Wracałam z psem z Gliwic. Godzina wczesnoporanna. W drodze sprawdzałam na telefonie godziny
przyjazdu autobusów, żeby wiedzieć czy już kierować się na przystanek. Nagle kątem oka mignęło mi
coś białego. Zerknęłam znad telefonu ale niczego nie zauważyłam, więc uznałam to za przywidzenie.
Po chwili zza rogu wybiegł młody mężczyzna poobwieszany smyczami, jak choinka łańcuchami na
Boże Narodzenie. Gość pracował jako petsitter albo miał syndrom Violetty Villas i przygarniał
wszystko co nie uciekało. Miałam nadzieję, że jednak to pierwsze.
- Karmel wracaj! Karmel! – krzyknął przed siebie i ciągnąc za sobą zgraję około sześciu różnych psów, podjął marsz w kierunku sklepu po drugiej stronie ulicy. Spojrzałam w tamtą stronę. Wokół budynku z
prędkością formuły jeden popylało niewielkie, białe chucherko. Na moje oko Whippet albo Charcik
Włoski ale ciężko mi było ocenić. Psiak słysząc swoje imię i idącego opiekuna przyspieszył dwukrotnie
i zaczął wykonywać ósemki między sklepami osiągając rekordowe prędkości i ciągnąc za sobą smycz.
Moje oczy ledwo za nim nadążały. Zdesperowany opiekun psa rozejrzał się po ludziach i krzyknął:
- Niech ktoś go złapie, błagam to nie mój pies, będę miał przerąbane –
Ludzie, którzy byli najbliżej psiaka próbowali go zagonić w stronę opiekuna ale wyglądało to jakby
bardzo ociężały słoń próbował dogonić geparda. Chłopak spojrzał na mnie z litością, a potem
przerzucił wzrok na sucz na smyczy.
- A może Pani pomoże? Ja proszę –
Człowiek chyba zostawił oczy w innej kurtce, skoro widząc moje „atletyczne ciało” i równie zgrabne
futro obok mnie, brał pod uwagę że jakkolwiek miałybyśmy dogonić tą sarenkę na speedzie. Psy, które
splotły go linkami tak, że właściwie ograniczały mu jakikolwiek ruch zaczynały się już niecierpliwić i
każdy chciał iść w inną stronę. Zrobiło mi się żal chłopaka, więc podjęłam próbę przechwycenia
ciągnącej się za Karmelem smyczy. W gonitwie brał udział jeden pies, pięciu ludzi oraz ja z moją foką
na smyczy. Można sobie tylko wyobrazić jak żałośnie to musiało wyglądać. Psiaka w końcu udało się
przechwycić (ktoś zdążył nadepnąć na smycz) i wręczono nieco już zmęczonego czworonoga jego
splątanemu opiekunowi. Poranny trening miałam już zaliczony, więc udałyśmy się na autobus.
Dobrze, że ulice o tej godzinie nie były jeszcze ruchliwe i psiak zrobił sobie tor wyścigowy tylko wokół
sklepów. Strach pomyśleć co by się działo gdyby chłopak niechcący wypuścił z ręki wszystkie linki. Do
tego zawodu chyba jednak trzeba mieć powyżej 50 kg i nieco krzepy. Podejrzewam, że ten
młodzieniec miał zakwasy po jednym takim spacerku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz