Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 25 grudnia 2019

Świąteczna Marcelinka

Dostaliśmy wiadomość od Marceliny, która zaproponowała spotkanie przed świętami. Ponoć miała nam do przekazania coś bardzo ważnego.
Zgodziliśmy się, ponieważ kierownik teatru tylko czekał na taką okazję i nie mogliśmy złamać mu serca. Nie oszukujmy się, reszta też była bardzo zaciekawiona, więc decyzja została podjęta właściwie z miejsca.
Ustaliliśmy dogodny dla większości termin, który przypadł w dzień Wigilii o 13:00, w lokalu w którym spotkaliśmy się poprzednio. Pizzeria zamykała się dopiero o 16:30, więc mieliśmy trochę czasu.
Marcelina uprzedziła nas o swoim spóźnieniu (ponownym), więc liczyliśmy na godzinę poślizgu, w porywie do dwóch.
Nie wiedzieliśmy co planuje, ale mieliśmy pewne przypuszczenia.

Miałam zabrać się z Sonią, więc w okolicach 11:30 wskoczyłam do jej samochodu.
- Skoczymy jeszcze po Damiana - rzuciła Sonia, kiedy zapinałam pasy.
- Jasne, a to on nie jedzie swoim? - spytałam.
- Nie. Zadzwonił i poprosił o podwózkę już wczoraj, bo planował nie spać, a on nie pojedzie jak nie jest całkowicie pewny.
- Bardzo dobrze, ale czemu nie spał? Nie mów mi, że celowo.
- Jasne, że celowo.
- To jest czubek... - westchnęłam.
- No wczuł się chłopak, trzeba mu przyznać.

Kiedy pół godziny później do samochodu wsiadł Damian, odwróciłam się do niego i ujrzałam bardzo zmęczoną, ale jednocześnie zadowoloną z siebie twarz.
- Wyglądasz jak śmierć - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Prawie trzydzieści godzin bez snu i kawy - odparł z dumą Damian - Worth it.
- Nie za bardzo wczuwasz się w rolę?
- Nie, nie, nie. Po pierwsze i tak miałem trochę roboty, więc ta zarwana noc jak najbardziej mi pasowała, a po drugie skoro mam rolę ćpuna, muszę wyglądać na ćpuna. Zmęczenia nie muszę grać, bo jest prawdziwe. Im więcej realności tym lepiej.
- Mysz Ci podsunęła ten pomysł z brakiem snu?
- Nie, to moja koncepcja. Daj spokój, to jedna noc. Odeśpię jak wrócę i nic mi nie będzie.
- Ciekawe co kombinuje, nie? - spytała Sonia w przestrzeń.
- Bardzo prawdopodobne jest wręczenie czegoś, przełamanie się opłatkiem jako symbol pojednania, coś w tym stylu - odparł Damian.
- Albo poleci w maniaka i odwali coś bardzo, bardzo głupiego i będzie po udawaniu - dodałam, ponieważ taki scenariusz też wchodził w grę.
- Tak, to też jest możliwe - zgodził się ze mną Damian - Szanse są mniej więcej pół na pół.

W lokalu znaleźliśmy się o 12:30.
W środku czekała już na nas Ruda i Agnieszka.
- Chłopaki będą? - spytałam, ściągając kurtkę i sadowiąc się na miejscu obok Damiana.
- No raczej, spróbowaliby nie przyjść - odparła Ruda - Ale dyrektor dzisiaj jakiś niewyraźny. Kac morderca?
- Pan Bonaparte postanowił nie spać, żeby lepiej wczuć się w rolę - odpowiedziałam.
- Dokładnie tak - potwierdził Damian.
- Doceniam poświęcenie, ale ja dalej stawiam na to, że królewna z gratisem odstawi dzisiaj coś na co nie jesteśmy przygotowani.
- Ale z Ciebie pesymistka. Nie wierzysz w jej chęć poprawy i wewnętrzne dobro, które za sprawą tego świętego dziecka obudziło w niej potrzebę poprawienia więzi społecznych?
- Nie - odpowiedziała Ruda.
- No ja też nie - odparł Damian.

Po chwili do pizzerii weszła Baśka, Łukasz z Karoliną i na końcu Oli z Szyszkiem, więc byliśmy już w pełnym składzie na ten dzień.
- Już wszyscy, czy jeszcze ktoś? - spytał Szyszek, rozglądając się po zgromadzonych.
- Na dzisiaj wszyscy. Reszta była zajęta, albo ma w nosie dramy - rzekła Ruda.
- A Tobie co, źle się czujesz? - spytał Oli, siadając do stołu i przyglądając się Damianowi.
- Aż tak widać? - uśmiechnął się Damian - Bardzo dobrze.
- Wszystko z nim ok, tylko zarwał noc, żeby Marcelina go bardziej powiązała z dragami.
- Czyli jednak lecimy według scenariusza? - spytał Szyszek.
- No oczywiście, że lecimy według scenariusza. Krysia, wiesz co masz robić?
- Ty się moją rolą nie martw. 
- A właśnie, jak było na zakupach, bo w końcu nie słyszałam? - spytała Agnieszka.
- Mysz miała rację, ona faktycznie robi na tej wyspie w tym centrum handlowym - odparł Oli - Jak nas zobaczyła, to mało jej telefon z ręki nie wypadł.
- Na pewno Was razem widziała?
- Na sto procent - odpowiedział Damian - Przeszliśmy się tamtędy z trzy razy w ciągu godziny, oczywiście udając, że jej tam nie widzimy i nie mamy pojęcia, że tam pracuje.
- A kto robił za przyzwoitkę, Krysia?
- No ba - odparłam - Jak ja żałuję, że nie mogłam nagrać jej reakcji. To jest coś czego się nie da zapomnieć.
- Szyszek, a Ty? - spytała Agnieszka.
- A ja się przeszedłem z Rudą, dokładnie w tym samym centrum, tylko w innym dniu - odparł Szyszek - Jestem pewny, że nas widziała i zanotowała, że byłem tam tylko z Rudą.
- I pięknie.
- Tak potwornie ciężko utrzymać śmiech jak się widzi te ogłupienie na jej twarzy - westchnęła Ruda - Bardzo ciężko.
- Ciekawe ile spóźni się dzisiaj - zastanawiałam się na głos - Za kilka godzin zamykają.
- Jak tu ostatni raz byliśmy, to siedzieliśmy osobno. Przynajmniej na początku - odparł Oli - Myślicie, że ktoś dzisiaj może dołączyć?
- Raczej nie, lokal jest dość pustawy - odpowiedział Szyszek - Bardziej mnie zastanawia czy ona nikogo nie przywlecze.
- Masz na myśli jej straż przyboczną, czy niespodziankę w postaci moich rodziców na przykład? - spytał Oli.
- Wiesz, wolałbym dzisiaj nikomu niczego nie łamać, ale jak mi nie da wyboru to krew popłynie po podłodze - odpowiedział Szyszek.
- Pomogę Ci, chociaż nie jestem za rozwiązaniami siłowymi - przytaknął Damian.
- Hej, ale bez takich - uśmiechnął się Oli - Dzisiaj jestem mentalnie nastawiony na to, że taka sytuacja może wyniknąć, więc już nie weźmie mnie z zaskoczenia. Nawet jakby się pojawili, to myślę że przyjmę to na spokojnie. Oni dalej mają zakaz zbliżania, więc wystarczy wezwać policję, albo im o tym przypomnieć i sobie pójdą. Poza tym wątpię, żeby się pchali tam gdzie wiedzą, że jestem. Oni się mnie wyrzekli, po co mieliby szukać kontaktu? Nie mają już syna, jak to ujął mój ojciec.
- Technicznie masz rację - odparł Szyszek - I to ma sens co mówisz, ale doskonale wiemy, że Marcelina nie działa według zasad logiki, a Twoi rodzice mają dziwną przypadłość ulegania jej manipulacjom. Nie będziesz przez to przechodził drugi raz, na to jej nie pozwolę.
- I co? Ona wyląduje w szpitalu, a Ty w więzieniu. Faktycznie dobre rozwiązanie - odparł Oli.
- Zrobimy podkop - odpowiedział Damian - "Prison break" to przy tym nic.
- Ale powoli - odpowiedziała Ruda - Jak ja jej połamię zęby, to to będzie lepiej wyglądać przed policją, niż jak jej połamie zęby facet dwa razy od niej większy.
- Ale po co się wysilać - odparłam - Wystarczy, że na niej usiądę "przypadkiem" i połamane żebra będzie składać jeszcze w przyszłym roku. Spokojnie.
- Dostałam sms-a od Matki Teresy - rzekła Karolina, spoglądając na telefon - "Zaraz będę".
- Też mam - odparła Agnieszka.
- To co, zamawiamy żarcie, nie? Musi widzieć, że dyrektor nie je - odparła Ruda.
- Tak zróbcie - odpowiedział Damian - A ja tylko wodę.
- Jak przykro, że nie możesz ulec Hawajskiej - drażniłam się z chłopakiem - Zostanie więcej dla nas.
- Biedny Damian - odparł Oli - Niech moc ananasa będzie z Tobą.
- Sztuka wymaga poświęceń. Właśnie dlatego najadłem się w domu małe gnidy.
- Ja Ci pragnę przypomnieć, że to był Twój plan - odpowiedziałam z uśmiechem - Nikt Cię do tego nie zmuszał. Jesteś ofiarą własnego geniuszu.

Kiedy złożyliśmy zamówienie i placki upchane dobrem nie zdążyły zawędrować jeszcze na nasz stół, do lokalu weszła bardzo duża, kolorowa paczka, niesiona przez małego człowieka. Tym człowiekiem okazała się być Marcelina.
- Jest sama - odetchnął szeptem Szyszek.
- Przedstawienie czas zacząć - odszepnęłam i księżniczka podeszła do nas, stawiając z uśmiechem pakunek na stole.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała zasapana - Straszne dzisiaj korki.
- Jest Wigilia, trudno się dziwić - odparła Ruda, popijając sok.
- Strasznie się cieszę, że Was widzę i że mogliście się pojawić pomimo tego, że pewnie macie sporo do zrobienia w święta - rzekła Marcelina, co wywołało u Rudej falę kaszlu.
- Zjesz coś? Akurat złożyliśmy zamówienie - powiedział Oli.
- Nie, dziękuję. Mam teraz bardzo dziwne smaki i rzeczy, które smakowały mi wcześniej, teraz są dla mnie niejadalne - uśmiechnęła się Marcelina. Ten uśmiech nie sięgał do oczu. Był bardziej fałszywy niż meta, którą z Damianem trzymaliśmy w kieszeniach.
- Przyniosłam Wam coś - powiedziała Marcelina, przysuwając pakunek bliżej nas - Wesołych Świąt!
- To dla nas? - spytała Karolina.
- Bomba pułapka? - dodała Ruda.
- Nie, no coś Ty. Takie tam drobiazgi. Zrobiłam więcej, bo nie wiedziałam ilu Was przyjdzie, to się podzielicie - odpowiedziała Marcelina, siadając obok Łukasza.
- Ale my nic nie mamy dla Ciebie - odparł Oli - Nie byliśmy przygotowani.
- Ale nic nie szkodzi, naprawdę. W końcu w święta chodzi o to, żeby dawać, a nie tylko brać, prawda? Chciałam Wam chociaż troszkę wynagrodzić to jaka byłam kiedyś. Taka malutka rekompensata. Najlepszym prezentem będzie dla mnie jak zaczniemy wszystko od nowa i się dogadamy.
- Jakaś Ty szczodra - odpowiedziała Ruda.
- No to... bardzo dziękujemy - powiedziała Karolina, przyglądając się pakunkowi - A co jest w środku?
- Niespodzianka. Otwórzcie w domu, chcę Was trochę potrzymać w niepewności - odparła Marcelina i kilka zaniepokojonych spojrzeń zaczęło intensywniej przyglądać się paczce - Tam niektóre rzeczy są do jedzenia, to naczynia odbiorę następnym razem, przy okazji.
- Do jedzenia? - zdziwił się Łukasz - Gotowałaś dla nas?
- Tam zaraz gotowałam - machnęła ręką Marcelina - Takie proste rzeczy, które i tak robiłam dla siebie na święta. Mam nadzieję, że będą Wam smakować.
- Och, niewątpliwie - odrzekła Baśka.
- Ściągnę to na ziemię - powiedziała Karolina, delikatnie przekładając paczkę - Stół nam będzie potrzebny, bo za chwilę przywędruje jedzenie. Jest tam coś, co może się zbić? Trzeba z tym delikatnie?
- Tylko naczynia - odpowiedziała Marcelina - Reszcie nic się raczej nie stanie.
- Tak się zastanawiam - powiedział Szyszek, kiedy pakunek wylądował na ziemi i Marcelina została odsłonięta - Czemu tłuczesz się tu sama? Mateusz nie chce Ci towarzyszyć?
- Nie to, że nie chce. Po prostu ma dużo pracy, przygotowuje święta, pomaga mi - odpowiedziała Marcelina - On naprawdę chętnie też by tu przyjechał i z Wami porozmawiał, jestem tego pewna. Pewnie będzie mógł przyjść na następne spotkanie.
- Następne? - spytała Ruda - Masz zamiar nas znowu wzywać?
- No myślę, że może jakoś pomieścimy się u mnie przy następnej okazji. Głupio tak cały czas spotykać się w lokalach. Jakbyśmy sobie nie ufali. U mnie będzie nam zdecydowanie wygodniej. Przecież żebyśmy się polubili musimy zacząć sobie ufać, racja? - spytała Marcelina, przyglądając się milczącemu Damianowi, wpatrzonemu w serwetki, stukającemu nerwowo palcami o telefon. Szturchnęłam go i Damian, zerkając na mnie, udał ocknięcie.

Zdecydowanie to kupiła. Rybka połknęła haczyk.

- Mielibyśmy iść do Ciebie do domu? - spytała Baśka z niedowierzaniem - Nie sądzę, że takie poufałości są nam potrzebne.
- Wiem, że jest Wam ciężko, ale to przyjdzie z czasem. Jestem tego pewna - odpowiedziała Marcelina - Tak się cieszę, że się dobrze dogadujecie. Niektórzy nawet bardzo dobrze.
Na stole zaczęły pojawiać się tacki z pizzą.
- Jesteś pewna, że nie chcesz skosztować? - spytała Karolina.
- Nie, nie, na pewno - odpowiedziała Marcelina, patrząc na nasze wędrujące w stronę placków ręce. Wszystkie oprócz Damiana.
- Ty nie jesz? - spytała w końcu.

Zdecydowanie połknęła haczyk.

- Nie jestem głodny - odparł Damian, zaczynając ponownie nerwowo stukać palcami.
- Coś Ci jest, źle się czujesz? - spytała z udawaną troską Marcelina.
- Nic mi nie jest - odparł krótko Damian.
- Wiem, że masz do mnie taki stosunek jaki masz Damian, ale gdybyś potrzebował pomocy, albo po prostu porozmawiać, to możesz się do mnie zwrócić, naprawdę.
Tym razem zakrztuszeniu uległa Baśka.
- Ostrzegaj zanim wylecisz z czymś takim - powiedziała, odkasłując - Ja tu próbuję się nie utopić.
- Dzięki, ale jesteś ostatnią osobą do której zwróciłbym się z czymkolwiek - odpowiedział Damian.
- Ja tylko oferuję pomoc. To Twój wybór czy z niej skorzystasz.
- A jak tam dziecko? - spytałam, zmieniając temat - Wszystko dobrze?
- A tak - odparła Marcelina - Dobrze, że mi przypomniałaś. Mam dla Was kolejną niespodziankę - odparła, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Oho, koniecznie? - spytała Ruda.
- To chłopiec - odpowiedziała Marcelina.
- Cóż, gratulacje - odpowiedziała Karolina - Chcieliście chłopca?
- Mnie to obojętna jest płeć, bo i tak planujemy już kolejne...

Oh boi.

- ... ale mamy z Mateuszem taką umowę, że jak to chłopiec, to ja mu nadaję imię, a jak dziewczynka, to on.
- Mieliśmy z Łukaszem podobna umowę - powiedziała Karolina - Ale ustalenia końcowe i tak były wspólne.
- No i ja już wiem jak mu dam na imię. To znaczy, zastanawiam się między kilkoma opcjami. Chciałam mu dać na imię po którymś z Was - wypaliła Marcelina, patrząc na męską część grupy.
Nastała niezręczna cisza, podczas której oczy zgromadzonych utkwione były w uśmiechniętej twarzy Marceliny. Zdecydowanie spodziewała się takiej reakcji. Moja szczęka bardzo chciała znaleźć się przy ziemi i zastanawiałam się czy istnieją słowa, które opisywałyby to, co się właśnie wydarzyło.
Jeśli istniały, to ja nie potrafiłam ich znaleźć.
- Aż tak tego dzieciaka nienawidzisz? - spytał w końcu Damian, który pierwszy otrząsnął się z szoku.
- Ale dlaczego tak mówisz? Uważam po prostu, że każde imię jest dobre, a to mogłoby wzmocnić nasze relacje i chyba jestem Wam to winna.
- Marcelina - zaczął Oli - To bardzo miłe z Twojej strony, naprawdę... ale nie jesteś nam nic winna. Imię tego dziecka powinno Ci się dobrze kojarzyć. Z kimś kogo lubisz, szanujesz, nie wiem...
- Ale ja Was lubię i szanuję - odpowiedziała Marcelina.

To już zaczynało być śmieszne.

- Zanim zaczniecie mi wypominać błędy przeszłości - kontynuowała, widząc nasze niedowierzanie - To ja chcę tylko zaznaczyć, że tamtej osoby już nie ma.
- To nie tak działa - odparł Damian i do jego stukania palcami dołączyła też noga - Nie możesz oczekiwać, że zapomnimy wszystko co było, na rzecz Twojej cudownej przemiany, w którą jakoś ciężko mi uwierzyć i wszystko będzie cacy.
- Damian, każdy popełnia błędy. Każdy. Jestem pewna, że Ty też masz swoje za uszami - odpowiedziała Marcelina.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Nie. Tak po prostu. Uważam, że każdy może się zmienić, jeśli tylko będzie tego mocno chciał.
- Wątpię.
- Co się stało? Na weselu byłeś taki pogodny, a teraz jesteś taki ponury.
- Nic - urwał Damian, spuszczając głowę.
Marysia odwaliła kawał dobrej roboty, szkoląc Damiana. Widziałam w tym aktorski potencjał. Jego wzrok uciekał na boki, wydawał się niespokojny i poddenerwowany i nawet nie spoglądał na leżące przed nim jedzenie.
- No dobrze, a czyje imię konkretnie chciałabyś mu nadać? - spytał Łukasz, zerkając na Karolinę.
- No więc, w przyszłości, kiedy bedę mieć więcej dzieci może uda mi się zrehabilitować, ale teraz mogę wybrać tylko dwa imiona. Na pierwsze i na drugie.

Zbierz je wszystkie, edycja Marcelina.

- Masz zamiar rodzić dzieci, dopóki nie nazwiesz wszystkich imionami osób, które kiedyś skrzywdziłaś? - spytałam - Myślę, że może Ci zabraknąć życia.
- Nie. Oczywiście, że nie. Wszystkich pewnie nie dam rady, ale skoro i tak chcę mieć dużą rodzinę, to trzeba znaleźć jakieś dobre imiona. Uważam, że Wasze mogą mieć pewną moc. Jesteście... silnymi ludźmi i może przez to te dzieci też będą.
- Nie życz im tego, żeby podzieliły losy pierwowzorów - powiedziała Baśka.
- Nie, absolutnie. Chodzi mi tylko o charakter. O tę wolę walki i pozostawieniu przeszłości za sobą. Ja to podziwiam.
- Od kiedy? - spytał Damian.
- Od kiedy zaczęłam tak to widzieć. Chyba dobrze jest nadawać imiona po silnych ludziach, którzy wygrywają z przeciwnościami, prawda?

Nazwij go Napoleon - pomyślałam i starałam się nie wypowiedzieć tego na głos.

- Pomyślałam, żeby dać mu Łukasz, bo to by odhaczało dwóch Łukaszów za jednym zamachem - zaśmiała się Marcelina - Ale skłaniam się bardziej do tego, żeby na pierwsze dać mu Oliwier, a na drugie Damian. Albo odwrotnie, jeszcze nad tym myślę.

Nie mogę się roześmiać, nie mogę! Myśl o czymś smutnym i nie patrz jej w oczy. Myśl o biednych, bezdomnych szczeniaczkach. Pamiętasz ten film o małych kaczuszkach? Myśl o małych kaczuszkach...

Ruda nie próbowała się nawet pohamować. Wybuchnęła tak szczerym śmiechem, że po chwili zarażona została także Agnieszka i Baśka.
Oli spoglądał to na Szyszka, to na Damiana (który walczył ze sobą o utrzymanie powagi), to na Marcelinę i ewidentnie był zagubiony i zbity z tropu.
- Nie rozumiem co Was tak bawi - powiedziała z powagą Marcelina.
- Ja też nie - odparł Damian - To bardziej tragiczne niż śmieszne.
- Tragiczne? Raczej żenujące - wtrąciła Baśka.
- Poważnie chcesz nazwać swoje dziecko imionami ludzi, których "w przeszłości" jak to podkreślasz, nękałaś najbardziej i odczuwałaś z tego czystą radość? Uważasz, że to jest dobry pomysł? Co na to Twój mąż?
- Mój mąż się zgadza i nie widzi w tym problemu. Imię jak imię.
- Więc... - zaczął Oli, próbując znaleźć właściwe słowa - ... to jest bardzo miłe, ale ja tak jak Damian nie uważam, żeby to był dobry pomysł Marcelina. Te imiona nie przynoszą szczęścia. Nie wiem czy można je traktować jako coś dobrego. Jako jakiś talizman. Chyba wolałbym, żebyś nie sprowadzała na własnego syna nieszczęścia i to podwójnego.
- Oliwierze, to tylko imię - powiedziała Marcelina - Nie lubisz własnego imienia?
- Nie cierpię go - odparł Oli - Jak mógłbym je lubić? Jakim sposobem?
- No więc to może pomóc też Tobie. Moim zdaniem to może odwrócić złe znaczenie tego imienia w coś dobrego. Może jak zobaczysz małego, szczęśliwego chłopca o tym imieniu, którego nie spotkało w życiu nic złego, to zmienisz nastawienie. Damian, Ty przecież lubisz dzieci - dodała, zerkając na Damiana.
- Jakieś aluzje? - spytał chłopak.
- Nie, absolutnie. Po prostu wiem, że się z nimi dogadujesz, a one Cię uwielbiają. Pomyślałam, że miałbyś z młodym dobry kontakt, jako wujek na przykład.

Uuuuu... kaczuszki, szczeniaczki, biedne małe kotki bez łapki...

- Wujek? - spytał Damian z pokerową twarzą - Na weselu nie byłaś taka zadowolona kiedy kręciły się wokół mnie dzieci.
- Myliłam się - przyznała Marcelina - Po prostu na chwilę zapomniałam, że przecież miałeś młodszego brata i wiesz jak nawiązać więź z dziećmi.

Niebezpieczny grunt. Bardzo grząski.

- Teraz nie wiem czy dobrze Cię rozumiem - powiedział powoli Damian - Chcesz nadać własnemu synowi imiona po nas. Do tego oczekujesz, że będziemy z nim mieli jakąś bliższą więź i zostaniemy jego "wujkami".
- Tak i ciociami - dodała Marcelina, spoglądając na żeńską część ekipy.
- To mi się kupy nie trzyma.
- Damian - interweniował Oli - Nie bądźmy od razu tak negatywnie nastawieni. Może Marcelina ma rację, może to właśnie dobrze. Trochę nas zaskoczyła, ale przecież to bardzo miły gest. To imię dziecko będzie nosić do końca życia.
Damian zerknął na Oliego i wzdychając odparł:
- Ok, skoro tak uważasz.
- Też nie jestem do końca przekonany, ale tylko dlatego, że nie chcę, żeby to maleństwo spotkało coś złego. Z drugiej strony, to tylko zabobony i przecież imię mu nie sprowadzi na głowę nieszczęścia. Jestem pewny, że będzie wychowywany w kochającej rodzinie.
Zerknęłam na Rudą, która miała realne problemy utrzymać spokój i wpatrywała się intensywnie w szklankę. Byłam pewna, że pod naporem jej spojrzenia szkło zaraz nie wytrzyma presji i rozpadnie się na kawałeczki.
- Dziękuję Oliwierze. Widzisz, Ty masz właściwe podejście. Moim zdaniem mój syn będzie się bardzo dobrze czuł pod tym imieniem - uśmiechnęła się Marcelina i opierając się, zaczęła gładzić swój brzuch - Jak następna będzie dziewczynka, to namówię Mateusza na "Biankę".
- Jezu, błagam Cię, nie krzywdź własnego dziecka - odparła Ruda - Są jakieś granice znęcania się. Przecież ono będzie mieć przewalone.
- Ale dlaczego? Przecież Bianka to takie piękne, oryginalne imię. Ty też nie lubisz własnego imienia? Co Wy wszyscy z nimi macie?
- Nazwij ją Basia, Agnieszka, czy Magda, ale odpuść jej Biankę - westchnęła Ruda.
- Ale Bianko... - zaczęła Marcelina, lecz palec Rudej był już w nią wycelowany.
- Nie nazywaj mnie tak. Nigdy, rozumiesz? - powiedziała Ruda.
- Dobrze, przepraszam. Skoro wolisz, żeby każdy Cię całe życie wołał pseudonimem, to w porządku. Po prostu uważam, że to bardzo ładne imię.
- Nie lubię dzieci, więc mnie nie namówisz na to całe niańczenie Twojej gromadki - odpowiedziała Ruda.
- No przecież nic na siłę. Jestem przekonana, że jak już je ujrzysz, to się w nim zakochasz. Damian, na pewno wszystko w porządku? Jakiś zdenerwowany jesteś? Chyba nie przeze mnie? - spytała Marcelina nieobecnego Damiana.

Idealnie.

- Damian, pozwól ze mną na chwilę - powiedziałam, wyczuwając okazję - Zaraz wrócimy, coś pilnego, nie przeszkadzajcie sobie - dodałam wstając i kierując się na zewnątrz.
Damian podążył za mną i stając tyłem do okna, ale tak by być widocznym ze środka, westchnął nie mogąc już opanować uśmiechu.
- Przestań, bo ja stoję przodem i mnie widzą - powiedziałam, nie zerkając na szybę - Ja się nie mogę roześmiać.
- Ale ja już nie mogę - pękł Damian, usiłując się opanować - Nie sądziłem, że to będzie takie trudne. Jak wyleciała z tym wujkiem, to myślałem że mi czoło pęknie na pół od tego wstrzymywania.
- Cicho, ja tu Cię teraz opierdzielam i każę się uspokoić z tym głodem narkotykowym, więc musisz być poważny, przejęty i zganiony.
- Pfff...
- Damian! Wytrzymasz jeszcze chwilę, dobrze Ci idzie. Chyba łyknęła wszystko co do tej pory miała łyknąć. Teraz tam wrócimy, Ty będziesz się pilnował i zaczniesz się przyglądać Oliemu.
- Ok, ok, daj mi sekundę - powiedział Damian, robiąc głęboki wdech. 
- Myśl o tym, że to psychopatka, ciesząca się cudzym bólem za każdym razem jak na nią spojrzysz i nie wsłuchuj się zbytnio w to co mówi. Będzie dobrze.
- Ona przyprowadziła rodziców Oliego, od których on uciekł, bo go katowali i zrobiła to tylko po to, by obserwować reakcję - powiedział Damian, próbując wywołać u siebie odpowiednie emocje.
- Tak.
- Dobra, już mi lepiej. Wracamy tam.
- I ślicznie. Pamiętaj, że zganiony masz być.
- Kto by nie był po takiej przemowie.

Kiedy wróciliśmy do środka, przyglądał nam się cały stolik, a Ruda dalej walczyła z niesforną szklanką, próbując ukryć swój uśmiech.
- To na czym stanęło? - spytałam, sadowiąc się obok zwieszonego Damiana, który wpatrywał się teraz w serwetki.
- Tak właściwie to na tym, że prawdopodobnie zostanę przy Oliwierze i Damianie. To dobre zestawienie imion - powiedziała Marcelina - Będę się musiała już zbierać - dodała - Chciałabym pomóc trochę Mateuszowi z tymi świętami. Przynajmniej tyle ile będę mogła. Także życzę Wam wszystkim dobrych i pogodnych świąt i mam nadzieję, że się wkrótce znowu zobaczymy, tylko może w większym składzie.
- Nie wiem czy uda nam się przekonać resztę - odparł Szyszek - Nie możesz się na to nastawiać.
- Och, skoro udaje mi się przekonać powoli Was, to jestem pewna, że oni też wkrótce wyjdą z ukrycia - odparła Marcelina, łapiąc Damiana na przyglądaniu się Oliemu.
- Czy są jeszcze jakieś grupy o których nie wiemy, a na które możemy się natknąć? - spytała wprost Baśka.
- Jakie grupy? - spytała zbita z tropu Marcelina.
- Takie jak nasza. Jak nasze dwie, które się połączyły.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedziała Marcelina, wstając i zakładając szalik - Więc jeszcze raz wszystkiego dobrego, zdrowia i siły. Mam nadzieję, że następnym razem zobaczę Was więcej i w lepszej kondycji - dodała, zerkając na Damiana, który nie obdarował jej spojrzeniem. Na pewno wiedział, że jest obserwowany.
- Wzajemnie Marcelina - odpowiedział Oli - Wesołych Świąt i dziękujemy za prezent.
- Nie ma sprawy, naprawdę. Przyjemność po mojej stronie. Napiszcie czy Wam smakowało, nie jestem zawodowcem - przyznała ze skromnością Marcelina.

Błagam, wyjdź już.

Marcelina pożegnała się, pomachała nam przy drzwiach i opuściła lokal.
Odczekaliśmy kilka minut dla pewności, że zniknęła i Damian nie utrzymał już w sobie śmiechu, zakrywając twarz rękami.
- Boże, jak Ty to wytrzymałeś? - spytała Baśka, ocierając łzy.
- Sam nie wiem, ale robiła wszystko, żebym wybuchł - odparł Damian.
- Oli Junior! - zaniósł się śmiechem Szyszek, co wznowiło falę i moja przepona zaczynała już boleć.
- Łukasz! - szturchnął partnera Oli - To się nie ma co śmiać, ona jest gotowa to zrobić.
- Oli Damianek - dodała Ruda i parsknęła śmiechem.
- Ten dzieciak będzie miał przekichane - powiedziała Karolina - Za każdym razem jak któreś z nas na niego spojrzy, to będzie wybuchało śmiechem.
- Ja nie mam zamiaru na niego patrzeć - odparła Ruda - Ale może wujek Damian.
- Przestań, bo się chłopak zapowietrzy - powiedziałam, zerkając na Damiana - On już ledwo wytrzymywał.
- No, ale jestem z Ciebie dumna - powiedziała Ruda.
- Zdaje się, że łyknęła wszystko - powiedział Szyszek - Nawet te Twoje spojrzenia łapała.
- Też zauważyłeś? - spytał Damian.
- Czekaj, przyglądałeś mi się? - spytał Oli - Nie zauważyłem nawet.
- I bardzo dobrze, ona miała głównie to zauważyć.
- Zostaje jeszcze kwestia tego - powiedziała Karolina, kładąc paczkę na kolanach.
- Trzeba to otworzyć - odparł Oli.
- Nie tutaj - powiedziałam - Pojedziemy do mnie i to rozdzielimy... czymkolwiek to jest.
- Ktoś ma zamiar jeść to co ona zrobiła? - spytała Baśka.
- Myślisz, że zatrute? - spytałam - Mogę to skosztować i zobaczymy czy mi coś będzie. Mam studencki żołądek z kamienia, więc mi nic nie grozi.
- Nie lepiej to wywalić, zamiast eksperymentować na organizmach żywych? - spytała Ruda.
- Nie powinno się wyrzucać jedzenia tak teoretycznie - powiedział Oli - Co mogłaby zrobić? Zatrucie nas jej zniweczy plany, a jak tam napluła, czy coś, to i tak się nie dowie czy to zjedliśmy. Musi mieć świadomość, że możemy to wyrzucić.
- Niby tak - odparła, przyglądając się paczce - To co, zbieramy się z tym?
Grupa przytaknęła, więc wsiedliśmy do samochodów i zebraliśmy się w moim domu.
Jeśli widziała nas Anonimka, będzie miała nad czym myśleć i o co rozpętywać awanturę.

Postawiliśmy paczkę i wpatrując się w nią jak w ładunek wybuchowy, zerkaliśmy na siebie niepewnie.



- Dobra, więc skoro powiedziała, że mamy się tym podzielić - zaczął Damian - To raczej nie są to prezenty spersonalizowane. Co jest lepsze, bo mniej groźne.
- Może to po prostu otwórzmy? - zaproponowałam - Raczej nie wybuchnie.
- A jak tam są zwłoki jakiegoś zwierzęcia? - spytała Sonia.
- A to skąd Ci się nagle wzięło? - spytał Łukasz.
- To jest Marcelina człowieku, nie zapominaj o tym.
- Dobra cykory - powiedziałam, odwijając papier - Najwyżej zginiemy.

Po otwarciu paczki, ukazała nam się zawartość w postaci świątecznych kubeczków, kawy, ciastek, pierniczków i czegoś co wyglądało na domowe wypieki.



Dodany był też liścik: "Nie zjedzcie wszystkiego na raz, na osłodę życia, wesołych świąt!"
- Ulewa mi się tą słodyczą - rzekła Ruda.
- Skoro bardzo chce dalej grać, to damy jej możliwość grania - odpowiedział Damian.
- Ja nie wiem czy ja dam radę udawać przy niej - odparła Baśka.
- Wcale nie musisz, to w tym jest piękne. Najbardziej przekichane mam w sumie ja, ale to na własne życzenie - odpowiedział Damian.
- Dobra, to niech każdy weźmie co mu pasuje, ciasto się podzieli, tylko sprawdzimy najpierw czy jest jadalne - powiedziałam, odkrawając kawałek.
- A co jeśli to jest naprawdę i ona nie udaje? - spytał z nadzieją w oczach Oli.
- Oli, słońce - westchnęła Ruda - Są rzeczy, które się nie zmieniają. Kaktus może Ci się wydawać bardzo puchaty i mięciutki, a jak zakwitnie to nawet piękny, ale jak go przytulisz, to dalej będziesz pokłuty.
- No nie wiem, to wygląda na bardzo miły gest. Spójrzcie na te kubeczki. Aż mi głupio, że nic jej nie daliśmy.
- To ma tak wyglądać Oli - odparł Damian, kosztując kawałek ciasta - Budyń? Twaróg?
- I to i to - odparłam - I trochę za dużo sody.
- Ale nawet przejdzie, nie jest złe. Kto by pomyślał, że wiedźmy potrafią gotować.
- Przesuńcie się, też chcę - wcisnęła się między nas Ruda.
- Aż tak jej ufasz? - spytałam.
- Jak zginąć to w grupie. Jak wtargniemy masowo do piekła, to mamy szansę je przejąć.
- Rodzinne strony? - spytał Damian z uśmiechem.
- Was do nieba nie wpuszczą - odpowiedziała Ruda, dłubiąc w cieście - LGBT stop, mnie piekło wysłało na pomoc zwykłym śmiertelnikom, takim jak Wy, więc oczywiście, że wracam do domu. Krysia lubi ciepełko, więc idzie z nami. Reszta się chyba też nie wykroi. Szatan będzie trząsł portkami.
- Dobry plan, ale chyba nie zginiemy - powiedział Szyszek - smakuje całkiem nieźle.
- Ja wiem, że ja może widzę za dużo dobra w ludziach - powiedział Oli - Ale jaki by miała w tym cel? Zobaczcie ile tu jest rzeczy. Musiała się postarać, coś w to włożyć, dla wrogów by tego nie zrobiła chyba.
- Wytłumaczę Ci coś  - odparł Szyszek - To co tu widzisz jest przynętą. Zbyt piękną, żeby była prawdziwa. To tak jakby nagle seryjny morderca chodził po łące i zbierał kwiaty, żeby potem rozdawać je dzieciom w sierocińcu i opowiadać im bajki. Mógłby to robić tylko, żeby udowodnić światu, że się zmienił. To tylko gra i dopóki w to nie wierzysz, możesz się kręcić wokół przynęty. Jeśli jednak uwierzysz w dobro tej osoby, to haczyk z tej przynęty rozerwie Ci gardło i odetnie głowę od kręgosłupa. Marcelina chce nas przekupić, zapewnić na wszelkie możliwe sposoby, że się zmieniła i podejść bliżej, usypiając naszą czujność, bo ma w tym jakiś cel. Przewidzieliśmy to przecież. To taka łapówka.
- Cokolwiek jest w stanie zmienić Twoje nastawienie? - spytał Oli.
- Rytualne ofiarowanie się na ołtarzu pełnym włóczni i oddanie narządów na eksperymenty naukowe - odpowiedział Szyszek i Damian pokiwał z aprobatą głową.
- A coś, co nie wlicza się w jej śmierć?
- A nie, tak to nie.
- A jakby adoptowała dziecko? - spytała nagle Sonia.
- Biedne dziecko - odparł Damian.
- Jej by nie wydali dzieciaka - powiedział Szyszek.
- Nie wiem jak jest teraz, ale za moich czasów by jej wydali - powiedział Damian - Jak ja byłem w sierocińcu, to ważne było tylko czy jesteś pełną rodziną, czyli mąż i żona, staż tego małżeństwa musiał być chyba minimum trzyletni, sprawdzali jeszcze dochody i powierzchnię mieszkania. To wszystko. Żadnych testów psychologicznych, ani nic. Była rozmowa z opiekunami, była rozmowa z dziećmi, czyli z nami i na tej podstawie się decydowało. A to, że ktoś mógł udawać milutkiego na rozmowie, a potem się na dziecku w domu wyżywać, to zazwyczaj tak szybko nie wychodziło. Te kontrole to była kpina. Może teraz się to zmieniło, ale wtedy tak to wyglądało. Ja po prostu miałem wielkie szczęście, że trafiłem na świetnych ludzi, ale zazwyczaj jak ktoś nie brał niemowlaka, na które był popyt, bo wiadomo, że małe i słodkie i brał starsze dziecko, to ośrodek bardzo się cieszył, że się go pozbywa. Im ktoś tam dłużej siedział, tym miał mniejsze szanse wyjść.
- Nie no, ale chyba jej to do głowy nie przyjdzie - zaniepokoił się Szyszek.
- Mam nadzieję, że nie, ale może jej nie podsuwajmy tego pomysłu.
- Nie no, jasne.
- A co jak ją faktycznie tak hormony zmieniły? - spytał Oli - Może to chwilowe, ale się chyba zdarza.
- Nie istnieją tak silne hormony - powiedziała Ruda - Nawet jakby zaczęła wspierać charytatywnie szczeniaczki, karmić bezdomnych, oddawać swój majątek na sierociniec i czytać bajki dzieciom na oddziale onkologicznym, to ja w to nie uwierzę. Nie ma takiej siły, która by mnie przekonała. Nie po tylu latach tego, co ona robiła.
- Oli nikt Ci nie broni mieć własnych przekonań - powiedział Szyszek - Tylko licz się z tym, że one Cię mogą zostawić z dziurą w sercu. Bezpieczniej jest do tego podchodzić z dystansem i nie wierzyć za bardzo w ludzkie dobro. 
- Już i tak oberwałeś od życia, nie nadstawiaj się niepotrzebnie - powiedziała Sonia, podkradając ciastko.
- Ale wiecie jak ciężko jest kogoś przekonać, jeśli ten ktoś się nie daje przekonać? - drążył Oli - Jak ktoś ma udowodnić, że stał się lepszy, jak nikt mu w to nie chce uwierzyć? Może i jest sobie sam winny, ale to nie znaczy, że nie zasługuje na drugą szansę.
- Ona miała milion drugich szans Oli - odparł Szyszek - Może przed tą akcją w kawiarni byłbym w stanie jakoś o tym zapomnieć i zignorować wszystko co miała nam do powiedzenia. Może bym się jakoś przełamał, ale tą akcją sobie przekreśliła jakiekolwiek szanse na pokój. Ja wiem, że papież przebaczał nawet zamachowcom, ale ja papieżem nigdy nie będę. Ja to wszystko zbyt dobrze pamiętam i mam to cały czas przed oczami, żeby tak po prostu machnąć na to ręką i stwierdzić, że nic się nie stało. Poza tym widać po niej, że ona łże. Ten fałsz jej się wylewa przez ten sztuczny uśmiech.
- Dokładnie - przyznał Damian - To nie jest prawdziwe Oli. Naprawdę, możesz nam zaufać. Zazdroszczę Ci podejścia, ale jednocześnie ono jest cholernie niebezpieczne.
- No przekonamy się - westchnął Oli - Może faktycznie. Nie wiem, ja liczę, że ona gdzieś bardzo głęboko jednak wie, że nie robiła dobrze i teraz z tym próbuje walczyć.
- No trzymamy kciuki - powiedziałam, przekładając ciastka po równo do pojemników - Ale dalej idziemy według własnego planu. Może jestem złym człowiekiem, ale wierzę w zemstę. Gdyby to nie był skrajny przypadek, to może bym odpuściła. Tylko, że to jest skrajny przypadek. Baśka nie podżeraj, bo ja to widzę - rzuciłam do Basi, której usta napchane były ciastkami.
- To ne ja. Ja nif ne jem - odpowiedziała Basia.
- To teraz będziemy mieć z nią regularne spotkania, na to wychodzi - powiedział Łukasz.
- Skoro już nas planuje zaprosić do domu, to trzeba trochę popchnąć akcję do przodu, bo się nie załapiemy na punkt kulminacyjny. Mam nadzieję, że wygada się o czymś Myszy - powiedział Damian.
- Tak to pięknie zagrałeś, że raczej tego w sobie nie utrzyma i będzie musiała się komuś wygadać. Gorzej jak Violi, albo Ewelince, wtedy się nie dowiemy.
- Prawda - odparłam - Komu kawy? Tak poza Damianem, bo tu jest potrzebna na już.
- Oli - powiedział Damian - Trzeba jej odpisać, że pycha ciasto. Ty ją zaczynasz lubić, więc będziesz najlepszym pośrednikiem.
- Nie, że lubić - odparł Oli, wyciągając telefon - Ale uważam, że można dać jej szansę.
- Nieuleczalny - westchnął Szyszek.
- Ale i tak mnie kochasz, więc milcz - odparł Oli - Co napisać?
- Napisz, że bardzo dobre, chcesz przepis i bardzo dziękujesz w imieniu grupy - powiedział Damian.
- Możesz dopisać, że jej się odwdzięczymy przy najbliższej okazji - dodałam - Coś się wymyśli ciekawego.
- Dodaj coś od siebie. Że w nią wierzysz czy coś równie ckliwego.
- Ja tu jem, ok? - odparła Ruda - Bez takich.
- Wiadomość została wysłana - przeczytał komunikat Oli.
- I bardzo ładnie.
- Musi mieć jednego po swojej stronie, tak będzie się czuła bardziej pewnie - powiedział Damian.
- Bardzo się cieszę i dziękuję za miłe słowa. Liczę, że przekonam do siebie więcej osób. Wyślę Ci link do przepisu. Smacznego! - odczytał odpowiedź Oli.
- Oczywiście z błędami - dodał Szyszek, zaglądając Oliemu przez ramię.
- Oj, liczą się intencje - odparł Oli.
- Oczywiście, że liczą się intencje - przyznał Damian - I my te intencje bardzo doceniamy.
- Bardzo - przyznałam.
- Oczywiście, że bardzo i jej to udowodnimy jak bardzo - przyznał Szyszek.
- Nie mogę z Wami - odparł Oli.

Bardzo... i Wesołych Świąt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz