Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 31 lipca 2022

Co się stało z Karmelem?

Karmel został sam. Mimo żałoby należało się zastanowić nad dalszym działaniem. Szczury ze względu na swoją silnie stadną naturę nie mogą żyć samotnie, mając za towarzysza jedynie człowieka, tak jak robią to psy czy koty. Dla szczura niezbędne jest towarzystwo osobnika tego samego gatunku, w przeciwnym razie zwiększa się ryzyko depresji, obniżenia odporności, a co za tym idzie - chorób.

Zwykle jeśli komuś wymiera stado i zostaje jedna sztuka dżumy light, opcje są dwie: doszczurzyć się (stworzyć nowe stado dla samotnika, który stracił bliskich, przeprowadzając uprzednio prawidłowe łączenie) lub też wydać szczura do innego, istniejącego już stada (gdzie również należy przeprowadzić poprawne łączenie). Brutalne realia są takie, że bardziej niż dotychczasowego właściciela, szczur potrzebuje kompana do iskania, zaczepiania, wyrywania jedzenia i obsikiwania się nawzajem. Tego nie jest w stanie zapewnić mu nawet najbardziej zaaferowany sprawą człowiek.

Karmel podjął tę trudną decyzję za mnie, zanim zdążyłam zastanowić się nad posiadanymi opcjami. Po tygodniu od odejścia Masła przestał przeszukiwać klatkę. Zrezygnował też z wybiegów. Swój czas spędzał albo w ulubionym hamaczku albo na moich kolanach. 

Widząc jak traci zainteresowanie jedzeniem, poprawną toaletą, a w ostateczności nawet swoim hamaczkiem, sięgnęłam po telefon i karmę ratunkową, która budziła jeszcze w tamtym czasie jakiekolwiek zainteresowanie cukrowego.



Pomimo moich prób i chęci, Karmel niknął w oczach. Jego masa ciała spadała proporcjonalnie do chęci robienia czegokolwiek poza spaniem. Zaczął się u niego również postępujący niedowład kończyn. Po konsultacji z weterynarzem klatka została przearanżowana tak, by ograniczyć wspinanie się na słabych łapkach i zwiększyć komfort nieosłoniętych tłuszczykiem mięśni i stawów. Wszystko zostało wyłożone jeszcze grubszą warstwą kocyków i pluszu. Młody przyjmował tyle kalorii ile dało się w niego wcisnąć oraz całą masę suplementów, ponieważ poza oczywistymi oznakami sędziwego wieku, nie dolegało mu nic, co mogłoby zostać określone w gabinecie jako "stan chorobowy". Diagnoza brzmiała - starość.

Moja babcia mawiała, że starość jest gorszą siostrą bliźniaczką śmierci. Śmierć czasami przegrywała z człowiekiem grę w szachy o ludzkie życie, natomiast starość grała tak długo aż człowiek nie poddał się sam, akceptując swój los.

Wiedziałam dokąd zmierza ten scenariusz, widziałam go już wielokrotnie. Zastanawiało mnie tylko dlaczego zmuszana jestem do przeglądania go tak często.

Pomimo nieuniknionego, zależało mi, żeby Karmel spędził ostatnie tygodnie, miesiące, czy lata swojego życia w jak najlepszych warunkach, otoczony ciepłymi, puchatymi pyszczkami i mniej puchatymi ogonami. Nikt nie chce starzeć się w samotności. Postanowiłam wydać puchatego dziadka do sprawdzonego wcześniej stada szczurzych staruszków, którzy tak jak on, całe dnie spędzali na urynoterapii, ugniataniu kocyka i graniu w bingo słonecznikiem. Miałabym stały kontakt z nim i nowymi właścicielami. Problemem był jednak stan Karmela. Gryzoń był za słaby na łączenie z innym stadem. Szczury mogłyby wyrządzić ewidentnie "uszkodzonemu" koledze krzywdę w ramach odrzucania najsłabszych osobników. Do łączenia potrzebny był zdrowy, tłusty szczur, mogący się w razie konieczności obronić. Tymczasem płynny cukier trzymał się w pionowej pozycji jedynie siłą woli. Walka trwała kilka tygodni, jednak pogarszający się stan ostatniego majtka uświadomił mi, że ten okręt dawno zatonął i należało porzucić mrzonki o dopłynięciu do brzegu. Z dniem, w którym Karmel całkowicie odmówił jedzenia, ruch sprawiał mu niewyobrażalny problem, a jego oczy pozostawały zamknięte przez 90% dnia i nocy, wiedziałam że czeka mnie ponowna wizyta u weterynarza i prawdopodobnie kolejna trudna decyzja zakończona łzami, wyrzutami sumienia i podpisanymi dokumentami, których formułkę znałam już na pamięć.


Wpakowałam ostatnie 3 lata mojej opieki do transportera, mając świadomość, że drogę powrotną prawdopodobnie odbędę już z pustym pudłem i utwierdziłam się w przekonaniu, że zwierzęta jakie posiadam będą moimi ostatnimi i nigdy już nie zdecyduję się na ponowną emocjonalną dewastację pod powłoką powłóczystego spojrzenia i miłego futerka.


Moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Ostatni szczur opuścił pokład, pozostawiając po sobie pustą klatkę, w połowie pełną miskę z jedzeniem i w pełni zdewastowaną właścicielkę tego dobytku.

Została mi Morfina.


sobota, 30 lipca 2022

Co się stało z Masłem?

Po śmierci Popcorna w listopadzie 2021 (wcześniejszy post), na pokładzie pozostali Masło z Karmelem. 

Ze szczurami - jak i z większością gryzoni - jest jeden, podstawowy problem. Zwierzęta te mają bardzo krótką linię życia. Dłuższą w porównaniu ze swoimi nieudomowionymi przodkami, ale wciąż kończącą się na 3-4 roku życia. Posiadacz glizdogonów doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc po przekroczeniu przez nich drugiego roku życia, obserwuje je uważniej niż zwykle. Jak jedzą, czy jedzą, ile jedzą, ile z tego ląduje w kuwecie, jak wygląda kuweta. Codzienne przeglądy zajmują coraz więcej czasu. Każdy upadek z hamaczka, każdy pisk, staje się podejrzany i potencjalnie niebezpieczny dla puchatego dziadzi, który do tej pory odstawiał bungee na ogonie dwa razy dziennie i popychał tynk drewnem. 

Masło z początkiem grudnia, a więc krótko po pochowaniu szczurzego brata, zaczął pochrząkiwać oraz rezygnować z jedzenia, które wcześniej bardzo mu smakowało. W chwili, w której zauważyłam nietypowe zachowanie tłuszczyka, chwyciłam za telefon i umówiłam najbliższą wizytę u weterynarza ze specjalizacją w zwierzętach egzotycznych (tak, szczury dalej traktowane są jako zwierzęta egzotyczne, jak zresztą wszystkie gryzonie). W oczekiwaniu na podróż do Katowic, zakupiłam ratunkową karmę i starałam się utrzymać ewidentnie już chore zwierzę w jak najlepszej kondycji do momentu, aż nie obejrzy go specjalista. Zielona papka musiała smakować lepiej niż wyglądała, bo została dobrze przyjęta przez konesera orzeszków, rozwiązując w ten sposób problem ograniczonych posiłków.


Pochrząkiwanie szybko przerodziło się w świszczenie i problemy z oddychaniem. Na tym etapie wiedziałam już, że diagnoza weterynarza może być dla mnie ciężka do przyjęcia, a cała wycieczka traumatyczna. Byłam świadoma co działo się z Masłem, w przeciwieństwie do Karmela, który spędzał dnie na dogrzewaniu jednego brata i przetrząsaniu klatki w poszukiwaniu drugiego, który gdzieś sobie poszedł i długo nie wracał.

Jak przekazać zwierzęciu, że powinno na wszelki wypadek pożegnać się z kompanem, ponieważ nie ma gwarancji, że jeszcze będzie mieć taką okazję? Niestety nie uczą tego na żadnych studiach. Tego zakresu wiedzy nie obejmują żadne kursy. 

Siódmego grudnia wyciągnęłam Maślanego z klatki i umieściłam go w transporterze, by pełni nadziei wyruszyć do Katowic.


Procedury nakazywały pozostawienie zwierzęcia w opisanym transporterze i czekanie na diagnozę poza gabinetem. Jest to częsta praktyka pocovidowa, która przyspiesza również pracę lekarza i sprawdza się przy dużej liczbie pacjentów. Wywiad zbierany jest wtedy w recepcji.

Poczekalnia była przepełniona, więc zdecydowałam się wyjść na zewnątrz i zaczekać na wieści na świeżym powietrzu. Umysł był zajęty kontrolowaniem przepływu mieszanki złych myśli i paniki, więc nogi otrzymały wolną wolę i skierowały się na świąteczny jarmark, który odbywał się w okolicy. Przechadzając się między ręcznie zdobionymi bombkami, drewnianymi zabawkami oraz teatrzykami kukiełek za szkłem, wsłuchując się w wesołe świąteczne piosenki, otrzymałam telefon z diagnozą - "ze szczurem jest źle, będzie musiał zostać u nas na tlenoterapii o dogrzewaniu".

(Obraz powiększa się po kliknięciu)

Rokowania były ostrożne i z tą myślą wróciłam tego dnia do domu.

Nazajutrz zadzwonił telefon. Mimo terapii nastąpiło pogorszenie, należało podjąć decyzję o dalszym leczeniu "na siłę", co było powiązane ze zwiększającym się bólem i dyskomfortem pacjenta przy szansie powrotu do zdrowia zbliżonej do zera lub też o humanitarnym skróceniu jego cierpienia.

Spojrzałam na Karmela, który spazmatycznie przeszukiwał klatkę, nawołując braci. Czując się jak morderca i ostatni zdrajca, pojechałam ponownie do Katowic.

Dostałam czas na pożegnanie się. Tyle czasu ile tylko potrzebowałam, ale ktoś, kto był kiedyś w mojej sytuacji doskonale wie, że żadna ilość czasu nie jest "wystarczająca". Nie wiem ile tam siedziałam. Pół godziny, godzinę, pięć?

Wracałam do domu z pustym transporterem, przesiąkniętą łzami maseczką i uczuciem braku spełnionego obowiązku. Deja vu.

Jakiś czas później otrzymałam od Esthimy, pełniącej usługi pogrzebowe dla zwierząt, certyfikat kremacji oraz serduszko.






Żadne kwiaty nigdy nie wyrosły.
Mam wstręt do świątecznych jarmarków.