Tak się złożyło, że
musiałam podejść do znajomego po pewną książkę, która była mi potrzebna. Nigdy
wcześniej u niego nie byłam, więc pokrążyłam trochę w poszukiwaniu adresu i w
końcu udało mi się znaleźć jego mieszkanie.
Otworzył mi drzwi i kazał
rozgościć się w salonie, a sam poszedł szukać książki. Mieszkanie nie było duże
i trochę brakowało w nim światła. Usiadłam w fotelu i niemal od razu poczułam
na sobie czyjś wzrok. Na stole siedział wielki, czarny kot i wpatrywał się we
mnie jakbym wymordowała mu rodzinę co najmniej trzy pokolenia wstecz i w końcu
przyszedł czas na zemstę. Czułam, że to spojrzenie wysysa mi duszę. Zwierzęta
zazwyczaj mnie lubią, więc sądziłam że „kici, kici” przełamie lody i zwierz się
rozluźni. Usłyszałam jednak najbardziej gardłowe miauknięcie jakie był w stanie
z siebie wydusić. Brzmiało to jak głodna, wkurzona pantera. Zjeżył się tak, że
dwukrotnie zwiększył swoją objętość.
Temu kotu stanowczo potrzebny był egzorcysta. Postanowiłam nie
utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego w obawie przed demonami, jakie w nim
siedziały. Znajomy jednak nie wracał. Zerknęłam przelotnie na kota, którego
źrenice stanowiły już tylko dwie wąskie kreski. Czarny syn szatana się oblizał.
Nagle bardzo zainteresowała mnie architektura sufitu, jednak szybko
oprzytomniałam i zaczęłam interesować się panelami. Moja odkryta szyja mogła
być dla niego zachęcająca. Za bardzo lubię moją aortę, żeby się jej pozbywać.
Znowu usłyszałam jak przemawiają przez niego dusze niewinnych, które pochłonął
i byłam zmuszona na niego zerknąć. W jego oczach ujrzałam otchłań piekieł i
chęć mordu. Postanowiłam wstać i powoli wycofać się do przedpokoju, żeby tam
poczekać na książkę. Krok za krokiem zwiększałam dzielącą nas odległość, cały
czas patrząc na błyszczącą parę kocich oczu. Po drodze wpadłam na znajomego,
który wręczył mi przedmiot po który przyszłam i spytał co najlepszego
wyprawiam.
- Twój kot mnie chyba nie
lubi – odpowiedziałam szeptem
- Czemu tak uważasz –
- Zaczął na mnie warczeć
i chyba chciał mi ukraść duszę –
- A gdzie siedziałaś? –
- Na fotelu – odrzekłam,
dalej tyłem wycofując się na korytarz
- To on na Ciebie
warczał, bo siedziałaś na miejscu jego pana. Nikt inny na tym fotelu nie może
siedzieć, nawet ja –
- Dzięki że mi mówisz –
- Chodź, pogłaskasz go –
- Wolę żyć –
- No chodź -
Znajomy nie przekonał
mnie w pełni ale byłam gotowa użyć go jako tarczy, w razie ataku bestii. Kiedy
weszliśmy do pokoju kot był w pełni odprężony. Usiadłam na kanapie. Zwierz dał
się pogłaskać, zaczął prężyć się i mruczeć, wchodząc na moje kolana. Demony,
które w nim mieszkały chyba wyszły na herbatę. Opuściłam mieszkanie w lekkim
szoku, z książką w dłoni i kocim futrem na spodniach.
Mam nadzieję, że dalej
posiadam duszę i nie jestem obciążona żadną klątwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz