Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 17 stycznia 2020

Drzemka u dentysty i problem w mięsnym

Ostatnio cierpię na chroniczny deficyt snu. Przez pojęcie "ostatnio" mam na myśli dłuższy czas, którego nie potrafię dokładnie sprecyzować.
Odbijam to sobie w krótkich drzemkach, odbywających się w komunikacji miejskiej, w przerwach między zajęciami, czy na fotelu dentystycznym. Jestem w stanie zasnąć właściwie wszędzie. Miejsce i godzina nie mają dla mnie znaczenia.

Jeśli chodzi o dentystę, to okazuje się, że nie jestem w tym sama i jest kilku pacjentów, którzy regularnie uderzają w kimono podczas leczenia kanałowego.
Ma to sens. Jest wygodnie, leci muzyczka, toczy się rozmowa między lekarzami, a asystentami do której i tak nie można dołączyć przez grabki, oraz inne zabawki zaaplikowane dopaszczowo, nie ma na czym zawiesić oczu, ponieważ układ gabinetu po trzech wizytach zna się właściwie na pamięć, po znieczuleniu nieruchomieje połowa twarzy i nie odczuwa się niczego, ssak załatwia sprawę przełykania śliny, wiertła i polerki masują w mózg, oko samo się przymyka właściwie już po haśle "poproszę Ubistesin na krótkiej".

Na dzisiejszej wizycie, kiedy pani stomatolog szturchnęła mnie w ramię, pomyślałam że budzi mnie, by zadać jakieś istotne pytanie odnośnie przeprowadzanego zabiegu. Ona natomiast oświadczyła, że właśnie skończyła i zrobiła mi gratisowe usuwanie kamienia, bo pomyślała że skoro już śpię, to jeżdżenie narzędziami w pobliżu dziąseł po nieznieczulonej części twarzy powinno mnie obudzić.
Nie doceniła moich możliwości. Duży błąd.
Zwlokłam się z fotela, wyskoczyłam z gotówki, odebrałam karteczkę z datą kolejnej wizyty i macając się po znieczulonej powiece, wróciłam do poczekalni. Byłam w pełni świadoma, że czucie na czole wróci mi za kilka godzin, a brodę będę sobie mogła macnąć dopiero dnia następnego. Powstrzymując ślinotok z kącika ust, nad którym nie miałam władzy, owinęłam się szalikiem i wyruszyłam w drogę powrotną do domu.

W połowie trasy sms od rodzicielki o treści "kup dwa udka z indyka i skrzydełka z kurczaka, oraz trzy de volaille (pisane jako dewolaje)", nieco zmienił mój kurs i zawędrowałam do najbliższego mięsnego, który jak większość sklepów ze zwłokami zwierząt samoobsługowy nie był.
Ustawiłam się na końcu kolejki i obserwowałam jak ekspedientka w opatrunku na prawym uchu uwijała się przy krajalnicach, nożach i tasakach, nastawiając zdrowe ucho za każdym razem, kiedy musiała odebrać od klientów zamówienie.
Na tym etapie wiedziałam już, że będzie ciekawie.
Moje usta były jak połączenie waty i podeszwy, a zmuszenie ich do wypowiadania spółgłosek graniczyło z cudem. Fakt, że kobieta słyszała tylko na jedno ucho mógł bardzo utrudnić komunikację z sepleniącym i bełkoczącym człowiekiem, którym chwilowo byłam.
Kiedy od zakupów dzieliły mnie tylko dwie osoby okazało się, że kobieta na drugie ucho też słyszy słabo, ponieważ nie zostało jeszcze zoperowane.
Świetnie.
Skupiłam się w sobie i kiedy przyszła moja kolej, wybełkotałam coś, co przypominało połączenie języka Suahili z tradycyjnym Chińskim.
Ekspedientka uśmiechnęła się i nastawiła ucho, więc odważnie ponowiłam próbę.
- Przepraszam, ale ja Pani nie rozumiem - odparła kobieta, której skupienie wyryło na czole wielką bruzdę.
- We wachie - odparłam i rozejrzałam się po zgromadzonych w sklepie ludziach. Niestety, najwidoczniej na obiekcie nie było tłumacza.
Zamiast jak rozsądny, myślący człowiek wyciągnąć z kieszeni telefon i pokazać miłej pani sms-a z listą zakupów, postanowiłam zabawić się w kalambury, ponieważ mózg po przebudzeniu nie jest czymś, z czym da się współpracować.
Jestem bardzo ciekawa jakie emocje zawładnęły ludźmi, którzy weszli do sklepu w trakcie mojego klepania się w udo i intensywnego gulgotania, kiedy ekspedientka rzucała nazwami zwierząt, które wydawało jej się, że imituję, a kolejka za mną starała się nam pomóc w osiągnięciu celu.
Myślałam, że najciężej będzie z de volaillem i kiedy już miałam zrezygnować z zakupu i przyjść, gdy moja twarzoczaszka będzie bardziej dyspozycyjna, ekspedientka zareagowała prawidłowo na moje:
- De vujuvu.
- De volaille? - spytała ku mojej uciesze kobieta i pokiwałam głową.
- Ile?
Ukazałam trzy palce i odetchnęłam z ulgą. Miałam wrażenie, że kolejka za mną również.
- Tak to jest jak się niemowa z głuchym próbuje dogadać - zaśmiała się ekspedientka, podając mi zakupy i odbierając pieniądze.
Też się zaśmiałam. Niestety mój uśmiech dotarł tylko do połowy twarzy. Druga połowa pozostawała niewzruszona, co musiało wyglądać bardzo niepokojąco, bo ekspedientce przestało być wesoło.
Spakowałam się i opuściłam sklep, żegnając się słowami:
- Ło ienia.

Spojrzałam na telefon i ujrzałam kolejny sms, tym razem o treści: "Kup jeszcze kawałek ryby i jakąś surówkę".
Wyobraziłam sobie jak pląsam w sklepie rybnym, próbując naśladować śledzia, czy makrelę i zdecydowałam się na sklep samoobsługowy.

Drugi raz mogłabym nie dać rady zachować powagi, a na mój połowiczny uśmiech ludzkość chyba nie była przygotowana.

2 komentarze: