Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 31 marca 2020

Szpitalny post Oliego

28 lutego - piątek ~~~~

Pierwszy dzień pobytu w szpitalu.
Przydzielono mnie do sali, którą przerobiono z sześcioosobowej na trzyosobową, usuwając zbędne łóżka i zwiększając dystans pomiędzy tymi, które zostały. Wszystko za sprawą wirusa.
W sali znajduje się już jedna osoba. Chłopak ma na imię Arek i ma tylko jedno płuco, które wkrótce stanie się niecałym płucem.
Mój nowy sąsiad wita mnie słowami "No w końcu tu kogoś przysłali, już myślałem, że chcą z tej sali zrobić izolatkę" i ogólnie jest sympatyczny. 
Myślę, że się dogadamy.

29 lutego - sobota ~~~~

Nie wiem czy szpital ma jakieś godziny odwiedzin, ale wiem, że Łukasz stanowczo nagina zasady. Pielęgniarki śmieją się, że nawet matki nie przebywają tyle czasu przy niemowlakach. Cwaniak zdołał już przekupić Arka pomarańczami i nastąpiła wymiana numerów "tak na wszelki wypadek", więc mogę się nastawić na całodobowy nadzór rodzicielski.
Ta nadopiekuńczość powinna być obiektem badań specjalistów.

1 marca - niedziela ~~~~

Łukasz właściwie tu mieszka. 
Wiem, że się martwi, ale troszeczkę przegina.
Arek twierdzi, że powinienem odpuścić i być wdzięcznym.
Zapytałem jak często on ma odwiedziny.
Odparł, że odkąd tutaj leży, a jest tu już kilka tygodni, jego dziewczyna odwiedziła go dwa razy, ponieważ mieszka dość daleko.

- Ona nie lubi szpitali - powiedział - Unika ich jak tylko może. W domu mam sześcioro rodzeństwa, najmłodsze bliźniaczki mają kilka miesięcy. Moi rodzice nigdzie się nie wybierają.

Nie zauważyłem też, żeby ktoś do niego dzwonił, ale nie chcę być nietaktowny i poruszać tematu. Może kontaktują się głównie przez wiadomości tekstowe.
Arek ma rację. Mam wielkie szczęście.

2 marca - poniedziałek ~~~~

Operacja miała odbyć się o dwunastej, ale została przesunięta na czternastą, a następnie na piętnastą. Muszę być na czczo, ale brak jedzenia przeszkadza mi teraz najmniej. Nie jestem głodny.
Dlaczego ja się właściwie stresuję? Nie ma takiej potrzeby. Chyba udzieliło mi się od Łukasza. Zmiana nie jest złośliwa. Lekarze ją wytną i wrócę do domu. Może nawet jeszcze w tym tygodniu.

- Stresujesz się? - pyta Arek. 

Aż tak to widać?

- Troszkę. Wiem, że to głupie.
- To Twoja pierwsza operacja, co?
- Niezupełnie. Pierwsza na płuca, ale technicznie już druga. Z tym, że z tej pierwszej niewiele pamiętam.
- Też się stresowałem przed pierwszą. Martwiłem się, że się nie wybudzę albo, że coś pójdzie nie tak. Po trzeciej mi przeszło.
- No nie planuję mieć kolejnych.
- I prawidłowo. Jak mogę Ci coś podpowiedzieć, to mam mały protip.
- Dajesz.
- Wyobraź sobie każdą osobę z personelu jako jakiś owoc albo warzywo.
- Co? Po co?
- Zaufaj mi. Siedzę w temacie już trochę czasu. Wiem co tu serwują dożylnie i jak to działa.
- Ok i co dalej?
- Jak Cię wezmą na salę operacyjną i będą usypiać, to każą Ci liczyć od dziesięciu w dół. Wytrwali dojeżdżają maks do piątki.
- No, ok i co wtedy?
- Nie licz w głowie, tylko wyobraź sobie, że musisz zrobić sałatkę i obierasz każdy ten owoc, czy tam warzywo ze skórki, kroisz i wrzucasz do miski.
- Ale po co?
- Zaufaj mi, po prostu tak zrób i powiesz mi jak wstaniesz.
- Trochę to socjopatyczne tak kroić w kostkę własnych lekarzy.
- Nigdy tak o tym nie myślałem, ale możesz mieć rację.

O 15 siostra kalafior zabiera mnie z sali.

- Baw się dobrze - mówi Arek i po zmierzeniu ciśnienia przez doktor ogórek, anestezjolog pomarańcz wraz z siostrą kiwi podają mi znieczulenie. Dookoła krzątają się znajome twarze, takie jak: siostra liczi, pielęgniarz banan i doktor marakuja. Są też nowi. Doktora pietruszkę i siostrę cytrynkę widzę po raz pierwszy. 

Zaczynam od obierania warzyw, więc pierwszy ze skóry zostaje obdarty doktor pietruszka i doktor ogórek. Kiedy zabieram się do krojenia w plastry cytryny, odkrywam, że wszystkie owoce i warzywa zamieniły się kolorami. Różowa cytryna i czerwony banan tańczą dookoła miski, w której piruety kręcą niebieskie liczi. Wszystko pływa i po chwili na stół wjeżdżają ziemniaki. Są surowe, ale pchają się do miski, więc próbuję odgrodzić je od reszty, ale one nie dają za wygraną i wskakują takie ubłocone do środka. Owoce się ewakuują, wszędzie pełno ziemi i piasku. Rozglądam się za kranem, ale widzę tylko odkurzacz, który kręci kisiel. Ktoś mnie woła. Nie wiem skąd te owoce i warzywa znają moje pełne imię, ale któreś wzywa pomocy.
"Budzimy się, halo, budzimy" woła głos. 
Kiedy się odwracam, nastaje ciemność. Słyszę głos siostry liczi, ale powieki są takie ciężkie.

- Dalej, dalej, otwieramy oczy - powtarza siostra, więc rozchylam powieki. Kolory dalej pływają swobodnie po pokoju jak bardzo jaskrawa zorza polarna, ale siostra ma kształt człowieka. Dziwne.
W tle coś hałasuje i brzmi zupełnie jak ten odkurzacz do kisielu. Czuję, że ten kisiel wypełnia moją głowę, płuca, brzuch i przez to wszystko jestem strasznie ciężki. Chcę zapytać gdzie reszta sałatki i jak został rozwiązany problem ubłoconych ziemniaków, ale rura od odkurzacza zalega mi w ustach. Pewnie przez nią został wpompowany cały ten kisiel.

3 marca - wtorek ~~~~~

Kisiel jest wszędzie i zaczyna się przelewać i rozpierać mnie od środka. Nie wiem ile jeszcze chcą go we mnie wpompować, ale to nie skończy się dobrze.
Chcę powiedzieć to siostrze poziomce, ale nie mogę otworzyć oczu.
Jestem zmęczony.
Mój sen zakłóca tylko buczenie maszyny do kisielu i kroki sałatki owocowej.

4 marca - środa ~~~~

Lekarze zadają mi pytania. Całą masę pytań. Próbuję na nie odpowiadać, ale słowa nie opuszczają moich ust. Poruszanie się jest niemożliwe, mówienie skomplikowane, a oddychanie trudne.
Nie czuję bólu, chociaż gdzieś z tyłu głowy wiem, że powinienem. Wszystko jest bardzo ciężkie i wypełnione kisielem.
Zauważyłem, że z boku mam zamontowane wentylki. Może do wypompowywania nadmiaru kisielu.

5 marca - czwartek ~~~~

Udaje mi się formować słowa.

- Może pan poruszyć palcem wskazującym prawej ręki?
- Tak.
- Proszę to zrobić.

Ten brak zaufania...

- Dobrze. Najmniejszym palcem lewej ręki?
- Tak.
- Proszę to zrobić.

Daleko jeszcze?

- Palcami lewej nogi?
- Mogę poruszyć wszystkimi na raz i mieć to z głowy?

Jestem tak potwornie ciężki.

- Widzę, że humorek dopisuje. Jutro przeniesiemy pana z powrotem.

Tylko gdzie jest to z powrotem?

6 marca - piątek ~~~~

Wróciłem do sali Arka. Nie wróciłem na własnych nogach, przywiozła mnie siostra truskawka... znaczy Zuza. Siostra Zuza.

- Trochę Ci to zajęło, dobrze się bawiłeś? - pyta Arek.

Nie wiem który element chce nazwać dobrą zabawą, ale zgaduję, że chodzi mu o to, że widzę kolory.

- Co Ty mi nagadałeś?
- Ale, że co?
- Z tymi sałatkami, owocami, co to jest?
- Chciałem Cię rozluźnić, wtedy znieczulenie szybciej wchodzi i mniej agresywnie.

Kolorowy wiatr blaknie, ale dalej za mną podąża.

- Ty wiesz co tam się działo?
- Ale co?
- Ta sałatka nie była normalna.
- Ale haj Ci wjechał dobrze, czy źle?
- To znaczy?
- No widziałeś fajne rzeczy, czy na przykład coś próbowało Cię zabić, udusić, zeżreć żywcem?
- Tam była różowa cytryna.
- Czyli dobrze.

Czuję się jednocześnie wiotki, wysuszony i bardzo, bardzo ciężki. Zastanawiam się gdzie jest mój bok, ale kiedy spoglądam w dół, wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Jest tak jakby było zdrętwiałe, ale bez efektu mrowienia.
Jestem przesmażony i gumowaty.
Jak stare frytki.

7 marca - sobota ~~~~

Chce mi się spać, ale nie mogę zasnąć, ponieważ męczy mnie jedno zagadnienie.
Siostra Brygida zmieniła kroplówkę i powiedziała mi o tym, że ją zmienia. Siostra Brygida ma bardzo gładkie dłonie, pewnie dużo je nawilża.

Kroplówka.
Kropla i "lówka".
Kropla, ponieważ kulki z wody i one kapią w środku tego plastikowego. Czy to jest "lówka"? Czym właściwie jest "lówka"? Może "lufka", tylko ludzie zaczęli to źle wymawiać. Tylko czy "lufka" to tam gdzie kapie, ten woreczek, czy wężyk dożylny. Wenflon nazywany jest motylkiem. Wężyk to wężyk. Tylko ta "lówka" jest z niczego.

- Arek, wiesz czym jest "lówka"?
- Co?
- No "lówka".
- ... nie?
- Szkoda.

Arek też nie wie. Może "lówka" to coś jak "rówka" w słowie "motorówka". Tam też jest motor i... a nie, to będzie "ówka", nie "rówka", bo te "r" jest do motor.

Przyszedł Łukasz. Może jego spytam.

Owce nie mogą jeść frytków. Frytek? Frytków.
CZY PO TO PRZYSZŁY TE ZIEMNIAKI? CHCIAŁY ZATRUĆ OWCE ARKA?!!

8 marca - niedziela ~~~~

Ta "lówka" nie daje mi spokoju.
Spytałem siostry Agnieszki, ale ona nie wiedziała.
Mam wrażenie, że Arek wie, tylko to przede mną ukrywa.

9 marca - poniedziałek ~~~~

- Musi pan wstawać i chodzić po sali więcej. Na korytarz nie wolno.
- Dobrze. Teraz?
- Jak najwięcej się da. Tylko szwów nie zerwać i uważać na kroplówki. Z tym słupkiem chodzić.
- Dobrze.
- Boli mocno?
- Tak umiarkowanie.
- To chodzić. Może trochę mocniej boleć.
- Dobrze.
- Dobrze? Żadnego marudzenia i mówienia, że nie?
- Pani tu rządzi. Ja się nie znam na tym.
- Dogadamy się. Tylko chodzić.

10 marca - wtorek ~~~~

Szpital wstrzymał wszystkie odwiedziny z powodu wirusa.
To cios dla Łukasza, ale jeszcze większy dla mojego telefonu.
Chodzę po sali, bo siostra kazała chodzić, a na korytarz nie wolno.
Operacja Arka została przesunięta, znowu.
Ogrywa mnie we wszystko, ale jest w porządku. Powinniśmy go zwerbować.

11 marca - środa ~~~~

- Chodzi pan?
- Chodzę?
- Chodzi?
- Chodzi, potwierdzam - mówi Arek.
- To chodzi dalej. Boli bardziej?
- Trochę bardziej.
- To chodzi.

12 marca - czwartek ~~~~

Jestem potwornie zmęczony.
Muszę spać.
Ale muszę też chodzić.
Lunatykowanie wydaje się dobrym kompromisem.
Mój telefon jedzie na rezerwie, ale nie mam siły go naładować.
Arek go dla mnie naładuje.
Wiszę mu przysługę.

13 marca - piątek ~~~~

Coś jest nie tak.
Wszystko jest w porządku, ale jednak coś jest nie tak.
Kisiel wrócił i teraz jest bardziej jak cement.
Cement jest w moich żyłach, płucach, głowie, jest wszędzie.
Wszystko jest rozmazane i rozmyte.
Głosy są niewyraźne i spowolnione.
Nie mogę się ruszać.
Nie mogę myśleć.
Nie mogę oddychać.

Nie potrafię.

? - #$% ~~~~ [14 marca - sobota]

?

?? - #$% ~~~~ [15 marca - niedziela]

_

??? - #$% ~~~~ [16 marca - poniedziałek]

__

???? - #$% ~~~~ [17 marca - wtorek]

Zimno.

????? - #$% ~~~~ [18 marca - środa]

Głos.
Damski głos.
Coś mówi.
Znam ten głos.
Jest prawdziwy, czy wyobrażony?
Nie wiem.

Zimno.

?????? - @#$ ~~~~ [19 marca - czwartek]

Ten głos.
Inny, ale dalej znajomy.
Zniknął.
Może to ten sam głos.

Dlaczego tu jest tak zimno.

Dlaczego coś rozrywa mi mięśnie.

Nie mogę się ruszyć.

Nie mogę nic powiedzieć.

Nie mogę oddychać.

Ale oddycham.

?

20 marca - piątek ~~~~

- Budzimy się.

To ten głos. Tylko teraz układa się w słowa.

- Wystarczy spania, wstajemy.

To do mnie?

- Otwieramy oczy panie Oliwierze. Nie próbujemy się ruszać, ani mówić, dobrze?

Żaden problem. 

- Słyszy mnie pan? Proszę mrugać raz na "tak" i dwa razy na "nie", rozumie pan?

*Tak*

- Bardzo ładnie. Mrugamy raz na "tak", dwa razy na "nie" i nie próbujemy mówić, dobrze? Proszę się nie stresować.

Nie stresuję się, ale byłoby prościej jakby coś nie siedziało mi na klatce piersiowej i nie torowało sobie drogi do środka bardzo tępym narzędziem. 

- Napędził nam pan stracha. Proszę podążać oczami za światłem. Samymi oczami, dobrze? I staramy się oddychać powoli i płynnie.

Czuję jak każdy wdech oddziela mi mięso od kości. Tak ma być?

- Czuje pan to?

*Tak*

Chociaż bardziej czuję to, że ktoś rozciął mnie na pół i zapomniał poskładać.

- A to?

*Tak*

- Dobrze, a to?

**Nie**

- Tego pan nie czuje?

**Nie**

A powinienem?
Ktoś mi powie o co chodzi i dlaczego ktoś przejechał po mnie piłą łańcuchową?

- No dobrze, nad tym jeszcze popracujemy. Pamięta pan co się stało?

**Nie**

A coś się stało?

Czuję olbrzymią potrzebę snu. Oczy zamykają się wbrew mojej woli. Głos dalej coś mówi, może nawet o coś pyta, ale ja nie mam już siły odpowiadać. 
Wszystko staje się ciemniejsze i cichnie.
Wszystko oprócz tego rozpierającego bólu, który z niewiadomych powodów zaczyna pulsować i przemieszczać się na resztę ciała.

Kiedy się ponownie budzę, znajduję się już w innym pomieszczeniu. Dziwnie znajomym. Ludzie w białych fartuchach szturchają mnie igłami i mówią jeden przez drugiego, wymagając odpowiedzi. Kilka razy mylę *Tak* z **Nie**.
Nie wiem co to za zamieszanie, ale jestem potwornie zmęczony.

- Czujepanból?

*Tak*

- Jestpangowstaniezidentyfikować?

Co jestem w stanie zrobić?

**Nie**?

- Jestdozniesienia?

Nie.

*Tak*

Czekaj, co?

- Możepanporuszyćpalcamilewejręki?

Chwila. Lewa?

- Proszęspróbować.

Najpierw mi powiedzcie która to lewa.

- Damypanutrochęodpocząć.

A co z tą lewą?

- Wrócimypóźniej. Niechpanwypoczywa.

Czemu tu jest tak zimno i dlaczego tak ciężko się myśli? Oddycha? Porusza palcami?

Odchodzą. Lewa to chyba ta...

- Ale nawywijałeś stary - słyszę głos i rozpoznaję twarz.

O, znam go. Arek? Arek.

- Wiesz co się w ogóle stało?

Ale z czym?

**Nie**

- Dostałeś niewydolności. Reanimowali Cię i wylądowałeś na OIOM-ie pod respiratorem. Wiesz co to respirator?

Chyba tak.

*Tak*

- Wprowadzili Cię w śpiączkę farmakologiczną. Leżałeś tam kilka dni...

Jak kilka dni? Śpiączka? Co?

- ... nie oddychałeś samodzielnie. Twoje serce też przestawało pracować. Niewiele, a byś się przekręcił. Nie mówię za szybko? Nadążasz?

*Tak*

- Zrozumiałeś co do Ciebie mówili lekarze?

Nie bardzo.

**Nie**

- No próbowali Cię kilka razy uruchomić, ale Twoje płuca nie chciały pracować. Serce Ci chyba nawet raz stanęło, czy coś takiego. Rozumiesz wszystko?

*Tak*

- Nie możesz teraz mówić, bo żeby podpiąć Cię do respiratora musieli Cię zaintubować. Wsadzić Ci taką rurę do gardła. Ona Ci poraniła wszystko i przez jakiś czas będziesz miał problemy z mówieniem. Lekarze twierdzą, że coś masz z nogami. Nie czujesz ich?

**Nie**

- To Ci powinno przejść wszystko. Mocno Cię boli?

*TAK*

Boli, rozrywa, wybucha. Nazwij to jak chcesz.

- To Ci się teraz wszystko rozkręciło, bo zmniejszają Ci przeciwbólowe. Jakbyś nie mógł wytrzymać, to wprowadzą Cię znowu w śpiączkę.

**Nie**

Żadnej śpiączki.

- Wiem, że nie chcesz, ale wtedy nie czujesz bólu i można pozwolić się organizmowi zregenerować. Tylko z drugiej strony to osłabia narządy, więc pewnie by chcieli tego uniknąć. Dobrze, że wróciłeś. Wszyscy się strasznie martwili. Twój chłopak to wychodzi z siebie.

O Boże... Łukasz. Kilka dni... śpiączka...

- Napisałem mu, że jesteś na sali i wszystko gra, żeby się przestał martwić. Tylko może nie rób już tak więcej, ok?

Ten panikarz nie słyszał nic ode mnie przez kilka dni. Nie jest dobrze.

- Oli, jesteś tam? 

*Tak*

- Możesz ruszać palcami w ręce?

Chyba... może trochę.

*Tak*

- Nie wiem czy dasz radę, ale może chcesz mu coś napisać? Nie za bardzo wiem jak go uspokoić, a pewnie się zaczniesz martwić, że on się martwi. W końcu myślał, że umierasz. Trudno mu się dziwić. Rozmawiać jeszcze nie dasz rady, ale może krótkiego sms-a wystukasz? Myślisz, że dasz radę?

*Tak*

Dziękuję. Mam nadzieję, że aż tak nie panikował.

- To pogadam z nim chwilę, Ty odpocznij i przyniosę Ci mój telefon, Twój się zdążył rozładować.

Ok. 

To jest trudniejsze niż myślałem, że będzie. Gorzej się rusza tymi palcami niż jakby były kompletnie zamrożone. Dobra. Krótko i zwięźle.
Nikt nie uprzedzał, że muszę oddychać w tym samym czasie.
Wielozadaniowość jest trudna.

Dobra. "N", "i", "g". Klawiatura zawsze tak wygląda? Pierdzielić polskie znaki, ogarnie przekaz.



Taką trochę rozbebłaną frytką, ale frytka to frytka.

Spać. 

21 marca - sobota ~~~~

Zgiąć palce.
Wyprostować palce.
Zgiąć.
Wyprostować.
Zgiąć...

- Naładowałem Ci telefon.

Kciuk w górę.
Wdzięczność.

- Zanim zaczniesz mówić, to ogarniesz migowy. Pogadaj z tym swoim, bo Ci jeszcze zawału dostanie i tyle będzie.

Jak tylko odzyskam głos, to go opierdzielę.

A jak zacznę ruszać nogami, to nakopię mu do tyłka.

Potem go przytulę, ale najpierw mu nakopię. Panikarz jeden. Jakbym się gdziekolwiek bez niego wybierał. Nie może się gamoń głodzić, bo mnie się przytrafił mały wypadek.

Żadne z nas nie może żyć bez drugiego, ale to nie znaczy, że ma umrzeć z głodu.

Chcę raport z tego ile zjadł i spał. Tak.

Musze ogarnąć w oddychanie, bo to się nie może powtórzyć. Dobrze, że go Damian przygarnął. Zdaje się, że wiszę przysługę wszystkim.

22 marca - niedziela ~~~~

Spać.

23 marca - poniedziałek ~~~~

Tak jakbym zaczynał być głodny. Mam nadzieję, że przynajmniej Łukasz je już normalnie.

- Mają nam wrzucić nowego - mówi Arek.
- Mhm - charczę.

Cudowny ze mnie sąsiad. Taki rozmowny...
Mam wrażenie, że aplikowali mi te rurki przez tarkę.

Pielęgniarka wręcza mi butelkę z wodą i wężykiem do kroplówki i mówi:

- Płuca ćwiczyć. Rozprężać. Wdech robić, powietrze przez rurkę do butelki wypuszczać powoli i długo, żeby bąbelki były. Rozumie? Jak tak, to wykonać.

Zostało mi tylko kiwać głową. Nie mam ochoty zaprzeczać siostrze Brygidzie. Przeraża mnie.

Pokazuję Arkowi moje rozmowy z Łukaszem i dopisuję "Chce mi dom zmienić w szpital".

- Chciałbym, żeby to o mnie się ktoś tak martwił. Poza tym on ma rację. Maszyna do tlenu Ci się przyda. Ten oczyszczacz powietrza w sumie też.

I ty przeciwko mnie...

- Jak długo się znacie, jeśli to nie jest jakiś sekret?

"7" - piszę.

- Miesięcy?

"7 lat"

- A od kiedy ze sobą jesteście?

"7 lat. Niecałe."

- Wow. Szybko poszło.

"To trochę skomplikowane. A Ty?"

- Z Martą? 2 lata będzie.

"Stresujesz się dzisiejszą operacją?"

- Ja? Coś Ty. Będzie taka jak każda inna. Zasnę. Wybiorę się na wycieczkę LSD, obudzę się, trochę poleżę i wrócę do domu.

"Owocki?"

- Ja tam bardziej liczę na obrane owocki, ale w ludzkiej formie. Tak wiesz, z zachowaniem kształtów tam gdzie trzeba, zwłaszcza tej siostry co była wczoraj... Nie patrz tak na mnie, żartuję.

"Tylko nic nie nawywijaj"

- Nie ma problemu. Ty patrz i się ucz jak to się robi.

Do naszej sali przywożą gościa po trzydziestce. Właściwie wyminął się z Arkiem. Sprawia wrażenie, jakby miał do mnie coś osobistego. Nie tylko do mnie. Do pielęgniarek, lekarzy i ptaków za oknem.

Żadnego "cześć", ani "dzień dobry". Jak ma na imię dowiaduję się po tym jak mówią do niego pielęgniarki.

- Panie Mariuszu, proszę się przenieść na łóżko.
- No chyba ile razy mam mówić, że jak wstaję, to mnie boli?
- Ale na łóżko przenieść się pan musi.
- Nic nie muszę.

Czy on oczekuje, że siostra Zuza go przeniesie? Gość ma masę sztangisty.

- Dobrze. To zostawię tu pana i się pan przeniesie jak pan będzie gotowy, a ktoś potem odbierze wózek.

Mariusz zostaje więc na wózku i kiedy siostra wychodzi z sali, podnosi się zdenerwowany i przenosi na łóżko.

- Na nic nie można liczyć. Na co te składki idą? - mamrocze i zakopuje się w pościeli.

Może jest po prostu zmęczony albo coś go boli.
Jak nas wszystkich.

W nocy Mariusz postanawia puszczać muzykę na głośniku i rozkręcać imprezę.

Nie odzywam się nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że nie mam jeszcze głosu.

Do sali wchodzą pielęgniarki i próbują wytłumaczyć nowemu, że cisza obowiązuje wszystkich.

- Przecież cicho puszczam!
- Tu są też inni pacjenci i może im to przeszkadzać.
- Ej Ty tam. Przeszkadza Ci muza?
- Proszę się zachowywać.

Mariusz nie zamierza się jednak zachowywać i techno dyskoteka oraz słowne przepychanki z pielęgniarkami trwają całą noc. Zaproponowałem słuchawki, ale albo nie zostałem usłyszany, albo sąsiad nie chciał mnie usłyszeć. 

24 marca - wtorek ~~~~

Dalej charczę, ale można mnie już zrozumieć.

Nowy próbuje wymykać się na papierosa. Po raz pierwszy podjął dzisiaj próbę kontaktu ze mną i zapytał czy mam fajki. Kiedy odparłem, że nie, spytał czy "ten drugi" ma. Również zaprzeczyłem.

- Akurat. Wszyscy raka płuc macie z powietrza, nie? Samoluby. Jeszcze okna ku*wy pozamykały.

Miałem dzisiaj zaplanowaną rozmowę przez Skype'a, ale przy nim chyba nic z tego nie będzie.

- Ale co Ty robisz? Nie potrafisz się wkłuć? Ile lat szkoły pokończyłaś, żeby wenflonu nie potrafić zmienić?

Czy on musi być taki podły? Biedna siostra Zuza.

- Niech się pani nie martwi. Niektórzy tutaj wstali dzisiaj lewą nogą - mówię, głosem Vadera.

Moduł chrypa włączony. Brzmię jakbym jarał od czterdziestu lat.

- A Ty co, czopek? Że pigułom włazisz w tyłek? - kontratakuje Mariusz.

Kiwam tylko głową. Szkoda strun głosowych.

Ponoć ludzie z grupy bardzo się o mnie martwili, kiedy Krysia informowała ich w sytuacji. Poproszę ją o screeny. Niepotrzebnie ich martwiła. Drobne problemy techniczne mogły przytrafić się każdemu.

25 marca - środa ~~~~

Muszę podziękować im wszystkim za troskę. Niesamowite jak Ci ludzie się przejmują.
Kochani są.

26 marca - czwartek ~~~~

Ma humorek, czy nie, jeśli ja muszę znosić jego nocne koncerty, narzekania i marudzenie, to on zniesie pół godziny rozmowy na Skype przez słuchawki. Nie mówię głośno, więc nie powinno mu to przeszkadzać. Później mają przywieść Arka. Muszę się wyrobić zanim przyjedzie, żeby mu nie zakłócać snu.

Tak jak myślałem. Ledwo się połączyłem, a gość już ma problemy. Nie wiem co mu tak właściwie nie pasuje, ale Rudej bardziej nie pasuje, że jemu nie pasuje i gdyby tutaj stała, polałaby się krew.

- No panie Oliwier, wstajemy dzisiaj - mówi siostra Brygida - Przyniosłam podpórkę, sobie pan wstaniesz na podpórkę. Starczy leżenia. Nogi pan czuje?
- Tak.
- Ruszać może?
- Tak.
- To wstaje, hop, hop. Stara się nie glebnąć.

Okazuje się, że mięśnie rąk bardzo się przydają, kiedy nogi nie do końca są jeszcze obudzone. Okazuje się też, że jak się stoi, to bardziej rwie bok, klatka piersiowa i połowa brzucha, ale tak jakby utrzymuję się w pozycji pionowej i jestem w stanie wykonać kilka kroków.

- Od tlenu będziemy odchodzić. W powietrzu też jest. Tyle panu wystarczy. W nocy jeszcze damy na tlen.
- Dobrze...
- Trzyma się? Stoi? I ładnie. Próbować chodzić. Chyba nie chce na wózku jeździć jak książę obok, co?
- Mam zamiar stąd wyjść o własnych siłach.
- I ładnie.
- To do mnie było? - przebudza się Mariusz - Nie życzę sobie rozmawiania o mnie za moimi plecami.
- To nie koncert życzeń. Zaraz panu przyniese taki sam stojaczek i będziecie sobie obaj w kółeczko dreptać.
- O nie. Mnie za bardzo boli, żebym mógł wstawać i chodzić.
- Guzik prawda, a nie boli. Przyniese i ma chodzić.

Lewa.
Prawa.
Przerwa.
Lewa.
Większa przerwa.
Co jest z tymi nogami?

- I po co robisz co kazała? Przecież jej tu nie ma.
- Nie mam zamiaru zadzierać z siostrą Brygidą. Poza tym przyzwyczaiłem się do chodzenia jednak.
- Lizo-dup. Ja pier*olę. Baba mi będzie mówić co mam robić. Chyba sam lepiej wiem jak mogę wstawać, a jak nie.

Jeszcze tylko kilka dni. Im szybciej to opanuję, tym szybciej stąd wyjdę.

Przywieźli Arka. Głównie śpi. To dobrze, niech śpi. Jak się śpi, to mniej boli.

27 marca - piątek ~~~~

Coraz lepiej mi to idzie. Może do wypisu uda mi się wrócić do normy z tym chodzeniem. Tylko na tlenie to jednak lepiej szło. Można się uzależnić od tlenu?

- Oli, coraz dłuższe te przerwy robisz. Przebieraj nogami, bo poskarżę Brydzi - mówi Arek, leżący w łóżku na zabawowej kroplówce.
- Cwaniak na dragach się nie powinien odzywać.
- Hehe, łazikuj.

- Z nikim normalnym mnie nie mogli położyć. Zakichany szpital.
- Nie unoś się Mariuszek, bo Ci żyłka pęknie - odpowiada Arek do zirytowanego życiem sąsiada.
- Nie jesteśmy na "Ty".
- Tak jest proszę pana.

Z tego wszystkiego najbardziej będzie mi brakowało właśnie Arka. I siostry Zuzy. I może trochę siostry Brydzi...

28 marca - sobota ~~~~

- Jak stąd wyjdziesz Arek i cała ta pandemia się skończy, to obiecaj, że się dasz zaprosić na zapoznanie z resztą.
- No raczej. Ponoć mnie przygarniacie do gangu, to głupio by było nie znać członków tego gangu albo znać tylko dwóch.
- A spróbuj tylko zerwać kontakt.
- Powiedział ten co mało nie zjechał.
- Shut up...

Dostałem kule. Takie do chodzenia. Wygodniejsze i dużo cichsze.

Wyciągają mi też wentylki... znaczy dreny. Dreny.

29 marca - niedziela ~~~~

Szwy zdjęte.
To już jutro.
Jutro będę wolny. Będę mógł wrócić do domu i wygarnąć panikarzowi za akcję z głodówką.
Kocham go, ale jest niemożliwy.

Z Arkiem też jest lepiej. Chyba obędzie się bez krzywych akcji. Mam nadzieję.
Może zabiorą Mariusza na ten opóźniony zabieg, to Arek będzie miał trochę spokoju.

30 marca - poniedziałek ~~~~

Wolność. Dzisiaj będę wolny. Za chwilę dostanę wypis i mam nadzieję nigdy więcej tutaj nie trafić. Ktoś mi zabrał miesiąc z życia, a mogłem zmarnować ten czas w przyjemniejszy sposób.

Czekaj. Jak to działało? Wait...

- Co się tak zastanawiasz nad tymi sznurówkami? - pyta Arek.
- Będziesz się śmiał, ale nie mogę sobie przypomnieć jak się je wiąże.

Hahahaha... no nie.

- Jaja se robisz?
- No nie, serio. Czekaj, ja to ogarnę za chwilę.
- A na jedną pętelkę wiązałeś zawsze, czy dwie?
- Jedną.

Arek bierze do ręki słuchawki i wiąże je jak sznurówki.

Dobra, teraz pamiętam.

Powtarzam po nim i drugi but idzie już bez problemu.

- Dzięki. Nie wiem co to był za zawias.
- Spoko, tak się czasem zdarza. Może się okazać, że wiele małych rzeczy Ci wypadło z głowy. To wraca po czasie.
- To było dziwne uczucie. Miałeś tak kiedyś?
- Dawno temu. Wiosłowałem widelcem w zupie, wiesz jaką wszyscy dookoła mieli zabawę?
- Domyślam się.

Czas się zbierać. Zabrałem wszystko?

- Ale dzwoń czasami - mówi Arek.

Nie znoszę pożegnań, ale nie żegnamy się przecież na zawsze.

- Jasne, że będę. Wychodź stąd szybko.
- Postaram się. Nawet ładnie się to goi tym razem. Pozdrów tam Szyszka.
- Dzięki za wszystko. Odwdzięczę się jak już to się wszystko ogarnie.
- Spoko, zmykaj.

Łukasz nie może wejść do szpitala, więc czeka na mnie na zewnątrz. Dobrze, że torba nie jest ciężka i mam kule. Polubiłem je. Pewnie trochę będę za nimi tęsknić jak nie będę ich już potrzebował.
Wchodzę do windy, zjeżdżam na dół, zabieram dokumenty, wychodzę z budynku i trafiam prosto w uścisk histeryka. Nie ma zamiaru mnie wypuścić i wcale mi to nie przeszkadza. Ja też nie mam takiego zamiaru. Za bardzo się stęskniłem.

- Nigdy więcej mi tak nie rób, słyszysz?
- Nie mam zamiaru, tylko Ty też tak nie rób - odpowiadam i opuszcza mnie cała złość na niego.

Ale i tak mu nakopię za to wszystko, tak profilaktycznie.


(Więcej rozmów między Olim, Szyszkiem, Arkiem i całą resztą można znaleźć na Morfinowej grupie na Facebooku: Codzienna dawka Morfiny - grupa na fb)


sobota, 14 marca 2020

Wstrzymanie postów

Ważna informacja

Posty chwilowo wstrzymane (do odwołania).
Oli dostał ostrej niewydolności oddechowej i walczy o życie pod respiratorem. Nie oddycha samodzielnie, jest nieprzytomny, a jego funkcje życiowe podtrzymuje maszyna. Prawdopodobną przyczyną pogorszenia jego stanu, który jeszcze kilka dni temu był oceniany przez lekarzy jako dobry, może być zator, który spowodował niewydolność najpierw jednego płuca (tego operowanego), a następnie drugiego.
Jego stan jest krytyczny, a szpitale są zamknięte dla odwiedzających z powodów obecnej sytuacji epidemiologicznej w kraju. Staramy się myśleć pozytywnie, ale lekarze mówią otwarcie o możliwości wystąpienia najgorszego scenariusza, którego nie mamy zamiaru do siebie dopuszczać.
Nasze wsparcie jest teraz potrzebne głównie Szyszkowi. Wierzę, że rozumiecie zaistniałą sytuację.
Siedzimy jak na szpilkach, w bezradności czekając na jakąkolwiek informację. W razie potrzeby mamy trzech zgodnych i aktywnych dawców krwi. Tylko tyle możemy teraz zrobić.

czwartek, 12 marca 2020

Choinkowy update

Pamiętacie jeszcze post z grudnia, zatytułowany "Magia choinek"?
Jeśli nie, to odsyłam do linku powyżej, ponieważ mamy update.

Update wygląda następująco.

Mamy marzec. Choinka została ukradzio... przepraszam, pożyczona dokładnie 11.12.2019. Dziś jest 12.03.2020, czyli praktycznie trzy miesiące później drzewko zostało finalnie zwrócone jego środowisku naturalnemu! Super, prawda?

Nie do końca...


Obecnie drzewko wygląda bowiem w ten sposób. Nie zostało nawet zakopane na swoim pierwotnym miejscu. Ktoś rzucił je obok reszty choinek, chyba tylko po to, żeby żywe drzewka mogły oglądać zwłoki swojego poległego towarzysza. Może ktoś chciał zasiać w roślinkach element grozy i niepewności, które będą narastać w nich aż do przyszłych świąt, kiedy to zemszczą się na człowieku w brutalny sposób, dekapitując go gwiazdą betlejemską.


Trzeba przyznać tym ludziom, że oddali drzewko. Przecież nikt nie mówił o tym, w jakim stanie ma być roślinka. Choinka została "pożyczona" i choinka została oddana, racja?

Osobiście tym osobnikom nie powierzyłabym nawet długopisu. 

Ludzkość jest taka pocieszająca i urocza w swoich działaniach...

środa, 11 marca 2020

Koronawirus

Koronawirus, racja?
Odwoływane są zajęcia w szkołach i na uczelniach oraz wszelkiego rodzaju zawody, wyjazdy i wycieczki. Jeśli ktoś kaszlnie w autobusie, tworzy się wokół niego koło zwiększonej przestrzeni osobistej o średnicy trzech metrów. O kupnie żelu antybakteryjnego można zapomnieć, w sklepach puste półki.
Jako, że uczelnia wstrzymała zajęcia, spaceruję z psem. Zwierz tapla się w górze piachu, a ja drepczę dookoła, zastanawiając się ile z tego znajdzie się na panelach.
Do Morfiny podbiega York. Niby szczeka, niby się cieszy, jest niezdecydowany co do swoich zamiarów, ale podchodzi coraz bliżej i węszy.
Właścicielka psa (kobieta 40+), uśmiecha się i ośmiela Yorka, tłumacząc mu, że nie ma się czego bać. W tym momencie Morfina wstaje, otrzepuje futro z mokrego piachu i wydaje z siebie serię potężnych kichnięć, którymi spokojnie zdmuchnęłaby domki trzech małych świnek. Efekt panierowania nosa w piasku.
Nim kończy się drugie z kichnięć, York teleportuje się za sprawą swojej właścicielki na jej ręce.
- Z chorymi, to się w domu siedzi. Zwłaszcza teraz - mówi kobieta i oddala się szybkim krokiem, trzymając psa w ramionach.
Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zmieszana i rozbawiona jednocześnie.


Sko-rup-ka i jaj-ko

Miejsca przede mną w autobusie zajęte są przez dwóch małych chłopców. Berbecie są z tego przedziału wiekowego, w którym zaczynają składać słowa i jeśli się jakiegoś uczepią, to nie opuszczą go przynajmniej przez kilka godzin. Tuż nad kawalerami stoją ich rodzicielki i pilnują, żeby młodociani siedzieli na miejscu i nie biegali po autobusie.

- Sko-ru-pka - mówi jeden z gremlinów i pokazuje koledze jajko-zabawkę, które trzyma w obu rączkach, ponieważ przedmiot jest za duży, żeby ogarnąć go w jednej.
- Jaj-ko - odpowiada dumnie drugi z chłopców, na co pierwszy kręci z zaprzeczeniem głową i rzecze:
- Sko-rup-ka! 

Najwidoczniej hasłem dnia jednego z nich jest dziś skorupka, a drugiego jajko. Jest to jedna z tych zabawek, które mają w środku jakiegoś zwierzaczka-niespodziankę. Chłopcy mają jednak w nosie zawartość. Ważniejsze jest gładkie opakowanie.

- Sko-ru-pka - rzecze dziecko, wskazując na szybę.
- Nie - odpowiada jego matka - to jest szyba.
- Sko-ru-pka - przytakuje młody, jakby dokładnie to samo mieli na myśli.

Skorupką okazuje się być też podłoga, buty oraz inni pasażerowie. Świat pełen jest skorupek.

- Jaj-ko - odpowiada drugi z chłopców i po chwili namysłu dodaje jeszcze - Mam!
- No, Kubuś ma jajko - potwierdza jego rodzicielka.
- Sko-rup-ka - upiera się przy swoim właściciel zabawki i dialog między chłopcami trwa w najlepsze, chociaż składa się tylko z dwóch słów.
- Bilety do kontroli - rzecze po chwili kontroler, wyłaniający się z tłumu ze swoją legitymacją na smyczy.
- Sko-rup-ka - odpowiada chłopiec i podaje mężczyźnie jajko.
- Bardzo ładna, ale ja potrzebuję biletu - uśmiecha się człowiek.
- Jaj-ko! - rzuca drugie dziecko i kontroler zostaje otoczony argumentami nie do przebicia, więc po skasowaniu biletów obu mam, przykłada czytnik do zabawki i wydaje z siebie dźwięk urządzenia.
Chłopcy odzyskują przedmiot i z uśmiechami na twarzach przyglądają się mu jak zaczarowanemu portalowi, który może zabrać ich w odległe krainy, gdyż jest magiczny. 

Podaję mężczyźnie swoją kartę przejazdową i widzę, że pasażer obok mnie wyciąga dowód osobisty.

- Bez bileciku jedziemy, co? - pyta pracownik, wyciągając z kieszeni plik różowych karteczek, które pozbawiają ludzi stówki.
- Śpieszyłem się, nie zdążyłem - odpowiada młody człowiek.
- Pośpiech jest drogi proszę pana. Na miejscu, czy pocztą?
- Sko-rup-ka! - odzywa się młodzieniec i odwracając się, próbuje małymi rączkami dosięgnąć do naszych miejsc i podać swoją zabawkę człowiekowi bez biletu.

Chłopiec najwidoczniej chce podzielić się swoją przepustką z większym kolegą, ale kontroler jest nieugięty i dalej kreśli coś na różowym papierze.

- Sko-rup-ka! - odzywa się berbeć z miną mówiącą "No, co jest? Skasuj tego jajka i jedźmy dalej".
- Jaj-ko - potwierdza pasażer obok i z niedowierzaniem patrzy jak mężczyzna odchodzi do dalszej części autobusu.
- No widzisz, Twoje jajo działa tylko na Ciebie - tłumaczy chłopcu matka.
- Sko-rup-ka - poprawią ją dziecko.
- Jajko w skorupce - rzecze kobieta i gremliny spoglądają na siebie, jakby zostały przed nimi odkryte nowe pokłady wiedzy. Takiego combo się nie spodziewali.

Kilka przystanków dalej dzieci i ich matki opuszczają autobus, ale tuż przed wyjściem mały właściciel zabawki zatrzymuje się i wskazuje na kasownik.
Kobieta zabiera jajko, przykłada je do kasownika, udaje titnięcie i cała czwórka z zadowoleniem opuszcza pojazd.

Chciałabym, żeby moje życie było ponownie tak proste i oczywiste.

wtorek, 10 marca 2020

Słowa, które zostaną zapamiętane

Tak się składa, że (kiedy tylko mogę) staram się unikać sytuacji dla mnie niekomfortowych. Nie chodzi tu o wystąpienia publiczne, które mogą być stresujące, czy rozmowę z ludźmi, z którymi nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać. Tego nie jestem w stanie uniknąć. Sytuacja wygląda jednak tak, że jeśli mam wybór: iść do marketu, w którym każdej soboty robiłam zakupy z moją, żyjącą jeszcze wtedy, babcią, a przejść się do innego sklepu, to wybieram opcję drugą. Robię to tylko i wyłącznie, żeby uniknąć niekomfortowej dla siebie sytuacji. Niektórzy mogą to nazwać ucieczką, ale jeśli chodzi o reakcję "fight or flight", w 80% przypadków wybiorę "flight". Nie lubię konfliktów (tych wewnętrznych również), więc ich unikam. Schemat jest prosty.

Przyjeżdża mój ojciec ➠ robię wszystko, żeby nocować u znajomych

Rozmowa schodzi na politykę ➠ zmieniam temat

Muszę przejść przez teren, na którym mogę spotkać część rodziny, z którą nie chcę mieć nic wspólnego ➠ wybieram drogę dookoła

Niestety nie zawsze jest to możliwe.

Siedzę w autobusie i jak każdego dnia, zmierzam na uczelnię. Zajmuję wolne miejsce za mężczyzną z kilkuletnim dzieckiem. Dziewczynka płacze i mamrocze coś pod nosem, podczas kiedy ojciec stara się ją ignorować. Zakładam słuchawki i odcinam się od otoczenia.

Dziecko szlocha przez kilka przystanków. Może mieć góra cztery lata. Pasażerowie zaczynają zwracać mężczyźnie uwagę. Jedni chcą czytać książkę, inni porozmawiać i hałas bardzo im w tym przeszkadza. Nie wiem czego można oczekiwać jadąc komunikacją miejską, ale cisza i spokój powinna być ostatnim wymaganiem na liście. Takie są realia. Dzieci czasem płaczą.

Wolne miejsce obok mnie zajmuje starsza pani z książką o Faustynie. Mimo iż siedzimy zaraz za żywą syreną, kobiecie płacz dziewczynki wydaje się nie przeszkadzać. Albo jest taką weteranką autobusową jak ja i przywykła do wszystkiego, włącznie z puszczaniem pawia na środku pojazdu, kiedy okna zamknięte, a na zewnątrz 35°C, albo w domu ma takich trzy i dźwięk nie robi już na niej wrażenia.

Osobiście ciężko jest mi znieść płacz dziecka. W moim mózgu włącza się wtedy silna potrzeba, nakazująca mi przytulić małego człowieka i zabrać go z daleka od źródła problemu. To samo dzieje się, kiedy słyszę piski lub skomlenie psa.
Teraz jestem jednak zmuszona ignorować ten cichy głos podświadomości i zagłuszać go muzyką.

Dziewczynka płacze dalej, czym wywołuje coraz większą irytację pasażerów i samego ojca.

- Skończysz wreszcie? - odzywa się w końcu mężczyzna i reakcja dziecka jest natychmiastowa, zaczyna ono wydzierać się głośniej.

Sytuacja, w której ojciec upomina córkę, a ta ignoruje opiekuna trwa kolejne dwa przystanki. Ostatecznie mężczyznę trafia szlag i wybucha, kierując do dziecka następujące słowa:

- Właśnie dlatego matka Cię zostawiła, bo byłaś taka nieznośna!

Zamieram. Kobieta obok mnie przestaje czytać książkę, a ojcu przygląda się z niedowierzaniem połowa autobusu. Nawet dziecko przestaje na chwilę płakać, pociągając tylko nosem i wycierając załzawione policzki szalikiem.
Definitywnie nie chcę się tu teraz znajdować, ale do wysiadki mam jeszcze cztery przystanki. Ludzie zaczynają kręcić głowami, ale jako pierwsza reaguje starsza pani, zamykając książkę i z zamachem kierując swoją kieszonkową wersję biografii Faustyny na skroń mężczyzny. Nie ma w tym żadnego zawahania, a nokaut dzieje się tak szybko, że wydaje się być wręcz naturalny.

- Co jest?! - rzecze mężczyzna, odwracając się gwałtownie za siebie.
- Byś się wstydził! - odpowiada kobieta, tonem matki karcącej niegrzeczne dziecko - Takie rzeczy mówić, bój się Boga człowieku. To Ci w życiu przez usta nawet nie powinno przejść.
- Co pani?
- "Co pani"? Jak Ci zaraz przyłożę z drugiej strony, to się zorientujesz "co pani". Jak tak można do dziecka powiedzieć?

Mężczyzna się peszy i z zażenowaniem odwraca się do okna. Widać, że żałuje swoich słów i zostały one rzucone w przypływie złości, ale nie wie jak powinien się poprawić, więc nie robi tego wcale. 

Kobieta wraca do czytania książki, choć na jej twarzy wciąż maluje się irytacja. Pozostali pasażerowie również tracą zainteresowanie i kontynuują przerwane wcześniej czynności. Dziecko pociąga nosem i dalej mamrocze do siebie, ale już znacznie ciszej, a ojciec przegląda coś na telefonie.

Tylko ja dalej wpatruję się w tę dwójkę, orientując się, że w moich słuchawkach od jakiegoś czasu panuje cisza, ponieważ piosenka, której słuchałam, skończyła się kilka minut temu.

Jedna część mnie twierdzi, że nie powinnam się wtrącać i należy zignorować sytuację, druga planuje poprawić mężczyźnie z drugiej strony podręcznikiem do osadów. Taka cegła mogłaby pozbawić go przytomności na dobrych kilkanaście minut. Wygrywa ta racjonalna część i niechętnie się jej poddaję, chociaż doskonale wiem jak czuje się teraz to dziecko i jak wbrew pozorom doskonale zrozumiało każde słowo.

Wiem, że zostało to powiedziane niecelowo, niechcący i pod wpływem emocji, ale niesmak pozostanie we mnie na cały dzień.