W pierwszy dzień nowego roku postanowiłam wybrać się z psem na spacer, zabierając ze sobą tę część ekipy, która była w stanie opanować mechanizm chodzenia i nie krążyła gdzieś między wymiarami.
Mieszkanie opuściliśmy w składzie: Morfina - abstynencja, Oli i Szyszek - abstynencja, Ja i Damian - lampka szampana, Karolina - pół butelki wina, dwie lampki szampana, światłowstręt i mdłości, oraz Agnieszka - zgubiłam się na szóstym drinku, zaburzenia równowagi, ale przy podtrzymaniu zdolna do zapanowania nad grawitacją.
Reszta dogorywała w domu.
- Le-wa, pra-wa, le-wa, pra-wa - mówiłam powoli do Agnieszki, robiąc za jej podpórkę i wyznaczając rytm stawiania kroków.
- Le-wa... pra-wa - powtarzała Agnieszka, przyglądając się w skupieniu własnym nogom. Chyba nie wierzyła do końca w powodzenie działania tego mechanizmu.
Morfina, będąca na drugim końcu smyczy, rozglądała się niepewnie, gotowa zrobić w tył zwrot, gdyby usłyszała jakikolwiek niepokojący dźwięk.
Manewrowaliśmy z psem między chodnikiem, a pasami zieleni.
Na każdym trawniku malował się podobny pejzaż.
Ten pejzaż można oglądać jeszcze długo po sylwestrowej nocy, niezmiennie od lat.
Morfina zatrzymała się, słysząc w oddali pykanie petard, ale ostatecznie uznała dźwięki za stanowiące małe zagrożenie i postanowiła jednak przykucnąć, uwalniając swój pęcherz z nacisku zebranych w nim płynów.
Rozejrzeliśmy się po pobojowisku poprzedniej nocy i uznaliśmy zgodnie, że brakuje tylko ofiar w ludziach i obraz wojenny gotowy.
- Rok w rok jest to samo - westchnął Damian.
- Pomijając śmiecenie i dbanie o środowisko - zaczęłam - najwidoczniej zbyt mało razy jakiś pies, czy dziecko nadziało się na te patyki, zjadło kawałek petardy, czy rozwaliło nogę o potłuczone szkło.
- Ty oczekujesz od ludzi empatii i logicznego myślenia? - spytał Szyszek - Nie żartuj. Nie ta planeta.
- Miej tu wiarrrręęę w luskość - wybełkotała Agnieszka.
- Przecież to tu tak nie może leżeć - powiedział Damian, wymieniając z nami spojrzenia.
- Nie może - potwierdziłam.
- Daj klucze - rzekł Oli - masz jakieś duże worki w domu?
- Pod zlewem są 120 l, ale tylko kilka. Tam dalej leżą też 60 l to też je weź. Trochę tu tego jest.
Podczas kiedy Oli poszedł po niezbędne do misji narzędzia, ja przewiązałam Morfinią smycz w pasie, żeby nie plątała mi się pod nogami i uwolniła ręce.
- Jesteś pewna, że sama ustoisz? - spytałam, widząc stojącą sztywno Agę.
- Dam radę - odpowiedziała pewnie - Tykooo Wam ni pomogeee, bo... bo nie chylę się teras...
- Jak coś to tam jest ławka - zaproponował Szyszek.
- Nie, nie... ja wam poczymam woreszek - przytaknęła Agnieszka i Karolina również zdecydowała się na tę funkcję.
- Czuję, że jak się schylę, to mi mózg rozwali czaszkę od środka - przyznała Karolina - Mogę albo stać z workiem, albo zbierać to na czworaka, innej opcji nie ma.
- Możesz stać, damy radę - odparł Damian, widząc na horyzoncie wracającego Oliego, machającego triumfalnie workami.
- Mam! - krzyknął.
- Ok, to teraz najlepiej będzie jak najpierw ogarniemy ten duży plac - planował Damian - Jak w czwórkę pójdziemy w odstępach od siebie, to nic nie przegapimy. Dziewczyny będą za nami tuptać z workami, tak? - spytał, zerkając na kiwające głowami Agnieszkę i Karolinę - Dobra, to do roboty.
Po godzinie kończyliśmy obchodzić już plac, mijając się z wypełzającymi z jaskiń ludźmi, których najczęściej z domu wyganiały potrzeby fizjologiczne ich zwierząt.
- A bardzo ładnie, że tak po sobie sprzątacie - rzekła do nas pewna starsza pani, której York próbował zabić spojrzeniem Morfinę i podduszał się na automatycznej smyczy.
- Ale to nie nasze - powiedział Szyszek, ładując do worka kolejną butelkę po ruskaczu - My całą noc siedzieliśmy w domu.
- A to po co sprzątacie, jak nie Wasze? - spytała autentycznie zdziwiona kobiecina.
- Bo Ci, którzy to zostawili nie raczyli tego zrobić - odparłam.
- Ale ktoś to przyjdzie i posprząta. Jakieś serwisy sprzątające są chyba od tego.
- Widzi Pani - zaczął Damian - Taki serwis, nawet jeśli jest, to przyjedzie za dwa tygodnie, trzy, może nawet za miesiąc. W tym czasie to wszystko się będzie tutaj walało, rozmiękało na deszczu i powodowało urazy u przypadkowych psów, które tutaj wyjdą za potrzebą. Wdepnął kiedyś Pani piesek na szkło?
- Oj nie raz - odparła kobieta, zabierając psa na ręce.
- Krew z łapki leciała?
- Leciała, leciała.
- No właśnie.
- E! - krzyknął w naszą stronę młodzieniec z Wyżłem - Tu jeszcze macie.
- Dzięki - odkrzyknął Szyszek - Ale stoisz dwa metry od tego kartonu, możesz go podnieść i wyrzucić, albo wrzucić do worka?
- A ja nie jestem z Tobą na "Ty" i nie jestem od sprzątania!
- Proszę Pana, a ile ma Pan lat? - spytał Szyszek.
- Dwadzieścia w lutym!
- No to już ten wiek, że starość dopada. Osteoporoza, bóle w krzyżach, nie? Nie podnoś, bo Ci jeszcze kolana strzelą i już się nie wyprostujesz.
- Starość ciężka sprawa - powiedział starszy mężczyzna, wymijając chłopaka z Wyżłem i maszerując ze swoim Spanielem i małą dziewczynką u boku, by podnieść pudełko - Ja pomogę, bo temu panu ciężko - dodał.
- Nie trzeba naprawdę - zaczął Damian, widząc jak mężczyzna dołącza do sprzątania - My to ogarniemy.
- Im więcej ludzi, tym szybciej pójdzie. Dorotka, pobiegnij tam gdzie widzisz papierki i te stojaki na petardy, Ty masz młodsze oczy, więcej zobaczysz - rzekł do wnuczki mężczyzna i dziewczynka, która mogła mieć maksymalnie siedem lat, pobiegła po tuby confetti, które dojrzała przy krzakach.
- Dziękujemy za pomoc - powiedziałam.
- Przecież to wspólny teren wszystkich, to sprawa też jest wspólna. Ja tu często z psem przychodzę, mnie też to denerwuje - odrzekł mężczyzna, podnosząc powbijane w ziemię kijki po rakietach.
- Mam! - powiedziała ucieszona dziewczynka, przynosząc zebrane śmieci.
- To powrzucaj tam paniom do worka i idź dalej szukać - rozporządził dziadek dziecka.
- Tam dalej jest tabliczka "sprzątaj po zwierzętach" - zauważył Oli - O, ironio...
- No to właśnie to robimy - przyznał Damian - sprzątamy po zwierzętach.
Z minuty na minutę przybywało coraz więcej pomocników. Byli to głównie ludzie po trzydziestce, ale zdarzały się też dzieci. Worki były zapełniane w ekspresowym tempie i odstawiane przy koszach, które stały najbliżej.
Po wykonanej robocie planowaliśmy znaleźć najbliższy większy, otwarty śmietnik (byliśmy zbyt daleko od domu, by taszczyć tam worki, a większość śmietników w okolicy jest zamykanych na klucz) i tam podrzucić śmieci, które ważyły swoje, głównie przez obecność w nich butelek.
Kiedy skończyliśmy z placem, rozdzieliliśmy się i przeszliśmy do mniejszych pasów zieleni, których sylwester również nie oszczędził.
Worków przybywało i przybywało też chętnych do pomocy ludzi, czego się kompletnie nie spodziewaliśmy, ale co było dla nas bardzo miłym zaskoczeniem.
Wiara w ludzkość została więc częściowo odzyskana.
Oczywiście musiało trafić się kilku śmieszków, którzy postanowili porzucać petardami w obecności grupki psów, spacerujących po placu.
Dowcipnisie przestali się jednak śmiać, kiedy w ich stronę zaczęło biec kilku bardzo niezadowolonych właścicieli, trzymających w reku potłuczoną butelkę po szampanie i krzyczących coś o wyrwanych nogach i petardach w tyłku.
Całość akcji trwała jakieś trzy, może cztery godziny, pochłonęła dziewięć worków 120 l i piętnaście 60 l, zaangażowała około piętnastu osób (liczba była zmienna, ponieważ zmęczeni ludzie odchodzili, a na ich miejsce po jakimś czasie pojawiali się nowi) i sprawiła, że poranny trening mieliśmy już właściwie zaliczony.
Podziękowaliśmy dzielnym pomocnikom za pomoc i wróciliśmy grzecznie do domu.
Teraz mała dygresja.
Gdyby każdy, kto przyszedł z wyrzutnią, butelką, confetti, rakietami, po wypuszczeniu w powietrze tego, co przyszedł wypuścić w powietrze, schylił się i podniósł swoje własne śmieci, nikt inny nie musiałby tego robić za niego.
Nie przemawiają do mnie hasła:
"Pijani byli, pewnie rano chcieli posprzątać, bo wtedy nie byli w stanie" - to się nigdy nie zdarza, nie oszukujmy się.
"Może to starsi ludzie, którzy posprzątać nie mieli siły" - jeśli mieli siłę postawić to na ziemi i podpalić, to mieli też siłę to z tej ziemi podnieść. Wiek nie ma tu żadnego znaczenia.
"Ktoś by to kiedyś posprzątał, za to się płaci firmom sprzątającym, odbieracie im pracę" - bez komentarza.
"Jak ci to przeszkadza to Twój problem, mnie to nie przeszkadza" - aha.
"Może śmietnik był za daleko" - po pierwsze, to żaden argument. Można zabrać śmieci ze sobą i wynieść je tam, skąd się je przyniosło. To nie jest tak, że nagle w okolicy nie ma ani jednego miejsca, gdzie można wyrzucić pozostałości po imprezie.
Mały przykład:
Po drugie, nawet jeśli kosze są zapełnione, można zostawić śmieci przy nich. Zawsze to lepiej niż porozrzucać je po całym chodniku, trawniku, polu i zostawić tam gdzie się stało, bo "wszyscy tak robią i nikt nie zauważy".
Nikt nie broni nikomu zabawy i jeśli kogoś cieszą kolorowe światełka i wybuchy w powietrzu - go ahead. Jeśli jednak chcemy być traktowani jak ludzie, zachowujmy się jak ludzie i podnieśmy po sobie swoje własne graty.
Koniec rantu, można się rozejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz