Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Babcia, święta i dużo piór

Kiedy byłam mała, wszystkie święta w mojej rodzinie obchodzone były hucznie.
Boże Narodzenie, Wielkanoc, urodziny, rocznice, nawet tłusty czwartek. Babcia była iskrą, która podpalała lont, klejem, który trzymał to wszystko ze sobą. Za każdym razem dzwoniła ze swojego bardzo starego telefonu stacjonarnego z pozwijanym kabelkiem i poświęcała kilka godzin, żeby zaprosić wszystkich na uroczystość. Większa część rodziny nigdy jej nie odmawiała. 
Po obdzwonieniu rodziny babcia robiła listę obowiązków, ubierała fartuszek i szła do kuchni, z której nie wychodziła właściwie do samego świętowania. Podczas kiedy wszyscy bawili się, jedli i pili, babcia wraz z moją mamą, kilkoma ciotkami i czasem swoim rodzeństwem uwijały się w kuchni, myjąc brudne naczynia, podgrzewając potrawy i donosząc te brakujące na stół. To zawsze były kobiety, nigdy po kuchni nie panoszył się mężczyzna.

Właściwie babcia spędzała w tej kwiecistej niebieskiej podomce większość swojego życia.
Tak ją zapamiętałam, przynajmniej w czasach kiedy była jeszcze w stanie gotować.

Pewnej Wigilii babcia bardzo źle się poczuła. Nie odwołała przyjazdu rodziny, ale nie była w stanie godzinami stać w kuchni. Całą pracę wzięła na siebie moja mama wraz z babcinymi siostrami. Jeden z gości, kiedy dowiedział się o złym samopoczuciu babci, przyjechał kilka godzin wcześniej, by pomóc w obowiązkach. Był to mój kuzyn z którym obecnie nie mam już niestety kontaktu. Z tego co wiem zamieszkał za granicą. 
Chłopak był wielozadaniowy. Biegał do sklepu po zapomniane produkty, lepił pierogi i opiekował się dziećmi, które biegały po całym domu i przeszkadzały w pracy, ponieważ zjadała je nuda.
Mój dziadek (mąż mojej babci) narzekał na zaistniałą sytuację i wypominał babci, że to ona powinna zajmować się przygotowaniami.
- Chłop jesteś, a przy garach stoisz, to nie jest Twoja zadanie - marudził dziadek, leżąc cały dzień przed telewizorem w samych bokserkach.

Tak go swoją drogą zapamiętałam. Jako człowieka, który ze wszystkich osób na świecie najbardziej zdawał się nienawidzić własnej żony i zawsze paradował po mieszkaniu w samej bieliźnie, zazwyczaj z papierosem w dłoni.

- U mnie kobietom się pomaga jak są zmęczone, albo chore - odparł kuzyn, co bardzo dziadka zabolało.
- Baba z Ciebie - machnął na chłopaka ręką - Ona udaje przecież, żeby się od roboty wymigać.
- Babcia nie udaje - powiedziałam głośno, wbrew zakazowi wtrącania się w rozmowy dorosłych.
- Adwokat - powiedział dziadek - Następna taka sama rośnie. Nie podsłuchuj jak dorośli rozmawiają, idź do kuchni lepiej pomóż.
- Ona jest za mała, żeby coś tam robić. Za dużo tam teraz zamieszania, ostrych narzędzi i palników - odparł kuzyn, lecz dziadek tylko pokręcił głową i poszedł do babci, by zamęczać ją swoją opinią o tym co działo się w jego domu.
Pomimo złego samopoczucia, babcia zwlokła się z łóżka i nalegała na przydzielenie jej lżejszych zadań, takich jak krojenie jarzyn do sałatki, czy mieszanie farszu.

Wieczorem zjechali się goście, wszyscy zasiedli do stołu i zaczęły się typowe rozmowy o religii, polityce i piłce nożnej przy alkoholu. 
- Coś niewyraźnie wyglądasz, dobrze się czujesz? - pytali niektórzy babcię, dla której były to chyba pierwsze święta spędzone przy stole, a nie w trasie pomiędzy kuchnią, a korytarzem.
- Symulantka - odpowiadał dziadek, ignorując ganiące go spojrzenia.
- Może się połóż - sugerowali zatroskani goście.
- Ale ta ryba to w tym roku jakaś inna wyszła - mówili.
- Pierogi kupne? Takie lekko gumiaste - dopowiadali inni.
Część gości wykazywała oznaki troski i zaniepokojenia wyglądem i zachowaniem babci, ale większa część skupiała się tylko na narzekaniu na jakość potraw, czy skromniejszy wystrój mieszkania.

Kilka lat później, kiedy wykryto u babci raka (wtedy jeszcze niezłośliwego), babcia zrezygnowała z wielkich przyjęć i zapraszania rodziny na święta. Lubiła spotykać się z bliskimi, którzy mieszkali za daleko, by odwiedzać ich częściej i był to właściwie jedyny czas w roku, kiedy mogła spędzić chwile ze swoim rodzeństwem, lecz była już wtedy za słaba na takie rzeczy.

Babcia była moim mentorem. Moim moralnym guru, osobą do której chodziłam z problemami i która wiedziała o rzeczach, o których nie mówiłam nikomu innemu. Robiła mi za matkę, ojca i wszystko pomiędzy. Rozmawiała ze mną jak z dorosłym człowiekiem nawet kiedy byłam dzieckiem, ponieważ uważała, że byłam na tyle dojrzała, żeby ją zrozumieć i zapamiętać jej rady.
Nie mówiła mi o wszystkim, ale robiła to z troski. Miała ciężkie życie i nie chciała nim nikogo obciążać, ani zadręczać innych własnymi problemami.
Nie musiała nic mówić, wiele rzeczy dostrzegałam sama.
Ona zresztą też. Czasem wiedziała o czymś, o czym dopiero miałam zamiar jej powiedzieć, albo wyprzedzała mnie kiedy widziała, że nie chcę o tym mówić.
Nie rozumiała wszystkiego i nie zgadzała się ze wszystkim, ale była w stanie zaakceptować naprawdę wiele, a nawet naciągnąć własny punkt widzenia wbrew swojemu własnemu światopoglądowi. Była pod tym względem bardzo elastyczna.

Podczas pierwszych skromniejszych świąt, kiedy przy stole siedzieliśmy tylko ja z siostrą i mamą, rodzeństwem mojej mamy wraz z ich dziećmi, oraz babcią i dziadkiem, babcia wyszła w nocy na balkon żeby zapalić. Podeszłam do niej, bo trzeci papieros z rzędu sugerował mi, że coś ją gryzło.
Zabrałam ze sobą koc, stanęłam obok niej i zarzucając jej na plecy warstwę ochronną, stanęłam w kierunku przeciwnym do wydmuchiwanego dymu papierosowego.
- Zmarzniesz babcia i chora będziesz - powiedziałam, widząc jak babcia przyglądała się widocznym na niebie gwiazdom. Często to robiła.
- Jesteś zła, Paulinka? - spytała i na początku zupełnie nie wiedziałam o co jej chodziło.
- O to, że w tym roku nie ma prawdziwych świąt? - dodała po chwili. 
Wcale nie uważałam takich świąt za gorsze. Byłam nawet wdzięczna z faktu uniknięcia pytań o chłopaka, moich planów na przyszłość, czy całowania przez ciotki, wyposażone zawsze w bordowe szminki, które trzeba było zmywać z twarzy bardzo długo.
- Nie - odpowiedziałam - Co z tego, że teraz nie mamy wielkiej choinki, zasłaniającej pół pokoju, góry jedzenia, które i tak się zawsze wyrzucało, bo było go za dużo i kłótni przy wódce. Jakoś za tym nie tęsknie, teraz jest ciszej i spokojniej.
- W święta chodzi o to, żeby być z bliskimi - odpowiedziała babcia - wielu z nich dzisiaj nie widziałaś.
- To się zobaczymy przy innej okazji - odparłam. 
Z większością z nich i tak nie miałam żadnego wspólnego tematu.
- Przynajmniej mamy na głowie dwóch pijanych, a nie dziesięciu - dodałam, słysząc jak w pokoju obok ululany dziadek chrapał ze swoim ululanym synem.
- Pamiętasz te święta co się gorzej czułam i siedziałam ze wszystkimi? - spytała babcia.
- No pamiętam.
- To były najgorsze święta jakie pamiętam.
- Aż tak źle się czułaś?
- Nie, nie przez to. Po prostu dotarło do mnie, że niektórzy strasznie mnie drażnią i kiedy przebywałam obok nich, a nie z nimi, bo byłam zajęta kuchnią, to wydawali się bardziej znośni. To było bardziej męczące niż jakbym normalnie wszystko przygotowywała.
- No nie wyglądałaś na najszczęśliwszą.
- Święta powinno się spędzać z bliskimi. Tylko nie zawsze tymi bliskimi jest rodzina. Przynajmniej nie cała. Teraz bym już tyle osób nie zaprosiła. Moje rodzeństwo tak i tych z buska, ale nie wszystkich. Tylko też tak głupio zaprosić część, a część nie jak się zawsze zapraszało wszystkich.
- Oni Cię nigdy nie zaprosili do siebie. Nawet Twoje rodzeństwo - odpowiedziałam.
- I tak bym nie miała jak pojechać. Stary by mnie nie zawiózł, a pociągiem bym sobie nie dała już rady.
- Nie jest ważne czy byś pojechała. Nigdy Cię nawet nie zaprosili, bo wiedzieli, że co roku Ty urządzasz wielką imprezę. Jak się dowiedzieli, że w tym roku tak nie jest, to mogli chociaż z grzeczności zaprosić Cię do siebie. Za to, że tyle lat to Ty ich u siebie gościłaś i wokół nich biegałaś.
- Widocznie oni do tego mają inny stosunek niż ja Paulinka - odparła babcia, chociaż widziałam, że trafia w nią coraz więcej rzeczy i że trochę ją to boli.
- Jakie masz marzenie przed nowym rokiem? - spytała babcia i było to jej coroczne pytanie. W naszej tradycji oprócz postanowień noworocznych, których nikt nigdy nie dotrzymywał, tuż przed końcem roku wymyślało się jakieś marzenie, które miało człowieka prowadzić przez następny rok. To nie musiało być marzenie do spełnienia, miało po prostu siedzieć sobie w głowie i być.
- Nie mam - odparłam, bo myślenie o czymś, co nigdy nie miało się spełnić jakoś nie napawało mnie optymizmem.
- Masz, musisz mieć.
- Po co? Żeby myśleć o nich cały rok i wiedzieć, że się nie spełnią?
- To mi powiedz jakie, a ja Ci powiem czy się spełni, czy nie.
- Czy kiedyś Twoje marzenie się spełniło? Takie większe?
Babcia zamyśliła się przez chwilę i zaciągając się papierosem, odparła:
- Było kilka.
- To powiedz chociaż jedno.
- Nie wierzysz mi? - spytała.
- Tego nie powiedziałam.
- Zawsze chciałam, żeby ktoś chciał ze mną gadać na starość i żeby potrafił zmienić mój punkt widzenia. Nie muszę się z tym zgadzać ani nic, ale żebym kogoś posłuchała i pomimo mojego wieku i tego w co wierzę, a w co nie, stwierdziła "to nie jest dla mnie, ale rozumiem skąd przychodzi".
- Dziwne masz marzenia - odpowiedziałam.
- Marzenia z założenia są dziwne. Wcale nie muszą być realne. Możesz mieć marzenie, żeby pewnego dnia wyrosły Ci skrzydła na których będziesz mogła odlecieć. Co się właściwie dzieje z ludźmi tak naprawdę. 
- Taa - odpowiedziałam, wiedząc że babcia jest silnie powiązana z religią jako praktykująca chrześcijanka. Wizja stawania się aniołem po śmierci, czy posiadania własnego anioła nie była jej obca.
Mnie już bardziej.
Anioły były dla mnie na tym samym poziomie realności co jednorożce, albo wielkanocny zajączek.
I ona o tym wiedziała.
- Nieważne w co wierzysz, tak właśnie jest - kontynuowała babcia, widząc moją niepewną minę - Mówiłam Ci kiedyś o człowieku, który wybłagał skrzydła?
Nie znałam tej historii, więc pokręciłam głową i wciskając się pod babciny koc przygotowałam się na legendę, których moja babcia była skarbnicą.
- No więc był człowiek, który najbardziej na świecie pragnął latać. Codziennie prosił więc Boga o skrzydła, żeby jego marzenie mogło się spełnić. Człowiek ten nie potrafił cieszyć się z niczego innego, ponieważ wiedział, że tylko skrzydła są mu w stanie przynieść prawdziwe szczęście. Mężczyzna przeklinał Boga za to, że ten nie chciał mu pomóc. Przecież modlił się tak długo i wytrwale, pomagał innym i robił wszystko by na to zasłużyć.  Człowiek pewnego dnia zwrócił się do Boga i spytał dlaczego nie może dostać tej jednej rzeczy, na której tak mu zależy. Był gotowy oddać wszystko za swoje marzenie. Wtedy Bóg powiedział mu "Przecież masz swoje skrzydła. Cały czas są na Twoich plecach". Mężczyzna zorientował się, że Bóg ma rację i nagle poczuł ogromny ciężar skrzydeł, chociaż do tej pory nosił je na plecach bez najmniejszego problemu. Zaczęły mu ciążyć, zahaczać o meble w domu i strącać przedmioty. Były trudne w utrzymaniu czystości i po ich rozłożeniu zajmowały bardzo dużo miejsca. Człowiek zaczął narzekać na swoje skrzydła, chociaż do tej pory pragnął ich najbardziej na świecie. Okazały się dla niego tak nieporęczne i ciężkie, że zaczął je przycinać. Codziennie ucinał po kawałku aż nie zostały mu tylko bezużyteczne kikuty, na których nie dało się latać. Mężczyzna nawet nie spróbował się wznieść, chociaż miał ku temu okazję. Skrzydła odrastały, ale człowiek za każdym razem je skracał i nigdy z nich nie skorzystał, odkładając to na później.
- Bał się polecieć - dokończyłam za babcię.
- Te skrzydła to marzenia, wola walki, czy cokolwiek, co popycha nas do przodu. Można to nazywać jak się chce, można wierzyć w Boga, albo nie, ale każdy jest w stanie wyhodować sobie te skrzydła. Tworzą się kiedy pokonamy jakąś dużą trudność, kiedy się nie poddajemy i postanawiamy przeciwstawić się lękom, czemuś co przygniata nas do ziemi, czy nawet całemu światu. Każdy może te skrzydła rozwinąć, ale nie każdy jest w stanie na nich polecieć. Trzeba być bardzo silnym, upartym i zdecydowanym, żeby się na nich wznieść. Rozumiesz? - zakończyła babcia.
- Tak - odparłam.
- Nie podcinaj sobie tych skrzydeł dziecko. Może nigdy na nich nie polecisz, ale wcale nie są takie ciężkie, żeby trzeba je było niszczyć. Pewnego dnia mogą już nie odrosnąć i co wtedy zrobisz?
- Są samoloty, paralotnie, balony, spadochrony - wybrnęłam - Dzisiaj jest wiele opcji, żeby polecieć.
- Tak, ale nie lecisz wtedy sama - odpowiedziała babcia - To ktoś leci, a Ty tylko lecisz z nim. Nawet jeśli byś miała spaść i się poturbować, to warto spróbować jednak polecieć. Żaden człowiek nie nauczył się chodzić bez upadnięcia, nie ma łowcy, któremu ani razu nie uciekła zwierzyna. Lepiej jest te skrzydła stracić, próbując na nich polecieć, niż je sobie samemu obcinać, albo pozwolić, by ktoś Ci je obcinał. Na to też nie możesz pozwolić. Takiej osobie trzeba nakopać do dupska i kazać się zająć własnymi skrzydłami.
- Skoro tak jest, to czemu Ty dajesz sobie je podcinać? - spytałam - Jak powiesz, że jesteś za stara żeby latać, to schowam Ci fajki.
- Kto powiedział, że daję? - odparła babcia - Jeśli myślisz o dziadku, to ten stary cap podcina tylko sztuczne pióra, imitację, zamiennik. Moje prawdziwe piórka są pod spodem i mają już tyle lat, że zwykłe nożyczki sobie z nimi nie poradzą. Tylko latanie na nich jest trudne. Mówiłam Ci, nie każdy może polecieć. To nie znaczy, że takie skrzydła są bezużyteczne. Można się nimi powachlować jak jest gorąco, albo osłonić kogoś przed deszczem... albo chlasnąć kogoś w plecy z zaskoczenia - dodała nagle babcia.
Wizja babci chlaszczącej kogoś po plecach zawsze poprawiała mi humor, więc uśmiechnęłam się i babcia widząc mój uśmiech spytała ponownie:
- No, to jakie masz marzenie?

Powiedziałam jej, a ona wyznała mi swoje.

Jej marzenie nigdy się niestety nie spełniło i moje dotychczas również nie, ale może warto mieć nadzieję i potrzymać je w głowie jeszcze kolejny rok.
A potem następny.
I kolejny.
W końcu chyba lepiej umrzeć ze skrzydłami, niż z jednym piórem trzymanym w dłoni na pamiątkę tego, że kiedyś się je miało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz