Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 1 stycznia 2020

Po zwierzętach należy posprzątać

W pierwszy dzień nowego roku postanowiłam wybrać się z psem na spacer, zabierając ze sobą tę część ekipy, która była w stanie opanować mechanizm chodzenia i nie krążyła gdzieś między wymiarami.

Mieszkanie opuściliśmy w składzie: Morfina - abstynencja, Oli i Szyszek - abstynencja, Ja i Damian - lampka szampana, Karolina - pół butelki wina, dwie lampki szampana, światłowstręt i mdłości, oraz Agnieszka - zgubiłam się na szóstym drinku, zaburzenia równowagi, ale przy podtrzymaniu zdolna do zapanowania nad grawitacją.
Reszta dogorywała w domu.
- Le-wa, pra-wa, le-wa, pra-wa - mówiłam powoli do Agnieszki, robiąc za jej podpórkę i wyznaczając rytm stawiania kroków.
- Le-wa... pra-wa - powtarzała Agnieszka, przyglądając się w skupieniu własnym nogom. Chyba nie wierzyła do końca w powodzenie działania tego mechanizmu.
Morfina, będąca na drugim końcu smyczy, rozglądała się niepewnie, gotowa zrobić w tył zwrot, gdyby usłyszała jakikolwiek niepokojący dźwięk.
Manewrowaliśmy z psem między chodnikiem, a pasami zieleni. 
Na każdym trawniku malował się podobny pejzaż.



Ten pejzaż można oglądać jeszcze długo po sylwestrowej nocy, niezmiennie od lat.



Morfina zatrzymała się, słysząc w oddali pykanie petard, ale ostatecznie uznała dźwięki za stanowiące małe zagrożenie i postanowiła jednak przykucnąć, uwalniając swój pęcherz z nacisku zebranych w nim płynów.

Rozejrzeliśmy się po pobojowisku poprzedniej nocy i uznaliśmy zgodnie, że brakuje tylko ofiar w ludziach i obraz wojenny gotowy.
- Rok w rok jest to samo - westchnął Damian.
- Pomijając śmiecenie i dbanie o środowisko - zaczęłam - najwidoczniej zbyt mało razy jakiś pies, czy dziecko nadziało się na te patyki, zjadło kawałek petardy, czy rozwaliło nogę o potłuczone szkło.
- Ty oczekujesz od ludzi empatii i logicznego myślenia? - spytał Szyszek - Nie żartuj. Nie ta planeta.
- Miej tu wiarrrręęę w luskość - wybełkotała Agnieszka.
- Przecież to tu tak nie może leżeć - powiedział Damian, wymieniając z nami spojrzenia.
- Nie może - potwierdziłam.
- Daj klucze - rzekł Oli - masz jakieś duże worki w domu?
- Pod zlewem są 120 l, ale tylko kilka. Tam dalej leżą też 60 l to też je weź. Trochę tu tego jest.

Podczas kiedy Oli poszedł po niezbędne do misji narzędzia, ja przewiązałam Morfinią smycz w pasie, żeby nie plątała mi się pod nogami i uwolniła ręce. 
- Jesteś pewna, że sama ustoisz? - spytałam, widząc stojącą sztywno Agę.
- Dam radę - odpowiedziała pewnie - Tykooo Wam ni pomogeee, bo... bo nie chylę się teras...
- Jak coś to tam jest ławka - zaproponował Szyszek.
- Nie, nie... ja wam poczymam woreszek - przytaknęła Agnieszka i Karolina również zdecydowała się na tę funkcję.
- Czuję, że jak się schylę, to mi mózg rozwali czaszkę od środka - przyznała Karolina - Mogę albo stać z workiem, albo zbierać to na czworaka, innej opcji nie ma.
- Możesz stać, damy radę - odparł Damian, widząc na horyzoncie wracającego Oliego, machającego triumfalnie workami.
- Mam! - krzyknął.
- Ok, to teraz najlepiej będzie jak najpierw ogarniemy ten duży plac - planował Damian - Jak w czwórkę pójdziemy w odstępach od siebie, to nic nie przegapimy. Dziewczyny będą za nami tuptać z workami, tak? - spytał, zerkając na kiwające głowami Agnieszkę i Karolinę - Dobra, to do roboty.

Po godzinie kończyliśmy obchodzić już plac, mijając się z wypełzającymi z jaskiń ludźmi, których najczęściej z domu wyganiały potrzeby fizjologiczne ich zwierząt.
- A bardzo ładnie, że tak po sobie sprzątacie - rzekła do nas pewna starsza pani, której York próbował zabić spojrzeniem Morfinę i podduszał się na automatycznej smyczy.
- Ale to nie nasze - powiedział Szyszek, ładując do worka kolejną butelkę po ruskaczu - My całą noc siedzieliśmy w domu.
- A to po co sprzątacie, jak nie Wasze? - spytała autentycznie zdziwiona kobiecina.
- Bo Ci, którzy to zostawili nie raczyli tego zrobić - odparłam.
- Ale ktoś to przyjdzie i posprząta. Jakieś serwisy sprzątające są chyba od tego. 
- Widzi Pani - zaczął Damian - Taki serwis, nawet jeśli jest, to przyjedzie za dwa tygodnie, trzy, może nawet za miesiąc. W tym czasie to wszystko się będzie tutaj walało, rozmiękało na deszczu i powodowało urazy u przypadkowych psów, które tutaj wyjdą za potrzebą. Wdepnął kiedyś Pani piesek na szkło?
- Oj nie raz - odparła kobieta, zabierając psa na ręce.
- Krew z łapki leciała?
- Leciała, leciała.
- No właśnie.
- E! - krzyknął w naszą stronę młodzieniec z Wyżłem - Tu jeszcze macie.
- Dzięki - odkrzyknął Szyszek - Ale stoisz dwa metry od tego kartonu, możesz go podnieść i wyrzucić, albo wrzucić do worka?
- A ja nie jestem z Tobą na "Ty" i nie jestem od sprzątania!
- Proszę Pana, a ile ma Pan lat? - spytał Szyszek.
- Dwadzieścia w lutym!
- No to już ten wiek, że starość dopada. Osteoporoza, bóle w krzyżach, nie? Nie podnoś, bo Ci jeszcze kolana strzelą i już się nie wyprostujesz.
- Starość ciężka sprawa - powiedział starszy mężczyzna, wymijając chłopaka z Wyżłem i maszerując ze swoim Spanielem i małą dziewczynką u boku, by podnieść pudełko - Ja pomogę, bo temu panu ciężko - dodał.
- Nie trzeba naprawdę - zaczął Damian, widząc jak mężczyzna dołącza do sprzątania - My to ogarniemy.
- Im więcej ludzi, tym szybciej pójdzie. Dorotka, pobiegnij tam gdzie widzisz papierki i te stojaki na petardy, Ty masz młodsze oczy, więcej zobaczysz - rzekł do wnuczki mężczyzna i dziewczynka, która mogła mieć maksymalnie siedem lat, pobiegła po tuby confetti, które dojrzała przy krzakach.
- Dziękujemy za pomoc - powiedziałam.
- Przecież to wspólny teren wszystkich, to sprawa też jest wspólna. Ja tu często z psem przychodzę, mnie też to denerwuje - odrzekł mężczyzna, podnosząc powbijane w ziemię kijki po rakietach.
- Mam! - powiedziała ucieszona dziewczynka, przynosząc zebrane śmieci.
- To powrzucaj tam paniom do worka i idź dalej szukać - rozporządził dziadek dziecka.
- Tam dalej jest tabliczka "sprzątaj po zwierzętach" - zauważył Oli - O, ironio...
- No to właśnie to robimy - przyznał Damian - sprzątamy po zwierzętach.

Z minuty na minutę przybywało coraz więcej pomocników. Byli to głównie ludzie po trzydziestce, ale zdarzały się też dzieci. Worki były zapełniane w ekspresowym tempie i odstawiane przy koszach, które stały najbliżej.



Po wykonanej robocie planowaliśmy znaleźć najbliższy większy, otwarty śmietnik (byliśmy zbyt daleko od domu, by taszczyć tam worki, a większość śmietników w okolicy jest zamykanych na klucz) i tam podrzucić śmieci, które ważyły swoje, głównie przez obecność w nich butelek.

Kiedy skończyliśmy z placem, rozdzieliliśmy się i przeszliśmy do mniejszych pasów zieleni, których sylwester również nie oszczędził.

Worków przybywało i przybywało też chętnych do pomocy ludzi, czego się kompletnie nie spodziewaliśmy, ale co było dla nas bardzo miłym zaskoczeniem.



Wiara w ludzkość została więc częściowo odzyskana.
Oczywiście musiało trafić się kilku śmieszków, którzy postanowili porzucać petardami w obecności grupki psów, spacerujących po placu.
Dowcipnisie przestali się jednak śmiać, kiedy w ich stronę zaczęło biec kilku bardzo niezadowolonych właścicieli, trzymających w reku potłuczoną butelkę po szampanie i krzyczących coś o wyrwanych nogach i petardach w tyłku.

Całość akcji trwała jakieś trzy, może cztery godziny, pochłonęła dziewięć worków 120 l i piętnaście 60 l, zaangażowała około piętnastu osób (liczba była zmienna, ponieważ zmęczeni ludzie odchodzili, a na ich miejsce po jakimś czasie pojawiali się nowi) i sprawiła, że poranny trening mieliśmy już właściwie zaliczony.

Podziękowaliśmy dzielnym pomocnikom za pomoc i wróciliśmy grzecznie do domu.

Teraz mała dygresja. 
Gdyby każdy, kto przyszedł z wyrzutnią, butelką, confetti, rakietami, po wypuszczeniu w powietrze tego, co przyszedł wypuścić w powietrze, schylił się i podniósł swoje własne śmieci, nikt inny nie musiałby tego robić za niego.

Nie przemawiają do mnie hasła:

"Pijani byli, pewnie rano chcieli posprzątać, bo wtedy nie byli w stanie" - to się nigdy nie zdarza, nie oszukujmy się.

"Może to starsi ludzie, którzy posprzątać nie mieli siły" - jeśli mieli siłę postawić to na ziemi i podpalić, to mieli też siłę to z tej ziemi podnieść. Wiek nie ma tu żadnego znaczenia.

"Ktoś by to kiedyś posprzątał, za to się płaci firmom sprzątającym, odbieracie im pracę" - bez komentarza.

"Jak ci to przeszkadza to Twój problem, mnie to nie przeszkadza" - aha.

"Może śmietnik był za daleko" - po pierwsze, to żaden argument. Można zabrać śmieci ze sobą i wynieść je tam, skąd się je przyniosło. To nie jest tak, że nagle w okolicy nie ma ani jednego miejsca, gdzie można wyrzucić pozostałości po imprezie.

Mały przykład:



Po drugie, nawet jeśli kosze są zapełnione, można zostawić śmieci przy nich. Zawsze to lepiej niż porozrzucać je po całym chodniku, trawniku, polu i zostawić tam gdzie się stało, bo "wszyscy tak robią i nikt nie zauważy".

Nikt nie broni nikomu zabawy i jeśli kogoś cieszą kolorowe światełka i wybuchy w powietrzu - go ahead. Jeśli jednak chcemy być traktowani jak ludzie, zachowujmy się jak ludzie i podnieśmy po sobie swoje własne graty.

Koniec rantu, można się rozejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz