Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 30 listopada 2018

Rant o rozmowach kwalifikacyjnych

Rozmowy kwalifikacyjne są dziwne nie uważacie? Odpowiadasz nieszczerze na zadane pytania, które prawie zawsze wyglądają tak samo, a dobrych odpowiedzi możesz wyuczyć się z YouTube.
Nie zrozumcie mnie źle, uważam że rozmowy kwalifikacyjne są potrzebne, ale na średnich i wyższych stanowiskach, gdzie niezbędne są wyższe kwalifikacje i osoba pracująca ponosi jakąś odpowiedzialność. Za dzieci - w przypadku bycia nianią, za pieniądze - w przypadku pracy z kasą lub w banku, za innych ludzi - w przypadku służb ratunkowych. 
Nie tu leży problem.
Co do diabła chce usłyszeć na rozmowie kwalifikacyjnej osoba zatrudniająca kogoś świeżo po szkole, lub może nawet w jej trakcie, na stanowisko pracy letniej, takiej jak zbieranie truskawek, roznoszenie ulotek, czy sprzątanie toalet.
Pamiętam swoją pierwszą letnią pracę i to było jeszcze w liceum. Miałam wtedy roznosić ulotki. Moje CV było bardzo "imponujące". Znajomość języka obcego na poziomie podstawowym, obsługa Microsoftu: Worda, Excela etc., posiadanie książeczki sanepidowskiej. To były wszystkie osiągnięcia jakie mogłam sobie wtedy przypisać i żadne z nich nie miało nic wspólnego z pracą, o którą się ubiegałam.
Przeczytałam milion poradników jak dobrze wypaść na rozmowie o pracę i wszystkie mówiły jedno. Uśmiechaj się, bądź pewna siebie, odpowiadaj płynnie na pytania, a tak w ogóle masz, to jest lista, naucz się ich bo zawsze padają te same. Tym sposobem usiadłam ładnie ubrana przed równie ładnie ubraną panią z notesem i zaczęłam recytować.
Pytanie: Niech nam Pani coś o sobie opowie.
Co odpowiadasz: Wkrótce będę pisać maturę, zamierzam zdać ją jak najlepiej i pójść na studia, najlepiej weterynaryjne. Interesują mnie głównie zwierzęta domowe, lecz jestem przygotowana również na pracę z gospodarskimi. 
Co myślisz: Nie wiem o czym jeszcze chciałaś usłyszeć, o planach podboju świata? Kobieto ja mam 18 lat. 
Pytanie: Pani trzy zalety.
Co odpowiadasz: Jestem punktualna, pracowita i szybko się uczę. (Można dorzucić jeszcze łatwość nawiązywania kontaktów i pracę w zespole, ale to zależy od stanowiska).
Co myślisz: Tak naprawdę każdy podaje te zalety, ale dalej o nie pytacie bo tak wygląda kwestionariusz, mimo że doskonale zdajecie sobie sprawę, że każdy powie Wam to samo.
Pytanie: Pani trzy wady.
Co odpowiadasz: Bywam zbyt uparta, wnikliwa i samodzielna.
Co myślisz: Tak naprawdę to jestem słaba w kontaktach międzyludzkich, wolę zadawać się ze zwierzętami i czasem palnę coś głupiego, ale tego Ci nie powiem bo mnie nie przyjmiesz. Według poradnika miałam obrócić wady w zalety, więc masz. Teraz zrób sobie z tym co chcesz.
Pytanie: Dlaczego chce Pani pracować u nas?
Co odpowiadasz: Państwa firma przykuła moją uwagę ze względu na uczciwość, rzetelność i możliwość rozwoju. Chcę pokazać się z dobrej strony firmie, która to doceni.
Co myślisz: Zwłaszcza, że za dwa miesiące się rozstaniemy i prawdopodobnie nigdy więcej nie spotkamy. Chcę tu pracować, bo mam blisko do domu w którym czeka młody pies, który musi często wychodzić na siku.
Pytanie: Gdzie widzi się Pani za 5 lat?
Co odpowiadasz: Na studiach jak już wspomniałam, lub też w jakiejś rozwojowej klinice na praktykach.
Co myślisz: Za 5 lat widzę siebie na kanapie z sześcioma psami i dwoma kotami na kolanach, zajadającą pizzę. Tej odpowiedzi jednak nie chcesz usłyszeć.
Pytanie: Ma Pani jakieś doświadczenie?
Co odpowiadasz: To moja pierwsza praca, ale szybko się uczę. Na pewno poradzę sobie z powierzonymi mi zadaniami.
Co myślisz: Kobieto to stanowisko roznosiciela ulotek, nie chirurga plastycznego. Podchodzisz do człowieka, wręczasz mu kawałek papieru, mówisz dziękuję i podchodzisz do następnego. Co może pójść nie tak, ziemniak by sobie poradził z tym zadaniem.
Pytanie: Pani największe osiągnięcie.
Co odpowiadasz: Trzecie miejsce w ogólnopolskim konkursie matematycznym. Mam też kilka osiągnięć z dziedzin nauk ścisłych.
Co myślisz: Hahahah. Ale sobie wymyśliłam. Nie sprawdzisz tego, więc mogę ściemniać do woli. Rzuciłam Ci w twarz matematyką, żebyś wiedziała że potrafię liczyć te Wasze ulotki, bo takie pewnie będzie następne pytanie. Jakie ja w tym wieku mogę mieć osiągnięcia. Mam psa, to moje życiowe osiągnięcie. Potrafię jeszcze zjeść miskę klusek w mniej niż pół minuty. Co miałam odpowiedzieć? No tak, wczoraj wdrapałam się na Mt. Everest, a po południu ratowałam ślepe dzieci z pożaru sierocińca. Typowy dzień.
Pracy nie dostałam, ponoć znaleźli kogoś lepszego, kto pewnie bardziej naściemniał w CV. Poszłam więc na kolejną rozmowę, tym razem do zbioru i sprzedaży truskawek i przebiegała ona tak.
- Zbierała kiedyś truskawki? -
- Nie, to moja pierwsza praca -
- Schyla się, zrywa truskawkę, wrzuca do koszyka. Omija zielone i niedojrzałe. Obsługi wagi i kasy nauczę na miejscu. Umie liczyć? -
- Tak, jasne -
- Jak się pomyli, manko potrącam z wypłaty. Weźmie czapkę, bo słońce świeci i jakieś osłony na kolana, bo zedrze od klęczenia. Jutro, piąta rano. Jakieś pytania? -
- Nie -
- Super, to do zobaczenia.
Można się nie wygłupiać i nie zadawać osiemnastolatce, która dopiero kończy liceum durnych i przewidywalnych pytań? Można.



czwartek, 29 listopada 2018

Black Friday i waleczna czterdziestka

Black Friday. Ludzie zachowują się jak na promocji karpia w Lidlu. Jakby od tego zależało ich życie. Jakby byli ciężko chorzy, a market wyrzucił właśnie na sklep kilka dawek leków. Słowem zwierzyniec. Weszłam tu tylko po chleb i mleko, a zastanawiam się czy wyjdę stąd żywa. Wypchane wózki wjeżdżają we mnie, a ich właściciele obdarzają mnie spojrzeniem nienawiści. Widząc w moich rękach tylko dwa produkty dochodzą jednak do wniosku że nie stanowię zagrożenia i jadą dalej, pozwalając mi dotrzeć do kasy. Dwa otwarte okienka, a w każdym kolejka na piętnaście osób. Piętnaście wypchanych zakupami po czubki beretów osób. Postanawiam dać rodzinie znać, że wrócę na gwiazdkę i żeby zajęli się psem bo szybko stąd nie wyjdę. Sznurek ludzi właściwie stoi w miejscu, lub przesuwa się z prędkością dwóch kroków na godzinę, ponieważ jedna kobieta przy kasie zorientowała się że nie ma portfela, a druga zastanawia się czy wziąć zwykłe krówki czy łaciate. Czuję jak między palcami przecieka mi życie, z nudów zaczynam czytać etykietę mleka. "Mleko. Zawartość tłuszczu 2%. Produkt Polski, wolny od GMO". No to po czytaniu. Za mną do kolejki dołączają kolejni nieszczęśnicy. Wśród nich są mężowie, narzeczeni i chłopacy, którzy nie dowierzają że dali się namówić na tę drogę przez mękę, a ich ból maluje się na zmęczonych twarzach. Każdy jednak czeka i jest cierpliwy. Każdy poza nią. Do oczekujących dołącza kobieta koło czterdziestki. Fryzura na trwałą z lat 80-tych, półmetrowe paznokcie, służące zapewne do wydrapywania oczu swoim ofiarom i szpilki kolor krwista czerwień, żeby ludzie od razu widzieli kto tu jest samicą alfa. Tuż za nią wlecze się wyliniały samiec, który może kiedyś był alfa, ale teraz to już mu wszystko jedno byle by się stąd wydostać. Kobieta przepycha się ze swoim koszykiem przed resztę ludzi i wzbudza zamieszanie.
- Hej, pani była za nami! - odzywa się młodsza stażem para 
- Nie wiesz, że starszym się ustępuje? - cedzi czterdziestolatka i błyska piorunami z oczu - Boli mnie kręgosłup -
- Może ściągnięcie tych szpilek by pomogło -
- Nie pyskuj gówniaro. Co za bezczelność. Marek a Ty nie zareagujesz? - pyta swojego męża waleczna żmija, wciskając się dwa miejsca do przodu.
Marek jednak patrzy przepraszająco na ludzi przed którymi wepchnęli się w kolejce. Jego oczy wzywają pomocy.
- Marek, ja do Ciebie mówię. Widzisz z Tobą to tak zawsze, taka melepeta z Ciebie. Ktoś mnie obraża, a Ty nawet nie reagujesz. Z ciebie jest mężczyzna? Ty się nazywasz mężczyzną ja się pytam? I co Ty za ser wziąłeś, leć no wymień szybko, przecież wiesz jaki ser jem -
Mężczyzna przeciska się z powrotem przez tabuny ludzi i leci żonie po ser. Wraca chwilę później i znowu przepraszając każdą kolejną osobę wraca do swojego koszyka.
- No w końcu, zajęło Ci to wieczność. Jeszcze trochę, a musiałabym sama płacić. Taki z Ciebie mąż. Ja swoje obowiązki wypełniam, a Ty oczywiście jak zwykle się wymigujesz, żadna nowość. -
Mam ochotę zakleić czymś usta kobiety i przytulić jej męża, bo autentycznie jest mi go żal. Człowiek o anielskiej cierpliwości stoi jednak jak głaz. Przez te wszystkie lata małżeństwa zapewne nauczył się wyłączać dźwięk i teraz mentalnie znajduje się w jakimś miłym miejscu, gdzie nikt głosem wiertarki udarowej nie wrzeszczy na niego w kolejce do marketowej kasy.
Czasem włącza się i półprzytomnym głosem rzuca znudzone "tak", albo "oczywiście", lecz poza tym żadnej reakcji.
- Mogłaby nas pani przepuścić? Mamy mało zakupów i trochę się spieszymy - mówi do mnie kobieta demon.
Obdarzam ją spojrzeniem politowania, pokazując dwa produkty i zerkając na jej wyładowany do połowy koszyk.
- Yhh - sapie z niezadowoleniem i zwraca się do swojego worka treningowego, zwanego mężem - Zrób coś, bądź że raz mężczyzną - 
Człowiek cuci się, spogląda na mnie, na swoją... ukochaną i odpowiada po raz pierwszy pełnym zdaniem:
- Ale kochanie, pani ma tylko dwa produkty, szybko pójdzie -
Nieświadomie uruchamia cyklon.
- Co? Ja widzę jak to jest, stoisz za każdym tylko nie za swoją żoną. Bo co, bo młodsze są tutaj tak? A popatrz sobie, proszę, stara żona już Ci nie wystarcza. Młodsze stoją w kolejce, tylko że one na takiego starego pryka to nawet nie spojrzą. Możesz robić maślane oczy ile chcesz, możesz się ślinić a one wycyckają Cię z kasy i kopną w dupę. I wiesz co ci jeszcze powiem? Nie spodziewałam się tego po Tobie. Kompletnie się tego po Tobie nie spodziewałam Marek. Albo w sumie się spodziewałam, wiesz? Ale to tak zawsze jest, jak tylko... -
- Sernik! - nie wytrzymuje i krzyczy nagle mężczyzna tak głośno, że głowy ostatnich osób w kolejce obracają się w jego stronę.
- Ale co? -
- Z rodzynkami! - rzuca ponownie mężczyzna.
Jego żona spogląda na niego z niepokojem, podobnie jak reszta otaczających ich ludzi.
- I borsuk na brązowym dachu - dodaje na koniec i wraca do swojej dawnej taktyki stania jak statua. 
Kobieta milczy, nie wie co powiedzieć, rozgląda się dookoła, otwiera i zamyka usta, nie wiedząc o co mężowi może chodzić i co znaczy ten ciąg wyrazów. W sklepie panuje cisza. Rozkminiająca samica alfa siedzi cicho i przetrawia, procesy myślowe widać na jej twarzy gołym okiem.
Zwariował - myśli pewnie, tak jak i połowa osób w kolejce. Ja jednak wiem, że zrobił to specjalnie. On wiedział. Wiedział, że musi wziąć ją z zaskoczenia czymś kompletnie bezsensownym, żeby chociaż na chwilę zamilkła. Teraz ona się zastanawia, a on cieszy się ciszą. Przychodzi moja kolej. Płacę, zabieram produkty i wychodzę, spoglądając na mężczyznę.
Geniusz. Prawdziwy geniusz.

środa, 28 listopada 2018

Jak NIE spać w autobusie

Każdemu zdarzyło się kiedyś przymknąć oko, jadąc komunikacją miejską. Kto jest bez winy niech więc pierwszy rzuci kamieniem. Największą sztuką jest jednak to, żeby nie ściągać na siebie uwagi reszty pasażerów.
Niektórzy jednak nie są w tej sztuce najlepsi i powinni się jeszcze podszkolić. Jak pewien młody człowiek, który jadąc autobusową linią wczesnoporanną usiadł obok starszego od siebie mężczyzny, który na oko uderzał w czterdziestkę. Gość był napompowany jakby codziennie podnosił z rana dwustukilową sztangę, a na śniadanie pochłaniał wiadro białka. Koksu siedział i czytał książkę, kiedy dosiadł się do niego młodszy mężczyzna i nawet nie odwrócił się, żeby spojrzeć kto jest jego sąsiadem. Był zbyt pochłonięty literaturą. Młodszy z panów mógł być studentem, co wyjaśniałyby podkrążone oczy i permanentne niewyspanie. Wkrótce po odjeździe autobusu z przystanku, kiedy zaczął się on bujać i buczeć, młody człowiek rozpoczął proces uderzania w kimono. Jego powieki stawały się coraz cięższe, a głowa niebezpiecznie bujała się na boki. Widać było, że walczy, ale niestety tę walkę przegrywał. Kilka przystanków dalej drzemał już sobie słodkim snem, wsparty twarzą o potężny biceps swojego sąsiada. Mężczyzna początkowo chciał chyba zbudzić studenta, ale w końcu uznał że mu to nie przeszkadza i wrócił do książki.
Widok był przeuroczy. Panowie wyglądali jak ojciec z synem. Bardzo zmęczonym synem. Wkrótce później młodszy z mężczyzn zaczął jednak nieświadomie wtulać się bardziej w kurtkę sąsiada, tak że w końcu cały był wsparty na jego ramieniu. Brat Pudziana siedział jednak cicho, dalej przekładając kartki książki. Kryzys zaczął się, kiedy student zaczął mamrotać przez sen. Z początku niewyraźnie, potem coraz głośniej.

- Nie mam tego, jutro... jutro Ci przyniosę -
Mruczał chłopak w rękaw swojego towarzysza podróży, aż ten w końcu odwrócił głowę w jego stronę, zamknął książkę zaznaczając stronę na której się znajdował palcem i szturchając głowę olbrzymim ramieniem.
- Halo, koleżko -
- Ale polej to... polej bo suche będzie... polej -
- Niech się pan obudzi -
- Nie, ale pasuje... pasuje -
- Niech się pan zbudzi, mówi pan przez sen -
Młodszy jegomość w końcu otworzył oczy i ujrzał wlepione w siebie roześmiane twarze.
- Mówił pan przez sen -
- Naprawdę, Jezu przepraszam - odrzekł chłopak odklejając się od ramienia mężczyzny - Strasznie przepraszam, to te zmęczenie, naprawdę -
- Spoko. Mnie to tak nie przeszkadza, ale bałem się że jak Ci się przyśni jakaś laska to mnie zaczniesz rozbierać -
Student strzelił cegłę na miejscu i spojrzał z niepokojem na sąsiada.
- Ale... nie zacząłem czy coś? Nie pamiętam kompletnie co mi się śniło -
- Nie no, jeszcze nie ale wolałem Ci przerwać za wczasu -
- Przepraszam bardzo, naprawdę -
- Wyluzuj, ja kiedyś jak przysnąłem dostałem tak w pysk że dwa dni chodziłem z ręką odciśniętą na policzku -
- Matko, za co -
- Siedziałem obok jakiejś kobieciny i niefortunnie wsparłem głowę o jej klatkę piersiową. To było lato, a klatka była obfita i dość odkryta jeśli wiesz co mam na myśli. Znaczy tak słyszałem bo ja tego nie pamiętam. Jak się zbudziłem to kobieta zmieniała miejsce a mnie strasznie piekł policzek -
- To na pewno było niecelowe? -
- Przysięgam, po nocce byłem zmęczony, ledwo na nogach stałem, moja głowa sama na miękkie opadła -
- To się pan nie gniewa czyli -
- Nie no, mogłeś gorzej trafić -
- Czy ja wiem, jakby mi pan tak postanowił plaskacza strzelić to moja głowa mogłaby się oderwać od korpusu i przelecieć przez autobus jak piłka - zaśmiał się student.
Mówią, że zawieranie nowych znajomości jest trudne, a tu wystarczy się przekimać na czyimś ramieniu i mieć nadzieję, że sąsiadowi też się to kiedyś zdarzyło.


wtorek, 27 listopada 2018

Bruno i robotnik

Morfina ma pewnego psiego przyjaciela, który gabarytowo odpowiada jej intensywnym zabawom. Tym przyjacielem jest Bruno - Berneński pies pasterski. Oba słoniki nie są delikatne w zabawie i kiedy już się spotkają trawa ze strachu wywija się na lewą stronę, a psy utaplane błotem i ziemią wyglądają jak ofiary wojny. To już nie jest berek, to są zapasy i wyścig nosorożców, od którego drży ziemia i ludzie zwalają to na tąpnięcia kopalniane.
Wracamy do domu po jednym z takich festiwali psiego tańca. Psy w dredach, świeżo po farbowaniu naturalnym brązem, jeszcze kapiące. Pierwszy idzie Bruno, tuż za nim Morfina, oba nieszczęścia na smyczy.
Słyszymy gwizd. Psy odwracają głowy w kierunku z którego dobiega dźwięk i widzą robotnika, który oparty o ogrodzenie delektuje się kanapką. Między mlaśnięciami mężczyzna cmoka i ciumka na psy.
- Proszę ich nie zaczepiać - odzywa się właściciel Bruna, ciągnąc swoją kudłatą bestię, która bardzo chcę się przywitać z człowiekiem i jego kanapką.
Robotnik jednak nie słyszy, albo nie chce słyszeć i gwiżdże dalej, kiedy tylko udaje nam się odwrócić uwagę psów i skierować je z powrotem na chodnik.
W końcu właściciel czarnego (obecnie brązowego) niedźwiedzia nie wytrzymuje i odpina psa.
- No leć się przywitać, jak pan tak bardzo chce -
Mężczyzna nie ma czasu zaprotestować. Bruno już biegnie w jego stronę.
Przebiega przez kałużę, trawnik, wykopany rów i w końcu dopada do robotnika, sprzedając mu niedźwiedziego przytulaska na dwóch łapach i przyciskając biednego mężczyznę do siatki. Gdyby nie kombinezon zrobiłby z niego frytki. Robotnik chyba nie może oddychać, ale ciężko zrozumieć jego słowa zduszone zabłoconym futrem. Jęzor psa oczyszcza już twarz mężczyzny, a ogon kręci się jak szalony. Morfina chce dołączyć, jednak ataku dwóch zapaśników człowiek mógłby już nie przeżyć.

- No wystarczy, chodź mały - wzywa psa właściciel i Bruno niechętnie stacza swe ciało z nowego przyjaciela, zabierając mu z rąk kanapkę na drogę w ramach zapłaty za usługi myjni ręcznej "Ślinjęzor Sp. z.o.o."
Robotnik jest w szoku. Obcieka śliną z twarzy, błotem z ubrania i niedowierzaniem z całego siebie. Niedźwiadek pochłania kanapkę z szynką, którą skonfiskował i zbiera się by wrócić i oblizać jeszcze paluszki. Mężczyzna widząc, że pies ponownie odwraca się w jego stronę przeciska się przez siatkę i zabezpiecza ją, będąc już po drugiej stronie.
Bruno jest smutny i spogląda smętnie na ogrodzenie. Nici z paluszków. Pies ląduje ponownie na smyczy i bez dalszych zaczepek wraca na trasę, odprowadzany wzrokiem przerażonego robotnika, który gotowy jest do ucieczki w razie nastąpienia kolejnej fali miłości.
Chyba następnym razem mocno swoją decyzję przemyśli.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Wzorowy obywatel i mandaty za pięć koła

Psie pole. Nieoficjalne miejsce przeznaczone do spuszczania psów w celach treningowych, zabawowych, czy towarzyskich. Nieoficjalne, ponieważ kawałek przestrzeni oddalony od ulicy i samochodów nie jest ogrodzony siatką, ani przyznany nikomu. To teren niczyj, ale z braku psiego wybiegu o który ubiegamy się bezskutecznie już kilka lat, to musi nam wystarczyć.
Morfina biega za patyczkiem, szuka skarbów zakopanych pod ziemią i ogólnie świetnie się bawi. Nieco dalej stoi mężczyzna z Owczarkiem, trenujący komendy i kobieta z dwoma pudlami na smyczy, które przyszły tu za potrzebą.

Każdy zajmuje się sobą, nikt nie przeszkadza nikomu. Nawet jeśli ludzie decydują się przejść przez środek pola, żeby skrócić sobie nieco drogę, żaden pies ich nie zaczepia. Jedyne na co mogą narzekać to błoto na butach. 
Kiedy biorę kolejny zamach badylem, czuję że wpadam plecami na osobę za mną. Odwracam się zaskoczona, bo nie przypominam sobie żeby ktoś ćwiczył ze swoim psem tak blisko mnie.
- Przepraszam, niechcący - rzucam do kobiety 
- Wie Pani, że za psa bez smyczy i kagańca jest kara 5000 zł? -
- Emmm - odpowiadam nie za bardzo wiedząc skąd ta nagła wrogość. Widzę tę kobietę na oczy po raz pierwszy. Stwierdzam jednak, że to z czystej troski o moje konto bankowe i postanawiam ją uspokoić.
- Tak, kary owszem są ale za niepilnowane zwierzę w przestrzeni publicznej. Jesteśmy w środku pola. Daleko od chodników, ulic i budynków i nie sądzę, żeby straży miejskiej chciało się tu dreptać przez te błoto tylko żeby wystawić nam mandaty za psy, które bawią się nikomu nie wadząc. Poza tym przepisy mówią o konieczności sprawowania kontroli i nie jest dokładnie opisane jak ta kontrola ma wyglądać -
- Ale ja się mam prawo czuć zagrożona -
- Czym? Nią? - uśmiechnęłam się, wskazując na Morfinę taplającą się intensywnie w kałuży
- Tak, to jest duży pies -
- Pani tutaj weszła i od razu uderzyła do mnie, kiedy spokojnie mogła pani iść chodnikiem lub przejść wydeptaną dróżką na środku pola, jak reszta ludzi. Nikomu innemu nie przeszkadzamy, bo stoimy sobie na uboczu. Po co brudzić takie ładne buty tylko po to żeby poinformować mnie o rozporządzeniach. Jestem wdzięczna, że podzieliła się pani tą informacją, ale uważam że inni też na nią zasługują. Na przykład ten pan z Owczarkiem -
- Co pani myśli, że jemu nie zwrócę uwagi? Za bardzo się panoszycie i to wszyscy. Kroku nie można postawić żeby na jakiegoś kundla nie nadepnąć -
- Może byłoby prościej, gdyby chodziła pani chodnikami? -
Kobieta chyba poczuła się urażona bo odeszła chwiejnym krokiem w kierunku trenującego mężczyzny i jego psa. Umiejętność chodzenia na szpilkach w błocie będzie mogła sobie wpisać do CV.
Para stała za daleko, więc nie wiem co dokładnie obrończyni praw ludzkości miała do zakomunikowania mężczyźnie ale po głośniejszym:
- Zajmij się swoimi sprawami, bo za szczucie kogoś psem też jest pięć koła i chyba się poświęcę - zrezygnowała i odeszła niezadowolona, kierując się do pani z pudlami. Psy, kiedy tylko zwęszyły kobietę, zaczęły rzucać się na smyczy w jej stronę i ujadać tak, że była ona zmuszona zatrzymać się dwa metry przed właścicielką.
- Te psy powinny mieć kaganiec. Są agresywne -
- Dlatego są na smyczy -
- Stanowią zagrożenie -
- Tylko dla tych co się do nich pchają z łapami -
- A co jak podejdzie dziecko? -
- To straci palce. Cenię sobie osobistą przestrzeń. Coś jeszcze? -
- Pani psy są na smyczy i chciałam panią za to pochwalić, ale teraz uważam że powinny mieć jeszcze kaganiec. Kara wynosi 5 tysięcy -
- Czy Ty mi grozisz? -
- Nie, ja tylko ostrzegam -
- Pchasz się kobieto przez to pole do każdego psa po kolei, zamiast normalnie przejść. Musisz być strasznie zapracowana w centrum miasta. Przyjęłam do wiadomości to co tam chciałaś powiedzieć, a teraz się odsuń bo mi psy denerwujesz i to ja się czuję zagrożona. Za to też są chyba jakieś kary -
Kobieta jednak nie miała zamiaru się poddać, jej misja musiała zostać spełniona.
- Dzwonię po straż, niech się w końcu czymś zajmą -
- Proszę bardzo -
- Halo. Tak, chciałam zgłosić psy biegające wolno i dwa na smyczy które są agresywne - zaczęła cedzić kobieta do słuchawki telefonu - Możecie tu kogoś przysłać? Co? Nie, agresywne psy nie mają kagańca... Tak, są na smyczy, ale... No dobrze a te biegające luzem? To jest takie pole trochę za Lidlem. Nie wiem jaki to jest adres, to jest pole. Nie, te psy nie atakują ludzi ale biegają sobie wolno i coś się może stać. Nie, nie są bezpańskie, mają właścicieli. Właścicieli którym należy wystawić mandat. Nie, nie blokują mi drogi, ale... jak to mam nie zwracać na nie uwagi?! Pan sobie żartuje one biegają luzem! Tak, po polu. Przecież to jest bez znaczenia czy to pole czy chodnik, ludzie tędy przechodzą. Poprosić właścicieli... ale oni nie posłuchają. Niech pan poczeka - odparła kobieta, zakrywając ręką mikrofon i zwracając się do mnie - Mogłaby Pani zapiąć psa? -
- Jasne - odpowiadam, zapinając smycz - Niech pani idzie. Poczekamy aż pani przejdzie -
Właściciel Owczarka co prawda nie słysząc, ale widząc co się dzieje również zapina psa i patrzy wyzywająco na kobietę, która odpowiada do słuchawki: 
- Ale one za chwile znowu będą biegać. Tak, zdążę przejść, ale... Wie Pan co to jest skandal. Wasze służby powinny kierować się prawem a nie... -
Narzeka kobieta, wracając na ścieżkę w zabłoconych butach, które kiedyś były piękne i zmieniając obiekt swoich żali na osobę po drugiej stronie słuchawki.
Strażnik miejski zapewne docenił rolę tak wzorowej obywatelki i poinstruował ją jak radzić sobie w takich sytuacjach, bo kobieta ewidentnie czuła się zagubiona.

niedziela, 25 listopada 2018

Historia trzech sióstr

Kolejna opowieść z babcinego dziennika.

Pewien król miał trzy córki. Były do siebie bardzo podobne z wyglądu, jednak z charakteru całkiem odmienne.

Podczas pełni wybrały się do lasu, by zebrać złoty kwiat który kwitł tylko raz w roku. Legenda głosiła, że roślina obdarzała posiadacza niespotykaną mądrością i potrafiła uczynić go dobrym władcą.
Księżniczki zaglądały w każdy zakątek lasu, który coraz bardziej zanurzał się w mroku i odcinał drogę powrotną każdemu, kto nieopatrznie znalazł się w jego wnętrzu. Zrezygnowane i zmarznięte dzieci postanowiły zaniechać poszukiwań i wrócić do zamku. Szybko zorientowały się jednak, że zgubiły ścieżkę. Siostry długo błądziły po lesie, trzymając się za ręce by nie stracić z oczu również siebie, aż natrafiły na dróżkę, która prowadziła do rozwidlenia.
Wokół drzew wiły się trzy ścieżki.

- Powinnyśmy iść w prawo - odezwało się najmłodsze dziecko.
- Ja uważam, że środkowa ścieżka jest najlepsza. Pełno na niej jagód i malin. Mogłybyśmy pozbierać je po drodze i nie szłybyśmy głodne - odparło środkowe
- To ja tu jestem najstarsza, więc to ja zdecyduję. Pójdziemy w lewo - wtrąciło najstarsze. Siostry sprzeczały się tak głośno, że nie zauważyły par oczu, które przyglądały im się w mroku.
Spomiędzy drzew, blokując pierwszą ścieżkę wyszedł niedźwiedź. Był wielki i potężny, dużo większy od tych które widywało się w tych lasach na co dzień.
Na drugiej ścieżce, w krzakach malin ukryta była mysz. Błyskała czarnymi ślepkami i rozglądała się na boki, umykając przed każdym niepokojącym cieniem.
Na drzewie, tuż nad trzecią ścieżką siedziała sowa. Obracała głowę i z zaciekawieniem przyglądała się skulonym dzieciom, stojącym na rozwidleniu.
- Kogo my tu mamy? - warknął niedźwiedź, przerywając kłótnię i zbliżając się do księżniczek.

Wzburzone dzieci dopiero teraz zauważyły na ścieżce ogromne zwierzę, które z każdym krokiem zmniejszało odległość, która ich dzieliła.
- Nie zjadaj nas! - krzyknęła najstarsza z sióstr.

- Dlaczego rozumiemy co mówisz? - spytała najmłodsza.
Środkowa natomiast siedziała cicho, schowana za plecami rodzeństwa. W każdym momencie gotowa do ucieczki.
- To magiczna noc. Przecież właśnie dlatego się tu dziś znajdujecie. Popełniliście błąd przychodząc tu niestrzeżone. Wasza pomyłka to jednak mój posiłek - odparł niedźwiedź, stając na dwóch łapach
- Jeśli nas nie zjesz i wskażesz nam drogę do domu, mój ojciec Cię wynagrodzi - rzekła najstarsza z córek, cofając się nieznacznie.

- A co on może mi dać? Nie interesuje mnie złoto i bogactwo -
Księżniczka myślała dłuższą chwilę, jednak nic cenniejszego nie przychodziło jej do głowy. Wtedy przemówić postanowiła najmłodsza córka:
- Nietykalność. Nasz ojciec jest królem. Jeśli doprowadzisz nas do zamku, wyda dekret o zakazie polowania na wszystkie niedźwiedzie. Ty i Twoi bracia będziecie bezpieczni i nienaruszalni -
- Zaraz, zaraz - przerwała myszka, wychodząc z krzaków malin i lustrując ze strachem niedźwiedzia - Ja też mogę Was zaprowadzić do zamku, jeśli i mnie obiecacie to samo. Do tego zrobię to dużo szybciej niż ten ociężały wielkolud -
- Ty? Takie maleństwo? - żachnął się niedźwiedź - Rozgniótłbym Cię łapą, ale szkoda mi jej brudzić -
- Nie zrobiłbyś tego, bo zdążyłabym uciec. Jestem dla Ciebie za szybka i zbyt zwinna. Jeśli dziewczynki pójdą ze mną, będą na miejscu przed porankiem. Znam tajne skróty, o których Ty nawet byś nie pomyślał -
- Może jesteś szybka, ale ja jestem najsilniejszy. W całym lesie nie ma zwierzęcia które stawiłoby mi opór. Nikt nie ma odwagi mi się przeciwstawić. Ze mną dzieci dotrą do zamku bezpieczne i mogą wygodnie jechać na moim grzbiecie. Jak Ty możesz je obronić? -
- Wcale nie muszę. Ucieczka jest lepsza od walki. Wiem gdzie się skryć. Schowamy się i przeczekamy niebezpieczeństwo -
- Głupcy - odezwała się sowa, siedząca do tej pory w ciszy - Skażecie je na śmierć. Jeśli pójdą ze mną, dotrą do domu całe i zdrowe. Tylko ja mam wiedzę jak poruszać się w nocy po lesie. Nikt nie widzi lepiej ode mnie i mogę nawigować je z góry, mając oko na całą okolicę. Wy tego nie potraficie -
- Nie ufajcie jej - pisnęła mysz do księżniczek - Nie obchodzi jej Wasz los. Nie ma w tym swojej sprawy. Nikt nie poluje na sowy, nie ma dla nich zagrożenia. Za to myszy giną z rąk ludzi codziennie. Dostarczę Was na zamek tak cicho, że nikt nawet nie zauważy że zniknęłyście -
- Wystarczy - odezwała się najstarsza z sióstr - Pójdziemy za niedźwiedziem. Jest najsilniejszy i nikt się go nie boi. Ochroni nas przed niebezpieczeństwami. Poza tym bardzo bolą mnie już nogi, a możemy pojechać wygodnie na jego grzbiecie -
- Powinnyśmy pójść za myszą - przeciwstawiła się środkowa siostra - Jest mała, niezauważalna, cicha i zna tajne przejścia. Będziemy w zamku dużo szybciej i może unikniemy problemów i gniewu ojca -
- Chodźmy za sową - zaproponowała najmłodsza siostra - Ma dobry wzrok i może latać. Pokieruje nas właściwą drogą i ostrzeże przed zagrożeniem -
Księżniczki nie potrafiły zadecydować jednogłośnie, więc postanowiły się rozdzielić.
Najstarsza córka poszła z niedźwiedziem, średnia z myszką, a najmłodsza z sową.

- Które zwierzę doprowadzi nas do domu zyska nietykalność i słowo króla, że nie będzie się ich wyłapywać ani zabijać. Dokument zostanie sporządzony i podbity królewską pieczęcią - rzekła najstarsza siostra i wsiadła na grzbiet niedźwiedzia. Środkowa siostra podążyła za myszą, przeciskając się przez krzewy malin i wysoką trawę. Najmłodsza zaś, dotykając kory drzew w ciemności poruszała się za sową.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Księżniczki rozdzieliły się i każda poszła za swoim przewodnikiem.
Najstarsza czuła się bezpiecznie jadąc na olbrzymim niedźwiedziu. Wszystkie zwierzęta schodziły mu z drogi. Rogate jelenie, sprytne lisy, przebiegłe dzikie koty. Dziecko kołysało się na grzbiecie potężnego towarzysza i obserwowało poddanie innych stworzeń. Poczuło potęgę i siłę.

- Pewnego dnia chcę być władczynią potężną jak Ty niedźwiedziu. Będę miała poważanie, szacunek i inni będą schodzić mi z drogi. Nikt nie odważy się spojrzeć mi w oczy - powiedziała dziewczynka, prostując się na grzbiecie zwierzęcia.
- Szacunek trzeba sobie wywalczyć. Strach poddanych świadczy o władzy i potędze ich przywódcy. To jest w życiu najważniejsze. Siła. - odparł niedźwiedź, przechodząc wielkimi łapami przez powalone pnie drzew, które blokowały drogę, łamiąc je jak suche patyki.
Z ciemności dobiegł ich warkot, jakiego dziecko nie słyszało nigdy wcześniej i zza drzew wyłonił się wilk. Miał rany na pysku i tylko jedno oko, które błyszczało złotą barwą. Drugie pozostawało zamknięte, najwyraźniej utracone w walce. Basior był wielki, lecz przy niedźwiedziu wyglądał jak szczenię.
- Zejdź z drogi wilku, to może daruję Ci życie - warknął niedźwiedź i zbliżył się do wilka
- Poddaj się niedźwiedziu. Oddaj dziecko i odejdź, lub opieraj się i walcz - odparł wilk nie cofając się przed potężnym wrogiem.
Niedźwiedź roześmiał się tak głośno, że było słychać go niemal w całym lesie.

- A co Ty możesz zrobić? Jesteś sam jeden, okaleczony i z tylko jednym okiem. Nie masz ze mną szans, zabiję Cię jednym uderzeniem łapy -
- Jesteś słaby - dodała księżniczka z grzbietu niedźwiedzia, czując przewagę i pewność siebie.
- Naiwne dziecko. Chyba nie myślisz, że jestem tu sam - odparł wilk, szczerząc zęby w uśmiechu.
Rozległ się szmer i dziewczynka zauważyła, że z każdej strony jest otoczona przez wiele par wilczych oczu.
- Dostaniesz dziś ważną lekcję - rzekł basior, zbliżając się do niedźwiedzia, a wilki ruszyły za nim - Niestety również ostatnią. Wilk nigdy nie chodzi sam -
- Nie! Jeśli nas nie zabijecie, Wam również obiecam nietykalność. Nikt nie będzie Was zabijał, nikt nie będzie na Was polował - próbowała ratować się księżniczka.
- Łatwo rzucasz obietnice. Nie są one nic warte. Nie ufamy ludziom, bo nie są oni warci zaufania. Jesteśmy głodni, to nasz priorytet -
- Nie lękaj się dziecko, nie z takimi jak on sobie radziłem - odparł niedźwiedź i stanął na dwóch łapach. Najstarsza siostra złapała się futra, by nie spaść z grzbietu swego przewodnika, lecz na niewiele się to zdało. Niedźwiedź był potężny, jednak wilków było więcej. Stado rozszarpało go i pożarło księżniczkę.
I tak zginęła najstarsza córka, która kierowała się siłą.

Środkowa księżniczka biegła za myszą. Dziewczynka poruszała się cicho, przebiegając na paluszkach po trawie i chowając się za drzewami przed wszelkimi leśnymi stworzeniami. Jeleniami, lisami, a nawet zającami. Dziecko podążało za gryzoniem i przeciskało się pod starymi, powalonymi pniami, raniąc sobie przy tym plecy i ręce o ostre gałęzie.
- Kiedy dorosnę, chcę być taka jak Ty - rzekła dziewczynka - Cicha, szybka i zwinna. Będę unikać konfliktów, ucieknę od każdych problemów. Będę nieuchwytna -
- Nie można zrobić krzywdy czemuś, czego nie da się złapać - pisnęła mysz - Wojny są złe i niepotrzebne, niosą tylko śmierć. Ucieczka jest jedynym ratunkiem. Tylko ona daje szanse na przetrwanie. To jest w życiu najważniejsze. Nieuchwytność. -
Kiedy tylko mysz wyczuła w lesie niepokojący zapach, który zbliżał się do nich, zaczęła uciekać.
- Tędy! - krzyczała do księżniczki - Szybko! Niebezpieczeństwo! -

- Zwolnij! Nie nadążam za Tobą - jęczała dziewczynka, nie mogąc dogonić małego przewodnika i słysząc za plecami zbliżające się warczenie.
- Tutaj! - pisnęła mysz i skryła się w dziurze pod korzeniem drzewa. Dziecko było jednak za duże, by zmieścić się w mysiej norze. Próbowało z całych sił, jednak pod korzeniem nie było wystarczająco miejsca.
- Witaj - usłyszała za sobą księżniczka i odwróciła się ze łzami w oczach
- Wiem, że chowasz się pod tym korzeniem myszo. Nie masz szans uciec, nie jestem tu sam - rzekł jednooki wilk i wkrótce wokół dziecka zaczęła krążyć już cała wataha - Jesteście otoczone -
- Weźcie dziecko! - pisnęła mysz - Tylko darujcie mi życie. Nie najecie się mną, jestem za mała na posiłek -
- Nie potrzebujemy Twojego przyzwolenia. Nie obronisz się. Pożremy i Ciebie i ją -
Wilki rzuciły się na zapłakaną dziewczynkę, a mysz korzystając z ich nieuwagi czmychnęła szybko między wilczymi łapami. Stado nie szukało gryzonia. Nie miał dla nich żadnej wartości.
I tak zginęła środkowa córka, która kierowała się nieuchwytnością i szybkością.

Najmłodsza księżniczka poruszała się powoli i ostrożnie, słuchając wskazówek sowy. Dziewczynka zważała na każdy krok, bojąc się nadepnąć na węża lub lisi ogon. Sowa wzlatywała ponad korony drzew, żeby obserwować zamek i kierować dziecko właściwą drogą. Kiedy księżniczka doszła do starych, powalonych pni, sowa powiedziała:
- Możesz przejść nad lub pod nimi, lecz możesz też je obejść. Nie stracisz na to zbyt wiele czasu, a skaleczenia i otarcia nie są Ci teraz potrzebne -
Dziecko przeszło więc dookoła i stanęło pod drzewem, czekając aż ptak rozejrzy się po okolicy i wróci, by pokierować je dalej. Sowa usiadła na gałęzi i szepnęła do dziewczynki:

- Prędko! Wejdź na drzewo, wilki się zbliżają -
Księżniczka wykonała polecenie i mimo że zajęło jej to dużo czasu usiadła na gałęzi obok skrzydlatej przewodniczki.
- Dlaczego siedzimy na drzewie? - spytała zasapana
- Jeśli spotkasz wroga możesz z nim walczyć, lecz zawsze znajdzie się ktoś silniejszy. Możesz też przed nim uciec, lecz zawsze znajdzie się ktoś szybszy. Możesz też wykorzystać jego słabości i zrobić coś, czego on nie potrafi. Wilki nie wejdą na drzewo, jest też zbyt mocne, by je powalić. Jesteś tu bezpieczna. -
Kiedy tylko sowa skończyła mówić, pod drzewo podbiegł złotooki basior.
- Zejdź z drzewa dziecko, lub sami Cię z niego ściągniemy. Moje stado już tu biegnie, nie macie szans -
- Nie słuchaj go - odparła sowa - Nie pozwól mu zasiać strachu w swoim sercu -
- Sowo, oddaj dziecko a darujemy Ci życie - warknął wilk
- Moje życie nie jest zagrożone - rzekła sowa - Odejdźcie, nie najecie się dzisiaj -
Wataha otoczyła drzewo, lecz mimo że wilki usiłowały się na nie wdrapać i doskoczyć do gałęzi na której siedziała księżniczka, ich trudy nie zostały nagrodzone.
- Będziemy tu stać, aż nie zejdziesz - zawył zniecierpliwiony basior.
- Nie będą - szepnęła sowa - Znudzą się i odejdą, by szukać jedzenia gdzie indziej -
- To może potrwać kilka godzin, może nawet dni! - zaszlochała dziewczynka - Jestem głodna i nie utrzymam się na gałęzi tak długo. Spadnę i pożrą mnie wilki -
- Nie maż się. Nie wolno Ci okazywać słabości przy wrogach, nawet jeśli czujesz się słaba. Oni się tym żywią, to daje im nadzieję i siłę -
Księżniczka otarła łzy i spojrzała na swoją przewodniczkę, rozpościerającą skrzydła.
- Zostań tu - rzekła sowa, odlatując z gałęzi - I pamiętaj co Ci mówiłam -
- Twoja przyjaciółka Cię zostawiła - zaśmiał się z dołu wilk - Może Ty też spróbujesz odlecieć? -
Dziewczynka nie słuchała jednak basiora. Patrzyła przed siebie i myślała o siostrach. Zastanawiała się, czy one są już w zamku i czekają na nią. Nie wiedziała czy dobrze wybrała przewodnika, lecz miała nadzieję że sowa jeszcze powróci. Ptak przyleciał po chwili, niosąc w szponach mysz i jagody.
- Zjedz jagody, musisz mieć siłę przed dalsza drogą. Mysz jest dla mnie, ja również muszę mieć siłę -
- Dobrze, ale jak zejdę? Nie potrafię latać jak ptak, ani przeskakiwać po drzewach jak wiewiórka, a na dole wciąż czyhają wilki -
- Zostaw to mnie - odparła sowa, połykając mysz i odlatując ponownie. Kiedy wróciła, podała dziecku żołędzie.
- Rzucaj nimi w wilki. Celuj w oczy, ja polecę po więcej -
Księżniczka obrzucała wilcze pyski żołędziami i z każdą chwilą robiła to coraz celniej. Drapieżniki rzucały się ze wściekłością na drzewo, lecz nic nie mogły poradzić. Dziecko wciąż siedziało za wysoko.
Poirytowane pociskami wilki zaczęły rozchodzić się po lesie.
- To nie koniec - odparł okaleczony basior - kiedyś będziesz musiała zejść - po czym trafiony w oko, odsunął się z piskiem od drzewa.
Dziewczynka czekała na gałęzi, lecz nie potrafiła dojrzeć żadnego wilka.

- Uciekły? - Spytała - Mogę już zejść? -
- Zaczekaj jeszcze chwilę - odparła sowa - Mogą snuć się po okolicy, zaczekamy aż całkiem stracą zainteresowanie -
Tak też zrobiły i kiedy słońce zaczęło wyglądać zza drzew księżniczka zrzuciła na ziemię but, potem kolejny i kiedy nic się nie wydarzyło, sama ostrożnie zeszła na dół.
Wilki powracały jeszcze kilkukrotnie, jednak za każdym razem sowa wypatrywała je z góry i ostrzegała księżniczkę, która wspinała się ponownie na drzewo. W końcu wataha znudziła się czekaniem i pozwoliła dziecku opuścić las.
Najmłodsza córka powróciła do ojca po trzech dniach.
Pół królestwa szukało trzech córek, za które król wyznaczył wysoką nagrodę jednak poszukiwacze odnajdowali same kości. Kiedy najmłodsza księżniczka, brudna i obdarta przekroczyła bramy zamku, król wziął ją w ramiona i mocno uściskał. Dziewczynka wpadła w rozpacz, kiedy dowiedziała się o losie dwóch sióstr. Była pewna, że zastanie je w zamku, całe i zdrowe.
Kilka nocy później dziecko wyszło na taras, gdzie czekała już sowa.

- Król przysiągł Wam wolność - rzekła do ptaka - Lecz nigdy nie była Wam potrzebna. Nasi myśliwi nie polują na sowy, dlaczego mi pomogłaś? -
- By utrzymać równowagę - odparła sowa - Gdyby zabroniono polowań na niedźwiedzie, zaczęłyby wychodzić do wiosek i porywać trzodę i ludzi. Byłyby bezkarne i zaczęłyby siać spustoszenie. Zakaz wyłapywania myszy opustoszyłby spiżarnie i kuchnie. Doprowadziłby do klęski głodu i chorób. Nie miałam w tym sprawy dla siebie, lecz dla całego lasu i wszystkich stworzeń, w tym ludzi. Tak postępuje prawdziwy władca. Jest jak dobry ojciec, jak opiekun. Przede wszystkim troszczy się o innych, a swoje potrzeby uznaje na końcu. Jeśli panuje mądrze, ludzie będą go szanować bez uciekania do przemocy, czy knowań. To jest w życiu najważniejsze. Mądrość i zrozumienie. -
- Moje siostry wybrały złą drogę -
- Nie. Wszystkie trzy ścieżki prowadziły do zamku. To przewodnicy byli nieodpowiedni, nie sam kierunek -
- Po co to wszystko? Nie znalazłyśmy nawet tego złotego kwiatu. Czy on w ogóle istnieje? -
- Mylisz się dziecko, znalazłaś go i nosisz go w sercu. Twoje siostry również go widziały, lecz nie dały rady go zebrać bo kierowały się złymi wartościami. To Ty sprawiłaś, że złotooki wilk odszedł. -
- Ja tylko słuchałam Ciebie, sama nigdy bym sobie nie poradziła -
- Mądry władca potrafi nie tylko mądrze mówić, lecz też słuchać mądrych rad i przyznawać się do błędów -
- Chcę być zrównoważonym władcą. Mądrym i charyzmatycznym. Chcę być taka jak Ty. -
Księżniczka dorosła i przejęła tron po ojcu. Ludzie ją uwielbiali. Korona dawała jej godność i władzę, a sowa na ramieniu - dobre rady i mądrość, którą kierowała się królowa. Władczyni była lojalna i oddana ludowi. Wiedziała kiedy postawić na swoim, a kiedy odpuścić, unikając konfliktów i przelewu krwi.
Królestwo było szczęśliwe, mimo że tamtej pechowej nocy śmierć poniosły dwie starsze córki.
Upadła wtedy potęga, upadła nieuchwytność, lecz mądrość pozostała.






sobota, 24 listopada 2018

Kupka wyzwań

Przydomowy trawnik, godziny wczesnoporanne. Morfina szuka idealnego miejsca na oddanie się procesom wydalniczym. Kilkanaście metrów dalej, na wzniesieniu procedury zrzutki towaru przechodzi też kobieta z Dalmatyńczykiem. Jej pies nie jest jednak tak wybredny i już po chwili układa kręgosłup z piękny łuk i sypie Chocapicami na trawnik. Kobieta podchodzi do czekoladek, robi wdech i odwraca się jakby dostała w twarz gazem łzawiącym. Nie mogę stwierdzić tego na pewno, gdyż stoję za daleko, ale podejrzewam, że zapach wydobywający się teraz z brązowej górki mógłby być klasyfikowany pod broń chemiczną i biologiczną w jednym. Kobieta wyciąga z kieszeni woreczek, po czym stoi z nim chwilę rozmyślając nad własną egzystencją, jakby miała podjąć decyzję czy skoczyć czy nie i rozgląda się dookoła. Nie zauważa mnie, stoję za daleko. Właścicielka Dalmatyńczyka robi jeszcze pełen obrót wokół własnej osi, chowa woreczek do kieszeni i usiłuje odejść z miejsca zdarzenia, kiedy z balkonu dobiega ją głos zawsze czujnego monitoringu osiedlowego - Pani Krysi.
- Hej, o czymś chyba zapomniałaś złociutka, zbieraj te kasztany -
Kobieta przyłapana na gorącym uczynku lokalizuje źródło dźwięku i odwraca się z uśmiechem do balkonów.
- Ja... przyjdę to za chwilę zebrać, mam dziurawy woreczek. Muszę iść do domu po nowy -
- Gówno mnie to obchodzi kochana i to dosłownie. Tamta druga psiara Ci pożyczy jak nie masz -
Właścicielka psa rozgląda się i w końcu udaje jej się odnaleźć mnie wzrokiem. Nie jest tym faktem zachwycona, wie że teraz nie ma wyjścia i że zapewne ja też widziałam jej próbę przestępstwa. Modli się żebym nie posiadała wolnego woreczka, jednak ja postępuje wbrew solidarności psiarzy i wyciągam z kieszeni folijkę.
- Proszę - mówię, podchodząc i wręczając ją kobiecie, która patrząc na mnie z dezaprobatą schyla się do zapachowej klęski. Dopiero teraz czuję powód dla którego ta pani zastanawiała się nad porzuceniem złoża miedzi. Aromat wyżera nozdrza i szczypie w oczy. To jest powód dla którego nie należy karmić psa kiszoną kapustą z jajkami.
- No, szybko bo marznę. Ładny skłon i do kosza - dyryguje wszystkowidząca Pani Krysia. Morfina w międzyczasie wita się z Dalmatyńczykiem i merdaniem ogona wyraża aprobatę dla takiej zapachowej apokalipsy.  Pokonana kobieta i jej łaciaty przyjaciel kierują się do kosza, porzucają tam woreczek i odchodzą.
Pani Krysia już z zadowoleniem zbiera się, żeby opuścić stanowisko obserwacyjne i wejść do ciepłego mieszkania, ale jej misja nie jest jeszcze skończona. Kobieta wraca na balkon i ze skrzyżowanymi rękami przygląda mi się wyczekująco. Spoglądam na psa. Morfinie udaje się znaleźć idealne miejsce dokładnie w miejscu, gdzie nastąpiła poprzednia zrzutka. Widocznie ten fragment trawy posiada moc, jakiej psica nie znalazła do tej pory nigdzie indziej. Wyciągam worek, zbieram już nie tak zapachowe cukierki i również udaję się do śmietnika, wyrzucając zawiniątko tak żeby zostało to zauważone przez czujne oko balkonowej kamery. Proces został zarejestrowany, starsza pani wybiera się na posterunek, po cieplejszej stronie szyby.
Misja zakończona sukcesem, trawnik uratowany. Z poczuciem, że spełniła swój obywatelski obowiązek Pani Krysia wraca na swój ukochany fotel, by wychwytywać z niego kolejne osiedlowe przestępstwa.
Miasto nigdy nie śpi i nigdy nie śpi też Pani Krysia.

piątek, 23 listopada 2018

Balkonowy Romeo

Ja po godzinach uczelnianych. Dres, herbata, książka. Pies wybiegany i najedzony chrapie w legowisku. Za oknem mróz, szron i bunt termometru, który uparł się żeby wskazywać 2 stopnie Celsjusza, kiedy jeszcze tydzień temu dokładał zero do tej liczby.
Patrzę pusto w przestrzeń między warzywniakiem, a drzewem na pranie. Niczego nie obserwuję, po prostu zawieszam wzrok w nicości dla odmóżdżenia. Kątem oka widzę młodego jegomościa z gitarą. Normalnie oceniłabym jego wiek na koniec gimnazjum, lecz że gimnazja zostały zlikwidowane, chłopak musi kończyć podstawówkę. Pewnie idzie na lekcję, albo poćwiczyć do kumpla. Tracę zainteresowanie i wracam do gapienia się na powiewające liście. Młodzieniec jednak staje, zakłada pasek gitary i zaczyna brzdąkać. Widać, że puchowa kurtka nie ułatwia mu zadania, ale chłopak szarpie za struny jakby od tego zależało jego życie, do tego wszystkiego porusza jeszcze ustami. Uchylam okno. Okazuje się że podrostek śpiewa. To znaczy próbuje śpiewać i jeszcze trafiać w rytm dźwięków jaki wydaje z siebie gitara. Instrument brzmi jakby czuł niechęć do świata i zaraz miał zwymiotować. Chłopak brzmi zresztą podobnie. Sama nie wiem, czy ta melodyczna abominacja przypomina bardziej marsz żałobny, czy kawiarenki ale jeśli młodzieniec ma zamiar tak zarabiać na życie to czeka go głód.

- O Sylwiooo! - próbuje zawyć basem, lecz przez opóźniony proces mutacji wychodzi mu sopran - Tyś jest najpiękkniejszaaaa. Tyś jest najwspanialsza... Spojrzyj na mnie dziś -
No nie wierzę. Serenada. Nie sądziłam że romantycy jeszcze istnieją. Zaczynam mu kibicować, w sumie te jego jęki nie są aż takie złe. Liczą się przecież intencje. Dajesz Elvisie na Relanium. W tejże chwili okno gdzieś na końcu bloku otwiera się, wyziera z niego bladolica złotowłosa dziewczyna i zapytuje:
- Czego chcesz? Mówiłam że z nami koniec -
- Widzę... - kontynuuje balkonowy Romeo - Że zwróciłem Twą uwagę, mam więc do Ciebie sprawę, proszę wysłuuuchaj mnie -
- Przestań się wydurniać, jak chcesz przeprosić to zrób to normalnie, nie rób z siebie pajaca -
Gitara brzdąka, Romeo kwiczy do Roszpunki w oknie, a sąsiedzi masowo wychodzą na balkon zapalić papierosa, bo jak raz teraz akurat przycisnęło.
- Oh nieee - kontynuuje niezrażony chłopak - Nie chcę przeprosić o nie, lecz kluczy potrzebuję, więc zrzuć mi proszę je na dół. Do domuuu meeego -
- To nie mogłeś wysłać mi sms-a, albo zadzwonić? Musisz przyłazić tu z gitarą i mnie ośmieszać? -
- Do tego mnie zmusiłaaaaś, jak psa porzuciłaaaś, nie warta jesteś mnieee -
Księżniczka znika z okna, tylko żeby chwilę później z rozmachem wyrzucić z niego kluczyki... i spodnie... i jakieś koszulki.
- Masz to też zabieraj! -
- Co się tu do cholery dzieje? - drze się sąsiadka, wychodząc na balkon
- O paniii - jodłuje chłopak z gitarą w stronę nowej ofiary - Twe lico mnie onieśmieeela, choć widzę je co niedzielaaa w kościele w ławie sweeej -

Z okna "Julii" dalej sypią się przedmioty, które najprawdopodobniej należą do Romea, a chłopak wykonuje obecnie Lambadę z gitarą, omijając pociski z klamerek ciskane przez sąsiadkę. Chyba przesłanie na trafiło do serca starszej pani, bo wkłada pełne zaangażowanie w to co robi:
- Won stąd zbereźniku! - krzyczy, chwytając za doniczkę z kaktusem i odstawiając ją po chwili na miejsce. Szkoda kwiatka.
Chłopak podbiega do swoich rzeczy, które przestały wysypywać się z okna, zbiera je do futerału na gitarę i odchodzi, trzymając w dłoni kluczyki.

Mam ochotę bić brawo, ale nie wiem czy wypada. Widownia nie jest chyba zachwycona, nikt nie rzuca różami.
Te dzisiejsze społeczeństwo... kompletna ignorancja sztuki, do tego improwizowanej.

czwartek, 22 listopada 2018

Bohater dnia codziennego

Pewnego dnia, wracając z zajęć pewien student usłyszał dziwne dźwięki dochodzące ze studzienki kanalizacyjnej. Była to jedna z tych większych, prostokątnych studzienek z kratownicą na wierzchu. Mężczyzna uznał, że to wiatr powodował takie jęki, bo dzień był mroźny i nieprzyjemny. Coś jednak nie dawało mu spokoju i zamiast spokojnie przejść obok otworu, pochylił się nad nim i poświecił światłem latarki z telefonu. Ujrzał dwa świecące punkty i niewielki ruch na samym dole głębokiej studzienki.
To było szczenię.

Chłopak spanikowany zwoływał ludzi, którzy przechodzili nieopodal, żeby pomogli mu ściągnąć kratę i wydobyć pieska.
Niektórzy się spieszyli i nie mieli czasu, inni udawali że nie słyszą, lecz znaleźli się i tacy którzy na szczęście się zatrzymali. Tak w grupie udało im się siłą przesunąć ciężką kratę. Piesek był jednak za głęboko. Nawet kiedy mężczyzna zwisał całkowicie głową w dół, a ludzie trzymali go za nogi, nie był w stanie dosięgnąć szczeniaka, który widząc nadzieję na ratunek piszczał coraz głośniej.
Nie było rady, trzeba było wezwać pomoc.

Najbliżej znajdowała się jednostka straży pożarnej, bo ich budynek ulokowany był tuż przy uczelni. Kiedy student tam zadzwonił okazało się jednak że chwilowo nie mają wolnych jednostek i musi poczekać, bo sprawa nie jest tak pilna jak inne. Zadzwonił więc na straż miejską, która powiedziała mu że oni nie zajmują się takimi sprawami i mogą kogoś wysłać ale niewiele pomoże, bo nie dysponują odpowiednim sprzętem. Ostatnia była policja, która uznała że to sprawa dla straży pożarnej i oni nie mogą za wiele zrobić.
Było jednak coraz zimniej, a szczeniak siedział w wilgotnym miejscu i piszczał żałośnie. Kiedy po dziesięciu minutach nikt się nie zjawił, chłopak ściągnął z siebie plecak, podał go koledze razem z telefonem i powiedział:

- Masz, dzwoń to nich i powiedz, że w studzience jest człowiek i nie może wyjść -
- Ale to będzie kłamstwo, za nieuzasadnione wezwanie są jakieś paragrafy. Przecież tam nie ma człowieka, tylko pies -
- Jeszcze nie ma - odparł student i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać usiadł na skraju studzienki i zeskoczył na dół, celując w róg, gdzie nie było pieska, żeby nie zrobić mu krzywdy.
Zebrani ludzie usłyszeli ciężki dźwięk upadku, chlupot i głos, który echem odbijał się od ścian głębokiego otworu:
- Nic mi nie jest, tu jest trochę wody, a teraz dzwońcie -
Telefon w ręku miał już nie tylko kolega skoczka, lecz połowa zebranych ludzi, których dodatkowo przybywało. Ci, którzy nie mieli czasu pomóc mieli czas żeby popatrzeć.
- Wariat - mówili między sobą - Kompletny oszołom -

Na dole mężczyzna wziął zmarznięte, trzęsące się szczenię i schował je pod płaszcz, czekając na ratunek.Straż nie miała wyboru, rozdzwonione telefony zmusiły ich do znalezienia wolnej jednostki. Chodziło przecież o człowieka.
Już po kilku minutach z daleka niósł się dźwięk syreny który przybliżał się z każdą chwilą.
Strażacy wydobyli mężczyznę, razem z pieskiem ukrytym pod płaszczem.
Z tego co wiem szczeniak wyrósł na sporego psa i mieszka razem ze swoim wybawcą już kilka szczęśliwych lat. Chłopak skończył studia, przeniósł się do innego miasta i rozpoczął pracę. Postanowił nie oddawać psiaka i mimo wszystko znaleźć czas dla przyjaciela.
Podczas gdy inni ludzie nie mieli pięciu minut, by pomóc wydobyć go ze studzienki.

środa, 21 listopada 2018

Uczelnia przyjazna dzieciom

Tuż obok naszej uczelni znajduje się podstawówka. Czasem jej uczniowie są przyprowadzani do nas, żeby zainteresować młodzież uczelniami wyższymi i studiowaniem. Nauczyciele oprowadzają ich po pracowniach, laboratoriach i muzeum geologii złóż, które znajduje się na jednym z wydziałów. Słowem, pokazują im tę przyjemniejszą część, której będą mieli tutaj najmniej. Nie można ich za to winić, nikt nie powie jedenastolatkowi, że będzie funkcjonował bez snu tylko dzięki ogromnej ilości kofeiny, a matematyka bez liczb to pierwszy problem z jakim się zderzy. Chcą ich w końcu zachęcić, żeby tu przyszli, nie zniechęcić. To pułapka, jednak łapie się w nią duża ilość ludzi. Studia są trochę jak Melanocetus johnsonii, ta głębinowa rybka ze światełkiem na które wabi mniejsze rybki żeby je pożreć. Tylko nam machają przed oczami tytułem inżyniera.
Tego poranka, kiedy zwinięta przy kaloryferze oczekiwałam na kolejne zajęcia usłyszałam wesoły gwar i tupot małych nóżek. Wycieczka z podstawówki ponownie postanowiła nawiedzić nasze skromne progi. Nauczycielka szła na czele i prowadziła liczną grupę czwartoklasistów przez katakumby budynku. Dziecki stawały przy gablotach i z zainteresowaniem przyglądały się umieszczonym tam eksponatom. Kolejne wabiki, na które już złapały się jakieś małe rybki.

- Proszę pani - szturchał nauczycielkę chłopiec - a jest tu jakaś toaleta? -
- Już zaraz, gdzie to było -
- Za schodami po prawej - odparłam ze swojego miejsca, trzymając na kolanach notatki i przyglądając się stadu rozpierzchniętych dzieci.
- O, widzisz. Idź tam gdzie Ci pani powiedziała tylko szybko wracaj, bo zaraz idziemy dalej -
Chłopiec pobiegł, a reszta grupy tłoczyła się przy kolejnych szybkach
- A czemu tu są opisani sami naukowcy, a nie ma żadnych pisarzy? - spytała dziewczynka w okularach
- Bo to jest uczelnia techniczna - odpowiedziała nauczycielka
- To znaczy, że tu nie uczą polskiego? -
- Nie, nie uczą polskiego -
- To ja tu chcę iść - odpowiedziało dziecko, które najwidoczniej miało awersję do humanistyki, lub do nauczającej jej polonistki. Możliwe, że do obu.
- Domyślam się - westchnęła nauczycielka - Ale w zamian masz więcej przedmiotów ścisłych. Fizyka, chemia... matematyka -
- Termodynamika, budowa maszyn, robotyka, techniki membranowe, paliwa, programowanie - wsparłam kobietę, licząc że dziecko nie wpoi sobie że brak polskiego to ekstra sprawa. Było jednak inaczej.
- No i super, przynajmniej nie trzeba pisać jakiś durnych referatów, ani rozprawek -
O słodka naiwności. Chciałabym wrócić do tych problemów.
- Za to są sprawozdania - odparła oprowadzająca - Bardzo długie i bardzo trudne. Poza tym żeby się tu dostać i tak musisz zdać polski -
- Wiem wszystko o polskim, po prostu go nie lubię -
- Wiesz wszystko tak? To proszę, kto to był Platon? -
- ... pies Myszki Mickey? - odparła dziewczynka
- Nie, to był Pluto - naprowadziła ją koleżanka.
- Grecki filozof, to może chociaż Nietzsche? -
- No takie lampki co się pali na grobach, to akurat proste -
- Nie znicze. Nietzsche dziecko, Friedrich Nietzsche - westchnęła nauczycielka, masując sobie skroń - Nikt? To może chociaż Hume? -
- Mój tata chyba to miał - szepnął do kolegi chłopiec na tyłach wycieczki - Od tego się robi wysypka i swędzi -
Poszukiwacz toalety powrócił i wybawił resztę grupy od trudnych, filozoficznych pytań, a nauczycielkę od utraty wiary w swój zawód i wszyscy wesoło ruszyli do przodu oglądać rogi mamutów.
Jak ja im zazdroszczę tej nieświadomości.

wtorek, 20 listopada 2018

Koci akademik

W przyuczelnianych akademikach jest surowy zakaz posiadania zwierząt. Pewnie rybki jakoś by się jeszcze wymknęły prawnym regulacjom, ale wszystko powyżej żółwia nie ma tam prawa bytu.
Zakaz spowodowany jest faktem, że sprzątaczki i tak muszą już zbierać chlew po studentach, więc nie mają ani czasu, ani ochoty pilnować jeszcze ich zwierząt.
Pewien chłopak, mieszkający w jednym z takich właśnie akademików wracał późnym wieczorem po zakrapianej imprezie i już miał wejść do budynku, gdy przed drzwiami dostrzegł czarną, mechatą kulkę, która wpatrywała się w niego żółtymi oczami. Hipnoza zadziałała, bo student przykucnął obok kota i wyciągnął do niego rękę. Zwierzę natychmiast zaczęło ocierać się o kończynę i wić wokół dłoni, żądne głasków. Wtedy było już dla chłopaka jasne, że nie mógł tak futra zostawić. Rozpiął więc bluzę, upchał tam czarną kulkę i z zupełnie nowym ciążowym brzuszkiem przeszedł przez drzwi, kierując się ku schodom i jak najszybciej omijając portiernię.
- Późno się wraca - odezwała się przez okienko woźna, odrywając na chwilę oczy z przenośnego telewizorka na którym oglądała swój serial

- A no, przeciągnęło się trochę -
- A co to? Brzusio coś panu wydęło -
- A no... tak się objadłem uff. Teraz muszę to odleżeć i strawić -
- Dobra dobra, tylko te flaszki co pan tam chowa to z umiarem, żebym nie musiała po Was sprzątać, jasne? -
Chłopak był nieco zdezorientowany, ale taki obrót sprawy mu pasował i nie wzbudzał podejrzeń, więc obiecał że będzie grzeczny i ruszył schodami na górę. Kot kręcił się pod bluzą i łaskotał nowego właściciela do tego stopnia, że ten musiał ratować się udawanym kaszlem kiedy wymijał pracowników akademika na korytarzu. Kiedy student dotarł w końcu do pokoju zablokował drzwi, rozpiął bluzę i uwolnił kota, który zaciekawiony nowym miejsce poszedł rozejrzeć się po małym metrażu.
- Adam - szepnął chłopak, podchodząc do łóżka ze śpiącym współlokatorem - Adam wstawaj -
- Basiu ale jeszcze chwilę, na dziesiątą mam. Na dziesiątą - wybełkotał drugi jegomość, nie otwierając nawet oczu
- Adam, hej, wstawaj -
- Ale te wykłady z robotyki to naprawdę mogę odpuścić, nic się tam nie dzieje ciekawego -
- Adam kuźwa, wyrywaj z wyra -
Podczas, gdy proces dobudzania zaspanego kolegi trwał w najlepsze, kot postanowił wskoczyć na łóżko i poprzytulać się trochę do odsłoniętej ręki
- Mmm kochanie, ale nóżki to już musisz ogolić. Takie Ci się futerko zrobiło -
- Adam! -
Współlokator otworzył w końcu oczy i przymrużył powieki, oślepiony blaskiem żarówki
- Basia? -
- No nie zgadłeś -
- Jezus Maria - odrzekł zaspany mężczyzna, orientując się że na dłoni siedzi mu sporej wielkości czarny kot
- No też nie. Słuchaj, nie masz alergii nie? -
- Co? Nie, ale co tu robi ten kot -
- Będzie z nami mieszkał -
- Oszalałeś? W akademiku nie wolno mieć zwierząt. Wiesz co Ci zrobią jak go tu znajdą? -
- Ją... -
- Co? -
- No... to jest ona -
- Ty stary zboczeńcu, pierwsze co robisz to kotu pod ogon zaglądasz? Zresztą to może być nawet i "ono". Wywalą Cie razem z tym kotem -
- Nie, jeśli go tu nie znajdą -
- Żartujesz? Sprzątaczka go wyczuje już z parteru tym swoim wielkim nosem -
- Przeszedłem obok niej i się nie zorientowała. To co, może tu zostać? Nie wydasz mnie? -
- A w pysk chcesz? Są jakieś zasady, nie? Poza tym słodki jest, taki mięciutki -
Kot wciskał się już pod kołdrę i mościł w nowym miejscu, które zaaranżował sobie na legowisko
- To jak go nazwiemy? - spytał chłopak, owijając kicię kołdrą tak, że wystawała już tylko główka - Przecież musi mieć jakieś imię -
- Nie wiem. To musi być coś co nie wzbudzi podejrzeń. Może czarny? -
- Zawołasz tak dwa razy na korytarzu i Cię ciemnoskórzy koledzy z wymiany zapoznają bliżej z parkietem -
- No racja -
- Ruda -
- Co? -
- No, będzie Ruda. Jest pełno rudych, więc nikt się nie skapnie -
- Czarny kot ma mieć na imię Ruda? -
- Tryb incognito. Mów mi geniuszu. Tak właściwie to gdzie go znalazłeś? -
- Na ulicy -
- Co? I władował mi się do łóżka? Mogłeś go najpierw umyć chociaż -
- Daj spokój, gorzej niż Ty nie cuchnie -
Kot przez kilka kolejnych dni był niewykrywalny. Kiedy zaczynał miauczeć, jego właściciele rozpoczynali koncert karaoke, mieścił się w szafie między ubraniami podczas narkotykowych rewizji i pełnił funkcję termoforu w chłodniejsze wieczory. Szybko się jednak okazało, że kotka miała bonusa. Była w ciąży. Studenci przemycali ją do weterynarza w plecaku i choć woźne słyszały plotki o zwierzęciu w ich budynku, to do tej pory nie udało im się go znaleźć.
Wkrótce później po całym akademiku nie niosło się już tylko jedno "miau", lecz sześć. Młode po odstawieniu od matki trafiły do uczelnianych przyjaciół. Trzy małe kotki zostały jednak w tym samym budynku, zmieniając tylko jego piętra. Nagle cztery pokoje okazały się wielkimi fanami nocnego karaoke.
Ruda, Blondyna, Łysy i Grzechu - bo take imiona otrzymały mlekopijne kudełki żyły jeszcze długo w przyuczelnianym akademiku, mimo że woźne mimo studenckich starań wykryły kocią epidemię w budynku. Postanowiły udawać, że wciąż są na jej tropie, jednak wyślizguje im się z rąk.
Pewnego dnia, kiedy inicjator kociej zarazy wracał z zajęć, ujrzał swojego kota rozłożonego na kolanach portierki.
- Ruda, co Ty tu... znaczy... nie znam tego kota, tu nie można mieć kotów. Jaki ładny, czyj to? -
- Nie znasz? A to dziwne, bo z Twojego pokoju wylazł -
- Naprawdę? No coraz sprytniejsze te koty, pewnie oknem wszedł. Musiał wejść oknem, nie ma innego wyjścia. Pewnie szukał ciepła. To co? Może ja go wyniosę na zewnątrz -
- Słuchajcie nam to nie przeszkadza, ale musicie znaleźć tym kotom nowe domy w przeciągu miesiąca, bo będzie grubsza kontrola i nam Dziekan siądzie na tyłki tak że wszyscy stąd polecimy. Z tymi kotami na czele -
Koty znalazły nowe miejsca. Niektóre w rodzinnych domach swoich właścicieli, inne w mieszkaniach ich przyjaciół.
Czasem jednak w akademikach brakowało przewalających się kłębków sierści, burczących brzuszków i koncertów karaoke o północy.


poniedziałek, 19 listopada 2018

Psik w gołębia

Stałam na przystanku i tuptałam w miejscu, próbując zagrzać się na mrozie i przeklinając siebie za nie zabranie rękawiczek.
Wokół znajdowała się grupka ludzi, którzy również oczekiwali na spóźniony autobus. MOCNO spóźniony autobus. Między nogami spacerowały gołębie, kolebiąc synchronicznie główką w rytm przebierania nóżkami i szukając tego, co ludziom mogło spaść na ziemię, a czego już zjeść nie chcieli.
Przyglądałam się właśnie jednemu osobnikowi z rudym opierzeniem, który przechadzał się ulicą z kromką chleba na szyi. Prawdziwy Gangsta, ciekawe czy gołębice na to leciały.

- Hssst - usłyszałam syczący dźwięk za plecami. Obejrzałam się ale nikogo tam nie było.
- Hssst - dźwięk zaskoczył mnie z drugiej strony i szybko skierowałam się w jego kierunku. Nic. Chyba powinnam przestać jeść śniadanie w laboratorium. Halucynacje w tym wieku nie są dobrym objawem.
- Hsssyt, hsssyt -

Wąż? Kot? Wściekły kierowca taksówki? Nie. Tuż za wiatą kucał chłopczyk z puszką spreju w dłoni i skradał się do gołębia. Chodnik i ulica nosiły znamiona wcześniejszych, nieudanych prób przemalowania ptaka na różowo.
- Hej, nie... - krzyknęłam do chłopca, lecz nie zdążyłam dokończyć.
- Hsssyt - 
Tym razem gołąb oberwał po tyłku różową farbą, odleciał kawałek i wylądował ponownie. 



Dziecko znowu stało się ninja i zaczęło powoli zbliżać się do ptaka.
- Przestań, zostaw w spokoju tego gołębia - krzyknęła jakaś młoda dziewczyna, ściągając z głowy słuchawki i podchodząc do chłopca nim ja zdążyłam to zrobić. 

- Bo co? - warknął młodociany Picasso.
- Zostaw go, przecież się tylko bawi. Gołębiowi nic nie będzie - odezwała się stojąca pod zadaszeniem kobieta, przywdziana w cętki jaguara. Zapewne matka chłopca.
- Niech sobie psika gdzie chce, ale nie na żywe zwierzęta - odparła dziewczyna, blokując chłopcu drogę. Postanowiłam podejść i wesprzeć ją w walce.
- A Wy co? Obrońcy praw latających szczurów? Przecież to szkodnik, wszędzie sra i roznosi choroby. Poza tym on nie wylewa na niego kwasu, to tylko trochę farby -
*Klklkl* usłyszałyśmy za plecami dźwięk przeładowania amunicji.
- Psiknij tego gołębia, to ja psiknę Ciebie - rzekła nieco zdenerwowana już dziewczyna.

- Pomogę - dodałam, płosząc ptaki które mogły stać się kolejną ofiarą, gdyby tylko podeszły zbyt blisko.
- A ja widziałem ostatnio, jak po gołębiu przejechał autobus. Stał sobie i nie zdążył odlecieć i najechało na niego koło i zrobiło takie pop, pop. Jakby ktoś kruszył chrupki, a jak z niego zjechało to wszystko miał już na wierzchu - zaczął prawić chłopiec. Mówił o tym, jakby opowiadał co dostał pod choinkę. To było mocno niepokojące. Dziewczyna obok mnie zmieniała kolory na twarzy i chyba miała ochotę zwymiotować. 
- To Ci się podobało? - spytałam chłopca
- No... nie, ale co miałem zrobić, pobiec po niego? -
Czyli była jeszcze nadzieja. To jeszcze nie był psychopata.
- Zostawicie go już? - żachnęła się matka dziecka - To się zmyje kiedyś przecież, deszcz na ptaka napada i już. Jakie Wy problemy robicie, nudzi Wam się? -

- To jest zwierzę, nieważne że małe. Równie dobrze następnym razem chłopak może podbiec tak do kota, psa, czy innych ludzi i zacząć ich kolorować - odpowiedziałam, mając nadzieję, że coś jednak dotrze.
- Oj i co takiego, poza tym nie podbiegnie, ja znam chyba go lepiej. To że sobie... ej! Co Pan robi?! Czyś Ty oczadział człowieku?! - zaczęła wydzierać się lamparcica do starszego mężczyzny stojącego obok niej.
- Oj przepraszam - odpowiedział staruszek, zatykając długopis którym sekundę wcześniej maźnął kobiecie po torebce - Mam jeszcze czarny, chyba będzie lepiej odbijał -
- Oszalałeś? Jezus Maria moja torebka, cała upieprzona! Na mózg Ci się rzuciło? -
- Po co ta agresja? Zmyje się kiedyś przecież. Może na deszcz niech pani wystawi? -
- Idź się lecz stary dziadu. Pojebało człowieka do końca - warczała kobieta, odsuwając się od mężczyzny i usiłując domyć torebkę śliną.
- Przecież to nie kwas, to tylko długopis - odpowiedział staruszek
- Będziesz mi płacił za pralnię, jak to się nie dopierze, zobaczysz -
- Tak, tak - odrzekł staruszek, spoglądając na zszokowane dziecko, dalej stojące miedzy nami - Chcesz tatuaż? Albo wąsy? Chodź narysuję Ci -
Dziecko podbiegło do matki i nie oglądając się za siebie ukryło się za nią, spoglądając niepewnie na sprej, którym jeszcze przed chwilą tak świetnie się bawiło.
- Nie podchodź do niego, to wariat - instruowała chłopca kobieta, dalej śliniąc torebkę, mimo że nie przynosiło to pożądanego efektu.
- Nie to nie, za darmo bym zrobił - odrzekł mężczyzna, po czym spojrzał na nas - A Wy nie chcecie dziewczyny? -
- Nie, my to raczej podziękujemy - rzekła młodsza z nas i wróciła na swoje dawne miejsce, zakładając słuchawki. Podążyłam za nią.
Czułam nieokreśloną sympatię do tego człowieka. Może gdyby nie autobus dałabym mu wydziarać sobie gołębia niebieskim długopisem. Tego z kromką chleba na szyi.
Jak szaleć, to szaleć.

niedziela, 18 listopada 2018

Po co psom wilcze pazury?

Czym są?


Wilcze pazury (nazywane też ostrogami) są pozostałością po psich przodkach. Najstarsze psowate z rodzaju Hesperocyon (obrazek poniżej), żyjące 35 mln lat temu miały pięciopalczastą łapę. Poruszając się, opierały one cały ciężar ciała na śródręczu.
W procesie ewolucji i potrzeby zwiększenia szybkości biegu psy zaczęły przenosić ciężar ciała na palce, co sprawiło, że łapa stała się bardziej zwarta, a piąty pazur (prawidłowo nazywany pierwszym) przesunął się wyżej i przestał być użyteczny.

Dlaczego więc ewolucja nie pozbyła się go przez miliony lat?

Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego ludzie wciąż mają wyrostki robaczkowe i zęby mądrości.
Wyrostka 
nie usuwa się u każdego tylko z jednego powodu: jest w nim rozwinięta tkanka limfatyczna, która pełni rolę filtru bakteryjnego. Wycinając go profilaktycznie osłabia się brzuszne mechanizmy odpornościowe. Jeśli w wyrostku rozwinął się stan zapalny i trzeba go wyciąć, robi się to i po operacji organizm funkcjonuje zupełnie normalnie.
Czy wyrostek jest więc potrzebny? W niewielkim stopniu. Czy człowiek może obejść się bez niego? Jak najbardziej.

Podobna sytuacja występuje przy zębach mądrości, czyli trzecich zębach trzonowych. Swoją nazwę wzięły stąd, że wyrastają jako ostatnie, kiedy człowiek jest już starszy i teoretycznie mądrzejszy. Naszym przodkom były one bardzo przydatne, jednak zmiany ewolucyjne w budowie szczęki spowodowały, że dziś ósemki z trudem się w niej mieszczą i są jedynie źródłem licznych problemów.
Czy zęby mądrości są więc potrzebne? Może u osób, które nie posiadają pełnego uzębienia są przydatne, jednak u pozostałych są one po prostu pozostałością po ewolucji. Dowodem na to jest fakt, że niektórzy ludzie nie wykształcają już zalążków zębów mądrości i nie wyrastają im one wcale.


Sprawa jest bardzo podobna w przypadku wilczych pazurów, które obecnie nie spełniają u psów właściwie żadnych przydatnych funkcji.
Wilcze pazury różnią się wyglądem. Mogą być pojedyncze, lub podwójne, związane z łapą jedynie skórą lub przytwierdzone do jej kośćca. Mogą być one niepożądane przy ocenie psów rasowych na ringach wystawowych i stanowić powód dyskwalifikacji zwierzęcia.
Wyjątek stanowi tutaj Beauceron, francuski owczarek o krótkim włosie 
(zdjęcie pierwsze), oraz Briard, francuski owczarek długowłosy (zdjęcie drugie).
U tych ras występowanie wilczych pazurów jest wskazane, co więcej powinny być one podwójne u tylnych łap i pojedyncze u przednich.
Norweski Lundehund posiada po około 6 palców w każdej łapie i jest to związane ze specyficzną pracą tych psów.
Lundehund był psem szkolonym do łapania i wyciągania maskonurów z trudniej dostępnych miejsc, na przykład ze szczelin skalnych. Przedstawiciele tej rasy potrafią tak zamknąć uszy, żeby kanał słuchowy i wnętrze ucha było zamknięte dla zimna, wody, oraz brudu. Ich stawy w ramionach pozwalają rozchylić przednie łapy całkowicie na boki, a budowa kręgów szyjnych umożliwia takie obracanie głową, że pies może ją sobie położyć na grzbiecie.
(Chociaż niektóre rasy psów również to potrafią).
Te nietypowe predyspozycje anatomiczne pomagały mu realizować swoje zadania.
Jeśli chodzi o cechy fizjologiczne wilczy pazur nie pełni jednak żadnej funkcji. W prawdzie na przedniej kończynie pierwszy palec (bardzo często mylony z piątym) bywa używany i może służyć do przytrzymywania przedmiotu podczas gryzienia albo zabawy, jednak przy kończynie tylnej nie jest on wykorzystywany wcale.
Jeśli pazur jest połączony z kośćcem to stanowi on stabilizację dla stawu nadgarstkowego podczas szybkiego biegu, zwłaszcza przy ostrych zakrętach.
Różnica między dodatkowymi pazurami przednimi a tylnymi polega na odmiennym ukształtowaniu kończyn, a nie samych palców. Przednia kończyna psów ma możliwość wykonywania (w niewielkim stopniu) ruchu pronacyjnego - podobnego do tego jaki wykonywany jest przy otwieraniu drzwi kluczem. Ze względu na budowę stawów, kończyny tylne nie maja takiej możliwości. W związku z czym niemożliwe jest wykorzystywanie wilczego pazura na tylnej łapie. Właśnie dlatego większość psów posiada dodatkowe palce, czy same tylko pazury na przednich łapach, lecz tylko nieliczne posiadają je także na tylnych.

Niepotrzebne usunąć?

To czy wilczy pazur będzie przeszkadzał psu na co dzień, zależy w dużym stopniu od jego budowy. Samo w sobie posiadanie przez psa dodatkowych pazurów nie jest dla niego w żaden sposób niekomfortowe. Niestety umiejscowione są one w miejscu narażonym na rozmaite urazy, które mogą być bolesne i dotkliwe. Ponadto w ranę może wdać się zakażenie.
Zabieg usuwania dodatkowego pazura bez jakichkolwiek wskazań zdrowotnych jest jednak w świetle obowiązujących w Polsce przepisów prawnych przestępstwem. Wskazaniem do chirurgicznego usunięcia pazura są częste urazy, które powodują problemy z chodzeniem.
Jeśli wilczy pazur ze względów zdrowotnych musi zostać usunięty, zabieg najlepiej wykonać na młodym psiaku. Rany szybciej się wtedy goją i oszczędza się psu dodatkowego stresu.

Co z niewyciętymi pazurami?

Psy mają stałe, niewysuwalne pazury (w przeciwieństwie do kotów). Pazury te dotykają podłoża, przez co zwykle skracają się i ścierają, dzięki czemu ich pielęgnacja nie jest kłopotliwa dla właściciela. Oczywiście to, czy pazury muszą być skracane, czy nie zależy od aktywności psa i podłoża po jakim się porusza. Wilczy pazur nie ma kontaktu z ziemią, więc wymaga obcinania niezależnie od kondycji i długości reszty pazurów.
Regularne obcinanie pazurów jest bardzo istotne, bowiem unerwiony rdzeń, znajdujący się wewnątrz pazura wydłuża się i przerasta, co doprowadza do konieczności pozostawiania coraz dłuższego pazura, który w efekcie może przyczynić się do utrudnień w poruszaniu się czworonoga.