Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 6 grudnia 2019

Mikołajkowe polowanie na gumowe kaczki

Zapewne kilku z Was słyszało o pewnym miniserialu ("mini", bo posiada tylko sześć odcinków), który jest adaptacją powieści Neila Gaimana i Terry’ego Pratchetta i w bardzo humorystyczny sposób opowiada o losach pewnego anioła i demona, którzy starają się ocalić ludzkość w dniu Apokalipsy.
Niektórzy już wiedzą o czym mówię, inni nie mają pojęcia, bo nigdy tego tworu nie mieli przyjemności zobaczyć.

Chodzi oczywiście o "Good Omens" ("Dobry Omen"), którego można w całości zobaczyć na Amazon Prime. Drobna uwaga - jeśli nie macie dystansu do tematu religii, polityki i związków homoseksualnych (pokazanych w delikatny i nieoczywisty sposób), ten serial może Was mocno striggerować. Osobiście bardzo polecam zarówno książkę, jak i serialową adaptację (która nieco się od książki różni, moim zdaniem na plus), bo to jest coś, czym warto się uraczyć w pochmurne dni. 
(No i główne role grają Michael Sheen i David Tennant, więc już samo to zasługuje na sprawdzenie).



Mnie w ten świat pełen kontrowersji wprowadziły dwie bliskie mi osoby, za co jestem im bardzo wdzięczna. Tę wdzięczność postanowiłam wyrazić drobnym upominkiem mikołajkowym, nawiązującym do serialu w ten sposób, że osoba postronna i nie znająca fabuły w życiu nie zorientuje się, że to do czegokolwiek nawiązuje.
Spokojnie, nie będzie spoilerów.
Jest w filmie taka scena, w którą zamieszana jest wanna pełna święconej wody, gumowa kaczka i ręcznik, oraz ze trzy tuziny demonów. Chcąc nawiązać do tej kultowej dla serialu sceny, postanowiłam wręczyć dziewczynom biały ręcznik, gumową kaczkę, liścik z cytatem z filmu i kilkoma piórami (demony w tej produkcji mają czarne skrzydła - jako upadłe anioły, których jednak nie widać kiedy znajdują się one na ziemi).
Pomysł prosty (z pozoru), a prezent dość przydatny, ponieważ ręczników w domu nigdy za wiele. 
Jako, że nienawidzę przedświątecznego ścisku, przepychanek przy kasie, oraz kolęd puszczanych na zapętleniu, postanowiłam zaopatrzyć się we wsparcie i załatwić sprawę zakupów najszybciej i najmniej boleśnie jak to tylko możliwe.
Moja drużyna składała się z: Baśki, Łukasza, Damiana, Sebastiana i Soni. 
Wszyscy mieli takie samo podejście do tematu, więc zapowiadała się bardzo ciekawa wyprawa.

Wiedząc, że pod centrum handlowym parkingi będą bardziej pełne niż mój brzuch po przybyciu pizzy, członkowie zespołu poszukiwawczego zostawili swoje pojazdy pod moim domem, skąd pieszo postanowiliśmy przejść się dla zdrowia do punktu docelowego. W końcu to tylko siedem kilometrów w jedną stronę, a większość z nas prowadziła jednak siedzący tryb życia. Bardzo chcieliśmy ominąć też korki przy pętli.

W połowie drogi okazało się jednak, że trasa jest w przebudowie (o czym nie wiedziało żadne z nas). 
Mieliśmy dwa wyjścia:

  1. Przejść resztę drogi przez środek pola
  2. Zawrócić i przyjechać samochodem
Jako, że uparci z nas ludzie i nikomu nie uśmiechało się taszczenie tu pojazdu (i wracanie się po niego), postanowiliśmy wybrać opcję pierwszą, co było porównywalne z próbą przejścia przez ruchome piaski.
Utworzyliśmy sznurek wsparcia, który asekurował dwie sąsiadujące osoby i uniemożliwiał im upadek, oraz ugrzęźnięcie w błocie.
Trasa wyglądała mniej więcej tak:


... i jako lider przedsięwzięcia zostałam wypchnięta na sam przód łańcuszka, co stawiało mnie w bardzo niekorzystnym położeniu.

Do sklepu dotarliśmy już lekko wymęczeni.
Przywitały nas napchane światełkami i bombkami choinki, łańcuchy zwisające z sufitu i pracownicy sklepu przebrani za elfy. Wszędzie dominowała zieleń i czerwień. Tłumy ludzi wjeżdżały w siebie wypakowanymi wózkami i ustawiały się w kilometrowych kolejkach.
- Dobra, daję nam godzinę nim stracimy poczytalność - rzekł Sebastian, widząc co dzieje się dookoła.
- Dlatego musimy to załatwić najszybciej jak to tylko możliwe. Im więcej osób, tym szybciej powinno nam pójść - powiedziałam, przyglądając się przerażonym twarzom towarzyszy.

- Ja nie wiem czy dam radę - przyznał Łukasz, przyglądając się powierzchni sklepu. Można się tu było zgubić.
- Dasz - powiedziałam bez przekonania - Każdy wie czego szukamy?
- Gumowej kaczki i ręcznika? - spytała Baśka.
- Dokładniej dwóch gumowych kaczek i dwóch ręczników. Ręczniki muszą być białe, a kaczki gumowe - powiedziałam, wyciągając z kieszeni telefon - Lepsze by było walkie-talkie, ale wideokonferencja też da radę. Będziemy mieć ze sobą stały kontakt. Podzielimy się na dwie grupy, po trzy osoby każda. Proponuję panowie osobno, panie osobno. Możecie wybrać czego wolicie szukać - dodałam, zerkając na męską drużynę.
- Ręczniki - odparł Damian - To będzie chyba prostsze.
- Popieram - dodał Sebastian.
- Ja też - dołączył się Łukasz.
- Wszyscy mają włączony czat? - spytałam, zerkając na telefony znajomych.
- Jeszcze sekundka, łączę się - powiedziała Sonia.
- Ok, po wejściu tam wszyscy się rozdzielają i kiedy ktoś coś znajdzie, daje mi znać. Wszystko jasne?
- Chyba tak - powiedział Łukasz, blednąć na myśl wejścia w ten Bermudzki Trójkąt.
- To do dzieła.

Przekroczyliśmy bramki i lawirując między biegającymi dziećmi, przeszliśmy do różnych działów sklepu, tak by móc przeskanować jak największą powierzchnię i znaleźć to, czego szukaliśmy.
Logika podpowiadała mi, że gumową kaczkę najszybciej znaleźć można w dziale z zabawkami. Podążając za znakami udało mi się znaleźć miejsce docelowe. Dokładniej trzynaście alejek miejsca docelowego.
Zwątpiłam, rozejrzałam się dookoła i łapiąc kontakt wzrokowy z jakimś bardzo wymęczonym człowiekiem, stojącym przy półce z pluszakami, powiedziałam do telefonu:
- Powiedzcie, że coś macie.
- Ja jestem w dziale z zupkami instant - odparł Łukasz.
- Ok, a czego tam szukasz? - spytała Sonia.
- Ręcznika.
- Nie znajdziesz raczej...
- Co Ty nie powiesz. Lepiej mi powiedz jak stąd wyjść.
- Jestem w dziale budowlanym, skąd mam wiedzieć? - odezwał się Sebastian.
- Czy chociaż jeden z Was jest na tekstyliach? - spytałam, tracąc wiarę w mój team.
- Damian - odparł Sebastian - Przynajmniej tak mówił. Ja tu jestem przy kafelkach i umywalkach, bo skoro mają sprzęty łazienkowe, to może mają też ręczniki. Widziałem już chodniczki łazienkowe.
- Póki co same poduszki - powiedział Damian, który zdawał się być najbliżej celu - A jak tam kaczki?
- Trafiłam na zabawkowy, ale zaraz dostanę oczopląsu - rzekłam, przechadzając się alejkami.



- Kostiumy...


pluszaki...

zabawki interaktywne... - wymieniałam.
Przy samochodzikach znalazłam człowieka, odzianego w uniform sklepu, więc uradowana podeszłam do niego i spytałam:
- Przepraszam, znajdę tu gdzieś może gumowe kaczki, takie do kąpieli?
Mężczyzna obdarował mnie najbardziej znużonym spojrzeniem świata, które sugerowało przynajmniej osiem godzin, spędzonych przy płynącym z głośników "Last Christmas" i bez słowa wskazał na alejkę za nim.
- Zabawki dla niemowlaków - przemówił - Tam szukać.
- Dziękuję bardzo - odparłam, udając się w wyznaczone miejsce i mrużąc oczy od nadmiaru kolorów i ostrego światła.
- Jezus Maria! - usłyszałam głos Baśki, dobiegający z telefonu i omal go przez to nie wypuściłam z ręki.
- Baśka, bo zawału dostanę - skarciłam dziewczynę, jednak w odpowiedzi usłyszałam tylko wiele robotycznych dźwięków, zlewających się w jeden bełkot.
- Wystraszyłam się, ok? - tłumaczyła Basia - Weszłam w alejkę z robotami i wszystkie się nagle odwróciły w moją stronę.
- Jak w "Annabelle" - odparł Sebastian.
- A teraz wszystkie drą ryja. Zamknąć się! - nie wytrzymała Baśka, wydzierając się na interaktywne stworzenia, śpiewające jej piosenki i zapewniające ją, że "bardzo ją kochają".

Dotarłam do "działu dla malucha" i zaczęłam skanować półki w poszukiwaniu kaczek.
- Tylko delfiny i orki - westchnęłam, przyglądając się jedynym gumowym stworzeniom w całej sekcji - Czym sobie kaczki zawiniły, że je zastąpiono?
- W budowlanym nie mają - rzekł Sebastian - Jak spytałem o gumowe kaczki na dziale z kafelkami, to spojrzeli na mnie jak na wariata.
- Ale czy możesz ich za to winić? - spytał Damian, rozglądając się dookoła. Maszerował teraz między prześcieradłami.
- Zapytać nigdy nie zaszkodzi. Ręczników też tu brak. Jak u Ciebie Łukasz?
- Nieźle - odparł chłopak - Teraz jestem w dziale z piwem. Muszę przyznać, że tu mi znacznie lepiej.
- Łukasz skup się, szukasz ręczników - powiedziałam, na wszelki wypadek lustrując jeszcze pozostałe sektory zabawkowe.
- No przecież się rozglądam.
- Szkoda, że nie w tej części sklepu co trzeba.
- Słuchajcie naprzeciwko jest jakiś zabawkowy - odparł Sebastian.
- Łukasz masz zmianę misji - powiedziałam - Tam spytasz o kaczki.
- Ale jestem w sekcji ręczników.
- Znalazłem ręczniki - powiedział Damian.
- Białe? - spytałam z nadzieją.
- Białe, różne rozmiary.
- Chyba Cię kocham - powiedziała Baśka - Jesteśmy tu już godzinę, uwierzylibyście?
- Ja tak, chyba mnie mdli - odparł Łukasz.
- Damian, weź dwa największe białe ręczniki i podejdź pod kasę. Nie stawaj jeszcze w kolejce, zaraz tam będziemy - powiedziałam, opuszczając sektor zabawek. Miliony modeli samochodów, pluszaków, lalek, gier planszowych, czy robocików, ale gumowej kaczki z jakiegoś powodu brak - Sebastian i Łukasz, idźcie już rozejrzeć się w tym zabawkowym.
- Ja najpierw muszę stąd wyjść - powiedział zagubiony Łukasz.
- Jestem koło piw, zgarnę Cię - westchnęła Sonia.
- Ale ja już nie jestem koło piw.
- A gdzie?
- Przy karmie dla papug.
- Stój tam i się nie ruszaj!

Podczas kiedy ja starałam się znaleźć wyjście z tego labiryntu i trafić do kasy, Sonia z Łukaszem i Sebastianem zmierzali już do sklepu z zabawkami.
Sekcje zespołów uległy nagłej zmianie, ale w dalszym ciągu były równo rozdzielone. 
Stanęłam z Baśką i Damianem w bardzo długiej kolejce, dzierżąc w dłoni dwa ręczniki i patrząc na przeciążone koszyki, wypakowywane na taśmę.
- Trochę nam zejdzie - zaczęła marudzić Baśka.
- Tu są gumowe dinozaury - dobiegł mnie z telefonu głos Łukasza.
- Kaczki Łukasz, kaczki - odparłam.
- Ale czy to musi być kaczka? Czy to nie może być dinozaur?
- To musi być kaczka, Ty nie rozumiesz powagi sytuacji.
- No masz rację, nie rozumiem powagi sytuacji gumowej kaczki.
- Jest jeszcze jeden zabawkowy - usłyszałam głos Sebastiana - Przejdę się tam i spotkamy się przy wyjściu.
- Idę z Tobą, nie wytrzymam tutaj - powiedział Łukasz.
- Idźcie, ja się jeszcze rozejrzę - powiedziała Sonia.
Kolejka przesunęła się o dziesięć centymetrów.

Jakiś człowiek przy kasie po spojrzeniu na rachunek, na którym widniała kwota niemal czterocyfrowa, rozpoczął dywagacje z kasjerką.
- Korzenie tu zapuszczę - westchnęła Baśka.
- Człowieku wyjdę za Ciebie, tylko powiedz mi, że macie tu gumowe kaczki - doszedł nas histeryczny głos Łukasza, wydobywający się z głośnika komórki.
- Odczep się pan - odparł obcy głos.
- Cokolwiek chcesz, tylko wskaż mi miejsce gdzie trzymacie gumowe kaczki.
- Chyba go tracimy - powiedziała Baśka.
- Łukasz, mniejsza desperacja - powiedziałam do telefonu.
- Ale ja jestem zdesperowany! Zaraz wygryzę ściany, ja się nie nadaję na takie wyprawy. Tu jest tego pierdyliard, z głośników leci jakaś muzyczka z windy i jak jeszcze raz ktoś mnie spyta czy chcę próbkę perfum, to wyjdę z siebie i stanę obok.
- Sebastian, jesteś obok? - spytałam - Weź go na zewnątrz jak tam nic nie ma, bo nam się zaraz chłopak psychicznie załamie.
- Zmierzam - odparł Sebastian.
- Ja nie rozumiem tych ludzi, co po centrach handlowych chodzą godzinami - kontynuował Łukasz, grzebiąc w koszu z nakręcanymi żabami - Przecież to można do głowy dostać. To nie może być zdrowe.
- Jak ta kolejka się nie posunie, to zaraz będę w podobnym stanie - powiedziała Baśka.

Po dłuższym czasie udało nam się jednak opuścić kolejkę i kiedy wyszliśmy na zewnątrz, powitał nas mrok.
- O, ciemno - powiedział Łukasz.
- Uroki zimy - odparła Baśka.
- Dobra, to co z tymi kaczkami? - spytała Sonia. 
- Żeby w całym centrum nie było kaczek - powiedziałam do siebie - Znam jeszcze jedno miejsce gdzie mogą być. Chiński sklep. Musielibyśmy nadrobić jakieś dwa kilometry tą trasą, którą przyszliśmy.
Łukasz wydał z siebie niezidentyfikowany dźwięk, który mógł oznaczać jego ból i wewnętrzną rozterkę, podczas kiedy reszta tylko mi się przyglądała.
- Zrozumiem jak odmówicie, serio zero pretensji, ale ja muszę znaleźć te kaczki - powiedziałam - Muszą tam być.
- Dobra - westchnęła Baśka - Idę z Tobą.
- Ja też - dodał Sebastian.
- No przecież wszyscy idziemy - zarządził Damian, co Łukasz skwitował tylko pełnym niedowierzaniem - Tylko pytanie czy ten sklep jest jeszcze otwarty.
- Do dziewiętnastej.
- To nam daje godzinę. Niewiele.
- Przyszło mi powiadomienie - powiedziała Sonia - "Jak oceniasz to miejsce?"
- W sensie centrum handlowe? - spytał Łukasz.
- Tak.
- Naprawdę chcą teraz oceny? A można przeklinać?
- Nie wydaje mi się.
- Dobra, idziemy, bo się nie wyrobimy - powiedziałam, ruszając w stronę pól.
- Poważnie chcesz tędy przejść w całkowitych ciemnościach? - spytała Baśka, zerkając na błoto okryte czernią.
Widok faktycznie nie był pocieszający...



... była to jednak jedyna i najszybsza trasa.
Powrót tą samą drogą był dużo trudniejszy. Prawdopodobnie ze względu na brak oświetlenia. Idąc na czele zdawałam sobie sprawę, że każdy krok może być dla mnie początkiem błotnej kąpieli.
- Uouuu! - usłyszałam za sobą i kiedy się odwróciłam, ujrzałam Łukasza, próbującego wywalczyć sobie odzyskanie równowagi. Zanim chłopak zdążył wylądować twarzą w miękkiej ziemi, Sebastian zdołał złapać go za kaptur kurtki i przywrócić pozycję pionową.
- Dzięki - odpowiedział Łukasz, stawiając ostrożnie kolejne kroki - Ziemia mi odjechała razem z nogą.
- Spoko. Daleko jeszcze?
- Widzę światła, więc chyba nie - odparłam - Tam dalej jest już chodnik.
- Super, a jak nas coś napadnie? - spytała Sonia, idąca w środku łańcuszka.
- Kto by się rzucał na grupkę ludzi? - spytała Baśka.
- Dziki? Albo jakieś zdziczałe psy? Rozerwą nas jakieś Burki...
- Wtedy się wypchnie Krysię do przodu - odparł Damian - Ona ma kwalifikacje, to się z nimi dogada i nas oszczędzą. Swojego chyba nie zjedzą.
- Te, nie bądź taki cwany - odpowiedziałam - Ja nie Dr. Dolittle.
- A jak nie podziała? - spytała Sonia.
- To ją zjedzą, a my w tym czasie się zmyjemy - dokończył Damian.
- Miałyby co jeść. Myślę, że całą zimę by na mnie obleciały - powiedziałam, lokalizując chodnik.



- Ja mam nadzieję, że to jest tego warte i zostanie docenione - powiedział Łukasz, szukając oparcia w koledze, bo ponownie zaczynał tracić stabilizację.
- Zostanie, możesz mi zaufać - odpowiedziałam.
- Przynajmniej mamy te ręczniki - westchnęła Baśka - Ta kaczka to już koniec listy życzeń, nie?
- Właściwie... - zaczęłam.
- Krysia, nie podoba mi się to "właściwie". Jak wymyślisz coś jeszcze, to Łukasz się nam tu zaraz popłacze.
- Ja już jestem bliski łez. Oszczędź... - powiedział Łukasz, głosem człowieka który wracał z wojny.
- Potrzebuję piór - powiedziałam - Najlepiej czarnych, ale jak będą innego koloru, to też sobie poradzę. Mam tusz do mangi.
- Skąd Ty teraz chcesz wytrzasnąć pióra? - spytał z niedowierzaniem Sebastian.
- Ma ktoś w rodzinie, albo wśród znajomych kogoś, kto ma kury, albo gołębie? - spytałam i nastała niezręczna cisza.
- Ja mam - odparł Łukasz - Teściu miał jakieś gołębie, ale nawet się nie będę wygłupiał, zapomnij.
- Ale Łukasz... - zaczęłam.
- Nie, zapomnij. On mnie nie lubi.
- Ale jakbyś się zainteresował jego ptakami, to może to by się zmieniło.
- Dzwonimy do siebie od święta i to wcale nie będzie podejrzane jak go nagle spytam o gołębie.
- Święta blisko, możesz mu złożyć życzenia teraz i powiedzieć, że nie chciałeś zapychać linii jak wszyscy będą dzwonić. Przy okazji spytasz o gołębie.
- Krysia nie.
- Krysia tak. Weź mnie nie zostawiaj bez piór. Jeden telefon.
- Powiem Karolinie żeby zadzwoniła.
- Goni nas czas. Możemy je odebrać po drodze, on mieszka za sadem, nie?
- Taa...
- Co mam zrobić, żebyś zadzwonił?
- Przekonać Karolinę, żeby na świąteczne zakupy pojechała beze mnie.
- Dobra - odparłam.
- To nie podpucha?
- Nie. Umowa stoi?
- Ok.
- Ok to dzwoń.
Łukasz wydobył z siebie westchnięcie tak głębokie, że gdyby coś tu rosło, na pewno by się ugięło i wykręcił numer do teścia.
- Cześć tato - odparł po chwili bez entuzjazmu - Co? Nie. Nic się nie stało. Tak dzwonię. Zapytać co u Ciebie. Co? Nie, nie potrzebuję pieniędzy pożyczyć. Pijany też nie jestem. Dobra, powiem od razu, potrzebuję piór. Ty masz gołębie, nie? Zrzucały ostatnio jakieś pióra? Nie, nie po*ebało mnie i wiem która godzina. Masz te pióra? Kilka będzie? Kilka będzie - potwierdził Łukasz, więc po drodze skierowaliśmy się w stronę sadu. Po tłumaczeniach i wyjaśnieniu mężczyźnie do czego właściwie potrzebuję piór, ten tylko pokręcił głową, machnął ręką i wręczył mi piórka, zamykając drzwi i rzucając czymś w stylu:
- Byście sobie znaleźli poważne zajęcie, a nie pierdoły Wam w głowie.
- Pamiętaj co mi za to upokorzenie obiecałaś Krysia - powiedział Łukasz.
- Spoko, Karolina i tak Cię nie chciała zabierać na rodeo po sklepach w tym roku - odparłam, chowając nową zdobycz.
- Co? Ale czemu?
- Bo masz zostać z małą w domu i ją popilnować.
- Ale Cię ładnie wyrolowała - przyznał Sebastian, za co zgarnął żółwika w ramię.
- Bardzo nieczyste zagranie - mruknął Łukasz, lecz ja widziałam już światła sklepu, do którego wszyscy zmierzaliśmy i to na nich skupiłam całą swoją uwagę.
- Czekaj, oni tam nie mówią po polsku, nie? - przypomniała sobie Baśka.
- Nie, właścicielką jest Chinka i tak średnio można zrozumieć co chce, ale jest samoobsługowy. Dogadamy się.
- Jak? Znasz chiński?
- Nie, ale jestem pewna, że ona zna angielski.
- Ale nie wiesz tego na pewno.
- Dowiemy się - odpowiedziałam i ostatnie kilka metrów dzielących nas od drzwi właściwie przebiegliśmy.
Dotarło do mnie z opóźnieniem jak musiała wyglądać wymarznięta grupa sześciu osób, wpadająca do sklepu tuż przed zamknięciem i pytająca o "rubber duck" z szaleństwem w oczach, jakby od tego zależało życie tych ludzi.
Wystraszona kobieta wskazała nam stoisko i kiedy do niego podeszliśmy, oczom naszym ukazały się one - gumowe kaczuszki.
- Jest! - wylał z siebie Łukasz - Dobry Boże, są. Nigdy więcej.
- Bierz je zanim ktoś po nie sięgnie i będziemy musiały mu wybić zęby - powiedziała Baśka, mimo iż w sklepie poza nami nie było nikogo. 
Podeszłam do kasy z woreczkiem małych kaczuszek i nawet nie dziwiłam się reakcji kobiety. Patrzyła teraz na dorosłych ludzi uradowanych workiem gumowych kaczek do kąpieli. Łukasz aż dreptał w miejscu. To nie mógł być dla niej codzienny widok.

Kiedy wszyscy trafili już do swoich pojazdów, wróciłam do domu.
Zdobyłam wszystko i choć pióra trzeba było pomalować, nie stanowiło to większego problemu.



Dwie kaczuszki musiały też zostać odrzucone ze względu na defekty fabryczne...




... jedna miała uszkodzone skrzydełko, a druga wentylek...



... ale finalnie wypadało po cztery na głowę, więc wszystko grało.
Armia małych kaczuszek została przydzielona do swoich ręczników...



... a następnie przywiązana, w celu uniknięcia migracji po całej paczce.



Powstał również liścik z cytatem, który trafił na środek.



Wszystko oczywiście "double".



Całość trafiła w opakowania z renami i została zwieńczona piórkami, których za bardzo na tle opakowania nie było widać.




Gotowe do zmiany miejsca przebywania prezenty zostały dnia następnego wręczone swoim prawowitym właścicielkom.

Czy mogłam wymyślić coś prostszego, pochłaniającego mniej czasu i energii, zamiast utrudniać sobie życie?
Tak.
Czy było warto?
Jak najbardziej. Dużo lepiej czuję się ze świadomością, że włożyłam w ten upominek pomysł i trochę własnego (i cudzego) wysiłku. Idąc na łatwiznę bym tego nie osiągnęła. Pomijając już fakt poruszenia dziewczyn, które te prezenty otrzymały.
Swoje specjalne miejsce dostała nawet notatka, która wylądowała na lodówce, ku dezorientacji pozostałej części domowników obdarowanej.



Nie każda prosta i łatwa droga musi być tą właściwą.
Czasem warto się przejść środkiem pola i ubłocić sobie trochę buty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz