Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 8 marca 2019

Sposób na palaczy

Godzina 11:23. Już trzeci raz w tym dniu zmieniamy budynek uczelni. Ktoś kto wymyślał plan i dał nam 15 minut na przebiegnięcie dystansu 2 km, odnalezienie sali i ewentualne spożycie posiłku był geniuszem. Lawirujemy między innymi studentami, którzy też są skazani na system i staramy się na nikogo po drodze nie wpaść.
Natrafiamy na korek. Typowe zaczopowanie masą ludzką na moście, gdzie każdy porusza się jak żółw i nie ma szans wyprzedzić tłumu, chyba że zdecyduje się na przepłynięcie rzeki. Słaby pomysł przy dziesięciu stopniach Celsjusza i poziomie zanieczyszczenia tej wody. Wiem, co mówię, badaliśmy ją wielokrotnie.
Zgubiłam swoją grupę. Są gdzieś przede mną, albo za mną, nie widzę nawet ich głów. Natrafiam za to na kumpla z innego wydziału. Idziemy tiptopami, wtulając się w plecaki osób maszerujących przed nami i rozmawiamy o poziomie głupoty przenoszenia studentów co 1,5 godziny w inne miejsce, podczas kiedy w tym samym budynku znajdują się wolne sale. Wszystko przez wygodę profesorów i rozmieszczenie ich siedzib. Jesteśmy niżej w łańcuchu, musimy się dostosować.
W nos uderza mnie ostry zapach dymu. Ktoś przed nami pali papierosa i efekt tego zatrzymuje się na nas. Nie palę, ale przebywam w otoczeniu palaczy cały czas. Nie lubię być traktowana dymem, ale nie mam za bardzo żadnego wyboru. Kolega idący obok mnie jest astmatykiem, więc odbieranie mu i tak trudno dostępnego dla niego tlenu nie jest najlepszym pomysłem.
- Hej, bracie, mógłbyś z tą fajką zaczekać aż się przedrzemy przez ten most? - rzecze, szturchając w ramię chłopaka przed nami.
- Stary, jarać mi się chce, nie mam czasu na spokojnie wypalić nawet jednej fajki - słyszy w odpowiedzi.
- Ja Cię przyjacielu rozumiem, ale Ty zrozum też mnie. Oddychać się nie da, idziemy tuż za Wami.
- Nie da rady, sorry.
No nic, skoro nie da rady, to nie da rady.
Idę, owinięta szalikiem, by utworzyć chociaż najmniejszy możliwy filtr dymu, kolega obok krztusi się i pokasłuje, zakrywając nos ręką. Ktoś tu pali najmocniejszy badziew jaki wąchałam od dawna. Panów przed nami bawi cała sytuacja i postanawiają się dołączyć. Teraz pali już trzech ludzi, a my jesteśmy w połowie drogi. Próby wyminięcia towarzystwa kończą się fiaskiem.
Nie możemy nawet rozmawiać, wdychane powietrze jest tak ostre, że kaszleć zaczynam także ja. Dym szczypie w oczy i drażni płuca, ale przecież nie przeskoczymy trzech rosłych kolesi, którzy empatii uczyli się od kamieni.
Czuję przez płaszcz, że mojemu współtowarzyszowi w podróży rośnie ciśnienie. Patrzy na mnie i widzę typowy dla niego błysk zemsty. Kolega ma plan. Nie wiem jeszcze jaki, ale na pewno go ma.
Kiedy w końcu opuszczamy most i zachłystujemy się czystym (względnie jak na Śląsk) powietrzem, towarzysz astmatyk popycha mnie przed siebie.
- Chodź, nie chcesz tu teraz być, wyminiemy ich.
- Co Ty czynisz? - pytam, chociaż wiem że prędzej doczekam się wykonania planu niż odpowiedzi.
Wyrównujemy się z palaczami i przyspieszając niemal do truchtu wyprzedzamy ich tak, że teraz to my blokujemy im drogę przez chodnik.
- Dobrze, że wiatr nam wieje w twarz - słyszę i chwilę później dochodzi do mnie dlaczego. Kolega postanawia zaczadzić wrogów największą śmierć bombą znaną matce naturze. Puszcza tak soczystego bąka, że obawiam się, czy nie poszło z farszem. Lot trzmiela kończy nieco niższa tonacja, połączona z jakąś dziwną wibracją. Szok malujący się na mojej twarzy jest niczym w porównaniu z wyrazami twarzy palących kompanów, wlekących się za nami. Dzięki sile wiatru znajduję się w bezpiecznej strefie, jednak panowie (sądząc po dźwiękach) oberwali prosto w nos.
- Jezus Maria, coś Ty jadł człowieku, przepuść nas - próbuje przebić się jeden z nich.
- Zapomnij, nie da rady - blokuje go kolega i czuję za sobą napieranie pozostałej ekipy, która ma trudności z oddychaniem i wydaje z siebie dźwięki obrzydzenia. Cud, że ta mieszanka w połączeniu z zapalonymi papierosami nie przerodziła się w eksplozję o sile rażenia małej atomówki. Postanawiam ich wypuścić, nikt nie zasługuje na takie tortury. Częściowo obrywają też kolejni ludzie za nami, więc żeby ratować mój wizerunek, wskazuję na winowajce palcem.
- Tak, to ja, sorki - przyznaje z uśmiechem kolega, kiedy wymijają nas kolejni ludzie - Nie mieszajcie kapuchy z grochem -
- Jesteś obrzydliwy - mówię, chociaż gdzieś głęboko wewnątrz siebie jestem mu wdzięczna.
- Ale skuteczny - odpowiada kompan i przez dalszą drogę możemy cieszyć się wolną przestrzenią wokół nas, dopóki śmiercionośne gazy nie wywietrzeją do końca.
Jestem równocześnie zdegustowana i dumna. Tak jakbym nie chciała przyznawać się do tego "dorosłego" człowieka i jego dziecinnych zagrań, ale jednocześnie miała zamiar przybić mu piątkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz