Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Głód to, okrutny

Razem z koleżanką ze studiów zmierzamy na przystanek. Moim osobistym celem dnia dzisiejszego jest powrót do domu i zakopanie się w stercie koców, co oczywiście nie pomaga mojej rosnącej prokrastynacji, niechęci do chemicznych esejów, czy szukaniu motywacji do napisania zalegających sprawozdań, ale ta doba jest jedną z tych, o których należy jak najszybciej zapomnieć. Usprawiedliwiam więc swoje zamiary, dzielę się pomysłem z towarzyszką boju, która popiera koncepcję i sprawdzając odjazdy autobusów, maszerujemy ostatnią prostą.

Drogę zachodzi nam starszy człowiek i z wyciągniętą ręką opowiada nam bardzo powoli o swojej potrzebie zbierania pieniędzy. Mężczyzna rzuca w naszą stronę komplementami, gdzie obie wyglądamy teraz jak zapakowane w wiele folii ziemniaki, ale nie wygląda na pijanego i zarzeka się, że pieniądze są mu potrzebne na jedzenie.
- Zimno tak, coś ciepłego bym zjadł. Zupkę chociaż taką z proszku, tu mi zaleją wrzątkiem - mówi człowiek i jako, że zostałam nauczona by głodnemu jedzenia nie odmawiać, zwłaszcza w mróz, wyciągam z kieszeni kilka złotych. Moja towarzyszka, której serce jest tak samo miękkie, postępuje podobnie i na dłoni mężczyzny ląduje dyskretnie kilka monet. Dyskretnie, ponieważ przechodzimy tędy dostatecznie często, by zauważyć jak wyjątkowo wiele osób w potrzebie krąży wokół przystanków. Nasze studenckie kieszenie są już puste, a jeśli reszta zbierających zauważy kątem oka błysk monet, zlecą się jak gołębie do ziarna i nie uda nam się przedrzeć przez ten tłum. Współczujemy tym ludziom, ale jednocześnie sami nie śmierdzimy pieniędzmi, które skrupulatnie wyciąga z nas (z pozoru darmowa) uczelnia.
Normalnie poszlibyśmy z mężczyzną, by upewnić się, że jego zakupy na pewno sprowadzają się do jedzenia, ale teraz goni nas czas, więc życzymy mu wszystkiego dobrego, mijamy go i ruszamy dalej.
Człowiek podąża jednak za nami, dopytując czy nie znalazłaby się w naszej kieszeni może jeszcze złotóweczka, lub dwie. Nie przerywając marszu tłumaczymy mężczyźnie, że kieszenie nasze puste jak sale wykładowe o siódmej rano i niestety nie jesteśmy w stanie wesprzeć go finansowo bardziej. Daleka jestem od oceniania, ale to co trzyma w garści starczy mu na ciepły obiad w pobliskiej knajpie, nie tylko na chińską zupkę. Mężczyzna widząc, że nic z nas już nie wyciągnie, dziękuje i wraca do zbierania w swoje poprzednie miejsce. Grupa Mietków, w żyłach których bez ustanku płynie wysokoprocentowy trunek, już nas namierzyła i zmierza w nasza stronę, pokrzykując "kierowniczki się zatrzymają na chwilkę!". Udaje nam się wmieszać w tłumek ludzi i przejść na drugą stronę ruchliwej ulicy, gubiąc pościg.

Stajemy na przystanku i zarzucając na głowę kaptur, czekamy dzielnie na naszą żółtą, powiększoną limuzynę z numerkiem, która zabierze nas do domu. Podjęta przez nas decyzja wydaje się słuszna, a drobniaki prawidłowo ulokowane. Mietkowie zdecydowanie szukali sponsora do swoich dalszych libacji, a mężczyzna wydawał się być szczery w swoich potrzebach.

Nasz autobus wypadł z kursu, co zdarza się ostatnio bardzo często ze względu na przebudowę mostu i objazdy, które są labiryntem nawet dla doświadczonego kierowcy, więc jesteśmy zmuszone opierać się wiatrowi kolejne pół godziny.
W tym czasie widzimy jak mężczyzna, który zaczepił nas wcześniej, kończy zbiórkę i wędruje do najbliższego sklepu spożywczego. Po chwili wychodzi z niego, niosąc dwa kolorowe trunki w szklanych butelkach, które nie wyglądają na oranżadę, siada na murku i zaczyna degustację. Wymieniamy się z koleżanką spojrzeniami i zapamiętujemy twarz, która więcej pieniędzy do ręki od nas nie dostanie, po czym obserwujemy jak Mietkowie podchodzą do zaopatrzonego w sok z gumijagód prezesa i usiłują przekonać go, że picie w samotności prowadzi do alkoholizmu, więc lepiej jest dzielić się z przyjaciółmi. Między panami wywiązuje się mała przepychanka i jedna z butelek finalnie ląduje w drużynie z przewagą liczebną. Obrabowany mężczyzna bojąc się utraty drugiej butelki eliksiru, postanawia wypić ją niemal duszkiem i już bardziej zrelaksowany, udać się na małą drzemkę przy krzakach. Po chwili orientuje się jednak, że nie jest jeszcze do końca spełniony i wraca na polowanie, które kończy się przepędzeniem przez inną grupę zbierających. Człowiek przechodzi więc na drugą stronę ulicy, podczas kiedy wypity w ekspresowym tempie alkohol zaczyna oddziaływać na nogi jegomościa i nakazuje mu przemieszczać się bardziej posuwistymi ruchami. Widzimy, że mężczyzna ma zamiar przemigrować do nas, lecz kiedy jest już u celu orientuje się, że jego stan stawia go w niekorzystnym świetle wobec znajomych twarzy, więc kiwa tylko głową i podchodzi do kolejnej osoby, snując swoją historię o zimnie, głodzie i burczeniu w brzuchu.
- Taki Pan był głodny, a kupił Pan alkohol - odzywa się koleżanka.
- Stąd bardzo dobrze wszystko widać - dopowiadam na wypadek, gdyby mężczyzna miał zamiar zaprzeczać.
- Spier*alać - słyszymy w odpowiedzi - Ja Wam do kieszeni nie zaglądam? Zaglądam? Zająć się ku*wa sobą.
Chcemy wyjaśnić giętkiemu w kolanach, że to właśnie nasza kieszeń zasponsorowała mu tę karuzelę, ale cytrynowa limuzyna właśnie zajeżdża na przystanek ku uciesze tłumu, a że szofer nie ma w zwyczaju czekać, jesteśmy zmuszeni odpuścić dyskusję.
- No - rzuca za nami mężczyzna - I ku*wa prawidłowo.
- I skończyło się komplementowanie - mówi koleżanka, karmiąc kasownik biletem.
- Grawitacja też się skończyła - odpowiadam, widząc jak mężczyzna odstawia swojego rodzaju pole dance na słupie informującym o odjazdach, po czym siada sobie wygodnie na chodniku.

Bywa i tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz