Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 1 marca 2019

Ufajcie psim instynktom

Opowiem Wam dzisiaj historię o zaufaniu.

Nie ma co się oszukiwać, w ostatnim czasie nie czułam się najlepiej. Kilka miesięcy temu zaczęłam miewać bóle głowy. Mimo, że ostatni ból głowy miałam za dzieciaka, nie uznałam tego za żadną anomalię. Takie rzeczy się przecież zdarzały, zwłaszcza przy dużych wahaniach ciśnienia i przy tym co działo się z pogodą za oknem. Żyłam wtedy w większym stresie niż zazwyczaj i pochłonięta przygotowaniami do egzaminów zignorowałam tak pozornie błahy problem. Ból przychodził nagle, obejmował całą czaszkę, obezwładniał mnie na kilka sekund i odchodził tak szybko jak się pojawiał. Nie przypominał niczego co znałam, ale właściwie rodzajów bólu głowy znałam do tej pory niewiele. 
Wmówiłam sobie, że to normalne.
Budziłam się wykończona (to znaczy bardziej niż zwykle) i zasypiałam w sposób niekontrolowany. Potrzebowałam drzemek, choćby kilkuminutowych, żeby dotrwać do końca dnia. Zaczęłam sypiać dłużej niż zwykle. Nigdy do tej pory nie potrzebowałam aż takiej ilości snu. Moja koncentracja zmalała do tego stopnia, że każde pytanie wymagało powtórzenia, żebym zrozumiała jego treść. Byłam nieobecna i wszystko robiłam na autopilocie.
Twierdziłam, że to normalna sytuacja, a problemy ustąpią, kiedy zaliczę sesję. 
Martwiło mnie natomiast nietypowe zachowanie Morfiny. Pies zawsze chodził za mną, kiedy opuszczałam pokój i kładł się tam, gdzie mógł mieć mnie na oku, nigdy jednak nie było to tak intensywne. Świnek wpakowywał się na kolana i kładł na mnie głowę kiedy spałam. Potrafił spać na siedząco, żeby tylko mieć ze mną kontakt i dotykać nosem mojej twarzy. Zaczęło się też intensywne lizanie odkrytych rąk i próby wchodzenia na łóżko.
Morfina to pieszczoch, ale takie zachowanie było przesadą nawet biorąc pod uwagę jej możliwości. Do tej pory wolała też spać u siebie, ponieważ na łóżku było jej zwyczajnie za ciepło. 
Zaniepokojona wybrałam się do weterynarza. Lekarz wysłuchał objawów, zrobił podstawowe badania i odparł, że psisko jest zupełnie zdrowe, nic nie wskazuje na depresję i najwidoczniej wymaga mojej zwiększonej atencji. Zostałam poinformowana, że "przylepność" i zachowanie psów może zmieniać się z wiekiem i jest to normalna kolej rzeczy. Nieco uspokojona wróciłam do domu i zaakceptowałam nowy porządek, składający się na psa przyklejonego do mnie pyskiem 24/7.
Bóle głowy stały się rzadsze, za to powróciły paraliże senne - zjawisko, które odeszło w zapomnienie kiedy skończyłam dziesięć lat. Wstanie z łóżka zajmowało mi coraz więcej czasu. Postawiłam nawet w pokoju czujnik dwutlenku węgla, myśląc że się podtruwam przez sen na tak małym metrażu z ograniczoną wentylacją. 
Czujnik nigdy nie zapiszczał, a sytuacja stawała się uporczywa. Potrafiłam też budzić się z psimi faflami na czole. Uznałam, że muszę się do tego przyzwyczaić, tak jak do natarczywego lizania. Dziwiło mnie trochę, że byłam jedynym obiektem zwiększonej psiej miłości, ale z drugiej strony to ja spędzałam z nią najwięcej czasu.
Dla świętego spokoju wybrałam się do lekarza. Opowiedziałam o objawach, a doktor z miną męczennika stwierdził, że muszę się więcej wysypiać i mniej stresować. Dodał też, że wszyscy się starzejemy i że nie mogę oczekiwać od organizmu tego samego poziomu energii co kiedyś. Uświadomiłam lekarza, że mam 24 lata, śpię obecnie więcej niż kiedykolwiek w życiu, nie wybieram się jeszcze na emeryturę i opuściłam gabinet.
Znalazłam inną przychodnię, gdzie doktor podszedł do tematu z ciut większym zaangażowaniem.
- Pali pani? - spytał
- Nie - odparłam
- Pije alkohol częściej niż raz w tygodniu? -
- Nie - 
- Proszę odpowiadać szczerze, bo nie będę mógł pani pomóc -
- Nie piję alkoholu -
- Jakieś inne *ekhem* substancje lub używki? -
- Nie -
- Zmierzymy ciśnienie i wejdzie pani na wagę -
- Ok -
- Ma pani nadwagę, ale nie jest to jeszcze otyłość -
- Tak, wiem -
- Powinna pani zmienić tryb życia na zdrowszy -
- Tak, wiem. Czy to ma związek? -
- Cóż, może mieć. Zrobi pani badania krwi i wróci tu z wynikami -
Tak też zrobiłam. Wyniki wyszły książkowo. 
Lekarz zlustrował papier z laboratorium i zaczął zastanawiać się nad wysłaniem mnie do psychologa. Nie miałam nic przeciwko takiej wizycie. Konsultacja dobiegła końca, ja wstałam z krzesła i uderzona bólem głowy który był mi już znajomy usiadłam na krześle ponownie. Lekarzowi wybełkotałam, że tak to wygląda i zaraz mi przejdzie, ale na moją rękę zakładany był już sprzęt do mierzenia ciśnienia. Doktor spojrzał na aparat, na mnie i ponownie na aparat. Moja głowa wracała już do normy, więc poinformowałam lekarza, że już mi lepiej.
- Chyba może pani sobie darować tego psychologa. Zdaje się, że wiem w czym problem -
Musiałam zostać w poczekalni, gdzie moje ciśnienie zostało zmierzone w odstępach czasowych jeszcze kilkukrotnie. Dostałam skierowanie na dokładniejsze badania i poznana została przyczyna moich problemów. Przyczyna jak najbardziej fizyczna i będąca naroślą, której w miejscu jej przebywania nie powinno być. Zostały podjęte szybkie (w miarę) kroki przywrócenia mnie do stanu używalności.
Po interwencji medycznej bóle głowy nie wróciły, paraliże senne odeszły, a ja wróciłam do ilości godzin przeznaczonej na sen, jaka była dla mnie normą przed zdarzeniem.
Co jednak ciekawsze Morfina wróciła na swoje posłanie, przestała mnie natarczywie lizać, przyklejać się do mnie pyskiem i wpychać się na kolana. Zaczęła zachowywać się normalnie, tak jak wcześniej. Dalej wszędzie za mną chodziła i trzymała się blisko, ale to był jej naturalny stan.
Dotarło do mnie, że ona wiedziała. Nie wiem dokładnie jak, ale ona wiedziała. Czuła, że coś jest nie tak. Może pachniałam inaczej, może mój organizm wysyłał sygnały które tylko jej wrażliwy nos mógł odebrać. Starała mi się to przekazać, ale bez użycia mowy było to skomplikowane i utrudnione.
Morfina zachowywała się dziwnie nie ze względu na siebie, a na mnie.
Chyba powinniśmy czasem bardziej ufać naszym czworonożnym przyjaciołom.
I starać się zrozumieć to, co chcą nam przekazać.
Dzięki Świnku, masz u mnie duże ciacho.


1 komentarz:

  1. Och jak bardzo znam sytuację w której z psem leci się do weta przy pierwszych objawach ale jeśli chodzi o siebie to czeka się do ostatniej chwili

    OdpowiedzUsuń