Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 28 marca 2019

Miłosny problem Wojciecha

Zmierzałam właśnie na spotkanie z panem Wojciechem kiedy odkryłam, że droga na mojej trasie zajęta została przez świeżo rozstawione roboty budowlane. Koparki przejeżdżały przez miejsce, którym przechodziłam niespełna pięć godzin temu. Przeklęłam własnego pecha i truchtem skierowałam się do wyznaczonego objazdu. Nie mogłam się spóźnić. Byłam umówiona, a Wojciech nie tolerował spóźnialstwa. Był niecierpliwy i jak na konstruktora przystało lubił trzymać się wcześniej ustalonego schematu. Nie dla niego były luki w grafiku i niedopracowany harmonogram. On musiał wiedzieć na czym stoi.
Kiedy wbiegłam do budynku doznałam ulgi. Pozostali pracownicy jeszcze się nie pojawili. Dowiedziałam się, że kierownictwo znajduje się wciąż na jakimś przedłużonym spotkaniu. Pewnie problemy z inwestorami. Powiedziałam sekretarce, że byłam umówiona i poprosiłam o powiadomienie mnie, kiedy pan Wojciech będzie już wolny.
W tym czasie na korytarzu pojawiły się znajome twarze. Kolejni umówieni petenci przechodzili przez automatyczne drzwi z Kubusiem Puchatkiem i osiołkiem na szybie i dopytywali o nazwiska. Jedne nic mi nie mówiły, inne brzmiały znajomo.
Na korytarzu rozległ się dzwonek oznajmiający, że wszystkie spotkania dobiegły właśnie końca. Sekretarka wstała, otwarła drzwi za którymi odbywał się meeting i przekrzykując głośną dyskusję rzekła:
- Kończcie, bo rodzice już przyszli. Wojtek przesuń sobie tą wieżę do schowka i jutro ją dokończysz. Ciocia już po Ciebie przyszła.
Chwilę później na korytarz wybiegli przedsiębiorcy w wersji demo i kierując się w objęcia swoich rodziców, dziadków i sąsiadów przekazywali im najświeższe informacje, dotyczące spraw poruszanych na spotkaniu. Ola zrobiła piękny obrazek, Olgierd wykleił słonia z plasteliny, a Stefanek po raz pierwszy w historii nie oblał się sokiem.
Nigdzie jednak nie było widać Wojciecha. Czyżby został posprzątać po spotkaniu? Zajrzałam do sali. Nauczycielka widząc moją wychylającą się głowę zawołała w stronę stoiska z klockami:
- Wojtek pospiesz się i nie zapomnij kapci! 
- Już idę - odrzekł chłopiec sięgający mi do pępka i dalej przekładał swoją budowlę do skrzynki.
- Jakiś taki dzisiaj smutny jest. Coś się stało? - spytała pani Kasia, zamykając okna w klasie.
- Z tego co wiem, to nie - odparłam zgodnie z prawdą. Rano Wojtek kipiał szczęściem, bowiem dzisiaj dzieci szły na spacer do parku.
- Próbowałam się dowiedzieć o co chodzi, ale nie chciał mi powiedzieć. Może pani się uda.
Tym sposobem z questem pobocznym i małym budowlańcem u boku opuściłam placówkę przedszkola. Chłopiec faktycznie był osowiały. Nie rozmawiał, nie nucił i wlókł się noga za nogą. To było do niego niepodobne.
- Co jest Wojtek? - zagaiłam - Boli Cię coś?
- Nie.
- Ktoś Ci dokuczał?
- Nie.
- Zupa była niedobra?
- Dobra była.
- Ktoś Ci zniszczył wieżę?
- Nie.
- Coś Ci nie wyszło? Zbudowałeś coś widziałam.
- No. Jeszcze muszę dokończyć.
- To co jesteś taki smutny? Co się stało?
- Nic.
Jak można zauważyć rozmowa przebiegała wspaniale i ledwo mogłam zatamować potok słów, opuszczający dziecięce gardło.
- Jesteś głodny? Może zadzwonię do mamy i spytamy czy możesz wcześniej dostać żelki?
To była tajna broń. Żelki zawsze poprawiały nastrój. Miały magiczne właściwości i powodowały niekontrolowany przypływ energii, dlatego mama chłopca dawała mu je tylko w weekend.
- Nie - usłyszałam i w głowie zaczęły mi wyć syreny alarmowe.
Jak to "nie"? Co znaczy "nie"? Wojtek jeszcze nigdy w swojej karierze nie odmówił żelek. Były tylko dwa wyjaśnienia: był śmiertelnie chory, albo ktoś podmienił mi dzieciaka.
- No teraz to już musisz mi powiedzieć. Nie odpuszczę Ci dopóki mi nie powiesz co jest grane - zagroziłam i po długim wyduszaniu informacji z małego chłopca w trampkach, udało mi się uzyskać odpowiedź.
Zosia nie chciała iść w parze z Wojtkiem i trzymać go za rękę na wycieczce, a jak dał jej kwiatka to zgubiła go po drodze.
Delikatna sprawa. 
- A Ty lubisz tą Zosię?
- Bardzo.
- Fajna jest? Podoba Ci się?
- No.
- I z kim ona szła w parze? 
- Z Filipem - odrzekł wrogo Wojtek. Gdyby słowa mogły ranić, Filipa czekałaby dekapitacja i kąpiel w kwasie.
- Tego kwiatka to pewnie niechcący zgubiła.
- Nawet nie zauważyła. Jakbym ja dostał od niej kwiatka, to bym go pilnował.
Złamane serce w tak młodym wieku. Cóż miałam z nim począć.
Postanowiliśmy upiec babeczki i zanieść je rano do przedszkola pamiętając, że Fryderyk nie je glutenu, Tomek nie może cukru, a Jadwinia ma uczulenie na orzeszki.
Jeśli to nie skradnie serca szlachetnej Zofii i Wojciech nie zaskarbi sobie jej przychylności będzie trzeba wytoczyć cięższą artylerię...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz