jest dobrym pomysłem. Zanotować.
piątek, 15 grudnia 2017
Boli łapa!
Spacer jak każdy inny. Sucz beztrosko kłusuje po trawie, ja nieco dalej zajęta obiektami innymi niż drzewa, krzaki i cudze guano. Z zawieszenia wyrwały mnie piski i skomlenia Morfiny, która szła do mnie na trzech nogach, ciągnąc za sobą jedną, tylną. Wstępne oględziny niczego nie wykazały ale krzyki i wyrywanie łapy były niepokojące, więc na wpół niosąc na wpół ciągnąc sukę udaliśmy się w drogę powrotną do domu... i to tu nastąpił Armagedon. Łapa nagle zaczęła wręcz paraliżująco boleć, suka skomlała, kopała i próbowała odgryźć sobie kończynę, na przemian wstając i kładąc się. W głowie miałam bardzo złe scenariusze, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej reakcję na ból (jest bardzo odporna - przeszła wiele operacji na nogi). Telefon do przyjaciółki po samochód, bo przecież łapa boli, jedno wielkie ała, paraliż aż do kręgosłupa, zapewne amputacja. Po 15 minutach krzyków i kopania, suka wylądowała u weterynarza... gdzie noga magicznie ozdrowiała. Pies co prawda kulał ale z momentem przekroczenia drzwi gabinetu łapa nagle zaczęła być w pełni sprawna, a nawet mogła być omacywana bez żadnych reakcji dźwiękowych ze strony zwierza. Przysięgałam lekarzowi, że jeszcze przed chwilą suka zachowywała się jakby w nogę ugryzł ją krokodyl. Nie sądzę, żeby mi uwierzył, przepisane zostały okłady z altacetu i wapno, ponieważ na opuszku znajdowały się ślady po ukąszeniu/użądleniu, najprawdopodobniej przez pszczołę. Wyszłam na histeryczkę, która sieje panikę z powodu użądlenia pszczoły. Takiej akcji sucz nie wywinęła mi nawet przy zwichniętej rzepce. Pies dostał ciasteczko i opuścił gabinet. Był bardzo zadowolony z siebie i w ogóle nie poczuwał się do odpowiedzialności za całe zamieszanie... ja sobie to zapamiętam.
wtorek, 12 grudnia 2017
Dobry stan, polecam
Znajoma wpadła kiedyś na pomysł, że może gdyby ogłaszać schroniskowe psy w ten sam sposób w jaki ogłasza się sprzedaż samochodu, przynosiłoby to lepsze skutki niż czekanie na adopcje, bo przyszli właściciele wiedzieliby więcej o czworonogach i ich stanie.
Właśnie wyobraziłam sobie jak by mogło wyglądać takie ogłoszenie w moim przypadku:
Na sprzedaż suka, Golden Retriever, kolor złoty, rocznik 2012.
Trzymana pod zadaszeniem, stan dobry, pierwszy właściciel.
Była klepana, jest lekko stuknięta.
Po gruntownym remoncie, trzyma płyny, lane tylko paliwo organiczne.
Zdarza jej się zachodzić przy skręcie, przebieg 16 128 km.
Przeszła kontrolę.
Numer kontaktowy ***-***-***
Właśnie wyobraziłam sobie jak by mogło wyglądać takie ogłoszenie w moim przypadku:
Na sprzedaż suka, Golden Retriever, kolor złoty, rocznik 2012.
Trzymana pod zadaszeniem, stan dobry, pierwszy właściciel.
Była klepana, jest lekko stuknięta.
Po gruntownym remoncie, trzyma płyny, lane tylko paliwo organiczne.
Zdarza jej się zachodzić przy skręcie, przebieg 16 128 km.
Przeszła kontrolę.
Numer kontaktowy ***-***-***
Niewidzialna tablica
Kilka minut po północy, suczy zebrało się na romantyczną kupę w świetle księżyca. Ignorując zmęczenie i szczękające z zimna zęby stanęłam na trawniku czekając z workiem na zrzut tego co kilka godzin wcześniej było jej obiadem. Po piątym piruecie zaczynałam już tracić nadzieję na powodzenie misji, której kryptonim zmienił się nagle na "jednak chyba tylko siku mi się chciało", po chwili przechodząc w "tak w sumie to chciałam tylko się przejść". Czerwony alarm został odwołany, więc zaczęliśmy kierować się w stronę domu, kiedy za plecami usłyszałam śnieg chrupiący pod czyimiś nogami i coś w stylu:
- Panicopanirobituniewolnopsówwyprowadzać - powiedziane tak szybko, że można to było wziąć za jeden wyraz albo początek refrenu "Makareny".
Odwróciłam się ignorując zacinający mi w twarz śnieg i ujrzałam przygarbionego staruszka, którego siłę napędową stanowiła jego drewniana laska. Poprosiłam o powtórzenie zdania i dowiedziałam się że tu nie wolno wyprowadzać psów. Wyjaśniłam, że sprzątam po psie, że na razie nic jeszcze nie zrobił i spytałam dlaczego tutaj akurat nie wolno. Pan wskazał mi laską na metalowy słupek wystający z ziemi i odrzekł:
- Nie widzi? Znak jest! Nie wolno wyprowadzać -
Mogłabym podjąć dyskusję na temat nielegalności tych tablic... gdyby jakaś tam była. Zlustrowałam dokładnie pusty słup i spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę, upewniając się czy aby na pewno patrzymy na to samo. Mózg bardzo chciał kontynuować tą ciekawą konwersację ale ciało krzyczało że właśnie straciło czucie w stopach i nosie i zaraz to samo spotka ręce.
Przeprosiłam więc grzecznie że nie zauważyłam znaku, odkopałam z zaspy świetnie bawiącą się sucz i poszłam do domu. Rano przyjrzałam się jeszcze raz ale powiem Wam, że dalej tam nic nie widzę.
niedziela, 10 grudnia 2017
Uciekający Karmel
Wracałam z psem z Gliwic. Godzina wczesnoporanna. W drodze sprawdzałam na telefonie godziny
przyjazdu autobusów, żeby wiedzieć czy już kierować się na przystanek. Nagle kątem oka mignęło mi
coś białego. Zerknęłam znad telefonu ale niczego nie zauważyłam, więc uznałam to za przywidzenie.
Po chwili zza rogu wybiegł młody mężczyzna poobwieszany smyczami, jak choinka łańcuchami na
Boże Narodzenie. Gość pracował jako petsitter albo miał syndrom Violetty Villas i przygarniał
wszystko co nie uciekało. Miałam nadzieję, że jednak to pierwsze.
- Karmel wracaj! Karmel! – krzyknął przed siebie i ciągnąc za sobą zgraję około sześciu różnych psów, podjął marsz w kierunku sklepu po drugiej stronie ulicy. Spojrzałam w tamtą stronę. Wokół budynku z prędkością formuły jeden popylało niewielkie, białe chucherko. Na moje oko Whippet albo Charcik Włoski ale ciężko mi było ocenić. Psiak słysząc swoje imię i idącego opiekuna przyspieszył dwukrotnie i zaczął wykonywać ósemki między sklepami osiągając rekordowe prędkości i ciągnąc za sobą smycz. Moje oczy ledwo za nim nadążały. Zdesperowany opiekun psa rozejrzał się po ludziach i krzyknął:
- Niech ktoś go złapie, błagam to nie mój pies, będę miał przerąbane –
Ludzie, którzy byli najbliżej psiaka próbowali go zagonić w stronę opiekuna ale wyglądało to jakby bardzo ociężały słoń próbował dogonić geparda. Chłopak spojrzał na mnie z litością, a potem przerzucił wzrok na sucz na smyczy.
- A może Pani pomoże? Ja proszę –
Człowiek chyba zostawił oczy w innej kurtce, skoro widząc moje „atletyczne ciało” i równie zgrabne futro obok mnie, brał pod uwagę że jakkolwiek miałybyśmy dogonić tą sarenkę na speedzie. Psy, które splotły go linkami tak, że właściwie ograniczały mu jakikolwiek ruch zaczynały się już niecierpliwić i każdy chciał iść w inną stronę. Zrobiło mi się żal chłopaka, więc podjęłam próbę przechwycenia ciągnącej się za Karmelem smyczy. W gonitwie brał udział jeden pies, pięciu ludzi oraz ja z moją foką na smyczy. Można sobie tylko wyobrazić jak żałośnie to musiało wyglądać. Psiaka w końcu udało się przechwycić (ktoś zdążył nadepnąć na smycz) i wręczono nieco już zmęczonego czworonoga jego splątanemu opiekunowi. Poranny trening miałam już zaliczony, więc udałyśmy się na autobus. Dobrze, że ulice o tej godzinie nie były jeszcze ruchliwe i psiak zrobił sobie tor wyścigowy tylko wokół sklepów. Strach pomyśleć co by się działo gdyby chłopak niechcący wypuścił z ręki wszystkie linki. Do tego zawodu chyba jednak trzeba mieć powyżej 50 kg i nieco krzepy. Podejrzewam, że ten młodzieniec miał zakwasy po jednym takim spacerku.
- Karmel wracaj! Karmel! – krzyknął przed siebie i ciągnąc za sobą zgraję około sześciu różnych psów, podjął marsz w kierunku sklepu po drugiej stronie ulicy. Spojrzałam w tamtą stronę. Wokół budynku z prędkością formuły jeden popylało niewielkie, białe chucherko. Na moje oko Whippet albo Charcik Włoski ale ciężko mi było ocenić. Psiak słysząc swoje imię i idącego opiekuna przyspieszył dwukrotnie i zaczął wykonywać ósemki między sklepami osiągając rekordowe prędkości i ciągnąc za sobą smycz. Moje oczy ledwo za nim nadążały. Zdesperowany opiekun psa rozejrzał się po ludziach i krzyknął:
- Niech ktoś go złapie, błagam to nie mój pies, będę miał przerąbane –
Ludzie, którzy byli najbliżej psiaka próbowali go zagonić w stronę opiekuna ale wyglądało to jakby bardzo ociężały słoń próbował dogonić geparda. Chłopak spojrzał na mnie z litością, a potem przerzucił wzrok na sucz na smyczy.
- A może Pani pomoże? Ja proszę –
Człowiek chyba zostawił oczy w innej kurtce, skoro widząc moje „atletyczne ciało” i równie zgrabne futro obok mnie, brał pod uwagę że jakkolwiek miałybyśmy dogonić tą sarenkę na speedzie. Psy, które splotły go linkami tak, że właściwie ograniczały mu jakikolwiek ruch zaczynały się już niecierpliwić i każdy chciał iść w inną stronę. Zrobiło mi się żal chłopaka, więc podjęłam próbę przechwycenia ciągnącej się za Karmelem smyczy. W gonitwie brał udział jeden pies, pięciu ludzi oraz ja z moją foką na smyczy. Można sobie tylko wyobrazić jak żałośnie to musiało wyglądać. Psiaka w końcu udało się przechwycić (ktoś zdążył nadepnąć na smycz) i wręczono nieco już zmęczonego czworonoga jego splątanemu opiekunowi. Poranny trening miałam już zaliczony, więc udałyśmy się na autobus. Dobrze, że ulice o tej godzinie nie były jeszcze ruchliwe i psiak zrobił sobie tor wyścigowy tylko wokół sklepów. Strach pomyśleć co by się działo gdyby chłopak niechcący wypuścił z ręki wszystkie linki. Do tego zawodu chyba jednak trzeba mieć powyżej 50 kg i nieco krzepy. Podejrzewam, że ten młodzieniec miał zakwasy po jednym takim spacerku.
sobota, 9 grudnia 2017
Festiwal psiego mięsa
Historia z trzeciego źródła. Nadesłana przez: Fresh.
Post zawiera drastyczne zdjęcia.
Kiedy chodziłem do podstawówki, do naszej klasy (to była 4 klasa) doszła dziewczynka. Miała na imię Amelia. Pochodziła raczej z biedniejszej rodziny. Była miła ale raczej cicha i nieśmiała. Pamiętam, że nie miała bliskich przyjaciół, dzieci naśmiewały się z niej ponieważ odkładała każdą złotówkę jaką dostała, przez co uchodziła za skąpą. Jej rodzice z powodu swojej sytuacji finansowej nie dawali jej wiele pieniędzy ale nawet jeśli coś dostała nigdy nie wydawała nic w sklepiku ani nigdzie indziej. Pewnego dnia spytałem czemu sobie nic nie kupuje, a ona odpowiedziała mi, że słyszała o festiwalu psiego mięsa w Yulin*, oraz oglądała przerażające zdjęcia. Zbierała na bilet do Chin, żeby jak będzie większa polecieć tam i uratować tyle psów ile się tylko da.
Wyśmiałem ją wtedy. Wszyscy ją wyśmiewali i wytykali palcami, a ja stałem na czele i dogryzałem jej za jej "głupi pomysł".
Byłem głupim smarkiem.
Trafiliśmy do jednego gimnazjum, jednak do różnych klas. Byłem jednym z tych kretynów, którzy znęcali się nad słabszymi dzieciakami, które nie potrafiły się bronić. Należałem do bandy chuliganów, nałogowych palaczy i wagarowiczów. Amelia uczyła się bardzo dobrze. Dalej podtrzymywała swoje plany i dalej oszczędzała każde pieniądze, przez co ludzie nie zapraszali jej na urodziny i inne uroczystości. Dalej nie miała zbyt wielu znajomych. Popychaliśmy ją na przerwach, odbieraliśmy jej plecak i przerzucaliśmy między sobą wykrzykując jaka jest naiwna. "Taki bilet kosztuje fortunę", "Jesteś głupia, nie zbawisz całego świata", "To tylko głupie kundle". Czasem przez nas płakała ale dalej stała przy swoim. A my dalej się z niej śmialiśmy.
Byłem idiotą, przyznaję.
Miałem problemy z prawem, kuratora i złe towarzystwo. Trafiłem do zawodówki w której przyjmowali hołotę mojego pokroju. Do szkoły, w której nikt nie miał już nadziei że wyrośniemy na coś więcej niż zbieraczy puszek. Uczyłem się na mechanika samochodowego, a Amelia poszła do technikum weterynaryjnego, gdzie przyjmowali tylko zdolnych uczniów ze średnią powyżej 4,5.
W końcu się od nas uwolniła.
Lata mijały,a ja z trudnością ukończyłem zawodówkę. Trochę wydoroślałem ale nawet nie marzyłem żeby robić maturę. Zostałem zatrudniony jako mechanik za marne grosze w jakimś przybocznym warsztacie, gdzie oszukiwało się klientów i wymieniało części na stare żeby szybciej wrócili.
Kiedy Facebook wszedł do łask, postanowiłem odszukać starych znajomych, nawet tych z którymi miałem słaby kontakt. Znalazłem również Amelię. Zaakceptowała moje zaproszenie pomimo tego jak traktowałem ją wcześniej. Trochę pogadaliśmy i okazało się że mieszka w drodze do mojej pracy. Obecnie pracuje w lecznicy i ma zamiar otworzyć własną.
Kiedyś zauważyłem ją, przesadzającą rośliny w swoim ogródku, kiedy ja jechałem na rowerze do pracy. (Tak wiem, mechanik a jeździ rowerem). Przywitała się ze mną i zaczęliśmy rozmowę. Było mi głupio, że jest dla mnie taka miła mimo iż na pewno pamiętała wszystko co jej mówiłem za dzieciaka. Miała niewielki domek ale po jej podwórku kręciło się stadko psów różnej maści i wielkości. Spytałem:
- A Ty co, założyłaś schronisko? -
Spytała mnie czy pamiętam jak jej dokuczaliśmy w szkole i dlaczego to robiliśmy. Czerwieniąc się na twarzy odpowiedziałem że tak ale bardzo tego żałuję.
- Udało mi się, wszystkie te psy są odratowane. To tylko niektóre, większość znalazło już dom. Latam do Chin regularnie i wykupuję tyle psów ile tylko zdołam, następnie przywożę je tutaj. Procedury nie są proste, zwłaszcza w przewozie tak dużej ilości zwierząt samolotem. Wszystkie muszą mieć paszporty, chipy i szczepienia. Są też przepisy o kwarantannie. Koszty są ogromne, często pożyczam pieniądze w bankach i od rodziców. Wszyscy myślą że zwariowałam ale dzięki temu że uodporniłam się na to już w podstawówce, teraz nie zwracam uwagi na docinki ludzi. Chyba powinnam Ci podziękować. -
Szczęka opadła mi do ziemi. Szczerze mówiąc nie do końca wierzyłem w jej słowa. Niemożliwym dla mnie było, by tak długo podtrzymała postanowienie które sobie postawiła będąc kilkuletnią dziewczynką. Co więcej spełniła je. Bilet w samolocie przy przewozie psa to kilkaset euro, a tych psów było wiele, jak mogła uzbierać taką ilość pieniędzy?
Widząc moje powątpiewanie wyjaśniła mi że sama nigdy nie uzbierałaby takiej kwoty. Pomagają jej dobrzy ludzie, którzy przelewają tyle ile mogą zarówno na jej podróż jak i na utrzymywanie futrzaków. Czasem ktoś przyniesie karmę. Czasem przyniesie leki które są już niepotrzebne w lecznicy. Byłem w takim szoku, że zaniemówiłem. Zaprosiła mnie na kawę ale odpowiedziałem że jestem już spóźniony do pracy. Zaproponowała mi też adopcję jakiegoś psiaka który jeszcze u niej jest i czeka na dom.
Powiedziałem, że się zastanowię.
Obecnie jestem posiadaczem rudej suczki - Ying. Przygarnąłem ją z domowego przytułku Amelki. Staram się też raz w miesiącu przelewać na jej konto niewielkie kwoty. Chociaż tyle mogę zrobić, namawiam też znajomych na przelewy i adopcję psów.
Nigdy w całym moim życiu nie żałowałem bardziej niczego, niż dnia w którym zacząłem się z niej wyśmiewać.
Nawet nie wiecie jak mi głupio.
Może gdybym był mądrzejszy i nie odwrócił się do niej plecami, dzisiaj robiłbym to co ona.
Byłbym dla tych psów aniołem.
Poniżej zdjęcia adoptowanej Ying:
* Festiwal psiego mięsa w Yulin, to doroczna, miejscowa tradycja. To jedno z najbardziej okrutnych widowisk na świecie. Podczas festiwalu w Yulin amatorzy psiego mięsa tłuką zwierzęta pałkami i czekają, aż wykrwawią się na śmierć. Bywa, że porywają psy z domów właścicieli. Później psy są wieszane na hakach, patroszone, obdzierane ze skóry i sprzedawane jako mięso do jedzenia.
Post zawiera drastyczne zdjęcia.
Kiedy chodziłem do podstawówki, do naszej klasy (to była 4 klasa) doszła dziewczynka. Miała na imię Amelia. Pochodziła raczej z biedniejszej rodziny. Była miła ale raczej cicha i nieśmiała. Pamiętam, że nie miała bliskich przyjaciół, dzieci naśmiewały się z niej ponieważ odkładała każdą złotówkę jaką dostała, przez co uchodziła za skąpą. Jej rodzice z powodu swojej sytuacji finansowej nie dawali jej wiele pieniędzy ale nawet jeśli coś dostała nigdy nie wydawała nic w sklepiku ani nigdzie indziej. Pewnego dnia spytałem czemu sobie nic nie kupuje, a ona odpowiedziała mi, że słyszała o festiwalu psiego mięsa w Yulin*, oraz oglądała przerażające zdjęcia. Zbierała na bilet do Chin, żeby jak będzie większa polecieć tam i uratować tyle psów ile się tylko da.
Wyśmiałem ją wtedy. Wszyscy ją wyśmiewali i wytykali palcami, a ja stałem na czele i dogryzałem jej za jej "głupi pomysł".
Byłem głupim smarkiem.
Trafiliśmy do jednego gimnazjum, jednak do różnych klas. Byłem jednym z tych kretynów, którzy znęcali się nad słabszymi dzieciakami, które nie potrafiły się bronić. Należałem do bandy chuliganów, nałogowych palaczy i wagarowiczów. Amelia uczyła się bardzo dobrze. Dalej podtrzymywała swoje plany i dalej oszczędzała każde pieniądze, przez co ludzie nie zapraszali jej na urodziny i inne uroczystości. Dalej nie miała zbyt wielu znajomych. Popychaliśmy ją na przerwach, odbieraliśmy jej plecak i przerzucaliśmy między sobą wykrzykując jaka jest naiwna. "Taki bilet kosztuje fortunę", "Jesteś głupia, nie zbawisz całego świata", "To tylko głupie kundle". Czasem przez nas płakała ale dalej stała przy swoim. A my dalej się z niej śmialiśmy.
Byłem idiotą, przyznaję.
Miałem problemy z prawem, kuratora i złe towarzystwo. Trafiłem do zawodówki w której przyjmowali hołotę mojego pokroju. Do szkoły, w której nikt nie miał już nadziei że wyrośniemy na coś więcej niż zbieraczy puszek. Uczyłem się na mechanika samochodowego, a Amelia poszła do technikum weterynaryjnego, gdzie przyjmowali tylko zdolnych uczniów ze średnią powyżej 4,5.
W końcu się od nas uwolniła.
Lata mijały,a ja z trudnością ukończyłem zawodówkę. Trochę wydoroślałem ale nawet nie marzyłem żeby robić maturę. Zostałem zatrudniony jako mechanik za marne grosze w jakimś przybocznym warsztacie, gdzie oszukiwało się klientów i wymieniało części na stare żeby szybciej wrócili.
Kiedy Facebook wszedł do łask, postanowiłem odszukać starych znajomych, nawet tych z którymi miałem słaby kontakt. Znalazłem również Amelię. Zaakceptowała moje zaproszenie pomimo tego jak traktowałem ją wcześniej. Trochę pogadaliśmy i okazało się że mieszka w drodze do mojej pracy. Obecnie pracuje w lecznicy i ma zamiar otworzyć własną.
Kiedyś zauważyłem ją, przesadzającą rośliny w swoim ogródku, kiedy ja jechałem na rowerze do pracy. (Tak wiem, mechanik a jeździ rowerem). Przywitała się ze mną i zaczęliśmy rozmowę. Było mi głupio, że jest dla mnie taka miła mimo iż na pewno pamiętała wszystko co jej mówiłem za dzieciaka. Miała niewielki domek ale po jej podwórku kręciło się stadko psów różnej maści i wielkości. Spytałem:
- A Ty co, założyłaś schronisko? -
Spytała mnie czy pamiętam jak jej dokuczaliśmy w szkole i dlaczego to robiliśmy. Czerwieniąc się na twarzy odpowiedziałem że tak ale bardzo tego żałuję.
- Udało mi się, wszystkie te psy są odratowane. To tylko niektóre, większość znalazło już dom. Latam do Chin regularnie i wykupuję tyle psów ile tylko zdołam, następnie przywożę je tutaj. Procedury nie są proste, zwłaszcza w przewozie tak dużej ilości zwierząt samolotem. Wszystkie muszą mieć paszporty, chipy i szczepienia. Są też przepisy o kwarantannie. Koszty są ogromne, często pożyczam pieniądze w bankach i od rodziców. Wszyscy myślą że zwariowałam ale dzięki temu że uodporniłam się na to już w podstawówce, teraz nie zwracam uwagi na docinki ludzi. Chyba powinnam Ci podziękować. -
Szczęka opadła mi do ziemi. Szczerze mówiąc nie do końca wierzyłem w jej słowa. Niemożliwym dla mnie było, by tak długo podtrzymała postanowienie które sobie postawiła będąc kilkuletnią dziewczynką. Co więcej spełniła je. Bilet w samolocie przy przewozie psa to kilkaset euro, a tych psów było wiele, jak mogła uzbierać taką ilość pieniędzy?
Widząc moje powątpiewanie wyjaśniła mi że sama nigdy nie uzbierałaby takiej kwoty. Pomagają jej dobrzy ludzie, którzy przelewają tyle ile mogą zarówno na jej podróż jak i na utrzymywanie futrzaków. Czasem ktoś przyniesie karmę. Czasem przyniesie leki które są już niepotrzebne w lecznicy. Byłem w takim szoku, że zaniemówiłem. Zaprosiła mnie na kawę ale odpowiedziałem że jestem już spóźniony do pracy. Zaproponowała mi też adopcję jakiegoś psiaka który jeszcze u niej jest i czeka na dom.
Powiedziałem, że się zastanowię.
Obecnie jestem posiadaczem rudej suczki - Ying. Przygarnąłem ją z domowego przytułku Amelki. Staram się też raz w miesiącu przelewać na jej konto niewielkie kwoty. Chociaż tyle mogę zrobić, namawiam też znajomych na przelewy i adopcję psów.
Nigdy w całym moim życiu nie żałowałem bardziej niczego, niż dnia w którym zacząłem się z niej wyśmiewać.
Nawet nie wiecie jak mi głupio.
Może gdybym był mądrzejszy i nie odwrócił się do niej plecami, dzisiaj robiłbym to co ona.
Byłbym dla tych psów aniołem.
Poniżej zdjęcia adoptowanej Ying:
* Festiwal psiego mięsa w Yulin, to doroczna, miejscowa tradycja. To jedno z najbardziej okrutnych widowisk na świecie. Podczas festiwalu w Yulin amatorzy psiego mięsa tłuką zwierzęta pałkami i czekają, aż wykrwawią się na śmierć. Bywa, że porywają psy z domów właścicieli. Później psy są wieszane na hakach, patroszone, obdzierane ze skóry i sprzedawane jako mięso do jedzenia.
czwartek, 30 listopada 2017
Język międzynarodowy
Zajęcia obok sali Erazmusa (wymiana zagraniczna). Wydawałoby się, że ludzie stojący razem w kółeczku, widzący się może czwarty raz w życiu, władający różnymi językami raczej się nie dogadają. Nic bardziej mylnego:
- ¿Tienes clases hoy? - odezwał się jeden chłopak
- что? -
- мы ходим на водку? (my khodim na vodku?) -
- ¿Tienes clases hoy? - odezwał się jeden chłopak
- что? -
- Can you speak English please? I can't fucking understand you -
- ¿Qué es? ¿A dónde vamos? - odwrócił się do kolegi chłopak o ciemnych oczach i włosach.
Rozmowa nie zmierzała w dobrym kierunku i towarzystwo chyba nie potrafiło się porozumieć. Wtedy wyższy chłopak o barczystej budowie, przemawiający w języku rosyjskim rozpromienił się i rzekł:
- Vodka? - odpowiedział ciemnowłosy kolega, również zadowolony z propozycji
- Yes, vodka. Shall we? -
- Wódka? Kiedy? Możemy też? - do grupki nagle dołączyli Polacy i całe kółeczko ochoczo powędrowało dalej, rozmawiając między sobą każdy w swoim języku.
Znaleziono więc język uniwersalny i nie jest to Esperanto :).
Baby są zryte
Popołudniowy spacer z Morfiną. Wszędzie kałuże i błotko po porannej ulewie. Wychodząc z domu
sucz była złota, natomiast po piętnastu minutach przechadzki ciemnobrązowa. Co więcej zdawała się
kompletnie nie wiedzieć skąd ta nagła zmiana. Z naprzeciwka wyłonił się drugi Golden (jak się później
okazało również suka) z właścicielem, który rozmawiał o czymś ze znajomym i początkowo nas nie
zauważył. Ten pies również posiadał zdolności maskowania i przechodził właśnie z ciemnego
biszkoptu w czerń. Stanęliśmy naprzeciwko siebie w pewnej odległości, próbując zdefiniować zamiary
obu świnek. Merdające ogony i ultradźwięki wydobywające się z obu psów uświadomiły nas o ich
przyjaznym nastawieniu, więc podeszliśmy bliżej. Obie suki postanowiły odbyć festiwal uległości i
udowodnić która będzie łagodniejsza względem drugiej. Tym sposobem na środku chodnika leżały na
boku dwa brudne, popiskujące i merdające okazy pluszaków, które swoimi dźwiękami mogły zaraz
zwabić stado nietoperzy. Żadna nie chciała ustąpić i wstać. Wąchały się więc na leżąco, obracając się
coraz bardziej na plecy. Widząc to, znajomy właściciela drugiej suki skrzywił się i rzekł do kolegi:
- Ej, a co one robią –
- No witają się –
- Ale co tak dziwnie? Nie mogą sobie obwąchać tyłków jak normalne psy? Czemu one leżą? –
- Jedna chce być bardziej potulna od drugiej i żadna nie ustąpi, więc będą tak leżeć na znak uległości na plecach aż im się znudzi i któraś w końcu wstanie –
Mężczyzna przeanalizował sytuację i westchnął:
- Baby to są jednak zryte –
Chyba jestem zmuszona potwierdzić.
- Ej, a co one robią –
- No witają się –
- Ale co tak dziwnie? Nie mogą sobie obwąchać tyłków jak normalne psy? Czemu one leżą? –
- Jedna chce być bardziej potulna od drugiej i żadna nie ustąpi, więc będą tak leżeć na znak uległości na plecach aż im się znudzi i któraś w końcu wstanie –
Mężczyzna przeanalizował sytuację i westchnął:
- Baby to są jednak zryte –
Chyba jestem zmuszona potwierdzić.
czwartek, 9 listopada 2017
Kebab
Chyba każdy idąc do orientalnej
restauracji czy jakiegokolwiek innego miejsca wydającego zagraniczne jedzenie
woli jeśli przygotowuje je osoba pochodząca z danego regionu. Wtedy ma się
wrażenie, że wie co robi. Nie zawsze tak jest ale iluzja zostaje. Zdarzają się
jednak sytuacje, kiedy bariera językowa sprawia pewne problemy, nawet jeśli
obcokrajowiec mówi po Polsku.
Godziny mocno wieczorne, więc
moment idealny na kaloryczną bombę zawiniętą w placuszek. Kebab. Zamówienie
przyjmuje gość, który widać że dopiero ogarnia podstawowe słowa w języku kraju
w którym się znajduje.
- Dzień dobry, dwa kebaby byśmy
poprosili –
Jegomość notuje coś w notesiku po
czym zadaje pytanie:
- W ciecie czy bucie? –
Następuje chwila konsternacji i
dość niepewnie losujemy opcję numer jeden, ponieważ jedzenie w bucie nie brzmi
zachęcająco. Właściciel dobytku znika, kierując się do kuchni. Po dłuższej
chwili dociera do nas że chodziło o w „cieście czy w bułce”. Nieco po czasie
ale o tej godzinie myślenie trochę zajmuje.
Czapka
Od jakiegoś czasu w naszej okolicy
wymieniane są rury wodociągowe, w związku z czym całe podwórko wygląda jak tor
przeszkód. Nad wykopami znajdują się mostki, żeby ludzie nie wpadali w
półtorametrowe rozpadliny. Teren wokół dziur zabezpieczony jest taśmą, jednak
kiedy pracują tam robotnicy taśma jest zrywana.
Kilka metrów dalej, na jedynej
nierozkopanej jeszcze przestrzeni rzucałam psu patyki. Niestety w przypływie
radości rozpędzona suka nie zauważyła odsłoniętej wyrwy i wpadła w nią razem ze
swoim patykiem. W środku znajdował się człowiek, który pracował nad złączeniami
i lekko zdziwiony rozejrzał się w poszukiwaniu właściciela cielaka. Podbiegłam
na miejsca a Pan był na tyle uprzejmy że pomógł wydostać się z dziury małej
ciapie. Kiedy właśnie rozpływałam się w podziękach i przeprosinach Morfina
stwierdziła że ma już dość patyczków, buchnęła czapkę robotnikowi który
wyciągnął ją z wykopu i poczęła uciekać z nią przed siebie z wyrazem wielkiego
zadowolenia na pysku. Koledzy a równocześnie współpracownicy mężczyzny
pokładali się ze śmiechu… podejrzewam że bardziej ze mnie próbującej odebrać
zdobycz rozbieganemu psu. Czapka ostatecznie została zwrócona, a ja ponownie
zostałam zmuszona do przeprosin… ale co się nabiegałam to moje.
niedziela, 5 listopada 2017
Pierogi
Głodna jak niedźwiedź po śnie
zimowym wracam do domu, rzucam torbę i otwieram lodówkę. Badawczo przyglądam
się zawartości ale nie dostrzegając nic interesującego, postanawiam zajrzeć do
zamrażalnika. Po chwili między pietruszką a koperkiem odnajduję woreczek
podpisany „pierogi z mięsem”. Wrzucam je do wody, a żeby dogodzić sobie bardziej
na patelni obok smażę cebulkę. Po paru minutach pierogi lądują na talerzu razem
ze smażonym dobrem z patelni. Szczęśliwa że sobie pojem kieruję się do stołu,
siadam, biorę widelec, przekrajam pieroga i… okazuje się że podpis był błędny.
Jeśli ktoś jeszcze nie próbował
pierogów z truskawkami i smażoną cebulką to serdecznie polecam.
piątek, 3 listopada 2017
Cukierek albo... psikus?
W związku z Halloween wieczorem
otwierając drzwi można było zastać poprzebierane dzieci z wystawionymi
torebkami pełnymi słodyczy, które robiły rundkę po wszystkich blokach licząc na
łakocie. Były to dzieci w różnym wieku od 3 do 12 lat. Nieco w oddali, w
przedholu czekał zawsze ktoś dorosły, zapewniający smykom bezpieczeństwo.
Pełnił też funkcję bagażowego lub wieszaka na zdobycze. Po raz dziesiąty tego
wieczoru otworzyłam drzwi by ujrzeć na progu małą, różową istotkę która
patrzyła niepewnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Dziewczynka miała góra
4 lata i chyba nie za bardzo wiedziała co ma teraz uczynić. Tuż za nią
usłyszałam szept suflera: No co się mówi? Dziewczynka sięgająca mi do biodra, w
swojej pięknej różowej kreacji odwróciła się do ojca/brata za nią, pomyślała
chwilę i pełna odwagi spojrzała ponownie na mnie.
- Cukierek albo siku! –
Byłam zmuszona uzbroić to
maleństwo w cukierki. Wolałam nie ryzykować drugą opcją.
Mądrości po soku z gumijagód
Wracając ostatnio ze spaceru z
psem, zostałam zaczepiona przez dwóch jegomości. Obaj mieli więcej promili we
krwi niż Ryszard Riedel heroiny podczas koncertu. Jeden z nich próbował ustabilizować
swoją pozycję względem podłoża, w jego głowie ewidentnie grały „Kawiarenki”
lecz nogi poruszały się w rytmie „Gangnam style”. Drugi z mężczyzn był w nieco
lepszej kondycji i robił za tłumacza kolegi z zaburzeniami błędnika. Sok z
gumijagód krążący teraz w ich krwioobiegu ewidentnie nie pomagał.
- Szmojoglgl. Bebuuh –
Przemówił w języku swoich ludzi
pierwszy jegomość. Tłumacz wziął dwa wdechy i pośpieszył z wyjaśnieniem:
- Kolega chciał powiedzieć że ma
pani bardzo ładnego Owczarka białego. Miał kiedyś takiego samego. –
Pierwszy z panów zamaszyście
pokiwał głową na potwierdzenie że właśnie to miał na myśli, przez co stracił
swój i tak chwiejny kontakt z podłożem i przyjął pozycję czteronożną.
Korzystając z okazji zrównania się z psem postanowił przywołać ją do siebie
słowami:
- Kici kici piesuuu –
W międzyczasie wyjaśniłam Panu
który jeszcze stał, że to nie Owczarek tylko Golden. Jegomość zdziwił się i
obrócił do kolegi niżej:
- Ty jełopie Pani mówi że Ty
miałeś Goldena nie Owczarka –
Jego kolega nie słuchał ponieważ
właśnie opowiadał jakąś fascynującą historię Morfinie, która zdawała się
rozumieć tajemniczy język i chyba wciągnęła ją fabuła bo nie odrywała oczu od
mężczyzny którego twarz znajdowała się coraz bliżej chodnika.
- Ja Panią przepraszam za kolegę,
on jest nietrzeźwy – rzekł tłumacz i biorąc szeroki rozkrok zaczął podnosić
swojego towarzysza z ziemi. Zanim odeszłyśmy usłyszałam jeszcze, żebym nie
jadła zielonych jagód, dała psu na imię Amanda i „haszkuku milu”.
Chciałam serdecznie podziękować za
cenne rady. Będę miała je na uwadze.
piątek, 27 października 2017
Siostra vs pies
Dziwne zjawisko które obserwuje się u posiadaczy zwierząt wszelakich:
Wpadasz na siostrę/brata/kuzyna/kogokolwiek kto Ci akurat wejdzie pod nogi i niechcący nadeptujesz tej osobie na stopę:
- Patrz jak leziesz! Pchasz się, a potem pretensje że Cię deptam. Niecący to było, wcale nie bolało, nie bądź ciapa -
Niechcący nadeptujesz na psi ogon:
- O matko kochana! Nic Ci nie jest?! Ja nie chciałam, ja przepraszam. No już moja *głask* *głask*. Musisz uważać malutka. No już, biedny ogonek. Pomasujemy. -
True story.
Wpadasz na siostrę/brata/kuzyna/kogokolwiek kto Ci akurat wejdzie pod nogi i niechcący nadeptujesz tej osobie na stopę:
- Patrz jak leziesz! Pchasz się, a potem pretensje że Cię deptam. Niecący to było, wcale nie bolało, nie bądź ciapa -
Niechcący nadeptujesz na psi ogon:
- O matko kochana! Nic Ci nie jest?! Ja nie chciałam, ja przepraszam. No już moja *głask* *głask*. Musisz uważać malutka. No już, biedny ogonek. Pomasujemy. -
True story.
środa, 25 października 2017
Podryw (tylko że nie)
Uczelniany korytarz. Dwóch młodych
mężczyzn na oko z pierwszych roczników stoi na środku holu i miota się w przód
i w tył:
- No idź, podejdź do niej no –
- Nie –
- Stary no idź, masz gadane, nie
ma opcji żeby Cię odesłała –
- Nie, nie chcę –
- No idź póki tam jeszcze stoi.
Potem będziesz żałował że do niej nie podszedłeś –
- No dobra no i co mam mówić –
- No pobajerujesz ją trochę,
pouśmiechasz się, no wiesz, spytasz czy ma wolny piątek –
- No dobra a jak nie będzie jej
pasował piątek? –
- Jeny no to wymyślisz inny dzień.
No idź, taka okazja. Szybko póki stoi sama –
- Daj spokój jeszcze pomyśli, że
jestem jakimś desperatem czy coś –
- A nie jesteś? Siedzisz po uszy,
to Twoja jedyna okazja –
- Ok idę –
- No! Zuch chłopak! –
- Idę ! –
- Idź, trzymam kciuki -
Jeden z mężczyzn podchodzi
powolnym krokiem do elegancko ubranej kobiety, stojącej przy oknie,
przeglądającej jakieś notatki i rzecze:
- Pani Profesor… nie dałoby się
tego kolokwium przełożyć na piątek? Bardzo mi zależy –
wtorek, 24 października 2017
Ucho
Macie takie chwile w życiu, że
obserwujecie co robią Wasze zwierzaki? Dla przykładu: Moja sucz dzisiaj leżała
na plecach na ziemi i usilnie próbowała złapać swoje własne, plaskate ucho zębami.
Gonienie ogona jest chyba dla niej zbyt proste, więc zajęła się mniejszym
obiektem. Zmieniała pozycje, prężyła się, pomagała sobie łapami ale za nic ucho
nie chciało dać się złapać. Po półgodzinnych próbach w końcu ugryzła się w nie
na tyle mocno, że zapiszczała, zerwała się z ziemi i pobiegła do mnie się
poskarżyć. Ewidentnie nie ogarniała co się stało i dlaczego nagle zaatakowała
ją podłoga. Pogłaskałam, pochuchałam i wyleczona suka znowu rozwaliła się na
podłodze próbując złapać tym razem drugie ucho.
Czasem wątpię w jej inteligencję…
Martynka
Postanowiliśmy z Morfinem
wykorzystać ostatnie chwile ciepła, więc rozsiadłyśmy się wygodnie na ławce w
parku. Obok nas siedział wysoki mężczyzna, do którego chwilę później podbiegła
na oko dziesięcioletnia dziewczynka z plecakiem. Ojciec (lub też brat ale
raczej ojciec) zaczął małą wypytywać co tam w szkole i czy ma coś zadane oraz
jak bardzo jest głodna. Typowa rozmowa z dzieckiem. Chodnikiem w tym czasie
przechodziła pewna przysadzista dama z Cocker Spanielem na smyczy (budowy
swojej pańci), który ledwo człapał łapkami. Podeszli do nas, jako że psiak
chciał się obwąchać z merdającą już suką. Właścicielka brązowej kulki
podsłuchała fragment rozmowy ojca z córką który brzmiał mniej więcej:
- Lubisz tą Martynkę? –
- Nie –
- Ale dlaczego? Fajna przecież
jest, ciekawa –
- Ale strasznie gruba, zajmie mi
dużo czasu, za gruba jest –
Ojciec uśmiechnął się do dziecka
ale do akcji przeszła Dama z Cockerem, która zmieniła kolor na twarzy na ciemną
purpurę i zbierając w sobie wszelkie pokłady wściekłości zaczęła atakować ojca.
- Jak Panu nie wstyd! Tak wychować
dziecko, zupełny brak tolerancji! To co z tego jak ktoś jest troszkę mocniej
zbudowany! Wstyd i za Pana i za dziecko, trzeba ją edukować a nie tylko
przytakiwać, potem inne dzieci są odpychane! -
Cały ten wywód przeprowadziła na
jednym wdechu, myślę że stąd też ten kolor na twarzy. Dziewczynka była równie
zaskoczona jak jej ojciec, który zdążył wpaść kobiecie w słowo i wytłumaczyć
łagodnym głosem:
- Ale… my rozmawiamy o książce.
Taka seria jest… opowiadań o dziewczynce. Martynka –
Kobieta wydała z siebie kilka
samogłosek i odeszła, ciągnąc za sobą zasapanego psa. Dziewczynka spojrzała w
oczy mężczyzny i spytała:
- Ale o co tej Pani chodziło?
Martynka na prawdę jest gruba, ma chyba ze 100 stron! –
- Ta Pani nas źle zrozumiała –
Lekcja na dziś: Nie podsłuchuj i
nie wtrącaj się do rozmowy jeśli nie znasz jej przebiegu.
Kotleciki z psa
Mam psa czującego nieodpartą
potrzebę brudzenia się i taplania w błocie (lub innych bardziej zapachowych
substancjach). Pogodziłam się z losem, bo w końcu to zwierzę. Jest szczęśliwe
kiedy jest brudne, więc w sezonie jesiennym muszę doliczać godzinę więcej na
ogarnianie futra po powrocie. Tak się złożyło że byliśmy na spacerze na którym
to właśnie jej wysokość Morfina postanowiła wytaplać się w błocie, piasku,
błocie i ponownie w piasku – dokładnie w tej kolejności. Nie wyglądała już jak
Golden, bardziej jak czarna wersja Buki z muminków. Obok nas przechodziła
dziewczynka i trzymając mamę za rękę spytała jej:
- Mamo a czy pieski się zjada? –
Jej matka zaskoczona pytaniem
chyba równie mocno jak ja odparła:
- W niektórych krajach tak ale u
Nas nie, bo pieski są do kochania nie do jedzenia… A czemu pytasz? –
Dziewczynka wskazała paluszkiem
Morfinę, która robiła trzecią rundkę do kałuży i odrzekła:
- Bo ten piesek się panieruje, tak
jak Ty panierujesz kotleciki na obiad -
sobota, 7 października 2017
Technologia nie dla każdego
Na pewno macie w rodzinie
osobę z brakiem postępu technologicznego zakorzenionym głęboko w kodzie
genetycznym. Taką, która jeśli tylko zbliży się do komputera pojawiają się
raporty o błędach i blue screen, chociaż jeszcze nie dotknęła myszki. Cóż, ja
mam i wytłumaczenie czegokolwiek przez telefon nie jest proste:
- Ok, najpierw włącz
komputer… taki duży okrągły przycisk –
- No zrobiłam i nic nie
widać –
- Monitor też włącz –
- Aha –
- Masz już? No. To teraz
najedź kursorem na ikonkę internetu… co to jest kursor? Taka biała strzałka na
ekranie która porusza się kiedy ruszasz myszką –
- No mam, to gdzie mam
kliknąć? –
- Ikonka internetu, tylko
na litość boską nie wchodź w explorera bo będziemy tu do jutra –
- Em –
- Explorer… taka
niebieska literka „e”. Nie wchodź tam, wejdź w Chroma albo Firefoxa –
- Możesz po polsku? –
- Widzisz taką ikonkę z
liskiem wokół planety? To kliknij –
- Ok –
- Już? –
- No czekaj najechać
muszę –
- Ok… już? –
- No klikam i nic –
- Dwa razy musisz –
- Klikam dwa –
- Dwa razy szybko –
- Klikam szybko –
- Jeszcze szybciej i nie przesuwaj
przy tym myszą –
- Nie da się inaczej? –
- Kliknij prawym i najedź
na otwórz a potem kliknij lewym –
- … -
- Masz? –
- No… chyba –
- Ok to tam u góry masz
taki paseczek i tam możesz wpisać czego szukasz –
- A jak zrobić duże
litery? –
- „Shift” i w tym samym
czasie wciskasz literkę, która ma być duża, żeby zrobić przerwę wciskasz
spacje… taki najdłuższy klawisz na dole –
- A polskie znaki? –
- „Alt”, taki guzik na
dole obok spacji, podpisany jest –
- Nie mogę zrobić „ź”,
wyskakuje mi „ż” –
- Żeby zrobić „ź” musisz wcisnąć „x” i „alt” –
- Czemu „x”? –
- Bo „z” jest już zajęte
przez „ż” –
- Możesz powtórzyć
wszystko od momentu gdzie się to wpisuje? –
- … -
środa, 4 października 2017
Student to stan psychiki
8:30 rano. Pierwszy
wykład tego dnia. Wszyscy powoli zbierają się w auli. Po jakimś czasie pojawia się
również profesor i zaczyna wywód. Część studentów notuje, część śpi, a część
kontempluje nad życiem i śmiercią patrząc pustym wzrokiem na prowadzącego zajęcia.
Około godz. 9 wpada spóźniony jegomość odziany w piżamę, szlafroczek i papcie
(taki widok już mało kogo dziwi, akademiki stoją blisko uczelni). Profesor
nawet nie spojrzał w kierunku drzwi. Spóźniony chłopak raczej lekko wczorajszy,
fryzura w nieładzie, ubrań dziennych brak tak jak zresztą notatnika i
długopisu. Widać, że krążą w jego organizmie jeszcze jakieś promile. Cóż,
poniedziałek rano nie dla wszystkich jest łaskawy.
Po jakiejś godzinie
chłopak zaczyna rozglądać się po sali z w pół zamkniętymi oczami i szturcha kolegę
z mojej grupy:
- Ej, co to za wykład –
Mistrzowskie pytanie po
godzinie wykładu.
- Fizyka –
Chłopak pomyślał chwilę i
skonsternowany rzekł:
- To jaka to jest grupa? –
- IB1 –
- O cholera… to nie mój
wykład –
Odpowiedział, po czym
zebrał się i równie zgrabnie jak wszedł do auli, tak z niej wyszedł.
wtorek, 26 września 2017
Na cmentarzach jest bezpiecznie
W naszej rodzinie to już bardziej
anegdotka ale ś. p. babcia opowiadała mi kiedyś jak z problemów wydostała się
jej mama (czyli moja prababcia), dzięki temu co strach jej przyniósł na język.
Od początku. Prababcia miała
zwyczaj chodzenia na cmentarz w środku nocy, ponieważ było klimatycznie i
zazwyczaj była już wtedy sama. To znaczy nie do końca, bo zawsze zabierała ze
sobą psa (mały jegomość w typie ratlerka), jako że wtedy zakazy wchodzenia z
psami na cmentarz nie obowiązywały. Przeganiano tylko te bezpańskie, żeby nie
rozkopywały grobów. Siedziała tak sobie i nuciła pod nosem, nie zdając sobie
sprawy z zagrożeń jakie mogą czyhać na samotną kobietę w środku nocy z psem
wielkości małego królika, odzianą tylko w białą koszulę nocną, bo przecież na
zewnątrz ciepło a do domu kilkanaście metrów (taka kiedyś była mentalność,
dzisiaj nikt by się nie odważył). Na cmentarz wjechało trzech mężczyzn na
rowerach. Instynkt samozachowawczy prababci podpowiedział jej, że o tej
godzinie jest to trochę podejrzane i postanowiła ulotnić się do domu. Panowie
jednak podjechali blisko niej i zagadali:
- A cóż taka piękna kobieta robi
na cmentarzu o tej godzinie tak skromnie odziana, do tego z takim małym
pieskiem. Przecież on nie obroni –
- Nie musi. On jest do
towarzystwa –
- Samotno panience he? A jak to
się panienka nazywa? –
- Joanna Sedel –
- I nie boi się tak panienka
sama, bez żadnej ochrony o tej godzinie? –
- Jakbym żyła, to może bym się i
bała – odrzekła prababcia i nieśpiesznie oddaliła się w stronę bramy (ten tekst
słyszała już wcześniej i zgrabnie go wykorzystała).
Mężczyźni najpierw lekko się
zmieszali, potem jeden wskazał na nagrobek i cała trójka zastygła, tracąc
kolorki na twarzy. Ponoć prababcia w życiu nie widziała tak szybko jadących
rowerów. Powód był prosty. Podała jako swoje dane, imię i nazwisko przeczytane
na nagrobku, przy którym stała. Tak naprawdę nazywała się Stanisława Karwowska.
Drwal z kilofem?
23:30 – wesoły spacer ze
smyczą w dłoni i słuchawkami na uszach. Ze względu na przymrozki i zupełne
ciemności o tej godzinie, rzadko mijamy jakiś przechodniów. Czasem przejedzie
jakiś samochód. Ogólna cisza i spokój.
Na horyzoncie, po
przeciwnej stronie ulicy idzie przysadzisty mężczyzna. Taki drwal z wyglądu.
Gęsta broda, dwa metry wysokości i tyle samo objętości w barach. Nie byłoby w
tym nic dziwnego, gdyby nie niósł na plecach czegoś, co początkowo wzięłam za
dwie łopaty a co okazało się dwoma kilofami. Miałam wizję krasnoludka z
Królewny Śnieżki… tylko na sterydach. Rozglądam się dookoła. Ani jednej osoby.
Bardzo chcę jakoś logicznie móc to sobie wytłumaczyć ale na chwilę obecną nie
przychodzi mi do głowy żaden sensowny powód spaceru z kilofami o 12 w nocy w
środku miasta. W głowie odtwarzają mi się właśnie najbardziej krwawe i
wyszukane sceny z ostatniego seansu horrorów. Postanawiam unikać kontaktu
wzrokowego z mężczyzną i szybko zmienić kurs, zanim mnie zauważy. Spoglądam na
psa, mając nadzieję że wygląda choć trochę groźnie. Stwierdzam, że nie ma szans
żeby ktokolwiek wziął ją na poważnie. Wygląda jak uśmiechnięty pluszak. Okazuje
się, że drwal również zmienia kurs. Będziemy musieli się wyminąć. Ściągam
krócej smycz, licząc na to że Morfina wygląda minimalnie zniechęcająco. Mijany
mężczyzna okazuje się być jeszcze większy niż początkowo zakładałam. Staram się
sobie przypomnieć wszystkie ruchy samoobrony ale szybko dochodzę do wniosku że
jedyną opcją będzie ucieczka. Sucz zamiast wyglądać groźnie, postanawia
poprzymilać się do mężczyzny i rozwalić się przed nim na plecach.
- Gryzie? –
Pyta z uśmiechem człowiek
z kilofami, schylając się do popiskującej z radości suki. Chcę odpowiedzieć, że
na rozkaz rozszarpuje krtań ale patrzę na mojego śledzia na lince, rozwalonego
na chodniku i stwierdzam że na to nikt się nie nabierze, więc odpowiadam z
rezygnacją:
- Nie –
Mężczyzna jedną ręką
przytrzymuje ciężki sprzęt na ramieniu, a drugą gąszcze po brzuchu Morfinę,
która pokazuje mu gdzie jeszcze jest niewysmyrana. Zastanawiam się w duchu, na
jakim etapie ewolucji to zwierzę całkowicie zatraciło instynkt samozachowawczy.
- Bardzo ładny pies.
Łagodny taki –
- Dziękuję – odpowiadam,
obserwując jak sucz liże przybysza po rękach.
- No. Musze już iść, bo
się spóźnię. – mężczyzna ku rozpaczy mojej suki zaprzestał miziania, podniósł
się i zaczął oddalać, rzucając na odchodne:
- Pani uważa, bo o tej
godzinie dużo podejrzanych typów się kręci –
Podziękowałam za uwagę i
zniknęłam za rogiem, odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Nie wiem gdzie i na co
można się spóźnić o 12 w nocy z kilofami. Nie wiem nawet czy chcę wiedzieć.
Mam jednak dwa wnioski:
1. Pozory
mogą mylić.
2. Do
zestawu z Goldenem powinien być dodawany drugi pies o aparycji mordercy. Tak dla
bezpieczeństwa i zachowania równowagi.
piątek, 22 września 2017
Zakupy są proste
Idziecie do sklepu. W głowie
powtarzacie sobie listę zakupów tak, żeby niczego nie zapomnieć i nie musieć się
wracać. Kret (te granulki do rur), woda, mąka, bułki. Mijacie zakręt. Kret,
woda, mąka, bułki. Ostatnia prosta. Kret, woda, mąka, bułki. Wchodzicie do
małego, osiedlowego sklepu gdzie każdy zna każdego i produkty podaje
sprzedawczyni przy ladzie. Czekacie w kolejce, wciąż powtarzając cztery rzeczy
jakie musicie kupić. Przez głośniki sklepowe słyszycie swój ulubiony kawałek. Zaczynacie
sobie śpiewać w myślach. Przychodzi Wasza kolej, kasjerka pyta co podać a Wy
wyrwani z rozmyślań odpowiadacie szybko:
- Krew i wodę – po czym
orientujecie się że walnęliście gafę, więc myśląc wciąż o dwóch pierwszych
rzeczach postanawiacie dokończyć listę – i mąkę w bułce –
Sprzedawczyni obdarza Was
wzrokiem pod tytułem „Proszę powtórzyć”.
Strzelacie lekką cegłę
ale drugim razem już wychodzi. Zbieracie produkty i wychodzicie ze sklepu
czując na sobie wzrok sąsiadów i znajomej ekspedientki.
Moje życie w pigułce.
Sesja to zło
Byliście kiedyś tak tępi,
że Wasz profesor prowadzący w trakcie przeprowadzanego egzaminu jeden na
jednego (student vs wykładowca), wstał i powiedział że musi iść się
przewietrzyć żeby dalej kontynuować z Wami rozmowę? Po czym wracając poprosił o
litość i zrozumienie, bo do emerytury ma daleko, a ma trójkę dzieci do
wychowania i musi zachować swoją poczytalność? Nie? Czyli tylko ja tak działam
na ludzi… OK.
Psi tłuszczyk jest zdrowy
Moja babcia kiedy jeszcze
była w stanie chodzić (o balkoniku), zabierała Morfinę na spacerki. Podczas
jednego z nich przystanęła z powodu bólu w biodrach i przysiadła na półeczce balkoniku,
która robiła za siedzisko. Przechodziła tamtędy akurat jej była sąsiadka,
jeszcze z poprzedniego miejsca zamieszkania więc przystanęła obok babci i jako
że nie widziały się już „kopę lat” – czyli jakieś pół roku, zaczęły się
wymieniać swoimi medycznymi nowinkami. Pies widząc, że to może trochę potrwać postanowił
rozłożyć się na chodniku i przespać całą konwersację.
- No widzę, że Panią nogi
chyba bolą –
- E, prędzej by było
wymieniać co mnie nie boli – odpowiedziała babcia.
- A jakieś leki? –
- A leki to już nie
działają –
- To może jakieś mniej konwencjonalne
metody? –
- Pani, ja tam w żadne
szamaństwa nie wierzę –
- Ale ja nie o żadnych
gusłach, tylko sprawdzone, stare metody naszych matek i babć –
Sąsiadka podumała chwilę
i rzekła:
- O właśnie, a sadła
psiego pani próbowała? –
- W jakim sensie –
- No normalnie, smarować się,
do herbaty dodawać, to świetnie robi i odporność podnosi, to jeszcze mojej
mamusi sposób był. Bierze się jakiegoś kundla takiego mniej użytecznego,
tłuszczyk wyciąga i od razu by Panią na nogi postawiło. Mnie się tak to widzi –
- No co też Pani,
przecież to członek rodziny jest –
- A czy ja mówię, że tego
akurat co tu leży? Chociaż pewnie darmozjad tylko na to by się przydał. Ale to
może być jakiś inny pies, mało tu biega takich? Tylko wie Pani trzeba ostrożnie
bo teraz ludzie takie wrażliwe i zaraz doniosą –
- Pies to przyjaciel
człowieka jest, a nie świnia jakaś na rzeź. Chodź Morfinka, odpoczęłam już –
- A czy to się trzeba
zaraz obrażać? Przecież ja pomóc chciałam –
- Niech Pani sama lepiej pomyśli
o dystrybucji. Może na ludzkie będzie wzięcie, a byłoby co wytapiać tak na
Panią patrząc –
Sąsiadka wzburzona
odeszła w drugą stronę. Babcia do chudych osób również nie należała (było się
do czego przytulić) ale jeśli chodziło o jej rodzinę, to potrafiła zagrać
niehonorowo. Psim sadełkiem się owszem obkładała ale żywym i oddychającym.
czwartek, 21 września 2017
Charlie szuka domu!
Hej Wszyscy! Ważna sprawa! Poświęćcie minutkę, a może odmienicie los tego stworzenia.
Ten piękniś na zdjęciach to Charlie. Zgadnijcie co. Ten oto psiak szuka domu. Pomyślicie - niemożliwe żeby taki super pies nie miał jeszcze swojego człowieka. A jednak. Charlie jest grzeczny, ułożony, spokojny, nauczony czystości, bezkonfliktowy w kontaktach z ludźmi i innymi psami. Jednak mimo wszystkich cech psa idealnego, wciąż jeszcze czeka. Może właśnie na Ciebie? Charlie nie miał łatwego życia. Schronisko, nadgryzione ucho, blizna po operacji, ciężka choroba opiekunki, rozstanie z rodziną, a tym samym powrót z adopcji. Obecnie znajduje się pod opieką Fundacji Ogon do Góry w Kołobrzegu.
Psiak 23 (w sobotę) będzie biegł w towarzystwie opiekuna na HDR (Hard Dog Race) w Dąbrowie Górniczej.
23-25 w Gdańsku jest Blog forum. Tam również wyszukujcie wizerunku Charliego. (Może mała kawa pomoże w poszukiwaniach? Więcej nie podpowiem.)
Nawet jeśli nie możesz adoptować Charliego, pomóż w inny sposób. Udostępnij stronę fundacji. To zajmie tylko kilka sekund, a może całkowicie wywrócić świat czworonoga do góry nogami.
Więcej informacji o psiaku na stronie fundacji:
https://www.facebook.com/ogondogory/
Ten piękniś na zdjęciach to Charlie. Zgadnijcie co. Ten oto psiak szuka domu. Pomyślicie - niemożliwe żeby taki super pies nie miał jeszcze swojego człowieka. A jednak. Charlie jest grzeczny, ułożony, spokojny, nauczony czystości, bezkonfliktowy w kontaktach z ludźmi i innymi psami. Jednak mimo wszystkich cech psa idealnego, wciąż jeszcze czeka. Może właśnie na Ciebie? Charlie nie miał łatwego życia. Schronisko, nadgryzione ucho, blizna po operacji, ciężka choroba opiekunki, rozstanie z rodziną, a tym samym powrót z adopcji. Obecnie znajduje się pod opieką Fundacji Ogon do Góry w Kołobrzegu.
Psiak 23 (w sobotę) będzie biegł w towarzystwie opiekuna na HDR (Hard Dog Race) w Dąbrowie Górniczej.
23-25 w Gdańsku jest Blog forum. Tam również wyszukujcie wizerunku Charliego. (Może mała kawa pomoże w poszukiwaniach? Więcej nie podpowiem.)
Nawet jeśli nie możesz adoptować Charliego, pomóż w inny sposób. Udostępnij stronę fundacji. To zajmie tylko kilka sekund, a może całkowicie wywrócić świat czworonoga do góry nogami.
Więcej informacji o psiaku na stronie fundacji:
https://www.facebook.com/ogondogory/
sobota, 16 września 2017
Narkotykowa banda
Tak się złożyło, że mamy
na osiedlu bandę narkotykową. Kolega
posiada parkę Pit Bulli: Herę i Hadesa (wiecie, Ci bogowie z mitologii), jego
kumpel nazwał Amstaffkę: Amfa – nazwa pochodzi od skróconej wersji słowa:
Amstaffka ale brzmi dość jednoznacznie. Do tego od niedawna do towarzystwa
dołączył chłopak z dwoma kundelkami : Koką i Kapslem, no i jest jeszcze moja
Morfina. Tym sposobem, niektóre rozmowy są niepokojące z punktu widzenia osób
niewtajemniczonych, zwłaszcza jeśli idziemy bez psów. Tak się złożyło, że
musiałam iść na spore zakupy do marketu, więc wzięłam ze sobą męskie
towarzystwo w liczbie trzech (wymienione wyżej), w celu niesienia toreb. Żeby
zaraz nie było, że ich wykorzystuję, dodam tylko że to osoby trenujące, więc
nigdy nie pogardzą przebieżką z zakupami. W drodze, jak to na fecetów przystało
zaczęli między sobą konkurować. Sprzeczali się o głupoty i wymyślali bzdurne,
wyimaginowane konkurencje, np. czyj pies szybciej wbiegłby po schodach, albo
który jest silniejszy. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
- Co Ty gadasz, Hera jest
silniejsza od Koki –
- Może, ale to Amfa
szybciej wchodzi –
- Czy ja wiem, Morfina
też jest szybka –
- Morfina jest słaba, Hera
lepsza –
- Weźmiesz ją jak
będziemy wracać? –
- Herę? No w sumie możemy
po nią zajść po drodze –
Całości, ku naszej
nieświadomości przysłuchiwał się starszy człowiek z rowerem, idący tuż za nami.
Nie omieszkał z oburzeniem pokręcić głową i skomentować rozmowy.
- Wstyd! Tacy młodzi
ludzie a tacy nieodpowiedzialni! I to przy kobiecie jeszcze –
Jeden z kolegów stając we
własnej obronie odpowiedział:
- O przepraszam, ale
Morfina to jest właśnie od niej –
Człowiek wyprzedził nas i
mamrocząc coś o policji i że za jego czasów nie było czegoś takiego zniknął nam
z oczu.
Dzięki chłopaki, po co mam uchodzić za normalną.
Jakie imię dla psa?
Nazywając psa Morfina
chyba nie przewidziałam pewnych komplikacji jakie mogą z tego imienia wynikać.
Zacznijmy od tego, że
jeśli wołam psa którego nie widać bo właśnie grzebie w jakiś krzakach, to
wzbudzam pewne podejrzenia wśród przechodzących ludzi… i może lekkie
zaniepokojenie. Ktoś kto krzyczy na środku trawnika „Morfina!” w nieokreślonym
kierunku wygląda na bardzo mało dyskretnego dealera narkotykowego.
Zdarzyło się nawet, że
podczas nawoływania psa (który zauważył coś przy płocie i usilnie chciał się
przedrzeć przez zarośla żeby się do tego dostać) zauważyłam przechodzący patrol
policji, który mi się przyglądał więc żeby wyglądać mniej podejrzanie
powiedziałam do siebie tak żeby słyszeli „Te psy to już nie mają gdzie wchodzić,
wszędzie chcą węszyć”. To co powiedziałam dotarło do mnie po chwili i jak się
domyślacie nie poprawiło mojej sytuacji.
Kolejny raz, kiedy
zastanawiałam się czy to był dobry pomysł nastąpił, kiedy gościliśmy u siebie
dzielnicowego (na klatce schodowej ginęły wózki, policja rozmawiała ze
wszystkimi mieszkańcami). Mundurowy został zaproszony do środka i w momencie w
którym przekroczył próg domu moja mama rzuciła do mnie: „Paulina, zamknij
Morfinę w pokoju”. Mam wrażenie że automatycznie stał się bardziej podejrzliwy
do każdego słowa jakie wypowiadaliśmy.
Pies spał w pokoju, nie
było go słychać. Uwielbia mundurowych i mężczyzn w ogóle, więc zamknięta była
tylko dlatego że okrutnie wtedy liniała i wychodząc policjant miałby jej futro
dosłownie wszędzie.
Gdyby nie miski na
jedzenie stojące w kuchni i kilka psich zabawek które mijał po drodze,
prawdopodobnie nie byłoby go łatwo przekonać że nazwaliśmy tak psa… który
siedzi absolutnie cicho w pokoju obok.
Znajomi, którzy jeszcze
nie znali mnie tak dobrze i nawet nie wiedzieli że mam psa jakoś dziwnie cichli
kiedy wspominałam przez telefon, że muszę zabrać ze sobą Morfinę na ten wypad
co planujemy.
Także tak, najważniejsze to przemyślane imię dla psa.
piątek, 15 września 2017
Koci demon
Tak się złożyło, że
musiałam podejść do znajomego po pewną książkę, która była mi potrzebna. Nigdy
wcześniej u niego nie byłam, więc pokrążyłam trochę w poszukiwaniu adresu i w
końcu udało mi się znaleźć jego mieszkanie.
Otworzył mi drzwi i kazał
rozgościć się w salonie, a sam poszedł szukać książki. Mieszkanie nie było duże
i trochę brakowało w nim światła. Usiadłam w fotelu i niemal od razu poczułam
na sobie czyjś wzrok. Na stole siedział wielki, czarny kot i wpatrywał się we
mnie jakbym wymordowała mu rodzinę co najmniej trzy pokolenia wstecz i w końcu
przyszedł czas na zemstę. Czułam, że to spojrzenie wysysa mi duszę. Zwierzęta
zazwyczaj mnie lubią, więc sądziłam że „kici, kici” przełamie lody i zwierz się
rozluźni. Usłyszałam jednak najbardziej gardłowe miauknięcie jakie był w stanie
z siebie wydusić. Brzmiało to jak głodna, wkurzona pantera. Zjeżył się tak, że
dwukrotnie zwiększył swoją objętość.
Temu kotu stanowczo potrzebny był egzorcysta. Postanowiłam nie
utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego w obawie przed demonami, jakie w nim
siedziały. Znajomy jednak nie wracał. Zerknęłam przelotnie na kota, którego
źrenice stanowiły już tylko dwie wąskie kreski. Czarny syn szatana się oblizał.
Nagle bardzo zainteresowała mnie architektura sufitu, jednak szybko
oprzytomniałam i zaczęłam interesować się panelami. Moja odkryta szyja mogła
być dla niego zachęcająca. Za bardzo lubię moją aortę, żeby się jej pozbywać.
Znowu usłyszałam jak przemawiają przez niego dusze niewinnych, które pochłonął
i byłam zmuszona na niego zerknąć. W jego oczach ujrzałam otchłań piekieł i
chęć mordu. Postanowiłam wstać i powoli wycofać się do przedpokoju, żeby tam
poczekać na książkę. Krok za krokiem zwiększałam dzielącą nas odległość, cały
czas patrząc na błyszczącą parę kocich oczu. Po drodze wpadłam na znajomego,
który wręczył mi przedmiot po który przyszłam i spytał co najlepszego
wyprawiam.
- Twój kot mnie chyba nie
lubi – odpowiedziałam szeptem
- Czemu tak uważasz –
- Zaczął na mnie warczeć
i chyba chciał mi ukraść duszę –
- A gdzie siedziałaś? –
- Na fotelu – odrzekłam,
dalej tyłem wycofując się na korytarz
- To on na Ciebie
warczał, bo siedziałaś na miejscu jego pana. Nikt inny na tym fotelu nie może
siedzieć, nawet ja –
- Dzięki że mi mówisz –
- Chodź, pogłaskasz go –
- Wolę żyć –
- No chodź -
Znajomy nie przekonał
mnie w pełni ale byłam gotowa użyć go jako tarczy, w razie ataku bestii. Kiedy
weszliśmy do pokoju kot był w pełni odprężony. Usiadłam na kanapie. Zwierz dał
się pogłaskać, zaczął prężyć się i mruczeć, wchodząc na moje kolana. Demony,
które w nim mieszkały chyba wyszły na herbatę. Opuściłam mieszkanie w lekkim
szoku, z książką w dłoni i kocim futrem na spodniach.
Mam nadzieję, że dalej
posiadam duszę i nie jestem obciążona żadną klątwą.
środa, 13 września 2017
Psia poducha
Mam ten komfort, że w łóżku śpię
sama. Nie wszyscy jednak ten fakt chcą zaakceptować.
Myślę, że sytuacja będzie znana
przynajmniej niektórym z Was.
Przebudzam się w nocy. Trochę mi
za chłodno, więc szukam na oślep krańca kołdry która zrolowała się gdzieś w
nogach. Podczas omacywania łóżka natrafiam ręką na futro. Pod futrem ciepła,
oddychająca masa, udająca poduszkę. Dziwne, wyraźnie pamiętam że zasypiałam
sama. Szturcham tłuszczyk pochrapującego potwora:
- Przepraszam, Pani jest tu
nielegalnie –
Zero reakcji.
- Halo? –
Nic.
- Proszę opuścić pokład –
W odpowiedzi otrzymałam tylko
sapnięcie, więc zaczęłam intensywniej tarmosić psie zwłoki, które mi zaległy na
metrażu.
- Morfina złaź. Masz swoje łóżko. –
Nie doczekałam się reakcji, więc
postanowiłam zwodować morświna na dół. (Pies ma legowisko przy moim łóżku). W
tym celu musiałam przytulić 30 kilo nieużytku i odpychając się od ściany
nogami, powoli przesuwać się z ładunkiem na kraniec łóżka. W trakcie tej
czynności opór obiektu przybrał na sile, a psi pysk odwrócił się do mnie i
sprzedał liza od brody zaczynając a na czole kończąc. Aż mi wywinęło gałki
oczne na lewą stronę.
- Morfina nie przekonasz mnie.
Wiesz co to przestrzeń osobista? –
Przez te 5 lat posiadania
czworonoga przekonałam się już, że można mieć albo przestrzeń osobistą albo psa
ale nie jedno i drugie.
Usłyszałam:
- Muemuemu – i pies widząc swoją
przegraną postanowił z godnością zejść na legowisko dobrowolnie. Zasnęłam
ponownie, jednak po pewnym czasie obudził mnie brak tlenu. Coś leżało mi na
twarzy, skutecznie mnie podduszając. Udało mi się uwolnić nos spod ciężaru
psiego pyska i zaczerpnąć powietrza. Futrzany zamachowiec widząc że się
obudziłam zamerdał i ponownie postanowił podzielić się ze mną swoją śliną.
Buziak nie był w stanie przekonać mnie do zmiany zdania. Pies wyrażając swoje
niezadowolenie symfonią fuknięć wrócił na legowisko. W ramach kompromisu
dostała moją bezwładną rękę, zwisającą z krańca łóżka.
O dziwo to zaspokoiło jej potrzebę
kontaktu do rana ale ręka musiała mieć chociaż minimalny kontakt z jej głową.
Inaczej się nie liczyło.
poniedziałek, 11 września 2017
Zasada #47
Zasada #47: Nigdy nie zostawiaj
pijanego kolegi w kuchni z własnym psem.
- Eee… Paulina a Ty ten kaganiec
to za ciasny kupiłaś coś. I gdzie są zapięcia? Doczepiane czy jak? Bo on jej
spadnie. Paulina? Czemu się śmiejesz? –
niedziela, 10 września 2017
Piach! Da Piach!
Ostatnio próbowałam
wyciągnąć sukę z piachu w którym się zagrzebała, jednak ona stanowczo odmawiała
współpracy. Zapierała się łapami i widać było że bardzo chce zostać tam gdzie
jest. Mam wrażenie, że gdyby był prowadzony jakiś dialog między nami,
wyglądałby mniej więcej tak (błędy gramatyczne zamierzone):
- Morfi wstawaj, idziemy
–
- Ne –
- Morfina musimy iść –
- Ne –
- Morfina wstawaj, już –
- Ne chce –
- Nie będziesz tu
siedzieć cały dzień –
- Bede. Pacz –
- Morfi! –
- Ne. Piach. Piach fajny.
–
- Morfinek idziemy –
- Ne. Zostawi mnie. Ne
dotyka. Idzie sama. Sio. –
- Żabo idziemy, leżałaś
tu już długo –
- Mój piach. Kocham Cię
piachu –
- Morfi, zobacz co
mam… ciacho! –
- Da –
- Chodź, weź sobie –
- Da mi ciacho –
- No i ładnie. Masz. Grzeczny
pies. Zjadłaś? To idziemy –
- Ja dobry pies. O, Pacz!
Piach! –
- Morfina nie. Nie
idziemy już do piachu, idziemy w drugą stronę –
- Da. Da piach. Mój
piach. –
- Morfi, zobacz kto tam
idzie! –
- Gdze? Tu? Kto idze –
- Tam, zobacz idziemy
tam. Kto tam idzie? -
- Ne widze. Tu? Tu? Ne
widze. Tu? Gdze? Tu? Pacz ogon! Złapie ogon! –
- Morfi nie kręć się.
Patrz, tam idzie! Kto to? –
- Tu? Co? Tu? Gdze? -
- Boże w końcu jakiś
progres pies. Pół godziny grzebać się w górce z piachu, to Twój rekord –
- Pani oszukista. Ne ma
kto. Tu nikt ne ma –
- Masz ciastko i nie
obracaj się za siebie –
- Ciacho. Dobre ciacho
dla dobry pies. Da ciacho. Dać łapa? Ma. Ma dwie. Czyma łapa i da ciacho. –
Sądząc po mimice Morfiny,
takie dialogi byłyby przeprowadzane kilkanaście razy dziennie. Czasami się
cieszę, że psy nie potrafią mówić.
piątek, 8 września 2017
Subskrybuj:
Posty (Atom)