- Panicopanirobituniewolnopsówwyprowadzać - powiedziane tak szybko, że można to było wziąć za jeden wyraz albo początek refrenu "Makareny".
Odwróciłam się ignorując zacinający mi w twarz śnieg i ujrzałam przygarbionego staruszka, którego siłę napędową stanowiła jego drewniana laska. Poprosiłam o powtórzenie zdania i dowiedziałam się że tu nie wolno wyprowadzać psów. Wyjaśniłam, że sprzątam po psie, że na razie nic jeszcze nie zrobił i spytałam dlaczego tutaj akurat nie wolno. Pan wskazał mi laską na metalowy słupek wystający z ziemi i odrzekł:
- Nie widzi? Znak jest! Nie wolno wyprowadzać -
Mogłabym podjąć dyskusję na temat nielegalności tych tablic... gdyby jakaś tam była. Zlustrowałam dokładnie pusty słup i spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę, upewniając się czy aby na pewno patrzymy na to samo. Mózg bardzo chciał kontynuować tą ciekawą konwersację ale ciało krzyczało że właśnie straciło czucie w stopach i nosie i zaraz to samo spotka ręce.
Przeprosiłam więc grzecznie że nie zauważyłam znaku, odkopałam z zaspy świetnie bawiącą się sucz i poszłam do domu. Rano przyjrzałam się jeszcze raz ale powiem Wam, że dalej tam nic nie widzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz