Drogę zachodzi nam starszy człowiek i z wyciągniętą ręką opowiada nam bardzo powoli o swojej potrzebie zbierania pieniędzy. Mężczyzna rzuca w naszą stronę komplementami, gdzie obie wyglądamy teraz jak zapakowane w wiele folii ziemniaki, ale nie wygląda na pijanego i zarzeka się, że pieniądze są mu potrzebne na jedzenie.
- Zimno tak, coś ciepłego bym zjadł. Zupkę chociaż taką z proszku, tu mi zaleją wrzątkiem - mówi człowiek i jako, że zostałam nauczona by głodnemu jedzenia nie odmawiać, zwłaszcza w mróz, wyciągam z kieszeni kilka złotych. Moja towarzyszka, której serce jest tak samo miękkie, postępuje podobnie i na dłoni mężczyzny ląduje dyskretnie kilka monet. Dyskretnie, ponieważ przechodzimy tędy dostatecznie często, by zauważyć jak wyjątkowo wiele osób w potrzebie krąży wokół przystanków. Nasze studenckie kieszenie są już puste, a jeśli reszta zbierających zauważy kątem oka błysk monet, zlecą się jak gołębie do ziarna i nie uda nam się przedrzeć przez ten tłum. Współczujemy tym ludziom, ale jednocześnie sami nie śmierdzimy pieniędzmi, które skrupulatnie wyciąga z nas (z pozoru darmowa) uczelnia.
Normalnie poszlibyśmy z mężczyzną, by upewnić się, że jego zakupy na pewno sprowadzają się do jedzenia, ale teraz goni nas czas, więc życzymy mu wszystkiego dobrego, mijamy go i ruszamy dalej.
Człowiek podąża jednak za nami, dopytując czy nie znalazłaby się w naszej kieszeni może jeszcze złotóweczka, lub dwie. Nie przerywając marszu tłumaczymy mężczyźnie, że kieszenie nasze puste jak sale wykładowe o siódmej rano i niestety nie jesteśmy w stanie wesprzeć go finansowo bardziej. Daleka jestem od oceniania, ale to co trzyma w garści starczy mu na ciepły obiad w pobliskiej knajpie, nie tylko na chińską zupkę. Mężczyzna widząc, że nic z nas już nie wyciągnie, dziękuje i wraca do zbierania w swoje poprzednie miejsce. Grupa Mietków, w żyłach których bez ustanku płynie wysokoprocentowy trunek, już nas namierzyła i zmierza w nasza stronę, pokrzykując "kierowniczki się zatrzymają na chwilkę!". Udaje nam się wmieszać w tłumek ludzi i przejść na drugą stronę ruchliwej ulicy, gubiąc pościg.
Stajemy na przystanku i zarzucając na głowę kaptur, czekamy dzielnie na naszą żółtą, powiększoną limuzynę z numerkiem, która zabierze nas do domu. Podjęta przez nas decyzja wydaje się słuszna, a drobniaki prawidłowo ulokowane. Mietkowie zdecydowanie szukali sponsora do swoich dalszych libacji, a mężczyzna wydawał się być szczery w swoich potrzebach.
Nasz autobus wypadł z kursu, co zdarza się ostatnio bardzo często ze względu na przebudowę mostu i objazdy, które są labiryntem nawet dla doświadczonego kierowcy, więc jesteśmy zmuszone opierać się wiatrowi kolejne pół godziny.
W tym czasie widzimy jak mężczyzna, który zaczepił nas wcześniej, kończy zbiórkę i wędruje do najbliższego sklepu spożywczego. Po chwili wychodzi z niego, niosąc dwa kolorowe trunki w szklanych butelkach, które nie wyglądają na oranżadę, siada na murku i zaczyna degustację. Wymieniamy się z koleżanką spojrzeniami i zapamiętujemy twarz, która więcej pieniędzy do ręki od nas nie dostanie, po czym obserwujemy jak Mietkowie podchodzą do zaopatrzonego w sok z gumijagód prezesa i usiłują przekonać go, że picie w samotności prowadzi do alkoholizmu, więc lepiej jest dzielić się z przyjaciółmi. Między panami wywiązuje się mała przepychanka i jedna z butelek finalnie ląduje w drużynie z przewagą liczebną. Obrabowany mężczyzna bojąc się utraty drugiej butelki eliksiru, postanawia wypić ją niemal duszkiem i już bardziej zrelaksowany, udać się na małą drzemkę przy krzakach. Po chwili orientuje się jednak, że nie jest jeszcze do końca spełniony i wraca na polowanie, które kończy się przepędzeniem przez inną grupę zbierających. Człowiek przechodzi więc na drugą stronę ulicy, podczas kiedy wypity w ekspresowym tempie alkohol zaczyna oddziaływać na nogi jegomościa i nakazuje mu przemieszczać się bardziej posuwistymi ruchami. Widzimy, że mężczyzna ma zamiar przemigrować do nas, lecz kiedy jest już u celu orientuje się, że jego stan stawia go w niekorzystnym świetle wobec znajomych twarzy, więc kiwa tylko głową i podchodzi do kolejnej osoby, snując swoją historię o zimnie, głodzie i burczeniu w brzuchu.
- Taki Pan był głodny, a kupił Pan alkohol - odzywa się koleżanka.
- Stąd bardzo dobrze wszystko widać - dopowiadam na wypadek, gdyby mężczyzna miał zamiar zaprzeczać.
- Spier*alać - słyszymy w odpowiedzi - Ja Wam do kieszeni nie zaglądam? Zaglądam? Zająć się ku*wa sobą.
Chcemy wyjaśnić giętkiemu w kolanach, że to właśnie nasza kieszeń zasponsorowała mu tę karuzelę, ale cytrynowa limuzyna właśnie zajeżdża na przystanek ku uciesze tłumu, a że szofer nie ma w zwyczaju czekać, jesteśmy zmuszeni odpuścić dyskusję.
- No - rzuca za nami mężczyzna - I ku*wa prawidłowo.
- I skończyło się komplementowanie - mówi koleżanka, karmiąc kasownik biletem.
- Grawitacja też się skończyła - odpowiadam, widząc jak mężczyzna odstawia swojego rodzaju pole dance na słupie informującym o odjazdach, po czym siada sobie wygodnie na chodniku.
Bywa i tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz