Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 10 grudnia 2019

Nieoczekiwanego zwrotu akcji dalszy ciąg + historia Oliwiera + historia Damiana + nasz nikczemny plan

~~~~~~~~~~

Ten post jest kontynuacją postu "Spotkanie z Marceliną i nieoczekiwany zwrot akcji" (kliknięcie przenosi do historii).


~~~~~~~~~~


~~~~ Smalltalk i zmiana lokalizacji ~~~~

- Kasia zasnęła już - powiedziała Karolina, sprawdzając swój telefon, podczas kiedy Oli usiłował wyszukać nas wszystkich na różnych komunikatorach.
- No coś Ty, tak wcześnie? - spytał Łukasz, zaglądając jej przez ramię.
- No tak mi mama napisała. To co robimy? Zostawimy ją tam do rana, nie? Jutro i tak nie idzie na zajęcia. Nie puszczę jej z tym przeziębieniem. Niech się doleczy najpierw, bo nie mam ochoty na zapalenie oskrzeli.
- No to napisz mamie, że jak może to niech ją przenocuje i ją rano odbierzemy - powiedział Łukasz.
- Mama to sama zaproponowała - odparła Karolina.
- Aha, no ok.
- Kasia? - spytał Oli.
- Nasza córka - odpowiedział Łukasz.
- O, macie córkę? Ile ma lat?
- Sześć. Właściwie niedługo siedem.
- Ojej - odparł Oli - Super. To musi być strasznie fajne dziecko, patrząc po rodzicach.
- I jest - odparł Damian.
- To Ty ją znasz?
- Nie żartuj. Znam ją od małego, była na weselu nawet - odpowiedział Damian.
- No co Ty.
- Były wielkie dramy jeśli chodzi o dzieci - dodał Łukasz - Z Damianem w roli głównej.
- No ale opowiecie mi chyba. Ja żyję takimi historiami - ekscytował się Oli - Nie było mnie tam, to chociaż usłyszę co tam się działo z drugiej ręki. Z Agnieszki się nie da za wiele wyciągnąć.
- No bo się działo to, co zazwyczaj się dzieje na weselach - westchnęła Agnieszka - Panna młoda, welon, tort, goście, wiesz jak jest.
- Może przy Waszym stole - odpowiedziałam - U nas było bardzo ciekawie. Panna młoda nas często odwiedzała.
- Nie no, teraz to już musicie mi powiedzieć - mówił Oli, spoglądając na każdego z osobna.
- On Wam nie odpuści - odparła Ruda.
- Możemy przez to przejść jeszcze raz i wszystko Wam opowiedzieć, albo... - powiedział Damian, patrząc na mnie wymownie - możecie sobie to wszystko przeczytać.
Poczułam jak ciepło wędruje mi na twarz i próbowałam spojrzeniem wymusić na Damianie milczenie.
- Przeczytać? - spytał Oli.
- No tak - kontynuował Damian z uśmiechem na twarzy, wbrew moim protestom - Mamy tutaj oficjalną recenzentkę takich wydarzeń - dodał wskazując na mnie głową.
Twarze zgromadzonych zatrzymały się na mnie i nagle zapragnęłam być bardzo malutka. Moje speszenie bardzo bawiło moją część grupy. Reszta przyglądała mi się, usiłując połączyć wątki.
- Pracujesz w gazecie? - spytał Oli.
- Nie żyjesz Damian - odparłam, nokautując spojrzeniem chłopaka.
- Słuchaj, tak będzie i szybciej i prościej. Poza tym jest pewność, że o niczym nie zapomnimy, co się może zdarzyć przy opowiadaniu.
- To pracujesz w gazecie? - dopytywał Oli.
- Nie - odparł za mnie Damian. Moje gesty i słowa nie robiły na nim wrażenia - Krysia prowadzi bloga. Tam możesz znaleźć historię i z wesela i z poprawin. Tekst jest długi, ale oddaje wszystko.
- Nie żartuj - zapowietrzył się Oli. Jego entuzjazm i roziskrzone oczy napawały mnie niepokojem - Jak on się nazywa? Zapiszę sobie - dodał, wyciągając telefon - Uwielbiam takie rzeczy. Sam bym pisał, tylko kompletnie nie potrafię. Nigdy nie mogę znaleźć dobrych słów, próbowałem. Dawaj, dawaj.
- Codzienna... - zaczął Damian.
- Ani mi się waż - przerwałam chłopakowi, mierząc w niego palcem.
- ...dawka... - kontynuował Damian, patrząc mi w oczy.
- Damian, mówię poważnie. Dokończ zdanie, a zginiesz.
Damian zatrzymał się na chwilę, walcząc ze mną na spojrzenia. Świetnie się przy tym bawił.
- No co Ty, Krysia - powiedziała Baśka - Czego się obawiasz? Podaj chłopakowi nazwę.
Poczułam się nagle bardzo odsłonięta, ale Oli położył mi rękę na przedramieniu i powiedział:
- Spokojnie. Nie będę oceniał, nie o to mi chodzi. Chcę się po prostu dowiedzieć co ciekawego mnie ominęło, to wszystko.
- Nie chodzi o ocenianie - odparłam, lekko zmieszana - Nie mam nic do oceniania, jestem jak najbardziej za krytyką, poważnie. Po prostu jest tam ponad dwa lata historii właściwie o wszystkim. Część tego jest O NAS - powiedziałam z naciskiem, kierując te słowa do grupy.
- Skoro już się przyłączyli, to i tak się prędzej czy później dowiedzą większości - odparł Damian - Chyba można im zaufać.
- Rozumiem - odparł Oli, kiwając głową - Dobra, to zrobimy tak. Możecie mnie o coś spytać. O cokolwiek. To może być bardzo prywatne pytanie. Ja Wam na nie odpowiem, a Wy mi podacie adres bloga, albo chociaż wyślecie tę historię na priv. Stoi? Ja Wam ufam - powiedział, spoglądając na Szyszka - Więc myślę, że jak pokażę, że ja Wam ufam, to Wam też będzie łatwiej nam zaufać.
- Nie musisz niczego udowadniać - powiedziałam do Oliwiera - Nie chodzi o brak zaufania, tylko... - szukałam właściwych słów - Damian, Ty jesteś tego pewny?
- Nie ma tam niczego, czego bym się wstydził, albo czego bym żałował - odparł Damian - zatwierdzałem wszystkie posty z moim udziałem, pamiętasz?
- Tak, ale...
- Pytajcie - powiedział Oli - Dalej. Odpowiem na wszystko.
- Ja chcę! - podniosła rękę Sonia.
- Stop! - powiedziałam, próbując zatrzymać to szaleństwo - Nie wydaje Wam się, że przestrzeń publiczna to takie średnie miejsce na grę w dwadzieścia pytań? - spytałam.
- Racja - odparł Szyszek - Ściany mają uszy. Ja tam nie mam nic do ukrycia, ale niekoniecznie osoby postronne muszą o tym wiedzieć.
- Chociaż jeden racjonalny - westchnęłam, ciesząc się z poparcia.
- Dobra - odparł Damian - To trzeba na spokojnie wszystko obgadać. Powiem szczerze to co myślę do tej pory, a Wy mi powiedzcie tylko "tak", jeśli mam rację i "nie", jeśli się mylę.
- Ok? - odparła Ruda.
- Marcelina i wszystkie jej minionki traktowały Was w tak samo bezczelny sposób jak nas. Były upokorzenia, były plotki, były wymyślone historie, które nie pokrywały się z prawdą.
- Tak - odparł Szyszek - Żeby tylko.
- W żaden sposób z nią nie współpracujecie i nie macie zamiaru niczego jej przekazywać. Wyczuwam fałsz z daleka i od Was nim nie wieje.
- Poje*ało Cię? - spytała Ruda - Obrażasz mnie człowieku, choćby próbując mnie do niej porównać, czy z nią powiązać. Powinieneś dostać w zęby.
- Ruda! - powiedział Oli - Miało być "tak", albo "nie".
- Spójrz na mnie - powiedział Szyszek do Damiana - Nienawidzę jej rozumiesz? Należy do ścisłej trójki osób, które wymordowałbym z zimną krwią, gdyby to tylko było legalne. Brzydzę się nią. Uważam, że marnuje tlen i na sam dźwięk jej imienia dostaję niewyobrażalnego wzrostu ciśnienia. To Wasze intencje są dla mnie niejasne.
- Znaczy "tak" - odparł Damian - Nasze stanowisko wobec niej jest dokładnie takie samo jak Wasze.
- To się okaże - powiedziała Ruda z dystansem.
- Więc - kontynuował Damian - skoro jesteśmy po tej samej stronie, nie widzę żadnego powodu trzymania w tajemnicy pewnych oczywistych rzeczy, które i tak dość szybko wyszłyby na jaw, jeśli mamy zamiar utrzymywać kontakt. Chyba, że nie macie ochoty się z nami zadawać i będzie to w pełni zrozumiałe. Wtedy nie ma tematu.
- Nie żartuj! - powiedział Oli - Przekonaliście mnie już tą hawajską. A tak poważnie to... rzadko łapię z kimś kontakt tak, żeby nie widzieć w tej osobie jakiegoś dystansu przez to... kim jestem. Ja się z tym nie ukrywam. Albo ktoś to zaakceptuje, albo nie. Jednak zazwyczaj nawet jeśli ktoś to akceptuje, albo mówi, że akceptuje, to jest takie dziwne... - szukał odpowiedniego słowa Oli - właśnie dlatego nie mogę pisać - uśmiechnął się - nie wiem jak to nazwać. Takie, że niby ktoś jest otwarty i sympatyczny, ale można wyczuć, że nie jest to dla niego naturalna sytuacja i czuje się nieswojo, przez co my też czujemy się nieswojo. Takie wycofanie i jakby ściana, której nie widać. Tak jakby wszystko miało się wokół tego kręcić, albo trzeba było unikać tematu i robić wszystko, żeby tylko tego nie zauważać, albo o tym nie wspominać. I to zazwyczaj nie jest wina tych ludzi, oni to robią nieświadomie i nie potrafią tego ukryć, chociaż się starają. Jest wtedy miło, chociaż nieswojo. A tutaj tego nie poczułem. Tak jakby dla Was to było tak samo normalne i naturalne jak to, że ktoś woli sos czosnkowy, a ktoś inny ketchup. Nie było tych skrajności, przynajmniej ja to tak odczułem i może mnie uznacie za zbyt otwartego, ale bardzo dobrze się czuję w takiej grupie. Nie wiem co z Wami jest, ale mi to pasuje. Także ja to kupuję, można powiedzieć, że w ciemno. Na pewno nie chciałbym przegapić okazji kiedy mogę poznać takich ludzi, bo to mi się nie przytrafia często. Chyba, że ja Wam nie odpowiadam w jakiś sposób, to po prostu to powiedzcie. Tylko szczerze, bez motania i oszukiwania. Ja się nie obrażę. Jestem bardzo... specyficznym człowiekiem i zdaję sobie sprawę, że mogę komuś nie leżeć. I nie ma w tym niczego złego. Tak po prostu jest.
Po tym monologu nastała chwila ciszy. Każdy myślał nad tym jak właściwie odpowiedzieć na coś takiego.
- Absolutnie niczego do Was nie mamy - zdecydował się przemówić Łukasz - Z tego co już się poznaliśmy, to naprawdę spoko z Was ludzie. Przepraszam, jestem słaby w przemowy.
- A jesteś pewny, że wszyscy tak myślą? - spytała Ruda, przyglądając się Damianowi - I nikt tu nie jest tak troszkę innego zdania? Zwłaszcza w stosunku do chłopaków.
- Co, że Damian? - spytał Łukasz.
- Nie wiem, takie wrażenie mam. Może błędne.
Nie mogliśmy powstrzymać śmiechu.
- Pfff - parsknęła Baśka - Kulą w płot.
- Zapewniam Cię - powiedział z uśmiechem Damian - Jestem ostatnią osobą, którą można podejrzewać o to, że "coś ma" do kogokolwiek z Was. Zwłaszcza do chłopaków.
- No powiedzmy, że Ci ufam.
- Spokojnie, zaufanie buduje się z czasem. Nie da się go wymusić - odparł Damian - Ale mam wrażenie, że możemy się dogadać. Tym bardziej, że jesteście dość otwarci na różnorodność z tego co widzę. Szkoda by było to zaprzepaścić, mam rację?
- Popieram - powiedział Szyszek - Jak ktoś coś do kogoś ma, to niech przemówi teraz, albo zamilknie na wieki i idźmy z tym dalej. Nie ma co skupiać się na wymyślonych problemach, jak mamy dostatecznie dużo tych faktycznych.
- Ktoś, coś? - spytała Agnieszka i wszyscy wymieniliśmy się w ciszy spojrzeniami - Śmiało, nikt nie gryzie. Lepiej od razu postawić sprawę jasno, żeby nie było nieporozumień.
Głosu nie zabrała ani jedna osoba, więc uznaliśmy zgodnie, że każdy każdego akceptuje na chwilę obecną i przeszliśmy dalej.
- Mam propozycję - przemówił Damian - Jeśli chcemy kontynuować rozmowę, powinniśmy się przenieść w mniej publiczne miejsce. Macie jeszcze trochę czasu?
- No w sumie - powiedział Oliwier, zerkając na Szyszka - My jutro dopiero wieczorem coś mamy w planach.
- Krysia? - spytał Damian.
- Nie mam jutro zajęć.
- Czyli możesz przenocować.
- Co? Czekaj, a Morfina? Musi dostać leki, muszę z nią wyjść.
- Zwiniemy ją po drodze - powiedział Damian.
- No dobra...
- Jaka Morfina? - spytała zdziwiona Ruda.
- Przemycamy narkotyki przez granicę, taki biznes - odparł Damian z taką powagą, że usta Rudej automatycznie się otwarły. Reszta wyglądała na równie zdziwionych.
- Przestań, bo Ci jeszcze uwierzą - powiedziałam - To mój pies. Morfina to mój pies.
Nowi uwierzyli mi jednak dopiero, kiedy Damian parsknął śmiechem.
- Ale macie miny - odparł - Co? Wyglądam na przemytnika?
- A bo to wiesz? - odpowiedziała Ruda - Na czole nie masz napisane czym się zajmujesz.
- Ruda, a Ty wolna dzisiaj jesteś? - spytał Damian.
- To zależy. Jak to podryw, to możesz się wypchać - odpowiedziała Ruda.
- Cóż za śmieszek. Już Cię lubię. Agnieszka? Dziewczyny?
- Ale o co Ci tak dokładnie chodzi? - spytała Agnieszka.
- Możemy przenieść się do mnie - odpowiedział Damian - Jakoś się pomieścimy. Najwyżej część sobie siądzie na podłodze.
- W sensie do Twojego mieszkania? - spytała Ruda.
- Ja odpadam - odezwała się Ola (dziewczyna z nerwicą natręctw) - Nie dam rady. Przepraszam. Bez urazy.
- Spokojnie, zero presji, luźna propozycja - odparł Damian.
Dziewczyna o imieniu Magda, która przez całe spotkanie odezwała się może dwoma słowami pokręciła tylko głową.
- Łukasz, Karola? - spytał Damian - Skoro młoda i tak zostaje u Waszych rodziców, to może wpadniecie też na chwilę dokończyć rozmowę?
- No... - zastanawiała się Karolina - Dobra, ale nie będziemy siedzieć długo.
- Jasne. Baśka? Nadia? Sara? Sonia?
- Ja nie mogę, muszę wracać do Zuzki - odpowiedziała Nadia - Następnym razem.
- Mnie pasuje - odpowiedziała Baśka.
- Na chwilę - powiedziała Sonia.
- No ja to już muszę wracać, sorry - odparła Sara.
- Mati?
- Nie da rady, muszę wracać.
- Szyszek, Oli?
- Ruda? - szukał poparcia Szyszek - Wybierasz się?
- No ktoś Was przecież musi osłaniać, nie? - odparła Ruda - Ale idziesz z nami Aga.
- No... dobra. Daleko to?
- Niezbyt. Daleko stąd mieszkacie?
- My to w sumie nie - odparł Oli - Na Maja.
- Dobra, to zrobimy tak - powiedział Damian, planując wszystko w głowie - Jak ktoś chce, mogę zabrać jeszcze oprócz Krysi dwie osoby.
- Ja odwiozę Sarę i przyjadę, ale też mam wolne miejsca - odpowiedziała Sonia.
- My też kogoś możemy zabrać - powiedział Łukasz.
- Ja zabiorę chłopaków i Agnieszkę - powiedziała Ruda - Potem podrzucę ich tutaj i każdy sobie wróci jak przyjechał.
- Ok. Pojedziecie za Łukaszem - powiedział Damian, wręczając koledze klucze do mieszkania - Wejdziecie i się rozgościcie, a my tylko skoczymy po Morfi i wrócimy.
- Jasne - odparł Łukasz, po czym zaczęliśmy zbierać się do wyjścia.

- I co myślisz? - spytałam, wsiadając do samochodu.
- Myślę, że warto spróbować - odparł Damian - Cokolwiek planuje Marcelina, my będziemy szybsi. Musimy być zawsze o krok przed nią.

Dłuższą chwilę później znaleźliśmy się pod drzwiami mieszkania Damiana. Po ich otwarciu doszedł nas śmiech Baśki.
- Chyba się dobrze bawią - powiedziałam, wchodząc do pokoju z Morfiną na smyczy.
Ujrzałam Basię, lustrującą zawartość lodówki, Łukasza i Karolinę siedzących na kanapie obok Agnieszki, Oliwiera i Szyszka, oraz Rudą, zajmującą fotel. Na kolanach Oliwiera spoczywała Mercy, a Bananka zaglądała razem z Baśką do wnętrza magicznej, zimnej szafki.
- Jezu - odparła Ruda, podkulając nogi - Co to za bydlę?
- Przedstawiam Morfinę - odpowiedziałam.
- Czy to jest Golden? - spytał Oli, kładąc Mercy na kolanach partnera i wstając - Zaraz do Ciebie wrócę kiciu.
- Można tak powiedzieć. Lekka podróbka.
- Jaka piękna. Powiedz mi, że daje się głaskać.
- Oli, ona tylko na to czeka, widzisz ten wirnik z ogona? - spytałam, obserwując ogon psa, który mógłby służyć za element napędu.
- Mogę? - spytał chłopak, podchodząc do psa.
- Śmiało.
To co stało się później było definicją miłości. Oli przysiadł na kolanie i podstawił swoją rękę pod Morfini pysk. Świniak nie uznając jednak takiej kurtuazji za konieczną, wpakował się w chłopaka całym ciałem i postanowił przeprowadzić językiem gruntowne czyszczenie jego twarzy. Oli próbował się bronić przed łaskotkami, ale nie miał szans i wkrótce został sprowadzony do poziomu podłogi.
- Każ jej przestać jak będziesz mieć dość - powiedziałam, obchodząc tarzające się po panelach duo.
Morfina przerwała na chwilę okazywanie uczuć, spojrzała na chłopaka i uwaliła się na jego klatce piersiowej, ograniczając jego możliwości poboru tlenu.
- Mała, zejdź już z niego - powiedziałam, widząc jednak uśmiech na twarzy Oliwiera i jego rękę, wędrującą po psim karku.
- Nie, niech leży - odparł chłopak - Boże, kocham Cię piesu - stwierdził Oli, sprzedając Świniakowi buziaka w nos, co sprowokowało ją do wznowienia procesu lizania.
- Dobra, będzie tego - odparł Szyszek, odkładając kota na kanapę i podchodząc do chłopaka - Moja kolej, idź do kota.
- Spadaj, ona mnie kocha - odparł Oli.
- Jesteście obrzydliwi - powiedziała zażenowana Ruda.
- Ktoś tu się boi psów, co? - spytał Damian - Basia, Ty jesteś dalej głodna?
- Nie - odparła z pełnymi ustami Baśka, zatrzaskując drzwi lodówki - Tylko pianki dla wszystkich wzięłam.
- Zjadając połowę?
- Niepfawda - wykrztusiła Baśka.
- Nie, że się boję - odparła Ruda - po prostu nie przepadam.
- A za kotami? - spytałam, sadowiąc się na podłodze.
- Też tak średnio, ale koty już są lepsze. Nie są takie... natarczywe - odpowiedziała dziewczyna, przyglądając się jak Morfina wpycha swoją głowę pod rękę Szyszka - i śliniące.
- Nie martw się, nie podejdzie do Ciebie jak nie będziesz chciała - powiedziałam, uspokajając dziewczynę, której nogi nie wracały na podłogę.
- Ja się wcale nie martwię - odparła Ruda.
- Z drogi, ja też chcę - powiedziała Agnieszka, przełamując się i również wędrując na ziemię.
- Z kim ja się zadaję - westchnęła Ruda, patrząc na plątaninę ludzkich i zwierzęcych kończyn.
- Ktoś ma ochotę na wino? - spytał Damian, sprawdzając zawartość szafek - Mam też bourbon.
- Ja chętnie - uaktywniła się Ruda.
- Ty prowadzisz - odparł Damian.
- Agnieszka poprowadzi. Nie wiedziałam, że będziemy pić.
- Spoko - zgodziła się Agnieszka.
- Widzisz? Lej bourbon.
- Ok. Panowie?
- Nie, ja dziękuję - odparł Oli, podnosząc się z ziemi - Ja nie piję. Wcale. Mój ojciec zbyt bardzo lubił alkohol. Mam wstręt.
- Ja też dziękuję, również nie piję - rzekł Szyszek, miętosząc Morfinie fafle.
- Ale nie macie nic przeciwko temu, żeby reszta piła? - upewnił się Damian.
- Nie, coś Ty - zaprzeczył Oli - Śmiało.
- Krysia? - spytał Damian.
- Nie, dzięki.
- Baśka?
- Wino - odparła Baśka, stawiając pianki na stole. Miska była już w jednej trzeciej pusta.
Rozległo się pukanie do drzwi i zgromadzeni odruchowo spojrzeli w ich stronę.
- Wejdź Sonia - krzyknął Damian.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytała Sonia, wchodząc do środka.
- Tylko Ciebie brakuje. Wina, czy chcesz wracać autem?
- Nie, dzięki. Muszę wrócić.
- Karola, Łukasz?
- Nie, my dziękujemy.
- Ładne mieszkanie - powiedział Oli, wracając do głaskania Mercy - I piękne koty.
- Dziękuję.
- Sam tu mieszkasz? - spytała Ruda.
- Tak. To znaczy, są jeszcze dwie lokatorki, ale nie płacą rachunków - odparł Damian, masując kota po głowie i wręczając Rudej szklankę.
- Nie masz jeszcze choinki? - spytała Agnieszka.
- Nie obchodzę świąt - odparł Damian.
- Och. Wybacz.
- Nie szkodzi.
- Dobra, etykieta na bok - powiedziała Ruda, wychylając połowę zawartości szkła na raz - Masz na szyi ciekawą bliznę.
- Ruda do chole*y! - skarcił koleżankę Szyszek - W stodole Cię chowali? Wiesz co to jest takt?
- Co? Ma język w gębie, sam się może obronić jak będzie chciał - odparła Ruda, wzruszając ramionami - To co z tą blizną?
- Jedyna, której nie mogę zakryć. Chyba, że chodziłbym cały czas w szaliku - odparł Damian i reszta drużyny "B" wysłała mu przepraszające spojrzenia.
- Ale skąd ją masz?
- Ruda!
- Stul dziób Szyszek. Mamy się bliżej poznać, tak?
- Cóż, przemycanie narkotyków to niebezpieczne zajęcie - odparł Damian i parsknęłam śmiechem wbrew mojej woli - Żartuję, powypadkowa - dokończył Damian.
- Ciekawe - odparła Ruda, mocząc usta w alkoholu.
- Krysia? - spytał Oli - Dobrze zapamiętałem? Krysia, tak?
- Dla Ciebie może być Krysia - odparłam.
- Nie masz tak na imię?
- Nie, tak mnie tylko wołają.
- Aha, ok. Dasz mi nazwę tego bloga? Please?
Spojrzałam na Damiana i kiedy upewniło mnie jego kiwnięcie głowy, wyjęłam telefon.
- Dobra - westchnęłam - Wyślę Ci, tylko przygotuj się na wiele historii z moim psem w roli głównej.
- Tym lepiej - odparł Oli - Codzienna dawka... Aaaa, rozumiem. Bo pies to Morfina. Ładna gra słów.
- Dzięki.
- Jaką ten blog ma tematykę?
- Tak właściwie on nie ma stałej tematyki - odpowiedziałam - Piszę o tym, co akurat ciekawego się dzieje.
- Czekaj - powiedziała Agnieszka - To dzisiaj też?
- Tak, prawdopodobnie tak.
- Ale o nas też?
- Tylko jeśli wyrazicie zgodę i zaakceptujecie wersję szkicową. Nie opisuję nikogo wbrew jego woli. Znaczy, z ludzi których znam i cenię. Marcelina się nie liczy. Nawet jako wróg pozostaje jednak anonimowa. Podałam tylko imię.
- A ile osób Cię czyta?
- To nie jest duży blog. To bardziej dziennik - odpowiedziałam - Trzysta, może czterysta osób dziennie?
- Nie jest duży? - spytała Ruda.
- No nie. Mieści się w skali tych mniejszych. Wolę mieć mniej czytających, ale wiedzieć, że większość z nich jest w porządku, niż żeby czytało mnie więcej osób, o których nie mogłabym tego powiedzieć.
- Skąd wiesz, że są w porządku?
- Mamy grupę. Udzielają się tam. Bardzo fajni ludzie.
- Bez nazwisk, zdjęć i po wydaniu zgody?
- Tak, nie jestem paparazzi - odparłam.
- To ja się zgadzam - powiedział Oli - Czemu nie.


~~~~ Historia Oliwiera ~~~~

Reszta wyraziła podobną opinię i Oli, chowając telefon, odparł:
- Dobra, umowa to umowa, pytajcie.
- O cokolwiek? - spytała Sonia.
- Jesteś pewien? - spytał Damian.
- Tak, Bring it on.
- To ja chcę - wyprzedziła wszystkich Sonia - Nie musisz odpowiadać, ale ciekawi mnie co ten tatuaż przedstawia.
- To data odzyskania przeze mnie wolności.
- Wolności? - zdziwiła się Sonia.
- Długa historia, ale tego dnia uciekłem z domu. Nie miałem nawet osiemnastu lat. Moi rodzice... - westchnął Oli i spojrzał na Szyszka - Oni byli dość radykalni.
- Radykalni? - spytał Szyszek - Radykalni to byli moi rodzice, Twoi to byli psychole, którzy Cię katowali!
- Słuchajcie, jeśli nie chcecie, nie musimy o tym mówić - powiedział Damian - Poważnie.
- Nie - odparł Oli - I tak byście się kiedyś dowiedzieli, to w sumie lepiej od razu. Skoro już gramy w otwarte karty. Myślę, że mogę Wam zaufać.
- Możesz to opisać - powiedział Szyszek w moją stronę - Tylko bez nazwisk. Żaden sekret, a niech ludzie wiedzą jacy psychole chodzą po świecie.
- Oli? - spojrzałam na chłopaka - Jeśli nie chcesz, nic z tego nie zostanie nigdy upublicznione, przysięgam. To jest Twoja prywatna sprawa. Nie robię takich rzeczy.
- Nie - powiedział Oli - Nie, Łukasz ma rację. Może jak ktoś to przeczyta, to nie wiem... stanie się bardziej uważny, albo coś zrozumie. Nie spodziewam się, że jeżeli ktoś robi coś takiego, to cokolwiek go może powstrzymać, ale otoczenie też jest ważne. Taka świadomość, że to się nie dzieje tylko w wiadomościach w telewizji. Tak, to jest dobry pomysł. Może jest jakaś mikroskopijna szansa, że oni to przeczytają. Szanse są nikłe, ale nigdy nie miałem odwagi im tego powiedzieć bezpośrednio.
- Zawsze możesz się wycofać. Nic na siłę.
- Jasne. 
- Jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie musisz - powiedziała Baśka.
- Nie, wszystko dobrze, ja nauczyłem się o tym mówić otwarcie. Minęło sporo czasu. To może zaczniemy od początku - powiedział chłopak, poprawiając się na swoim miejscu, przysuwając Mercy bliżej siebie i opierając się o Szyszka. Rozczulał mnie ten widok. To było tak mimowolne i naturalne, ale jednocześnie nie dało się tego nie zauważyć. Oli, który był wysokim blondynem o niebieskich oczach, wizualnie bardzo różnił się od ciemnowłosego partnera o zielonych oczach. Para miała też zupełnie różne charaktery. Podczas kiedy Oli z ufnością, otwartością i optymizmem podchodził do nowych osób i sytuacji, Łukasz był bardziej wycofany, nieufny i obronny wobec wystawionego na ataki partnera. Swoją postawą dawał jasny przekaz: "Skrzywdź Oliwiera w jakikolwiek sposób, a zrobię z Twojego życia koszmar". Nie istnieje polski wyraz, który dobrze oddawałby to co mam na myśli, ale idealnie pasuje tu angielskie "protective".
Wkrótce mieliśmy poznać genezę tego zachowania.

- Moi rodzice - zaczął Oli - Zawsze lubili kontrolować wszystko. Nie trafiało do nich, że na pewne rzeczy nie mieli wpływu. Chcieli ten wpływ mieć zawsze, inaczej wpadali w szał. Byłem jedynakiem i zawsze bardzo przyciskali mnie do nauki. Chcieli żebym miał dobre oceny, był wyróżniany, wiecie jak to jest. Mam wrażenie, że chcieli na mnie spełniać swoje ambicje. To, co im nie wychodziło w przeszłości, ja musiałem robić perfekcyjnie. Słowa "dobrze", albo "przeciętnie" dla nich nie istniały. Wszystko musiało być jak najlepsze. Idealne. Jeśli coś nie było idealnie, to było bardzo źle.
- Skoczę do łazienki - powiedziała Ruda, wstając z miejsca i omijając szerokim łukiem leżącą na ziemi Morfinę - Słyszałam już tę historię.
- W korytarzu - powiedział Damian, stojący przy kuchennym blacie i z uwagą słuchający historii.
- A jak było źle, to... cóż, powiedzmy, że ojciec zawsze miał ciężką rękę, a matka wspierała go we wszystkim. To było nawet znośne. Zawsze wiedziałem za co obrywałem. Ojciec dbał o to, żebym był świadomy za co ponoszone były konsekwencje. Jeśli się spóźniłem, czy przyniosłem złą ocenę, w ruch szło to, co akurat było pod ręką. Skórzany pas, kabel, kawałek rury, czy drewna. To było kilka uderzeń, nic specjalnego.
- Nic specjalnego? Bicie własnego dziecka rurą? - spytała Baśka z niedowierzaniem.
- No wtedy wydawało mi się to normalne. Byłem wychowywany zasadą "akcja-reakcja". Jeśli zrobiłem coś nie tak, to mogłem się liczyć z karą fizyczną. Myślałem, że tak to po prostu działa. Nie znałem nic innego - odpowiedział Oli - Problem zaczął się, kiedy wszedłem w wiek dojrzewania. W gimnazjum zacząłem odkrywać, że podczas kiedy innym chłopakom podobały się dziewczyny, mnie pociągali chłopcy. Wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, ale w domu nikt o tym nie rozmawiał. Nie znałem terminu "orientacja", a rodzicom bałem się o tym powiedzieć.
- Nie dziwię się - powiedziałam.
- Zrobiłem głupi błąd. Matka podczas sprzątania znalazła u mnie pisemko. Wiecie jakie. Tylko, że to nie było pisemko z paniami, a z panami - uśmiechnął się zawstydzony Oli - Byłem nastolatkiem, hormony mną dyktowały, myślę że rozumiecie. Wszyscy kiedyś byliśmy w tym wieku. Nic takiego tam właściwie nie było. Trochę odsłoniętych klat, nic poza tym. Matka pobiegła z tym do ojca, a ojciec przyszedł do mnie. Liczyłem się z karą, bo wiedziałem, że nie ma szans, żeby uszło mi to płazem. Nie byłem głupi. Ojciec wpadł do mojego pokoju i krzyknął "co to jest?!". W życiu nie widziałem go w takiej furii. To był jakiś stan maniakalny. Chodził po pokoju i pokrzykiwał, uderzając pięścią w ściany, aż nie zaczął się z nich sypać tynk. Byłem przerażony. Próbowałem się ratować i ściemnić, że to nie moje tylko kolegi, albo że to znalazłem i miałem wyrzucić. Bałem się, że jak mnie w tym stanie złapie, to nic ze mnie nie zostanie.
Złapał mnie wtedy za ramiona, postawił przed sobą jak lalkę i kazał się przyznać. Myślałem, że może jeśli będę szczery, to mniej oberwę, ale kiedy mu powiedziałem, że "chyba podobają mi się koledzy", spojrzał na mnie tak, jakbym stał się niewidoczny i mógł patrzeć przeze mnie na wylot, puścił mnie i kręcąc głową krzyczał, że "jego syn nie będzie pedałem". Nie wiedziałem co się z nim dzieje, więc po prostu stałem w ciszy, unikając kontaktu wzrokowego i czekając aż mu przejdzie. Powiedział do mnie "Jeśli jeszcze raz choćby o tym pomyślisz, to przysięgam, że tego gorzko pożałujesz. Ty jesteś normalny" i wyszedł z pokoju. Nie uderzył mnie, co było dla mnie gorszą reakcją niż bicie. Myślę, że tego dnia coś w nim pękło, że to był jakiś przełomowy moment. Kiedy poszedłem do liceum, moi rodzice widząc, że nie interesuję się dziewczynami, zaczęli umawiać mnie na spotkania z córkami swoich znajomych. To było naprawdę krępujące - mówił Oli - Tylko, że rodzice umawiali mnie z dziewczynami, a ja kończyłem jako ich przyjaciel, podrywając ich starszych braci - zaśmiał się chłopak - To się musiało wydać i w końcu się wydało. Jakiś "zmartwiony" odrzuconą córką rodzic przyszedł na skargę i ojciec wpadł w taki szał, że ten poprzedni to były pierwiosnki. Oberwałem wtedy krzesłem, w powietrzu latały szafki, stolik i wszystko co miał pod ręką. W końcu go zablokowałem i po prostu odepchnąłem. Miałem już wtedy na tyle siły, żeby móc się mu przeciwstawić i to zrobiłem, popełniając najgorszy błąd jaki mogłem popełnić. Wpadł na szafę i nic mu się tak naprawdę nie stało, ale uznał to za "podnoszenie ręki na ojca" i postanowił dać mi nauczkę. Powtarzał, że go do tego zmusiłem i moje przepraszanie i próba udowodnienia mu, że tylko się broniłem niczego nie zmieniały. Stanął przede mną z miną szaleńca, takiego wyjątkowo spokojnego szaleńca i kazał matce uciąć sznur od żelazka, przynieść pas ze skóry, cokolwiek. Myślałem, że po prostu mi tym znowu przyłoży, ale on powiedział tylko "Wyciągnij ręce do przodu" - powiedział Oli, mimowolnie nakrywając rękawami dłonie - Chowałem je i prosiłem, żeby przestał. Obiecywałem, że to się już nigdy nie powtórzy, ale on nie słuchał. "Ręce przed siebie" mówił z uporem i w końcu wyciągnąłem je przed siebie - zatrzymał się na chwilę Oli. Jego myśli musiały krążyć gdzieś daleko od nas. 
- W porządku? - spytała Sonia, skulona w rogu kanapy.
- Tak - ocknął się Oli - Wszystko gra. Matka podała mu sznur. To chyba był kabel od żelazka. Ojciec związał mi ręce w nadgarstkach tak, że nie mogłem ich rozdzielić i podprowadził do kaloryfera. Pamiętacie te żeberkowe kaloryfery? - spytał Oli - Takie bardzo stare i mocne.
- Ja dalej mam taki - odpowiedziałam.
- Ojciec przywiązał moje ręce do jednego z żeberek, żebym nie mógł się bronić. Potem sięgnął po coś metalowego i długiego, co wyglądało jak drut, albo odłam czegoś i po prostu zaczął uderzać. Pamiętam, że trafił tak, że na chwilę straciłem oddech. Wiecie jak czasem się upadnie na plecy i na chwile tak zatyka? To coś takiego. Poczułem też, że po plecach spływa mi coś ciepłego, co później okazało się być krwią. Udało mi się osłonić jedynie głowę. Czułem ból wszędzie i nie wiedziałem już nawet gdzie trafiały uderzenia. Zacząłem go błagać, żeby przestał, co go tylko bardziej wkurzało i nakręcało. W końcu jednak zatrzymał się i wyszedł z pokoju. W życiu tak wcześniej nie oberwałem. Nawet mnie wydawało się to nienaturalne.
- A Twoja mama? - spytała Baśka - Gdzie ona wtedy była.
- Przyglądała się - odpowiedział Oli.
- Tak po prostu sobie patrzyła, jak Cię ojciec katował do krwi?
- Ona mu się nigdy nie sprzeciwiała. Jak ojciec wyszedł, to mnie odwiązała i kazała się umyć i nikomu o tym nie mówić, bo to "sprawy rodzinne" i nikogo nie powinny one obchodzić.
- Jezus Maria - powiedziała Karolina.
- Ojciec też kazał się nikomu nie chwalić. Bałem się, więc milczałem. Od tej pory obrywałem tylko w ten sposób. Ojciec chciał mieć chyba pewność, że się nie obronię, ani mu nie oddam, więc za każdym razem byłem wiązany. Nauczyłem się też, że łzy, błaganie o litość i przejawianie oznak bólu działały na niego drażniąco. Kiedy słyszał, że płaczę, kazał mi "zachowywać się jak mężczyzna", żeby mi nie musiał dawać "realnego powodu do płaczu". Robiłem sobie knebel z rękawów, żeby mnie nie było słychać. Najlepiej było siedzieć cicho, znieść to wszystko i nie nawijać się pod rękę.
- Ale nikt nie zauważył? Przecież takie bicie zostawia ślady - powiedziałam, zastanawiając się dlaczego nie zareagowało otoczenie.
- Ojciec był w tym dobry - powiedział Oli - Wiedział gdzie uderzać, żeby nie rozerwać skóry i żeby można było ukryć to pod ubraniami. Nosiłem luźne bluzy i spodnie, które czasami były o dwa rozmiary za duże, bo materiał drażnił mi skórę. Na w-fie zawsze przebierałem się w łazience i nosiłem długie rękawy nawet w lato. Rodzice kazali mi mówić, że zimno mi przez problemy z tarczycą. Byłem słaby z w-fu. Ciężko się ćwiczyło kiedy nie można się było nawet poruszać. Kiedy obrywałem tak mocno, że nie byłem w stanie się wyprostować, plułem krwią, czy ojciec trafił niefortunnie w widoczne miejsce, rodzice pisali mi zwolnienie na dwa, trzy dni, żebym doszedł do siebie. Takie sytuacje zdarzały się rzadko. Zwykle byłem w stanie iść na zajęcia. To też nie było tak, że on to robił codziennie. Tylko jak miał pewne podejrzenia, bo na przykład wracałem ze szkoły trochę później niż powinienem, albo za długo rozmawiałem z kolegami. Mój telefon był regularnie sprawdzany i jeśli jakieś połączenia, lub sms-y się ojcu nie podobały, wtedy "leczył" mnie na własną rękę. Wmawiałem sobie, że to moja wina, że jest coś ze mną nie tak i stąd to wszystko. Musieli to robić z miłości. Z jakiejś chorej, pokręconej wersji ich miłości.
- To nie miało nic wspólnego z miłością Oli - powiedział Łukasz - Nie jestem sobie w stanie tego nawet wyobrazić.
- Wiem, teraz wiem - uśmiechnął się niepewnie chłopak - Chyba trochę miałem coś w rodzaju syndromu Sztokholmskiego. Usprawiedliwiałem ich.
- Dalej to robisz - odparł Szyszek.
- Bo nie wiem co nimi kierowało. Musiało im na mnie zależeć. Nie robiliby tego w innym przypadku. Chyba nie wiedzieli jak mają sobie z tym poradzić i reagowali w jedyny znany im sposób. Nie usprawiedliwiam ich, tylko staram się ich zrozumieć - odparł Oli - W każdym razie... Ojciec często przychodził w nocy, bo wtedy kończył pracę. Na początku, żeby uniknąć kary udawałem, że śpię i to na niego działało. Jednak po pewnym czasie przestał się tym przejmować. Był w stanie wpaść do mojego pokoju w środku nocy, wyciągnąć mnie z łóżka na siłę, związać nadgarstki i zrobić swoje. Zacząłem spać w bluzach, ponieważ osłaniały mnie bardziej niż sama piżama, a nigdy nie wiedziałem kiedy "coś przeskrobałem". Mówił mi o tym dopiero jak ze mną skończył.
- To nie wszystko - powiedział Szyszek. Było po nim widać skrajne zdenerwowanie. Nie mogłam mu się dziwić - Głodzili go. Był tak niedożywiony, że mdlał na zajęciach. Chodziliśmy do jednej klasy i wtedy myślałem po prostu, że jest na coś chory. Podejrzewałem cukrzycę, albo coś poważniejszego.
- Kiedy obrywałem w brzuch, często nie mogłem utrzymać jedzenia - tłumaczył Oli - Poza tym, bałem się o nie pytać i zbyt często wchodzić do kuchni, żeby nie rzucać się ojcu w oczy.
- Widziałem, że miał problem i często przychodził bez drugiego śniadania do szkoły - powiedział Szyszek - Myślałem, że może jest z biedniejszej rodziny. Chodził w za dużych ubraniach, snuł się po szkole jak cień, nie zabierał jedzenia, z nikim nie rozmawiał. Unikał mnie jak ognia za każdym razem, kiedy próbowałem zagadać, więc podrzucałem mu kanapki do plecaka.
- To mnie ratowało - odparł z uśmiechem Oli - Czasem te kanapki to było wszystko co tego dnia miałem w ustach.
- Z czasem go do siebie przekonałem i udawało nam się zamienić kilka krótkich zdań, ale nigdy nie chciał wyjawić o co chodzi i dlaczego jest w takim stanie.
- Nauczyciele się nie zorientowali? - spytałam z niedowierzaniem - Musieli coś widzieć
- Okłamywał ich - odparł Szyszek - Jego rodzice też. Był tak zastraszony, że bał się cokolwiek powiedzieć. Kłamał nauczycielom, psychologowi, higienistce, próbował nawet okłamywać mnie. Coś nas już wtedy łączyło, ale myślałem, że po prostu jest hetero, więc nie naciskałem.
- A ja bardzo starałem się od tego uciec, bo wiedziałem jak to się dla mnie skończy - powiedział Oli - Tylko, że nie potrafiłem. Z jakiegoś powodu obchodziłem Łukasza i robił wszystko, żeby mi pomóc. To było słodkie, ale nie przypuszczałem, że on może czuć to samo do mnie, co ja czułem do niego. Szczerze mówiąc wtedy myślałem, że jestem jedyną taką anomalią na świecie. Nauczyłem się jego numeru telefonu na pamięć i prosiłem, żeby nie dzwonił, tylko do mnie pisał i to w ostateczności. Nie mogłem ryzykować przypadkowym telefonem kiedy ojciec był w domu, albo zapisanym kontaktem, którego nie znał.
- Nikt nie widział, albo nie chciał widzieć - rzekł Szyszek - A on ukrywał wszystko pod uśmiechem. Teraz ten uśmiech jest szczery, ale wtedy to była jego jedyna osłona przed pytaniami.
- Chciałem przeżyć do następnego dnia, a moja niewykrywalność dawała mi na to szansę. Z tyłu głowy zawsze siedziało mi, że ojciec ma kontakty i dojdzie do niego jeśli ktokolwiek się dowie.
- A szpital? - spytałam - Nigdy nie trafiłeś do szpitala?
- Raz - przyznał Oli - Kiedy pękła mi śledziona. Pamiętam to. Leżałem w łóżku i obserwowałem drzwi, licząc że tej nocy się nie otworzą. Bałem się zasypiać i miałem bardzo płytki sen. Starałem się oddychać tak cicho, jak to tylko możliwe. Słyszałem jak matka rozmawia o czymś z ojcem, a po chwili drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem, uderzając o ścianę. "Oliwier wstawaj" - usłyszałem i wiedziałem, że najlepiej będzie jeśli po prostu przez to przejdę. Bez dyskusji i błagania o litość. Usiadłem na krawędzi łóżka i patrzyłem w podłogę. "Wyciągnij ręce" - padła druga komenda i posłusznie wyciągnąłem je przed siebie. Płakałem, chociaż nie chciałem, bo wiedziałem jak to strasznie go denerwowało. Łzy same spływały mi po twarzy, nie mogłem nic na to poradzić. Bałem się, a moje plecy nie zdążyły jeszcze wrócić do normy po ostatnim razie. "Idź" - powiedział ojciec i podszedłem do kaloryfera. Postanowiłem osłaniać plecy jak tylko mogłem. Przez to oberwałem w odsłonięty brzuch i poczułem jak zalewa mnie jednocześnie fala gorąca i zimna. Dostawałem już wcześniej w brzuch, to nie był pierwszy raz, ale tym razem coś było nie tak. Nie jestem Wam w stanie opisać bólu, który wtedy czułem, ale kolejnych uderzeń nie czułem już wcale. Ojciec przestał tylko dlatego, że nie reagowałem. Nie byłem w stanie płakać, krzyczeć, ani nic mówić, bo wszystko co czułem to ten potworny ból, który mnie unieruchomił. Zostałem odwiązany i ojciec próbował mnie siłą postawić na nogi, ale się osunąłem. Oddychałem bardzo szybko i nie docierało do mnie co ojciec wykrzykiwał. Do tego czułem, że zaraz mogę stracić przytomność. Świat mi się rozjeżdżał, było mi niedobrze i ciężko mi było oddychać. Wtedy chyba po raz pierwszy ojciec się wystraszył i pobiegł po matkę. Pierwszą rzeczą jaka mi przyszła do głowy było dosięgniecie telefonu i wysłanie wiadomości do niego - powiedział Oli, wskazując na Szyszka.
- Wyobraźcie sobie dostać wiadomość w środku nocy od wtedy jeszcze przyjaciela, o treści "Chyba umieram. Dziękuję za wszystko" - odparł Szyszek - W życiu nie czułem takiej paniki, zwłaszcza że jak próbowałem się dodzwonić, to nie było sygnału. Myślałem, że na zawał zejdę.
- Nie wiem czemu to zrobiłem - kontynuował Oli - Chyba nie wierzyłem, że dotrwam do poranka i chciałem się pożegnać. Wyłączyłem telefon i schowałem go do kieszeni. Tyle pamiętam. Potem mam urywany film z jazdy karetką i jakiegoś lekarza, który mówił o operacji. Potem się obudziłem już bez śledziony, za to z bardzo zdenerwowanym ojcem, który przejrzał mój telefon i znalazł nieusuniętą wiadomość. Jednocześnie wiedział, że nie może mnie tknąć w takim stanie i to go jeszcze bardziej drażniło. Pytał tylko co to za numer, ale nie odpowiadałem.
- No to szpital chyba zawiadomił policję, nie? - spytała Karolina - Musieli widzieć.
- Nie - odparł Oli - Ojciec puścił im historyjkę o tym jak to "niebezpiecznie jeżdżę na motorach, a on mnie tyle razy ostrzegał" i dał łapówkę, która im skutecznie zasznurowała usta. Wyleczyli mnie, wypuścili i wróciłem do domu. Dalej nie mógł mnie tknąć, więc w sumie byłem z tego powodu szczęśliwy, ale telefon został mi odebrany.
- Mogli go zabić - rzekł powoli Szyszek, ruszając energicznie nogą - Byli bardzo blisko tego, żeby go zakatować na śmierć. Poleciałem z tą wiadomością do nauczycielki, bo na moich rodziców to też nie było co liczyć i to od niej się dowiedziałem, że Oli "miał wypadek" i przeszedł operację. Nie miałem z nim żadnego kontaktu, bo do sali nie chcieli mnie wpuścić, a telefonu nie odbierał. Wtedy też pierwszy raz natknąłem się na jego rodziców i usłyszałem, że mam się odczepić i nie zbliżać do ich syna. Wtedy mi się zapaliła czerwona lampka.
- Ja po jakimś czasie wróciłem do szkoły i ... aha, bo mam taką przypadłość, że nie mogę mieć nic wokół nadgarstków - wtrącił Oli - Po tym wiązaniu mi się tak zrobiło, że jak cokolwiek mam na nadgarstku, to dostaję ataku paniki. Żadnych zegarków, bransoletek, niczego. Nawet smyczy psa sobie nie mogę tu zawinąć. Ja wiem, że to głupie, bo mogę przecież w każdej chwili się tego pozbyć, ale cały czas z tym walczę i to mnie trochę przerasta.
- To nie jest głupie Oli, to jest całkowicie zrozumiałe - powiedziała Baśka.
- No więc jak byłem na oddziale wtedy z tą śledzioną, to tam zakładali takie jakby papierowe bransoletki. Wiecie, z imieniem, nazwiskiem, takimi rzeczami. To, co ja tam odstawiałem, żeby się tego pozbyć z ręki, przechodziło ludzkie pojęcie. Ojciec nie potrafił wyjaśnić lekarzom o co chodzi. Chyba wtedy sam też tego nie skojarzył. Za każdym razem jak to miałem na ręku, to automatycznie łzy w oczach, dreszcze, duszności, no wszystko. W końcu się zorientowali, że coś jest nie tak, chociaż ja im nie mogłem przekazać o co chodzi i założyli mi takie samo coś na kostkę, na nodze w sensie. Nagle mi przeszło i nic się już nie działo strasznego. Jakby mnie kiedyś zgarnęła policja i założyliby mi kajdanki, to nie wiem czy najpierw ja bym zszedł na zawał, czy niechcący bym im zrobił krzywdę - uśmiechnął się Oli.
- Jak wrócił do szkoły - podjął historię Szyszek - To próbowałem się dowiedzieć czegokolwiek, ale on milczał. Doszło też do mnie, że za bardzo mi na nim zależy, żebym mu odpuścił, bo miałem dziwne przeczucie, że to nie był żaden "wypadek na motorze", przy którym tak obstawał. Jak wracaliśmy kiedyś z zajęć, to musieliśmy przejść przez taki długi korytarz, gdzie po bokach były schowki. Zatrzymałem się, żeby niby zawiązać buty i poczekałem aż wszyscy przejdą, po czym go wepchnąłem do tego schowka i powiedziałem, że go nie wypuszczę, dopóki mi nie powie całej prawdy. Zamiast mnie odepchnąć, czy powiedzieć żebym się odczepił, on stał jak wryty i patrzył na mnie tak wystraszonymi oczami, jakbym miał ze sobą przynajmniej piłę łańcuchową. W kółko powtarzał tę samą historię z motorem i chciał się wymknąć bokiem, więc w końcu mnie trochę poniosło i go złapałem za nadgarstki, żeby go unieruchomić. Nie miałem zamiaru mu zrobić krzywdy, chciałem go tylko zatrzymać, żeby w końcu powiedział mi prawdę. Prosił, żebym go puścił, ale ja nie posłuchałem, bo myślałem, że w końcu pęknie i wszystko wyśpiewa. No pękł, ale nie tak, jak mógłbym się spodziewać. Wpadł w jakiś amok, osunął się, patrzył w jedno miejsce, nie odpowiadał, nie oddychał równo. No wyglądał jakby miał zawał. Spanikowałem. Byłem pewny, że coś mu zrobiłem. Zablokowałem jakoś krew w rękach, czy coś. Tak, wiem. Mistrz biologii ze mnie - przyznał Szyszek - ale nie myślałem wtedy racjonalnie. Pobiegłem po nauczyciela i jak wróciliśmy biegiem, on był w tym samym stanie i nie można się było do niego zbliżyć, bo wybuchał płaczem. W końcu przyjechało pogotowie i musieli siłą podać mu zastrzyk uspokajający.
- Pogotowie mnie nie zabrało, bo też nie miało po co - powiedział Oli - Podali zastrzyk, powiedzieli że to był atak paniki i mam się zgłosić do psychologa. Upewnili się, że już mi lepiej i odjechali. Na szczęście nie widział tego nikt poza nauczycielem i Łukaszem, ale myślałem, że weźmie mnie za wariata i przestanie ze mną gadać. Byłem na to przygotowany i to było dla mnie tak oczywiste, że jak następnego dnia do mnie podszedł i zaczął mnie przepraszać, to nie wiedziałem jak zareagować - przyznał chłopak - Ja mu nie miałem czego wybaczać, skąd mógł wiedzieć, że jestem wrażliwy na tym punkcie i nie można mnie chwytać w taki sposób? Powiedziałem, że nic się nie stało i wtedy on zaczął pytać dlaczego tak mam, skąd to mam, co to za przetarcia na nadgarstkach, dlaczego czasem mdleję... to była wyliczanka pytań. Starałem się go zbyć, ale nie reagował. Wtedy zablokował mi przejście i mnie pocałował, czego się kompletnie nie spodziewałem, ale nie żebym miał mu za złe - uśmiechnął się Oli.
- Romantyk ze mnie, przy schowku na szczotki i mopy - powiedział Szyszek - Stwierdziłem, że albo mi przyłoży i po szkole się rozejdzie, albo w końcu zrozumie, że mi na nim zależy. Z obliczeń mi wyszło, że warto zaryzykować, bo w tamtym momencie miałem gdzieś to, że wszyscy mogli się dowiedzieć - wytłumaczył Szyszek - Nie dostałem w pysk, więc wziąłem to za dobry znak.
- No, szczęściem byliśmy na korytarzu sami i nikt nas nie widział, bo po operacji poruszałem się wszędzie w trybie żółwia i wszędzie wychodziłem ostatni. To była mieszanina uczuć, bo z jednej strony motyle w brzuchu i te sprawy, a z drugiej zaczynałem już oczami wyobraźni widzieć to, co ze mnie zostanie, jak ojciec się dowie. Łukasz się wtedy rozryczał, że mu na mnie zależy i chce mi pomóc, ale nie może mi pomóc, jak nie wie o co chodzi. Wtedy ja też zacząłem ryczeć i tłumaczyć, że nie mogę mu powiedzieć i sobie tak razem ryczeliśmy jakiś czas na korytarzu.
- Koło mopów - dodał Szyszek.
- Koło mopów. Tak mnie długo przekonywał, że dochowa tajemnicy i nikomu nie powie, że coś we mnie pękło i razem z wodospadem łez wyleciało ze mnie wszystko. Powiedziałem o biciu, o sprawdzaniu, o sznurze, o kaloryferze, o wszystkim. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem go tak wściekłego, że zacząłem się go bać.
- Ja nie wiem co by się działo, jakby Ci psychole stali wtedy obok. Prawdopodobnie długi czas oglądałbym niebo przez kratki, bo bym ich rozerwał gołymi rękami - przyznał Szyszek - W życiu nie byłem tak wściekły. W planach miałem iść do jego mieszkania, wyważyć drzwi, wziąć do ręki cokolwiek po drodze i po prostu ich zatłuc, ale zobaczyłem w jego oczach ten sam strach co wtedy jak go przytrzymałem w składziku i dotarło do mnie, że on się mnie bał, a to było ostatnie czego chciałem. Jakąś nadludzką siłą się opanowałem i na spokojnie wyjaśniłem mu, że musi to zgłosić na policję, nauczycielom, komukolwiek. On się trząsł i twierdził, że go rodzice zabiją, jak się dowiedzą, że mają wszędzie wejścia i się zawsze wykręcą, że mu obiecałem dochować tajemnicy i że ojciec od operacji nie tknął go palcem, więc się może zmienił. Tego kompletnie nie kupowałem i bałem się, że następnym razem go po prostu zabiją, ale musiałem go jakoś stopniowo przekonać do tego, że może zamieszkać u mnie, chociaż moi rodzice by mnie wtedy wyrzucili z domu, że mogę z nim uciec, iść na policję, własnym ciałem go zasłonić, tylko żeby cokolwiek zrobił. To ten dalej, że oni go już nie ruszą, że on wie lepiej i koniec. Ta naiwność mu do dzisiaj została, a ja ze strachu umierałem za każdym razem jak on do domu wracał, bo nie wiedziałem czy go następnego dnia jeszcze zobaczę. Faktycznie, przez jakiś czas go nie ruszali, bo nie chcieli iść siedzieć za morderstwo, ale czas mijał, rana się goiła, a psychol stawał się coraz bardziej podejrzliwy. W końcu znowu go zaczął prać, tak chyba dla reguły, bo jestem pewien, że wtedy o nas jeszcze nie wiedział. Na początku Oli mi nie chciał powiedzieć, ale po nim zaraz było widać, że coś jest nie tak, więc jak go delikatnie przycisnąłem, to wysypał, że akcja się zaczęła od nowa, ale dostał "lekko". Jak usłyszałem, że "lekko" dostał jakąś pałką, to mu kazałem pokazać w którym miejscu, żebym mógł ocenić czy to było "lekko". Wtedy po zajęciach gdzieś się schowaliśmy, żeby nas nikt nie widział, on podniósł bluzę i ujrzałem je*aną tęczę. Siniaki miał wszędzie. Nie było widać wolnej skóry właściwie, wszystko było zielono-żółto-fioletowo-czarne. Do tego miał wielką bliznę po boku i pełno mniejszych, właściwie wszędzie.
- Moim zdaniem to nie wyglądało źle - odparł Oli - Znaczy, teraz wiem, że wyglądało, ale wtedy jak spojrzałem na twarz Łukasza, to zbladłem. Wyglądał jak duch. Jakby się zaraz miał przewrócić. Powiedział wtedy takim przerażająco spokojnym tonem: "Nie wrócisz dzisiaj do domu. Ja Ci nie dam wrócić do domu. To już nie jest Twój dom". Tylko, że ja nie miałem gdzie pójść. Nie miałem za bardzo żadnej rodziny, która by chciała mnie przetrzymać, poza tym byłem nieletni.
- Mnie to bardzo mało obchodziło - wtrącił Szyszek - Ja wiedziałem tylko, że nie mogę go puścić do tej katowni, więc zaczęliśmy się zastanawiać co zrobić. Wyszliśmy ze szkoły, a pod nią stał samochód kata. Po chwili wysiadł z niego psychol we własnej osobie, więc zasłoniłem sobą Oliego i kazałem mu uciekać. Tylko, że jego sparaliżowało i nie mógł się ruszyć z miejsca. Nie miałem wtedy wystarczająco ani mięśni, ani masy, żeby psychola powstrzymać, więc mnie odepchnął na bok tak, że wpadłem w kolumnę, kazał mi "spie*dalać", wziął za fraki Oliego i go wepchnął do samochodu zanim się zdążyłem pozbierać. Ja byłem pewien, że on go zabije, więc pobiegłem w stronę ich mieszkania, po drodze dzwoniąc na policję i tłumacząc władzy, że jak zaraz nie przyjadą pod wskazany adres, to będzie potrzebny karawan, albo kilka jak mi się uda dostać do środka. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze biegłem tak szybko, ale samochodu nie miałem szansy dogonić, więc miałem tylko nadzieję, że nie dobiegnę za późno i że policja już jest w drodze. Nie wiedziałem nawet czy biorą moje wezwanie poważnie. Doleciałem pod drzwi, zacząłem w nie walić, nikt się nie odzywał, więc zacząłem je wyważać, ale takim chuchrem będąc nie miałem żadnych szans takich drzwi ruszyć. Darłem się, że mają go wypuścić, waliłem w drzwi, kopałem w nie i jedyne co mi się udało uzyskać, to to, że sąsiedzi powychodzili z mieszkań. Przyjechała policja, ja ze łzami w oczach zacząłem ich błagać, żeby tam natychmiast weszli go ratować, a oni, że jak się nie uspokoję to mnie zwiną za próbę włamania. Jak im powiedziałem, że tam prawdopodobnie człowiek właśnie umiera, to zapukali z wezwaniem "policja!", drzwi otworzył psychol z uśmiechem od ucha do ucha, pytając o co chodzi. Próbowałem go staranować i się przedrzeć do środka, ale mnie policja odsunęła na bok i kazała się uspokoić. Nie wiem czy cokolwiek rozumieli z mojego bełkotu, ale powiedziałem im wszystko. Że ten psychopata znęca się nad własnym dzieckiem, że jego żona mu pomaga, że jak tam wejdą, to mogą się sami przekonać, bo do tego nawet obdukcji nie trzeba było. To było widać gołym okiem. Oni, że chcieliby to sprawdzić, a on, że bez zezwolenia sobie mogą sprawdzić gacie. Wtedy niektórzy odważniejsi sąsiedzi przyznali, że czasem słychać hałasy i zaczęły się słowne przepychanki kto co może, a co nie. Nawet nie wiedziałem wtedy, że dałem Oliemu szansę na ucieczkę, przetrzymując tego psychopatę przy drzwiach.
- No jakby nagle coś go ode mnie nie odciągnęło w tamtym momencie, to prawdopodobnie by mnie zabił - przyznał Oli - Nawet mnie nie wiązał. Przepchnął mnie tylko przez próg, złapał za rękę, przycisnął ją do framugi mojego pokoju, popchnął resztę mnie do środka, gdzie moja ręka została przy framudze i usłyszałem dźwięk jakby trzask łamanej gałązki. Tylko, że to nie była gałązka, a moja ręka. Potem tak mnie pchnął, że upadłem na ziemię, słysząc drugi trzask w tej samej ręce. Zamroczyło mnie, ale usłyszałem "Policja!" i on, mówiąc, że mam się nie ruszać z miejsca i że zaraz ze mną skończy, poszedł do drzwi. Pozbierałem się z ziemi, zabrałem plecak, powrzucałem do niego jakieś przypadkowe rzeczy, komórkę ojca, którą zostawił na stole, otworzyłem okno sprawną ręką i skoczyłem - powiedział Oli.
- Z pierwszego piętra - dodał Szyszek - Jakby to było czwarte, to by miał bardzo niskie szanse przeżycia.
- To była moja jedyna droga ucieczki. I tak bym zginął, więc to czy to by było czwarte piętro, czy dziesiąte, mi nie robiło różnicy. Na szczęście to było pierwsze i nic mi się nawet nie stało, nie licząc tego, że spadłem na tą połamaną rękę i ciemność mi na chwilę zasłoniła świat. Cały czas miałem z tyłu głowy, że nie mogę zemdleć i muszę uciekać, więc jakąś nadludzką mocą napisałem Łukaszowi wiadomość, że uciekłem z domu, muszę się ukryć i potrzebuję pomocy, bo chyba złamałem rękę.
- "Chyba" - potwierdził Szyszek - Ona była wygięta w błyskawicę. Jak dostałem tego sms-a, to zignorowałem tych całych policjantów, wbrew ich rozkazom zbiegłem na dół i chociaż kazali mi się zatrzymać, to nikt za mną nie pobiegł. Znalazłem go w jakiś krzakach i próbowałem wytłumaczyć, że musi do tej reki wezwać pogotowie. Usiłowałem się też dowiedzieć co jeszcze mu ten psychol zrobił i jak zobaczyłem, że mdleje, to sam wezwałem karetkę. Nie chcieli mi z nim pozwolić pojechać, bo nie byłem z rodziny i pytali o kontakt do rodziców. Kazałem im podnieść bluzę i zobaczyć co zrobili jego "rodzice". Powiedziałem, że jeśli go zabierają, to powinni mu zrobić obdukcję i absolutnie nie zakładać mu opaski na rękę, bo był wiązany i jak zobaczy cokolwiek na nadgarstku to zeświruje. On w tym czasie zaczął odzyskiwać przytomność pod kroplówką w tej karetce, ja się z emocji i całej tej bezsilności rozryczałem i mówiłem mu, żeby nie panikował, że jest w karetce, że będę walczył o to, żeby Ci psychole nigdy się już do niego nie zbliżyli. Ratownik karetki zaczął mnie uspokajać, by chyba pomyślał, że zaraz ja też mogę zemdleć, a ja tylko pytałem do którego szpitala go zabierają, bo choćbym miał siedzieć pod drzwiami budynku, to będę tam nocował jeśli będzie trzeba. Wtedy spytali kim dla niego jestem, więc odparłem bez zastanowienia, że chłopakiem, bo zdecydowałem, że tego naiwnego k*etyna kocham. Jak go o to spytali i on półprzytomny potwierdził, to nie wiem jakim cudem, ale wpuścili mnie do karetki i pojechaliśmy mu składać rękę i przy okazji sprawdzić czy przy tym skoku sobie czegoś nie uszkodził. W szpitalu się okazało, że ręka do operacyjnego złożenia, ale poza tym nic poważnego mu nie było, więc po operacji go mogli wypuścić. Oczywiście założyli mu tę opaskę na rękę i dopiero jak zobaczyli co się z nim dzieje, to mnie posłuchali. Potrzebowali też zgody rodziców na zabieg. Żadne z nas nie było pełnoletnie. Przyjechała policja, ale on milczał, więc go próbowałem przekonać, żeby powiedział wszystko. Groziłem, że jak tego nie zrobi, to wyskoczę z okna, a leżał na trzecim piętrze. Wziął to na serio dopiero jak otworzyłem to okno i stanąłem na parapecie. Policja mnie oczywiście od razu wciągnęła do środka, ale Oli w końcu zaczął sypać. Trząsł się, płakał i parę razy chciał zrezygnować, ale powiedział wszystko.
- Nie wiem jak to w końcu załatwili, bo rodzicom nie wolno było do mnie wejść, ale operację zrobili - powiedział Oli - poskładali mnie, zrobili obdukcję i zaczęliśmy się z Łukaszem zastanawiać gdzie się udać. Ja nie mogłem wrócić do domu.
- Ja cały czas siedziałem w szpitalu z gotowym plecakiem i planem ucieczki - powiedział Szyszek - Nocowałem tam, gdzie mi pozwolili nocować, dałem rodzicom znać, że nie wracam do domu, co ich nie ruszyło, bo kontakt mieliśmy słaby, a za kilka miesięcy i tak miałem być pełnoletni, więc wtedy i tak nie mogliby mnie zatrzymać siłą. Szpital zdecydował się przenieść Oliego do takiego ośrodka dla nieletnich, gdzie miał czekać na rozwiązanie sprawy. Nie było mnie na liście, więc nocowałem pod ośrodkiem, dopóki nie zgarnęła mnie policja. Odstawili mnie do domu, skąd uciekłem i zabawa trwała dalej. Psychopaci mieli dobrego prawnika, który uważał, że w domu nic się nie działo, a obrażenia powstały w wyniku "tych rajdów motocyklowych i skoku z okna", Oli nie chciał walczyć o zadośćuczynienie i zanim wszystko się rozkręciło na dobre, skończyliśmy osiemnaście lat. Najpierw ja, potem on. Zdaliśmy maturę na dodatkowym terminie, ale nie były to jakieś wysokie wyniki.
- Ja tylko chciałem spokoju, nie chciałem od nich pieniędzy - stwierdził Oli - Ręka się ładnie zagoiła, jest sprawna - powiedział chłopak, zaciskając i otwierając pięść w prawej ręce - Czasem jak długo coś w niej trzymam, albo źle coś chwycę, to się odzywa, ale poza tym działa. Została mi po tym pamiątka - powiedział chłopak, podwijając rękaw i ukazując sporej wielkości bliznę na przedramieniu.
- Takich pamiątek to Ty masz niestety więcej - powiedział Szyszek.
- Ale mniejszych - odparł Oli, wstając, podwijając koszulę i ukazując nam swój brzuch, oraz plecy - No, poza tą jedną po operacji - dodał chłopak.
Jego skóra usiana była małymi bliznami o różnych kształtach. Były niewielkie (poza jedną), ale za to liczne. Coś podobnego widziałam tylko u jednego człowieka i ten człowiek siedział na podłodze, opierając się plecami o nogę stołu, w całkowitej ciszy. Zerknęłam na Damiana, ale on przyglądał się Oliwierowi, przeskakując wzrokiem od jednej blizny do drugiej. Ciężko było wyczytać z niego wszystkie emocje, jakie mógł odczuwać, ale zdecydowanie przeważała złość i współczucie.
- I ci ludzie chodzą sobie wolno po świecie - powiedział Szyszek - A mnie zalewa krew za każdym razem jak na to patrzę.
- Nic im nie zrobili? - spytała Baśka - Poważnie? Przecież oni powinni za to siedzieć.
- Dostali zakaz zbliżania, jakąś karę pieniężną i się wykręcili. Jakby Oli chciał o to walczyć, to może by teraz siedzieli, ale on nie chciał.
- Oni już dostali nauczkę - powiedział Oli, siadając na swoim miejscu.
- Jaką?! Nie spotkało ich nic. Zupełnie nic.
- Musieli mnie przeprosić, pamiętasz?
- Co Ci po tych przeprosinach? Pomogło Ci to w jakiś sposób? Już nawet walić rany fizyczne, ale co oni Ci zrobili z psychiką? Ile miałeś napadów w środku nocy? Teraz to to jest rzadkie i wiem jak sobie z tym poradzić, ale na początku byłem bardziej przerażony niż Ty. Kołatania serca, bezdechy, gorączka z niczego, brak świadomości, nie można Cię było z tego stanu wybudzić w żaden sposób. Widziałem, że jesteś przerażony i nie mogłem nic zrobić. Do tej pory budzisz się na każdy szmer. Możliwe, że już nigdy nie będziesz spał tak głęboko, jak powinieneś, że już nigdy nie założysz zegarka - uruchomił się Szyszek.
- Mam zegarek w telefonie - odparł Oli.
- Oli, przestań - odparł z bezsilnością Szyszek.
- No już, ej - powiedział Oli, biorąc chłopaka za rękę - Pracuję nad tym. Kiedyś do tego dojdę. Terapeuta już mi wyregulował wiele rzeczy.
- Nie chodzi mi o to - westchnął Szyszek - Ja widzę, że Ty się starasz i robisz co możesz. To nie jest zależne od Ciebie. Chciałbym tylko, żeby oni ponieśli konsekwencje. To są jedyne osoby poza Marceliną i Ewą, które gdybym mógł, wrzuciłbym do kwasu.
- Ewki nie znacie - odparła Ruda, dopijając zawartość szklanki. Nawet nie zauważyłam kiedy przemknęła się na fotel, ale musiała w nim siedzieć już jakiś czas - Ale nie chcielibyście poznać.
- A czym Marcelina zasłużyła sobie na miejsce przy takich osobistościach? - spytała Baśka.
- Jak sobie o tym pomyślę, to dalej mną trzęsie - odparł Szyszek.
- Przyprowadziła rodziców Oliego na "spotkanie rodzinne" - powiedziała Ruda, robiąc w powietrzu cudzysłów palcami.
- Co zrobiła? - spytała z niedowierzaniem Baśka. 
- Umówiła się z Olim i Szyszkiem na spotkanie, a przyszła z rodzicami Oliego. To było jakieś dwa lata po ucieczce.
- Nie! - powiedziała Baśka, której rosnące ciśnienie nakazało wstać i zataczać koła po pokoju.
- Tak - odparła Ruda.
- Jak ona ich znalazła?
- A to akurat nie było trudne. Oli z Szyszkiem przeprowadzili się do innego miasta jak zamieszkali razem, ale rodzice Oliego zostali w tym samym mieszkaniu, w którym go katowali. Nie dam sobie ręki odciąć, że wciąż nie mają tych samych kaloryferów.
- Ale po co ona to zrobiła? Przecież oni dostali zakaz zbliżania.
- Po co? Żeby urządzić sobie widowisko. Oni nie wiedzieli, że idą do Oliego, bo by nie przyszli - powiedziała Ruda - Nie wiem co im nagadała, ale po ucieczce i całej tej reszcie ojciec Oliego powiedział w sądzie, że nie ma już syna. Mieli dość jasne stanowisko w tej sprawie.
- Sparaliżowało mnie - odparł Oli - Jak wtedy weszli do kawiarni i podeszli do stolika, to zanim zorientowali się, że to ja, ja poznałem ich już przy drzwiach. Po dwóch latach terapii i leków byłem przekonany, że w takiej sytuacji przyjąłbym to bardzo spokojnie. W praktyce spanikowałem. Było dokładnie tak, jakbym miał znowu niecałe osiemnaście lat. Wszystko wróciło, jakby nigdy nie odeszło. Byłem tak przerażony, że dziwię się, że mi nie wysiadło serce. Nie takiej reakcji się po sobie spodziewałem i byłem sobą potem bardzo rozczarowany. Oni jak mnie zobaczyli, to zaczęli się wycofywać, ale wtedy Łukasz zobaczył co się ze mną dzieje, spojrzał na ludzi którzy weszli i poznał ojca. To były sekundy jak się zerwał i do niego wystartował. Nie zdążyłem zareagować. Dopiero wtedy się ocknąłem i zacząłem go odciągać od ojca, który już był na ziemi z krwawiącą twarzą. Jak się znalazłem między nimi, to było już po wszystkim.
- Żadne po wszystkim - odparł Szyszek - Jakbyś się wtedy nie wtrącił, to bym mu złamał coś więcej niż nos.
- I poszedłbyś siedzieć.
- Nic Ci za to nie zrobili? - spytała Baśka.
- Nie miałem jakiś większych konsekwencji. Tylko nos i fakt, że ten człowiek nie powinien znajdować się w pobliżu Oliego, a się znajdował, stawiało mnie w dość dobrym świetle. To była niemal samoobrona.
- Ale co za wy*łoka - odparła Baśka - Czegoś takiego bym się po niej nie spodziewała. Nie aż tak. Są granice nawet dla niej.
- Najwidoczniej nie ma - powiedziała Ruda.
- Tamtej nocy miałem najgorszy atak paniki jaki pamiętam - odparł Oli - Chyba do mnie dotarło, że nieważne gdzie będę, oni mogą mnie znaleźć wszędzie i wszystko powtórzyć.
- Ja płakałem razem z nim, bo już nie wiedziałem co mam robić - powiedział Szyszek - Leki nie działały, wezwałem pogotowie, szybkość bicia serca powinna mu rozwalić klatkę piersiową i dziwię się, że tego nie zrobiła, oddychał tak płytko i szybko, że zastanawiałem się czy w ogóle oddycha, cały się trząsł i błagał przez łzy, żeby to był koniec, bo on więcej nie da rady. Nie poznawał mnie, jak się zbliżałem było tylko gorzej, więc zostało mi tylko odsunąć się od niego i czekać na karetkę.

Usłyszałam pociąganie nosem i kiedy się odwróciłam, zobaczyłam że łzy opuszczają oczy Soni.
- Ty płaczesz? - spytał Oli - Sonia, no co Ty.
- Mogę Cię przytulić? - spytała Sonia.
- Jasne, ale przestań płakać - odparł z uśmiechem Oli, kierując się w stronę dziewczyny - No coś Ty, zawieje Cię i będziesz miała. Wodę trzeba oszczędzać.
- Strasznie mi przykro, że to Ciebie to spotkało - powiedziała Sonia, ściskając chłopaka.
- Wszystko jest ok, naprawdę. To było dawno, nic mi nie jest. Jakaś Ty wrażliwa. Nie cierpię jak ktoś przeze mnie płacze - powiedział Oli - Już wszystko dobrze?
- Tak, po prostu mnie to ruszyło - powiedziała Sonia, ocierając łzy i próbując zahamować nowe.
- Boziu, spokojnie - starał się uspokoić Sonię Oli - W porządku. Nic się nie dzieje.
- Jak Ty potrafisz być taki... no taki po tym wszystkim?
- Oj Sonia, to było lata temu.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia pięć.
- Uciekłeś jak miałeś osiemnaście. Niecałe. To jest siedem lat, to nie jest dużo - zaprzeczała Sonia.
- Od pięciu lat rodziców nie widziałem. Równie dobrze można uznać, że żyją na innej planecie.
- Ku*wa żeby zdechli - powiedziała Sonia, wracając na swoje miejsce, co Ruda przyjęła kilkoma klaśnięciami uznania.
- W końcu mówimy tym samym językiem - przyznała Ruda, w którą alkohol zaczynał już wchodzić troszeczkę zbyt mocno.
- W każdym razie - powiedział Oli, siadając - Stąd taki tatuaż. Się rozgadaliśmy. Damian wszystko gra? - spytał z niepokojem Oli, wpatrując się w chłopaka, który siedział w milczeniu, patrząc w jeden punkt. Ewidentnie coś przetrawiał.


~~~~ Historia Damiana ~~~~

- Nie - odpowiedział po chwili, prostując się - zdecydowanie nie, ale jestem wdzięczny, że nam o tym powiedziałeś. Wiem ile Cię to musiało kosztować... Was kosztować - poprawił się Damian, spoglądając na Szyszka - Poczekajcie chwilę - powiedział wstając i kierując się do sąsiedniego pokoju. Wzrok zgromadzonych podążył za nim, kiedy Damian otwarł szufladę i coś z niej wyciągnął, po czym powoli wrócił z zawartością w rękach. Doskonale wiedziałam, co znajdowało się w tamtej szufladzie. 
Damian spojrzał krótko na plik trzech zdjęć, które trzymał i podał je Oliwierowi.
- Co to jest? - spytał odruchowo Oli, przejmując zdjęcia.
- Odsłoniłeś karty, więc uważam, że fair będzie tylko wtedy, kiedy ja odsłonię swoje.
- A kim są Ci ludzie? - spytał Oli i pokazał zdjęcia Szyszkowi, spoglądającemu mu przez ramię.
- Moi rodzice... - zaczął wyliczać Damian - młodszy brat... - kontynuował - i chłopak.
- Chłopak? - zdziwił się Oli i pozostali z drużyny "B" również wyglądali na zaskoczonych.
- W życiu bym nie powiedział. Nie o Tobie - przyznał Oli.
- Wyglądam na hetero? - spytał Damian.
- Jakoś tak... no. No tak. Po prostu się nie spodziewałem, bez urazy. Muszę przyznać, że jak wtedy wstałeś w tej pizzerii, kiedy my podeszliśmy, to myślałem, że mi przyłożysz.
- Ja też - powiedział Szyszek - Byłem gotowy na bójkę. Wzięliśmy Was za obstawę Marcelki, więc...
- Damian się brzydzi przemocą - odparł Łukasz - Musielibyście mu przyłożyć pierwsi.
- No wyglądał groźnie. Takie moje pierwsze wrażenie - odparł Oli.
- Twoi rodzice, tak? - spytała Ruda, przejmując zdjęcia - I brat. Chłopak przystojniacha, ale do rodziców w ogóle nie jesteś podobny. Twój brat jest. Ale też bardziej do matki.
- Zostałem przez nich adoptowany jak miałem pięć lat - odparł bez ogródek Damian.
- Oł - powiedziała zbita z tropu Ruda - To wiele tłumaczy.
- Adoptowali mnie, bo powiedziano im, że nie mogą mieć własnych dzieci - kontynuował Damian - A potem mama zaszła w ciążę.
- Ale chyba nie... - zaczęła Agnieszka.
- Nie, nie oddali mnie, chociaż myślałem, że tak zrobią. Powiedzieli, że jestem rodziną i to, że będę miał brata mnie z tej funkcji nie zwalnia.
- Aww - westchnęła Agnieszka.
- Twoi też byli tacy radykalni jak się dowiedzieli, no wiesz? - spytał Oli.
- Że jestem gejem? Nie. Absolutnie nie. Akceptowali wszystko. Właściwie oni mnie cały czas zapewniali, że to nic złego. Ja uważałem to za koniec świata. Tak bardzo nie chciałem ich w niczym rozczarować, że jak to w sobie odkryłem, to zacząłem szukać rozwiązania w internecie. Miałem wtedy koło piętnastu lat, mój brat miał może z dziewięć - powiedział Damian - Wyszukałem, że coś takiego leczy się prądem i elektrowstrząsami.
- Wujek google to geniusz - przyznała Ruda.
- Zaufałem niewłaściwej osobie i powiedziałem jej o wszystkim, bo myślałem, że też czuła to samo. Wyśmiała mnie, stwierdziła, że jestem "po*ebany" i źle odczytuję sygnały. Wiedziałem, że wkrótce dowie się cała szkoła. Gimnazjum to nie jest najlepszy czas na wychodzenie z szafy, więc byłem przerażony. Pochorowałem się z nerwów. Nie byłem w stanie jeść, leżałem w łóżku i nikt nie wiedział co mi jest. Lekarz twierdził, że to nie grypa, a ja majaczyłem coś o prądzie i ryczałem w poduszkę. Brat siedział u mnie godzinami i próbował wyciągnąć ze mnie informacje. Pytał czy coś mnie boli, czy ktoś mi coś zrobił, bo jak tak, to on zbierze kumpli i temu komuś dołoży.
- Dziewięciolatek? - spytała Agnieszka.
- Tak, w praktyce pewnie powiedziałby tacie, ale liczą się chęci - odparł Damian - Tak długo mnie piłował, że przyznałem się, że powiedziałem komuś coś strasznego o sobie i ten ktoś tego nie zaakceptował. Odpowiedział "no i?".
- Słodziak - stwierdziła Agnieszka.
- Powiedziałem mu, że teraz będzie się ze mnie śmiać cała szkoła. Odpowiedź była taka sama. Spytał co to za straszna rzecz, o której powiedziałem. Chyba twierdził, że zabiłem człowieka, albo coś w tym stylu. Na pewno już planował jak zakopać go w ogródku. Odpowiedziałem, że nie mogę mu powiedzieć. Odparł, że przecież zawsze mówiliśmy sobie wszystko. Powiedziałem, że o tej rzeczy nie mogę mu powiedzieć, bo nie chcę, żeby mnie znienawidził i musiał się za mnie wstydzić. Wtedy się rozpłakał i powiedział, że jestem głupi jeśli myślę, że on by się mnie miał wstydzić i mnie nienawidzić. Dodał, że mam nigdy tak nie mówić, bo to nie jest prawdą i jeśli go kocham, to powinienem mu powiedzieć o tej strasznej rzeczy, to on mi pomoże. Powiedziałem mu, że myślę, że mogę być gejem. Spytał co to jest. Odparłem, że to jest wtedy jak chłopak nie zakochuje się w dziewczynkach, tylko w chłopcach. Odpowiedział "no i?". Podejrzewałem, że może nie rozumieć problemu, ponieważ nie miał pełnej idei. Kazałem mu zawołać rodziców i przygotowałem się na to, że jednak mnie oddadzą, albo wyślą na terapię wstrząsami.
- Twoi by tak zrobili - powiedziała Ruda do Oliwiera.
- Cicho, nie przerywaj - odpowiedział pogrążony w historii Oli.
- Powiedziałem im prawdę, oczywiście wybuchając płaczem. Powiedziałem, że mogę iść na tę terapię prądem, tylko żeby mnie nie oddawali.
- A oni? - spytała Agnieszka.
- A oni zaczęli się śmiać. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Myślałem, że śmieją się ze mnie. Z tego jaki beznadziejny jestem, ale oni się śmiali z mojego pomysłu terapii prądem. Przytulili mnie, zapewnili, że to normalne i niektórym trafia się to, a innym co innego i nie każdy musi lubić to samo. Usłyszałem, że tata ma nietolerancję laktozy, ale nie musi leczyć się prądem tylko dlatego, że wszyscy wokół niego piją mleko. Zacząłem to powoli akceptować. W liceum poznałem chłopaka. Rodzice go uwielbiali, mój brat też. 
- Kurczę, zazdroszczę Ci - odparł Oli - Masz ekstra rodziców. Takich nie ma zbyt wielu. Są świetni.
- Czas przeszły - powiedział Damian.
- Co?
- Byli świetni.
- Ale czemu "byli"?
- Nie żyją.
- Jezu, przepraszam, naprawdę - powiedział Oli - Przykro mi, nie chciałem poruszać.
- Nie, spokojnie. Nie ma ich już prawie dziesięć lat.
- To ile Ty masz lat? - spytała Agnieszka.
- Dwadzieścia siedem. Prawie dwadzieścia osiem.
- To straciłeś ich jak miałeś... - przeliczała w głowie Agnieszka - Osiemnaście lat?
- Tak - odparł Damian.
- To musiałeś sam zająć się bratem? - spytał Oli i zwiesiłam głowę. Wiedziałam jak brzmi dalsza część historii - Czy mieliście jakąś babcię, albo ciocię?
- Rodzice byli odcięci od reszty rodziny - odparł Damian - Nawet jeśli mieliśmy kogoś, to ja o nikim takim nie wiedziałem.
- Musiało być Wam z bratem bardzo ciężko - powiedział Szyszek.
- Mój brat umarł - powiedział Damian - Wszyscy z tych zdjęć nie żyją i umarli w jednym czasie - dodał.
- Czekaj, Twój chłopak też? - spytała Agnieszka.
- Też.
- Nie jestem w stanie sobie wyobrazić co bym zrobił - powiedział Oli.
- Cóż, ja musiałem sobie dość szybko wyobrazić.
- Ale co się stało? - spytała Agnieszka.
- Wypadek - odparł Damian - Jeśli można tak to nazwać. Jechaliśmy uczcić matury, które nam dobrze poszły i wjechał w nas dostawczak z kierowcą zalanym w trupa.
- Ty też byłeś w tym aucie? - spytała Ruda - Skoro oni wszyscy zginęli, to jakim cudem Ty przeżyłeś?
- Próbuję sobie odpowiedzieć na to pytanie już prawie dziesięć lat. Wiem tylko tyle, że reanimowano mnie dwa razy, zaraz po wyciągnięciu z wraku. Bardzo chciałem odejść z nimi, ale mi nie pozwalano.
- Stąd masz bliznę - powiedziała Ruda.
- Nie tylko jedną. Byłem w takim stanie, że praktycznie nie dawano mi szans. Złamania, krwotoki, niewydolność krążeniowa - wyliczał Damian - Odnajdywano we mnie mniejsze części wraku. Moje serce gasło tyle razy, że coraz trudniej było je pobudzać do pracy. Chciało się poddać i ja też, kiedy mnie poskładali i wybudzili.
Nastała chwila ciszy, lecz kiedy nikt jej nie przerwał, Damian kontynuował:
- Nie chciałem żyć. Nie sam. To nie było dla mnie realne, żeby przeżyła tylko jedna osoba i tą osobą miałem być ja. Każdy by się nadawał na to miejsce lepiej. Odłączałem się od aparatury, więc lekarze musieli wiązać mi ręce, żebym tego nie robił. Wysyłano do mnie psychologa, ale ja próbowałem tylko wszystkich przekonać, że powinienem być teraz z rodziną i nie powinno się nas rozdzielać. Kiedy mój stan się ustabilizował, wysłano mnie do zamkniętego ośrodka na leczenie psychiatryczne. Nie protestowałem, bo i tak nie miałem dokąd wracać. Nie miałem już nikogo. Próbowałem samobójstwa w tamtym miejscu dwa razy i za drugim razem prawie mi się udało. Pierwszy plan był nieprzemyślany i lekarze zauważyli kiedy zniknęły im żyletki, ale za drugim razem, kiedy wzmożono przy mnie czujność, robiłem wszystko, żeby udowodnić pracownikom, że staram się wyjść na prostą. Dawałem im poczucie świadomości, że łykam leki, biorę udział w zajęciach, rozmawiam z psychologiem i planuję co będę robił kiedy stąd wyjdę. Tak naprawdę ukrywałem leki pod językiem, kiedy nikt nie patrzył wypluwałem je i magazynowałem w środku metalowej rury od krzesełka. Mówiłem psychologom to, co chcieli usłyszeć i byłem w tym dobry. Przekonałem lekarzy, że potrzebuję leków nasennych, ponieważ śnił mi się wypadek. To było prawdą, ale wcale nie łykałem tabletek. Je też zbierałem. Doszedłem do wniosku, że im więcej leków wezmę na raz, tym większe szanse, że mnie nie odratują. Bałem się jednak, że mogę je zwrócić przy przedawkowaniu, więc wymyśliłem sobie ostre zatrucie pokarmowe. Kilka razy zwróciłem obiad w łazience i dostałem bardzo fajne środki przeciwwymiotne, których jednak też nie łykałem. Plan był taki, żeby wziąć leki przeciwwymiotne, odczekać chwilę, wziąć całą resztę, położyć się spać i już się nie obudzić. Czasochłonne, ale proste. 
- Ty psycholu - rzuciła do Damiana Ruda.
- Ruda, ku*wa, hamuj się - odwarknął Szyszek.
- Nie twierdzę, że to było normalne - powiedział Damian - Tylko, że plan był dobrze skonstruowany, a jednocześnie prosty. Pewnej nocy wziąłem więc cały magazynek i położyłem się do łóżka. To było ponad stukrotne przekroczenie dawki dziennej i miałem nadzieję, że wystarczy. Wystarczyłoby, tylko akurat tej nocy trafiła się niezwykle skrupulatna pielęgniarka na nocnym obchodzie, która zauważyła mój mocno spłycony oddech i wezwała lekarza. Doprowadziłem do niewydolności wielu narządów i zatrzymania akcji serca na prawie cztery minuty, ale nic poza tym. Kiedy się obudziłem i zrozumiałem, że znowu dałem ciała, poddałem się. Stałem się bierny. Nie próbowałem już niczego. Jeśli kazano mi stać - stałem, jeśli kazano mi jeść - jadłem, ale nic więcej. Nie posiadałem żadnej własnej inicjatywy. Przestałem się odzywać, bo też nie miałem już nic do powiedzenia. Psychologowie przychodzili, mówili i odchodzili, a ja sobie wegetowałem. Nie mogłem nawet podpisać DNAR. Takiej deklaracji, żeby w przypadku zatrzymania akcji serca mnie nie reanimować. Byłem już wtedy pełnoletni, ale pacjentom psychiatryków nie dawano takich papierków, zwłaszcza tym z myślami samobójczymi. Po ostatniej akcji bano się dawać mi nawet kredki. Nie miałem im tego za złe i też nie były mi do niczego potrzebne. Przestałem czuć cokolwiek. Nie chciało mi się płakać, nie byłem zły, ani głodny i było mi zupełnie wszystko jedno. Chciałem poczuć cokolwiek, ale nie potrafiłem. Jedzenie nie miało smaku, nic nie wywoływało już we mnie emocji. Potrafiłem odczuwać jedynie najprostszy fizyczny przekaz - ból. Jako, że było to jedyne dla mnie urozmaicenie, zacząłem wynajdywać sobie różne ostre przedmioty, żeby się nimi bawić.
- Ciąłeś się? - spytała Agnieszka - Damian...
- Tak - odparł Damian - ale nie tylko. Wiele przedmiotów też połykałem. Podejrzewam, że miałem więcej płukań żołądka niż jakikolwiek inny pacjent tego przybytku. Na początku ciąłem tylko uda, żeby nie wzbudzać podejrzeń lekarzy przy zakładaniu kroplówek. Ręce były zbyt odsłonięte. Mieliśmy jednak częste sprawdzenia całego ciała, więc to nic mi nie dawało. Lekarze dość szybko odkryli, że znajduję ostre przedmioty. Skoro nie było czego ukrywać, zdecydowałem, że równie dobrze mogę przejść do rąk. Było bliżej, szybciej i trochę bardziej boleśnie. Mój pokój został ograniczony właściwie tylko do materaca, a na noc wkładano mnie w kombinezon, żebym nie musiał mieć nad sobą całodobowego strażnika. Byłem dobry w swojej robocie. Potrafiłem się pociąć papierem, kawałkiem drzazgi wydłubanej z łóżka, paznokciem. Wiedziałem, że nigdy mnie stamtąd nie wypuszczą. Nie z taką kartoteką. Nie miałem zamiaru się starać. Nie miałem zamiaru robić niczego.
- Jezu... - szepnął Szyszek - Ty tak na poważnie? Nie, że Ci nie wierzę, tylko... to strasznie dużo dla jednego człowieka.
Damian spojrzał na Szyszka i podwinął rękawy koszuli. Na obu przedramionach znajdowały się ślady, których nie można było pomylić z niczym innym.
- Nie wiem czyja przeszłość jest bardziej powalona - powiedziała Ruda do Oliwiera - Twoja, czy jego.  
- Pewnego dnia przyprowadzono do mnie nowego psychologa - mówił dalej Damian - Mężczyzna koło czterdziestki, w okularach, wyglądał jak większość lekarzy na obiekcie. Usiadł przy mnie i kiedy nie obdarowałem go nawet przelotnym spojrzeniem, spytał "Dlaczego to dziecko siedzi w kaftanie?" pielęgniarka odpowiedziała, że się tnę i jestem u nich w tabeli na czerwonym polu ryzyka samobójczego, na co lekarz odparł, że nie można wskrzesić w człowieku działania i wyboru, jeśli możliwość działania i wyboru się mu odbiera. Pielęgniarka spytała czy ma zamiar mnie pilnować, bo ona nie weźmie odpowiedzialności jeśli coś mi się stanie. Lekarz odparł, że ma mu pozwolić mnie leczyć i ściągnąć to ze mnie. Tak też zrobiła. Lekarz powiedział, że zdaje sobie sprawę z tego, co czuję. Miałem ochotę odpowiedzieć "Nie wydaje mi się", ale nie zależało mi na tym, więc przemilczałem. "Szukasz bodźców i to dobrze" - powiedział mi - "Gorzej by było, gdybyś ich już nie szukał". Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale nawet nie starałem się zrozumieć. Przyzwyczaiłem się, że przychodził i czasem tylko mi się przyglądał, a czasem prowadził monolog, lub nawet próbował mnie sprowokować do mówienia. Nie uważał ograniczania mi swobody ruchu za dobry pomysł, a ja z jakiegoś powodu nie próbowałem udowodnić mu błędu. Stał się tłem. Przychodził, szumiał i odchodził, ale lepsze było takie szumienie niż zupełna cisza. Z czasem zacząłem przysłuchiwać się tym szumom, bo nuda była zbyt wszechobecna. Lekarz opowiadał o swojej rodzinie, o psie, o tym, że był u dentysty i wyrywali mu ósemkę, o testach na kwiatach, o tym jaka jest pogoda, co jadł. Mówił o wszystkim i o niczym. Czasami odpływałem, kiedy o czymś opowiadał i zastanawiałem się jak długo już tu siedzę, który mamy dzień. Nie było mi to potrzebne do wiadomości, ale to były pytania, które rodziły się w mojej głowie. Nie zadawałem ich jednak na głos. Nie obchodziły mnie aż tak bardzo. Psycholog zaczął zauważać, kiedy robiłem sobie wycieczki po własnej głowie i wtedy przestawał mówić, wracając do monologu po chwili. To trwało jakiś czas, ale nie wiem jak dokładnie długo, ponieważ pojęcie czasu wtedy dla mnie nie istniało. Psycholog przyszedł pewnego dnia i kiedy zaczął opowiadać o jakiejś nowej marynacie, którą testował, rozryczałem się. Pierwszy raz od bardzo dawna byłem w stanie płakać i nie miałem zamiaru przestać. Uderzyło mnie na raz tyle emocji, o których myślałem, że we mnie dawno umarły, że nie nadążałem z ich przetwarzaniem. Lekarz wtedy odsapnął z ulgą i powiedział "Wiedziałem, że tam jesteś. Strasznie głęboko siedziałeś". Jakby wiedział, że jakieś przypadkowe słowo odpali w końcu lont. Nagle zacząłem za wszystkimi tęsknić, byłem wściekły na sprawcę wypadku, zdezorientowany własnym położeniem i szczęśliwy, że cokolwiek mnie to wszystko obchodzi. Chyba się odblokowałem. Odpowiadać na pytania zacząłem dużo później, rozmawiać jeszcze później, a sensownie myśleć dopiero jak dobrali mi inne leki. Nigdy się dobrze nie trzymałem na lekach. Dalszy progres nie był już taki spektakularny i zostałem przejęty przez bardziej tradycjonalnych psychologów. Żadnych rozmów o kolorach winogron, tylko "Jak oceniasz swoje samopoczucie?", "Wiesz, który jest dzień tygodnia?", "Masz jakieś plany na dzisiaj?". Wmawiano mi, że czas leczy rany, podczas kiedy ja nauczyłem się, że po prostu naklejamy na nie plasterki i staramy się o nich nie myśleć, a czasem wmówić sobie, że ich tam nie ma. Niektórym to wychodzi lepiej, innym gorzej, ale te rany wciąż tam są. Tak samo bolące i krwawiące, a plasterek lubi odklejać się w najmniej odpowiednim momencie. Proces leczenia był długi i mozolny, ale w końcu uznano, ze jestem stabilny i wypuszczono mnie do domu. Nie miałem już jednak domu. Nie w tym znaczeniu co dawniej. Musiałem zacząć wszystko od początku, zmienić preferowany zawód i ogarnąć całą resztę. Potem odstawiono mi leki, na których czułem się jak za mgłą, zmniejszono wizyty u terapeuty do niezbędnego minimum, przygarnąłem kota, potem drugiego i teraz jesteśmy tutaj - zakończył Damian.
- Tak mi przykro Damian - zaczął Oli - Ja nie miałem pojęcia.
- To było lata temu - odparł Damian.
- Ile tam siedziałeś? - spytała Agnieszka. 
- W tym ośrodku? Rok, ale miałem wrażenie jakbym tam spędził z pięć lat.
- I to, co się działo tam, jeszcze potem do Ciebie wracało w jakiś sposób?
- Nie. W takim natężeniu nigdy, chociaż Oli prawdopodobnie wie, że tak naprawdę to nigdy nie jest zupełnie skończona walka.
- Ta... - odparł Oli - Chyba masz rację.
- Mówiłeś, że mieszkasz tu sam? - spytał Szyszek, oddając zdjęcia prawowitemu właścicielowi.
- Tak.
- Z wyboru, czy po prostu nikogo odpowiedniego jeszcze nie znalazłeś? Jeśli to nie tajemnica.
- Z wyboru - odparł Damian - Nie potrafiłbym pokochać w ten sam sposób kolejnej osoby, skoro nie przestałem kochać poprzedniej i to by nie było sprawiedliwe wobec tej nowej osoby. Poza tym jak się czegoś nie ma, to strata tego nie może Cię zaboleć.
- Dość... ciężka filozofia - odparła Agnieszka.
- Sprawdza mi się.
- Czekaj, ale ja widziałem jak Ty prowadzisz - powiedział Oli - Długo Ci zajęło, żeby po wypadku się przełamać do samochodu? Może dla mnie też jest szansa.
- Sęk w tym, że nie musiałem się przełamywać. Z jakiegoś powodu trauma do samochodu nigdy u mnie nie powstała, chociaż powinna.
- A co z alkoholem?
- Taka sama sytuacja. Piję, ale nigdy tak, żeby się upić. Bo temat wsiadania potem do samochodu jest chyba oczywisty?
- Nie no, jasne.
- Oli, to że pewne rzeczy prześladują Cię teraz, nie znaczy że tak będzie już zawsze. Czasem trzeba więcej czasu - powiedział Damian, odnosząc zdjęcia do szuflady.


~~~~ Nasz nikczemny plan ~~~~

- To już mogę się domyślać w jaki sposób Marcelinka się do Ciebie przyczepiła - powiedziała Ruda.
- Strzelaj - odparł Damian.
- Do orientacji. Taki klasyk.
- To by było zbyt prostolinijne. Zostało wymyślone hasło z pedofilem i już nic nowego w sumie nie powstaje. Odgrzewany kotlet.
- Że siedziałeś w ośrodku dla oszołomów.
- Z tym nie ma za bardzo co zrobić. Po pierwsze, to było dziesięć lat temu, a po drugie z tym nie da się eksperymentować, to martwa strefa. No bo byłem tam i co dalej? Co można wymyślić w takiej placówce?
- No to, że spowodowałeś wypadek i to Ty jesteś winny, że umarli - strzelała dalej Ruda.
- Bardzo blisko, ale nie do końca - odparł Damian - Bóg mnie pokarał za to, że zostałem pedałem i dlatego ten wypadek.
- Bóg Cię pokarał? - spytała Ruda, krzywiąc się - To takie strasznie oklepane wytłumaczenie na wszystko. Nic ciekawego.
- Oklepane to jest to, że jak jestem adoptowany, to to nie była moja rodzina, bo przecież rodziną jest tylko krew z krwi, więc w sumie to byli dla mnie obcy ludzie, więc czym się przejmować?
- To takie bardzo w jej stylu. Niskich lotów.
- Niskich lotów to jest stwierdzenie, że nie mam nikogo, bo pewnie straciłem męskość w wypadku.
- Nie no bez kitu - zaśmiała się szczerym śmiechem Ruda - Poważnie?
- Obawiam się, że tak.
- A straciłeś?
- To podryw? Bo jak tak, to możesz się wypchać - odparł Damian z uśmiechem, co Ruda odwzajemniła gestem środkowego palca.
- Damian, wybacz, że o to spytam, jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj - Zaczął Oli - Ale nie próbowałeś nigdy znaleźć biologicznej rodziny?
- Nie - powiedział Damian.
- Nie interesuje Cię chociaż troszkę kim są Ci ludzie? Może masz rodzeństwo. Może moglibyście się dogadać.
- Nie wydaje mi się. Moja data urodzenia nie była do końca jasna, więc wpisali to, co im się wydawało. Prawdopodobnie ktoś się pozbył problemu tak szybko, jak to tylko było możliwe i po robocie. Biologiczną matką mogła być jakaś narkomanka, młoda laska, która wpadła, ofiara gwałtu, obstawiałbym takie przypadki.
- Rozumiem.
- Oprócz tego flirtuję sobie z Krysią - dodał Damian - Sąsiedzi w hotelu się skarżyli na nasze zabawy, ale cóż zrobić i dealujemy sobie narkotykami, które chowamy w tym oto psie - dodał Damian, wskazując na śpiącą Morfinę.
- W tym psie są dragi? - spytała Ruda - To dlatego tęczowi tak go obłapiali.
- A tęczowi to nie obłapiają wszystkiego co się rusza? Nie taka jest ideologia? - spytał Szyszek.
- No taki Damian to niby taki queer, ale po narkotykach się okazuje, że laski też mu nie wadzą - powiedziała Karolina - Krysia sama w ciążę nie zaszła.
- Miło mi - powiedziałam, kiedy uwaga wszystkich zwróciła się na mnie - Zawodowo zajmuję się zachodzeniem w ciążę. Byłam już z dwoma księżmi i z człowiekiem nieznanym, to zdecydowałam, że czas na zmiany. Dzieci te znikają w obłokach chmur i są zabierane przez skrzydlate aniołki bezpośrednio do krainy Wedla. W laboratorium kręcę metę i pakuję ją oto do tej tu śpiącej torebeczki. Pierwsza dostawa gratis. O czymś zapomniałam? - spytałam.
- Nóż! - krzyknął Łukasz.
- Ach, no tak. Hobbistycznie jestem też nożownikiem na weselach, ale biorę też chrzciny i święto dziękczynienia. Specjalizuję się również w wandalizmie. Ojciec uciekł w siną dal, ponieważ najwidoczniej nie jesteśmy z siostrą nic warte, a epileptycy powinni być poddawani utylizacji, ze względu na obniżanie statusu społecznego - powiedziałam.
- Bogata biografia, musi Cię lubić - powiedziała Ruda.
- To dla mnie zaszczyt.
- No ja jestem dzi*ką - odparła Ruda. W końcu jak rude to musi być obowiązkowo.
- Jakie masz imię branżowe? Samantha? - spytał Damian.
- Dla Ciebie słońce, Pani Samantha - odparła Ruda - Oprócz tego kradnę co popadnie.
- Kleptomanka?
- Nie, tylko Romka. Ty posprawdzaj czy Ci nic nie zginęło lepiej - powiedziała Ruda do Damiana.
- A gdzie kot? - spytał Damian - Oddawaj kota.
- Wiesz gdzie go możesz poszukać?
- A nie pobierasz za to prowizji?
- Ja jestem taki tester wierności - powiedziała Agnieszka - Tylko, że za darmo.
- Nasz dzieciak to szpieg - powiedziała Karolina - najlepszy.
- Ja mam magiczne kamienie, które zasysają ciążę i lubię się obnażać przed starszymi panami - odparła z dumą Baśka.
- Niezłe party sobie utworzyła - przyznała Agnieszka - Skąd ją właściwie znacie?
- Ona kiedyś przyszła z Violą - powiedziała Sonia, a Violę to niechcący sprowadziłam ja, bo kiedyś była inna. Na początku obie były cichutkie takie, a potem jak się rozkręciło, to się do teraz nie może zatrzymać.
- U nas się pojawiła z Izą - powiedziała Agnieszka - Ona już była, ja byłam, kilka innych osób, wtedy się podawała za znawcę tańca.
- Tańca? - zdziwiłam się - U nas była florystką, potem chciała być projektantką zdaje się.
- U nas ponoć tańczyła, potem zajmowała się "psychologią ludzką". Amatorsko. Strasznie się przykleiła do Oliego i Szyszka.
- Ją wszelkie nietypowe zjawiska przyciągają jak magnes - powiedziała Ruda - U was się pewnie bardzo polubiła księciem kaftana.
- Bez wzajemności - odparł Damian.
- Może dolejesz damie wysokoprocentowej herbatki, bo jej się skończyła? - spytała Ruda, ukazując pustą szklankę.
- Może dama rodem z Moulin Rouge wolałaby coś bardziej Rouge? - spytał Damian z uśmiechem.
- Myślę, że to Twój kolor, złociutki. Ładnie się odbija na bieli.
- Merida waleczna nie pija wina?
- Wynieść Ci dyskretnie ten fotel do lombardu?
- Wynieść Cię dyskretnie z tym fotelem do lombardu?
- Te, flirciarze - odezwała się Baśka - Znajdźcie sobie pokój, ale najpierw niech ktoś się kopsnie po winko.
- Czyli mamy przypadek - powiedział Damian, zbierając szklankę, oraz kieliszek i idąc z nimi do kuchni - W którym Marcelina migruje z grupy do grupy, bardzo szybko z nich wypada, bo nie potrafi długo udawać sympatycznej, ale postanawia dalej pasożytować na żywicielach. Bawi ją obserwowanie czyiś emocji. Dlatego zawsze jest tam, gdzie kroi się drama, albo sama je produkuje. Dlatego też prawdopodobnie zostałem zaproszony na to wesele. Te emocje, którymi się żywi są różne, ale głównie negatywne. Jeśli jej się kończą i nic się przez jakiś czas nie dzieje, znowu się pojawia - powiedział Damian, wręczając Baśce i Rudej napełnione szkło - U nas też coś marudziła o psychologii. Krysia, Ty kamuflujesz takie rzeczy.
- Mówiła kiedyś, że ludzie ją fascynują, lubi poznawać nowe osoby i że studiuje psychologię. Z tym, że studiowała ją dwa tygodnie, bo "wykłady były nudne".
- Tak więc - podjął ponownie Damian - Pytania są następujące: 
  1. Czy są jeszcze jakieś grupy, o których istnieniu nie mamy pojęcia i jeśli tak, to czy można do nich dotrzeć.
  2. Dlaczego Marcelina pozwoliła na połączenie się dwóch grup.
  3. O co chodzi z postanowieniem poprawy i awansem na Matkę Teresę.
- Żeby potwierdzić, albo zaprzeczyć pytaniu pierwszemu musielibyśmy wejść w jej wianek najbliższych znajomych - odparła Ruda.
- Czekaj, czekaj, bo chyba właśnie przypadkiem powiedziałaś coś mądrego - powiedział Damian - To by od razu mogło odpowiedzieć na pytanie trzecie. Trzeba się tam dostać. 
- A podzielisz się swoim geniuszem jak chcesz to zrobić? Mamy wskoczyć w sutanny i przyjść do niej po kolędzie?
- Nasza wtyka jest nieaktywna - odparł Damian - Mysz nie może nic zrobić, ponieważ Marcelina o niczym jej póki co nie mówi. Możliwe, że odsunie się nawet na chwilę od Violi, Eweliny i reszty, żeby powęszyć w samotności i nie spłoszyć obiadu.
- Za długo siedziałeś w tym psychiatryku - odparła Ruda.
- Nie, ale Damian ma rację - odparła Agnieszka - Ona jest teraz na głodzie. Być może podwójnym, ze względu na dzieciaka. Dlatego próbuje eksperymentować i być może dlatego postanowiła wpuścić do jednego akwarium wiele różnych rybek i zobaczyć co się będzie działo. W końcu niczym nie ryzykuje. Zasiała w nas plon zwątpienia i ciekawości i teraz będzie obserwować. Jak narkoman potrzebuje działki, to robi się bardzo nieostrożny i staje się łatwym celem dla policji.
- Teraz - powiedział Damian - trzeba skupić się na przynęcie. Na kimś, kto zupełnie przypadkiem mógłby zaglądać przez jej ramię, ale tak, żeby to ona myślała, że to ona zagląda. Najlepiej żeby myślała, że to wszystko było jej pomysłem. W tym momencie bardzo na rękę jest nam łączenie grup. Zdążyła nas trochę poznać. Wie kto z kim mniej więcej mógłby się dogadać i będzie obserwować te osoby, a takie przeprosiny to do tego idealna okazja, bo może się pojawiać, by "udowadniać" swoją poprawę, dobroć i świętość. Z "poprzednią" Marceliną nikt by się nie chciał widywać i nie mogłaby obserwować. Jednocześnie nie odpuści poprzednich grubych ryb, więc i tak będzie stale żywiona, tylko robi sobie drugiego dostawcę, żeby w przypadku odcięcia nie umrzeć na zespół odstawienia.
- O czym Wy do cho*ery mówicie? - spytał Łukasz.
- Kto jest w naszej grupie najbardziej narażony na jej plotki?
- Ty i Krysia obecnie.
- A w grupie drugiej?
- Oli i Szyszek, czasem Ruda - odparła Agnieszka.
- To są stali dostawcy. To wokół nich należy wypuszczać pszczoły, żeby zebrać miód, nadążasz? - spytał Damian.
- Tak. Chyba.
- Jeśli nic się nie dzieje i nie ma miodku, wypuszcza się pszczółki. Na przykład wysyła się do takiego kogoś zaproszenie na wesele, żeby przyszedł i dostarczył tego miodku, bo brzuszek głodny i burczy, tak? 
- No.
- Nawet jeśli ten ktoś nic nie robi, zawsze można dopisać do niego historię, bo do takich osób bardzo prosto dopisuje się historie na zasadzie stereotypów. Jeśli gej, to pedofil. Jeśli cyganka, to kradnie, tak? Kto w to nie uwierzy. Znaczy, pomijając ludzi myślących, ale bierzemy pod uwagę grupę Marceliny. To są gotowe sensacje. Plus kilka troszkę bardziej szalonych, żeby było ciekawiej. To się zawsze napędza. Stali dostawcy.
- No, ok.
- Teraz co w przypadku, jeśli stali dostawcy przestaną robić miód, bo przestaną na nich działać pszczółki? Szuka się innych, mniejszych pasiek. Jeśli aktualnie nie ma nowych pasiek, robi się własne, łącząc te, które już się ma, w nową, większą wersję.
- No ma to nawet sens - odparł Łukasz.
- Teraz my, jako pasieki jesteśmy bierni. Możemy wchodzić ze sobą w interakcje i być obserwowani czy przypadkiem nie wyprodukujemy trochę miodu. Co jednak jeśli wywiesilibyśmy przynętę w postaci nowego, nieznanego miodu, żeby to królowa pszczół przyszła do nas? Nie przyjdzie do byle czego, ale i tak będzie doglądać pasiek, więc jeśli zobaczy przypadkiem jakiś nowy rodzaj miodu, będzie chciała wiedzieć o nim wszystko. Jeśli będzie chciała wiedzieć wszystko, będzie musiała podejść bardzo blisko. Jeśli podejdzie bardzo blisko, jest szansa na jej nieostrożność i nasze rozejrzenie się.
- Dobra, a tym nowym miodem to kto miałby być? - spytałam - Nie mamy nowych osób, których ona nie zna, a łączenie miodu może nie dać takiego efektu.
- Łączenie zwykłego miodu nie - odparł Damian - ale łączenie stałych dostawców?
- Co, na przykład Krysia i Ruda? - spytała Karolina.
- To by było bardzo dobre, ale niestety się nie uda. To musi być ktoś, kto nie ma za złe królowej pszczół, żeby się troszeczkę przyjrzała pasiecie i do niej zbliżyła. Krysia i Ruda zareagowały wrogo na propozycję pokoju. To będzie zbyt podejrzane, jeśli teraz stwierdzą, że spotkania z Marceliną są ok, bo można obserwować jak się zmienia w papieża.
- No tak.
- Szyszek. Widzę, że podnosisz, to co ja upuszczam - powiedział Damian z uśmiechem.
- Chyba tak. Tylko to musi być zagrane bardzo delikatnie. My jesteśmy razem już siedem lat, to nie będzie takie łatwe do uwierzenia - odparł Szyszek.
- O czym Wy mówicie? - spytał Oli.
- Mamy tutaj cztery osoby, które w mniejszy lub większy sposób przyjęły propozycję pokoju. Jest Karolina i Łukasz, którzy stwierdzili, że "uwierzą jak zobaczą". Tu jest troszkę niedowierzania i dystansu i na tę kartę jest za wcześnie, trzeba jej użyć później, jak zobaczycie efekty i powiecie "wow, dziewczyna się stara". Ja zagrałem bezpiecznie i dałem jej czyste konto, ale bez zbędnych poufałości. Gdybym poszedł na całość i stwierdził "nie no spoko Marcelka, bądźmy przyjaciółmi i najlepszymi kumpelami", w życiu by w to nie uwierzyła. Także jestem na pograniczu tego, co ona może kupić, a co jeszcze nie zalatuje fałszem. Teraz nasza złota rybka, która poszła na całość i udzieliła pełnego przebaczenia z błogosławieństwem, ale Marcelina to kupiła, bo to pasuje do charakteru tej rybki. Ktoś, kto jest bardzo ufny i wierzy w ludzkie dobro.
- Co, ja? - zdziwił się Oli - wybaczcie, ale nie nadążam za Wami. Jakieś rybki, pszczółki, miodek, karty, pasieki, co?
- Jesteś najbardziej niewinny Oli - powiedział Damian - I nawet nie musisz udawać, Ty tak masz naturalnie, więc tym bardziej w to uwierzy. Musisz być przynętą jako stały dostawca miodu i jako nowa, powiększona pasieka deluxe w jednym. To wokół ciebie musi się stać zamieszanie.
- Ej, ej, wow - odparł Oli - Ja się nie nadaję na takie konspiracje.
- I właśnie dlatego Ci uwierzy, bo się do tego nie nadajesz. Jesteś za szczery i otwarty, więc ona Cię zje bez chlebka i odleci, a tu chodzi o to, by ją przy sobie na chwilę zatrzymać i trochę pokręcić.
- Nie potrafię kręcić - powiedział Oli.
- Wiem - oświadczył Damian - I dlatego dostaniesz pomocnika. Każdy Święty Mikołaj ma elfa, więc Ty też dostaniesz kogoś, kto też jest stałym dostawcą miodu i powiększoną pasieką. Taka fuzja pasiek. Ten ktoś weźmie całe owijanie na siebie, ale musi być z Tobą powiązany, żeby nie spłoszyć królowej pszczół, która przyleci do Ciebie. Dlatego mimo iż Szyszek też jest stałym dostawcą, nie nadaje się do tej roli z dwóch powodów. Po pierwsze nie jesteście nowym miodem. To jest miód z siedmioletnim stażem produkcji. Bez fuzji pasiek. Po drugie, był wrogo nastawiony i jasno odrzucił propozycję pokoju. Zostaje tylko jedna opcja.
- Dobra, czekaj, co? - spytał Oli, którego wszelkie knowania stanowczo przerastały.
- Damian proponuje siebie - powiedział Szyszek - To jest jedyna możliwa kombinacja, która może zadziałać.
- Ale w czym proponuje? Do całych tych knowań ze mną?
- Tak.
- Oli - odparł Damian - Razem spełniamy wszystkie warianty. Przynęta idealna. Spójrz. Jest dwóch, różnych, stałych dostawców? Jest. Jest fuzja pasiek? Jest. Jest obopólna akceptacja obietnicy poprawy? Jest. U Ciebie jest ona silniejsza, więc grasz pierwsze skrzypce. Ja zagrałem tylko tym co miałem, bo na całość jak Ty pójść nie mogłem, niemniej jest ta akceptacja, tak?
- No tak, wszystko się zgadza.
- Ty mataczyć nie potrafisz.
- No nie.
- Ja owszem. Jesteś potrzebny grupie, a ja jestem potrzebny Tobie, bo sam sobie z nią nie poradzisz.
- Dlaczego jestem potrzebny grupie? Co to w ogóle za plan?
- Inwigilacja inwigilatorki. Zamiana ról. Pinokio jako ten, który pociąga za sznurki. Detronizacja królowej pszczół i wysłanie fałszywego miodu. Bunt pasiek. Rozumiesz?
- Tak jakby.
- Cel jest taki, żeby odciąć ją od nowych bodźców, które sama sobie stworzyła i ukręcić głowę plotkarskim zapędom, albo chociaż wywołać u niej chwilowy szok, będący wynikiem zrozumienia, że została oszukana we własnej grze.
- Rozumiem.
- Stawka jest wysoka. Jeśli to się uda, wszyscy zyskamy spokój i nigdy więcej tej kobiety nie zobaczymy... albo przynajmniej przez kilka miesięcy. Warto spróbować, racja?
- No dobrze, popieram ogólny zarys.
- Rozumiem, że wchodzisz w plan bycia żywą przynętą i dzielenia ze mną tego haczyka?
- Wstępnie tak, tylko powiedz mi co w to wchodzi.
- To będzie wymagało finezji i zaufania. Ona się nie może zorientować, że tylko gramy. Musi myśleć, że to jest naprawdę. Szyszek też będzie miał w tym swoją rolę. Każdy będzie miał, tylko bardziej poboczną. Uwierz mi, nie pchałbym się na główny plan, gdybym nie musiał, ale my najlepiej do tych ról pasujemy, a to musi być odstawione perfekcyjnie.
- No dobra?
- Ufasz mi Oli?
- No jak tak to mówisz, to zaczynam mieć wątpliwości.
- Tak, albo nie. Nie ma nic pomiędzy. Szyszek? Ufasz mi na tyle, żeby to się mogło udać?
- Tak - odparł Szyszek - Jemu też ufam, więc się nie obawiam. Chcę tylko, żebyś wiedział, że jakby co, to skręcę Ci kark.
- Liczyłem na taką odpowiedź. Oli? To jak, ufasz mi?
Oli wyglądał, jakby został wrzucony w środek rozmowy biznesowej w obcym sobie języku i bardzo próbował się odnaleźć w konwersacji. Wiedziałam już o co chodzi Damianowi i nie mogłam powstrzymać śmiechu. To miało prawo się udać, albo wszyscy straciliśmy zmysły. Może gdzieś ulatniał się gaz? Może to uchodziło z psa?
Reszta ekipy też zaczynała powoli łączyć wątki i dostawać nagłego olśnienia. Rozjarzony wzrok Rudej i jej ręce, zakrywające uśmiech na ustach, uświadamiały mnie tylko, że ona też wie.
- Oli? Od tej odpowiedzi wiele zależy. Bez zaufania się nie uda - powiedział Damian.
- Ale zdefiniuj mi zaufanie o którym mówisz - powiedział Oli.
- Czy wierzysz w to, że nic Ci z mojej strony nie grozi, nie poczyniłbym żadnych dwuznacznych kroków w Twoim kierunku i broniłbym Cię przed pazurami tej harpii zwanej dalej Marceliną jak młodszego brata, którym dla mnie jesteś? - spytał Damian i Szyszek wybuchł śmiechem, którego nie zdołał w sobie utrzymać.
- Wybacz - powiedział, widząc teatralną powagę Damiana.
- No tak - odpowiedział Oli - Jak o to chodzi, to Ci ufam. Jakoś nie potrafię sobie Ciebie wyobrazić w roli krzywdzącego.
- Świetnie - odparł Damian - Ale ze względu na Wasz staż, trzeba to będzie rozegrać bardzo, bardzo powoli i ostrożnie. Nawet ona ma jakieś przebłyski spostrzegawczości.
- Jasna sprawa - odparł Szyszek - Rozumiem, że wchodzi moja chorobliwa zazdrość.
- Dopiero po czasie - odparł Damian - Nie od razu. W końcu sobie ufacie, tak? Ty jemu niemal bezgranicznie, więc przez długi czas nawet nie będziesz niczego podejrzewać, no bo skąd.
- A ktoś mnie łaskawie wtajemniczy w plan, na który się zgodziłem, którego jestem głównym graczem, a który mi umyka? - spytał z uśmiechem Oli.
- Jeszcze nie wiesz? - spytał Damian - Co jest główną specjalnością Marceliny i co ją tak strasznie jara?
Oli pokręcił niepewnie głową.
- To potrwa znacznie dłużej z tą jego niewinnością - powiedział Damian do Szyszka - Nieuleczalny przypadek. Ktoś podpowie? - spytał Damian, rozglądając się.
- Zdrady! - krzyknęła Ruda z fotela.
- Dziękuję pani o płomiennych włosach na widowni. Tak. Zdrady - odparł Damian.
- No i co ze zdradami?
- Oli - westchnął Damian - Zdradzisz Szyszka.
- Co?! Nie! - poderwał się Oli - Niby z kim?
- Z Damianem - odparł spokojnie Szyszek, co spotkało się z oklaskami Rudej i zerwaniem się z miejsca Oliego.
- Czy wyście na głowę upadli? Przecież ja bym nigdy... - powiedział - To jest Wasz plan? Mam Cię zdradzić z Damianem? - spytał Oli Szyszka.
- Tylko scenicznie - odparł Szyszek - Przecież nie naprawdę. Jedyną osobą, która ma w to uwierzyć jest Marcelina.
- I Waszym zdaniem ona w to uwierzy? - spytał Oli - I to ja tu jestem naiwny?
- Uwierzy i już Ci mówię dlaczego - powiedział Szyszek - Stań obok Damiana na chwilę.
- Co?
- Idź, stań, na sekundę, ufasz mu, nie?
Oli westchnął i nie mogąc ukryć zażenowania planem, parsknął śmiechem.
- Jak ktoś ich razem wizualnie widzi jako potencjalną parę, to niech podniesie rękę - powiedział Szyszek - usuńcie z głowy to, że ich znacie, patrzcie tylko na wygląd.
- Łukasz - protestował Oli - Nie jestem modelką na wybiegu, co Ty wyprawiasz?
W górę powędrowały jednak ręce wszystkich oprócz rąk Oliego i Soni.
- Dziękuję - odparł w kierunku Soni Oli - Jeden głos rozsądku. 
- Ja tego planu nie widzę, ale mogę być tą jedną, co nie dowierza, nie? - spytała Sonia.
- No, ale oczywiście - odparł Damian - Musi być ktoś, kto tego nie kupuje, dla zwiększenia wiarygodności. Nigdy nie jest tak, że wszyscy w to wierzą.
- Oli - powiedział Szyszek - Jesteście podobnego wzrostu. Macie inny rodzaj urody, ale oboje możecie uchodzić za przystojnych. Może niech się ktoś obiektywny wypowie, bo ja jako Twój partner mam zaburzone postrzeganie rzeczywistości.
- Work it! - krzyknęła Baśka.
- Ciacha! - wydarła się Ruda.
- Uuuu - odparł Damian - Czy ja dobrze słyszę? Liczba mnoga?
- Widzisz tu innego se-xy psychola? Leć z nim w ślinę!
- Ale prosiłbym widownię o powstrzymanie żądzy.
- Ruda, nie pijesz już - skwitował Szyszek - Wizualne dopasowanie: mamy - zaczął wyliczać Szyszek - Trudna przeszłość: mamy.
- Trudna przeszłość? - zaśmiał się Oli.
- To zbliża, cicho. Ta sama orientacja: mamy.
- Też masz tę samą orientację.
- Ale ja tego z Tobą zagrać nie mogę. Oboje macie blizny, które staracie się ukrywać, oboje lubicie hawajską, jako pierwsi sobie uścisnęliście ręce w pizzerii. Przeznaczenie.
- Co to jest, randka w ciemno? - spytał Oli.
- Nie w ciemno, bo go widzisz - odparł Szyszek.
- Oli - powiedział Damian - Marcelina nie grzeszy intelektem, ale to obserwator. Co zobaczy, w to uwierzy. Jeśli zobaczy pewne sygnały, które możemy sobie wysyłać w bardzo, bardzo dyskretny sposób, podczas rozmowy z nią, złapie przynętę i będzie myślała, że wygrała na loterii.
- Jakby to Waszym zdaniem miało wyglądać? - spytał Oli, nie czując się pewnie w tej roli.
- Cóż, ja muszę zacząć, bo ona nigdy nie uwierzy, że to Ty wyszedłeś z inicjatywą. To jest nierealne, za bardzo się z Szyszkiem kochacie. Także ja muszę być tym kijem w mrowisko wsadzonym i tak jak już mówiłem proces będzie długi i mozolny, ale może się opłacić. Mogę nawet zyskać silniejszą pozycję jeśli chodzi o jej zaufanie, jeśli będziesz mnie bardzo przekonywał, że ona naprawdę chce się zmienić. Ja oczywiście nie będę w to wierzył, nie ma głupich, ale ze względu na Ciebie będę mógł trochę przeciągnąć swoje dotychczasowe zdanie na "może faktycznie jest w niej pierwiastek dobra".
- Jesteście pokopani - westchnął Oli.
- Wszedł w to - powiedział Szyszek.
- Nie! Nie. Jeszcze nie. Trzeba omówić dokładny plan, rozpracowany na dni.
- Spokojnie, omówimy szczegóły - odparł Damian - Najważniejsze, żebyś był naturalny. Na początku w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi, czyli standard. Potem możemy się łapać na spojrzeniach, nic dzikiego, ale dla niej to będzie zauważalne, że na siebie częściej zerkamy. Jako ten bardziej wierny i niewinny możesz uciekać spojrzeniem. Podstawy, tak? Na razie tyle wystarczy na długi czas. To musi wyglądać realnie. Powoli.
- Ja się nie nadaję na aktora. Kim Ty z zawodu jesteś, aktorem?
- Informatykiem - odparł Damian - Ale robię też ze elektryka. Ostatni raz z graniem czegokolwiek miałem do czynienia w liceum, ale tego się ponoć nie zapomina.
- Ja nigdy niczego nie grałem. Nie występowałem nawet na szkolnych przedstawieniach. 
- Dlatego będziesz wiarygodny. Speszony i nieśmiały. Nie będziesz musiał tego grać.
- Nie wierzę, że chcecie mnie w to wrobić.
- Potraktuj to jako staż - odparł Szyszek - A za rok może zagrasz Hamleta.
- A jakby na to zacząć sprzedawać bilety na tym Twoim blogu? - spytała Ruda.
- Mam wrażenie - odparłam - że schodziłyby jak świeże bułeczki.
- Biznes życia. Pół na pół za pomysł.
- Góra dziesięć procent.
- Trzydzieści.
- Piętnaście.
- Dwadzieścia.
- Stoi.
- Ej - odparł Damian - A stawka dla aktora?
- Po przedstawieniu - rzekła Karolina - Najpierw trzeba sobie zapracować.
- Dajcie mi to ogarnąć umysłem - powiedział Oli - Wy chcecie, żeby ona pomyślała, że dzięki temu, że połączyła grupy, powstanie romans mój z Damianem, gdzie zainicjuje go Damian. Ona będzie to chciała mieć na oku, więc będzie przychodzić z jakimiś duperelami w stylu "upiekłam Wam sernik, bo jestem dobrą osobą, która się zmieniła". Zakładamy nawet, że to łyknie i wciągnie się w taki naciągany scenariusz, a nam się uda wkupić w jej łaski ucieczką dwojga zakochanych, którzy czmychają od tych niedobrych ex-przyjaciół, którzy nie rozumieją miłości, na stronę byłego wroga, który przeszedł życiową przemianę. Ona nas przygarnie do swojego wianuszka, ciekawa co możemy jej powiedzieć o sobie i o Was, skoro już się z Wami nie będziemy zadawać i stamtąd mamy dobry punkt obserwacyjny na ewentualne pozostałe grupy, te wszystkie Viole i inne syrenki, po czym co? Robimy boom z koszyka i surprise, mamy Cię, to był żart? Jedz piach, przejrzeliśmy jaką jesteś osobą i nabraliśmy Cię na Twój własny numer? Tak?
- Tak w skrócie - powiedział Szyszek.
- Szczerze mówiąc aż tak daleko tego planu nie rozpisywałem, ale wystarczyłaby mi jej sama ciekawość i wyraz twarzy jak do niej dotrze, takiej nakręconej i szczęśliwej, że została wykiwana. Zazwyczaj po takiej porażce gracze już się nie podnoszą - powiedział Damian.
- Jesteście pokopani - skwitował Oli.
- Jak najbardziej - odpowiedział Damian.
- Ty w to wchodzisz? - spytał Oli Szyszka.
- Posłuchaj - powiedział Szyszek - Nie mogę jej spalić żywcem, nie mogę jej wrzucić do kwasu, pobić jej nawet nie mogę. Jedyne co mogę bez konsekwencji, to poszukać zemsty w tym, co ją najbardziej zaboli psychicznie. Czyli w poczuciu, że przegrała, została oszukana, wykiwana i ogłupiona i to przez swoje własne obiekty zabawy. Za to co zrobiła. To nie wyrównuje rachunków nawet w połowie, ale zawsze coś.
- Yhh - westchnął Oli - Damian ja nie jestem aktorem.
- I nie musisz być - powiedział Damian - Ja nim będę. Ty masz być naturalny.
- Ten plan nie ma sensu.
- Nie musi mieć. Ważne, żeby był skuteczny. Jeśli się okaże, że chodzi jej o coś innego, będziemy musieli wymyślić coś nowego i dostosować się do jej działania. To jest póki co taki wstępny projekt.
- Na kogo ja trafiłem - westchnął Oli.
- Zawsze się możesz wycofać - powiedział Damian - ale moim zdaniem dobrze się przy tym będziemy bawić jej kosztem, obserwując jej rozkminę.
- Nie mogę mieć normalnych przyjaciół? Nie? Po co mi - spytał Oli.
- Normalność jest nudna i przereklamowana - powiedziała Baśka - Chcesz mieć nudnych przyjaciół?
- Mam wrażenie, że jest sporo miejsca między "nudny", a "udawajmy romans przed taką jedną" - odparł Oli, wzruszając ramionami.
- Kocham Was wszystkich - rzekła Ruda.
- Oho - odparł Szyszek - Stan przedagonalny.
- Ciebie najbardziej kaftaniarzu! Jesteś poje*any, cenię to w ludziach.

- Chyba trochę rozumiem co masz na myśli Oli - odparłam i zaczęłam się zastanawiać co ja tu właściwie robię i czemu ta grupa połączyła siły tak późno.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz