Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 29 marca 2018

True love story

Parę lat temu pracowałam przy sprzedaży truskawek. Pracodawca szukał tylko młodych pracowników i szybko zorientowałam się dlaczego. Parasole chroniące przed słońcem przeznaczone były tylko dla owoców. Brak toalet, w związku z czym trzeba było ograniczyć spożywanie płynów przez te 10 godzin pracy. Byli też wiecznie niezadowoleni klienci, którzy nie rozumieli, że nie mam wpływu na cenę tych owoców, ani na to że mając 20 zł starteru nie mam jak rozmienić 200 zł o szóstej rano. W pełnym upale, przekraczającym 35 stopni, stało się 10 godzin i traciło jakiekolwiek chęci do przebywania w otoczeniu ludzi.
Jednak była jedna para, dzięki której miałam energię do pracy na resztę dnia.
Małżeństwo miało powyżej siedemdziesiątki. Kobieta podpierała się na lasce z lewej strony a mężczyzna z prawej. Zawsze trzymali się za ręce, zawsze byli dla siebie mili i zawsze się uśmiechali.
Jedno z nich zawsze przychodziło z samego rana, kiedy truskawki były najładniejsze i kupowało je dla drugiego. Działali na zmianę, zawsze tłumacząc, że druga osoba jeszcze śpi, więc jak się obudzi będzie mieć słodkie śniadanko. Mieliśmy zakaz przebierania truskawek ale im wybierałam najładniejsze, chociaż nikt mnie o to nie prosił. Przywracali mi wiarę w ludzkość, więc coś im się za to należało.
To była poranna rutyna. Po południu czasem widziałam ich spacerujących i trzymających się za ręce.
Pewnego dnia mężczyzna podszedł do mnie rano i spytał czy nie mogłabym schować pod parasolem kwiatków, które kupił żonie, bo chciał ją zaskoczyć na spacerze. Odpowiedziałam, że nie ma problemu i spytałam o okazję, bo może wypadałoby z mojej strony złożyć życzenia.
Usłyszałam, że nie byłby dobrym mężem, gdyby musiał mieć powód do kupowania żonie kwiatów.
Aż mi się ciepło na sercu zrobiło.
Schowałam kwiatki i kiedy kilka godzin później przechodzili obok mojego straganu, mężczyzna podszedł do mnie, zabrał kwiaty i wręczył je żonie. To zaskoczenie i szczęście malujące się na twarzy starszej kobiety było warte każdych pieniędzy.
Chwilę później odeszli. Ona zarumieniona, trzymając w jednej ręce kwiaty, w drugiej laskę i on - szczęśliwy, że udało mu się ją zaskoczyć i wywołać uśmiech.
Naprawdę życzyłabym sobie widzieć więcej takich związków.
Teraz, kilka lat później nie sprzedaję już owoców ale dalej widuję czasem tą parę na spacerze. 
Nic się w nich nie zmieniło i niech tak pozostanie jak najdłużej.

Wafelek zniknął

Siedzę na ławce. Pies, leżąc przy moich nogach kontempluje czy zjeść tą biedronkę, co właśnie chodzi po jej łapie, czy ją jednak oszczędzić.
Podchodzi młoda mama z dzieckiem na rękach. Dziewczynka w wieku, w którym potrafi już jako tako chodzić i powtarzać wyrazy ale ze skleceniem samemu całego zdania jest jeszcze ciężko. Obserwuje psa z góry, trzymając w rączce rożek z loda niczym berło.
- Przepraszam, możemy pogłaskać? - pyta matka dziewczynki spoglądając na sukę.
- Jasne, tylko proszę zabrać córce na chwilę rożka, bo pies się nim zaopiekuje -
- Nie, nic nie zrobi -
No skoro tak mówisz...
Dziecko zostało postawione na ziemi i przylgnęło do psa, który sprawnie wyciągnął rożka z małej rączki. To były sekundy.
- Hej, nie! On jej zabrał rożka! -
- A mówiła Pani, że nic nie zrobi. Jest Pani niesłowna - odparłam, obserwując jak sucz kończy pałaszować wafelek i zabiera się do oblizywania dziecięcej rączki.
- To Pani pies! I gdzie jest teraz wafelek? -
- Jakbym miała obstawiać, to wpływa właśnie to żołądka. Będzie go można odebrać za jakieś 4 godziny ale niestety nie będzie wyglądał już tak apetycznie -
- Córka się zaraz rozpłacze i to będzie Pani wina! -
Dziecko jednak nie wygląda, jakby chciało mu się płakać i ogląda właśnie język suki, sprawdzając zapewne w jakich czeluściach zniknął rożek.
Dziewczynka klepie Morfinę po głowie i mówi:
- Dobly piesio -
Matka wciąż naburmuszona rzuca do dziecka:
- Nie. Zły piesio, zjadł Ci wafelek -
- Dobly felek -
- No dobry był, a teraz nie masz bo Ci piesio zjadł -
- Niam niam piesio -
Widząc, że córka nie wspiera jej w oburzeniu kobieta bierze dziecko na ręce i odchodzi.
No cóż, ja ostrzegałam.

poniedziałek, 26 marca 2018

Ksiądz się nie przygotował

Dorabiałam kiedyś jako niania. Pilnowałam dzieci w różnym wieku, z rożnymi charakterami ale zapamiętałam małą dziewczynkę z sąsiedztwa (początki pierwszej klasy podstawówki). Dziecko przeurocze i bardzo grzeczne, nigdy nie sprawiało problemów ale rodzice obawiali się zostawiać ją w domu samą. Moim zadaniem było przyprowadzić ją ze szkoły, podać obiad, odrobić lekcje lub jeśli nie miała nic zadane pobawić się z nią. Byłam też wzywana w nagłych sytuacjach wyjazdu, jako że mieszkałam naprawdę niedaleko.
Pewnego popołudnia rodzice zadzwonili z pytaniem, czy nie mogę wpaść dosłownie na godzinkę, bo ich córka nawrzucała księdzu w szkole i zostali wezwani przez wychowawce na rozmowę.
Szczerze mówiąc byłam w szoku, przecież to było najgrzeczniejsze dziecko jakie znałam i jeszcze żeby księdzu?
Przyszłam i zostałam poinformowana, że dziecko ma szlaban na telewizję, więc mam nie włączać jej bajek. Rodzice wyszli, a ja zostałam z dziewczynką sama.
Dziecko siedziało przy stole i rysowało jakiś obrazek.
Chciałam ją delikatnie podpytać co zrobiła i dlaczego. Odparła bezceremonialnie, że powiedziała do księdza, że jest głupi.
- Ale czemu tak powiedziałaś? -
- Bo jest głupi -
- Ale co się stało? Zdenerwował Cię czymś? -
- Tak -
- Bardzo? -
- Tak -
(O matko wyciąganie z dzieci informacji to wyzwanie)
- A powiesz mi czym Cię tak zdenerwował? -
Dziewczynka wzięła wdech, przerwała na chwilę rysowanie i na jednym wydechu odparła:
- Powiedział, że pieski nie idą do nieba, więc powiedziałam że idą, że wszystkie zwierzątka idą do nieba, bo stworzyła je Bozia. On powiedział, że zwierzęta nie idą do nieba bo nie mają duszy, a tylko ten kto ma dusze idzie do nieba, to powiedziałam, że zwierzątka mają duszę tak jak my, tylko troszkę inną. Wtedy on powiedział, że nieprawda, że wcale nie mają, więc spytałam skąd może wiedzieć skoro nigdy nie zaglądał do żadnego zwierzątka do środka, a i tak by nic nie zobaczył bo dusza jest niewidzialna i wtedy on powiedział, że mam się nie kłócić i usiąść, więc powiedziałam, że pieski zasłużyły na to żeby iść do nieba, bo są grzeczne. Grzeczniejsze od niego i może Bozia postanowi, że właśnie on sobie nie pójdzie do nieba bo jest niedobry. Wtedy powiedział, że jak się nie uspokoję, to pójdę do dyrektora i że ostatni raz powtarza, że żadne zwierzę nigdy nie wejdzie do nieba. No to mu powiedziałam, że jest głupi. -
Po czym wróciła do rysunku.
Szczerze? Wewnętrznie trochę ją popierałam ale jako że to nie moje dziecko, musiałam zachować poprawność religijną i wytłumaczyć jej że źle zrobiła:
- Słuchaj, wiem że się zdenerwowałaś ale nie wolno nikogo nazywać głupim, zwłaszcza dorosłych... tym bardziej księdza -
- Nawet jak jest głupi? -
- Nawet jeśli uważasz, że nie ma racji. Możesz tak myśleć ale po prostu nie mów tego na głos, albo przynajmniej nie w ten sposób -
- A Ty jak myślisz? -
- Ale o czym? -
Dziecko znowu przerwało rysowanie i spojrzało na mnie:
- Czy zwierzątka idą do nieba? -
(Ale się wkopałam)
- No jasne, że idą. Kto by nie chciał mieć koło siebie tyle super zwierzaków -
- No widzisz, czyli jest głupi -
- Nie mów tak, może nie wiedział albo ma inne zdanie na ten temat -
- Złe zdanie, nieprawdziwe -
- Może i tak ale i tak nie możesz tak nikogo nazywać, ok? -
- Ok... nie będę -
- To świetnie -
- A oglądałaś tą bajkę "Wszystkie psy idą do nieba"? -
Trochę się zdziwiłam, że dziecko urodzone po 2000 roku zna film animowany z 1989.
- No widziałam -
- Ksiądz chyba nie widział, bo jakby widział, to by nie mówił takich głupot -
- Wiesz, to jest bajka nie można jej brać tak dosłownie -
- Ale ją zrobili ludzie, którzy wiedzieli. Ty wiesz bo masz psa, a ja wiem bo mam chomiczka -
Dziewczynka zamyśliła się na trochę, po czym dodała:
- Może ksiądz nigdy nie miał zwierzątka. Trochę mi go szkoda jak tak było -
Chwilę później wrócili rodzice dziecka. 
Nie wiem jak wyglądała ich pogadanka odnośnie zachowania wobec księdza ale jedno wiem na pewno. Jeśli więcej dzieci będzie tak stanowczych w sprawie zwierząt, to możemy być spokojni o przyszłość czworonogów.

niedziela, 25 marca 2018

Brak reakcji

Moja przyjaciółka przebywała ostatnio poza miastem. Przejeżdżając przez pewną miejscowinkę zauważyła błąkające się psy. Na zewnątrz śnieg, -20 stopni Celsjusza, wiatr. Słowem warunki krytyczne dla futrzaków. Mając serce do zwierząt, a wiedząc że nie może zabrać ich ze sobą będąc tak daleko od domu zadzwoniła do OTOZ-u i poinformowała ich o całej sytuacji. Instytucja odpowiedziała, że oni się tym nie zajmą i może te psy zabrać sama lub zadzwonić na straż miejską. Schroniska przepełnione, policja zrzuca odpowiedzialność na straż miejską, która tłumaczy się, że nie ma podpisanej umowy z hyclem, a poza tym za odłów zwierząt się płaci. Instytucje które w nazwie mają "Animals" twierdzą że nie mogą zająć się przypadkiem zwierząt porzuconych na mrozie, które nie za bardzo mają się gdzie skryć kiedy temperatura jest tak niska, że właściwie zagraża ich życiu.
Tyle się mówi o znieczulicy i że ludzie nie reagują, jednak kiedy reagują napotykają na ścianę.

Smutne to, bardzo smutne.

czwartek, 22 marca 2018

Deskorolka... na ból mięśni

Przeglądałam ostatnio oferty z deskorolkami na sprzedaż.
Interesowało mnie coś używanego w cenie w granicach rozsądku, więc przeleciałam allegro, olx i inne podobne strony, jednak zadanie okazało się trudniejsze niż założyłam na początku.
Jak to zwykle bywa z Morfiną, po półgodzinnych poszukiwaniach zaczęła intensywnie żebrać o uwagę, więc smyrając ją jedną ręką za uchem, drugą operując myszką starałam się skupić na tym co czytałam ale miałam nieco utrudnione zadanie. Można powiedzieć, że lekko skakałam po tekście, szukając tylko najważniejszych informacji, takich jak obciążenie, czy ilość ABEC.
Natrafiłam na interesującą ofertę więc czytam:
" Siedmiowarstwowy deck z drewna, warstwy drewniane, ułożone na krzyż, aluminiowe trucki, wymiary 79x20"
Suka zmieniła pozycję i teraz domagała się drapanka za lewym uchem, nie za prawym, co nie omieszkała mi zaznaczyć fuknięciem dezaprobaty.
Chwila rozproszenia ale czytam dalej:
" Idealna do rozluźnienia bolących mięśni lub do rozgrzewania się w chłodne dni..."
Em. Ok. Nieco dziwny sposób opisywania deskorolki jak dla mnie ale kim jestem żeby oceniać. Może sprzedający bardzo chciał podkreślić WSZYSTKIE zalety jego sprzętu. Byłam skłonna zgodzić się z tym rozgrzewaniem w chłodne dni, aczkolwiek nie byłam pewna co do tego rozluźniania bolących mięśni.
"Po schłodzeniu w lodówce..."
Dziwne. Bardzo dziwne.
" ... może również służyć jako zimny okład. Niezastąpiona podczas stłuczeń. Uaktywnij i przyłóż do bolącego miejsca."
W tym miejscu zwątpiłam, czy aby na pewno wiem jak działa deskorolka ale nie widziałam jeszcze nikogo, kto by jej używał w podany wyżej sposób. Przescrollowałam na górę strony, licząc że może przeskoczyłam niechcący na inną ofertę, jednak opis mówił "Deskorolka", na to samo wskazywało też zdjęcie.
Najwidoczniej jednak nie wiedziałam jak się używa tego sprzętu albo sprzedającego poniosła fantazja.
Tutaj następuje konkluzja, że należy jednak czytać od początku do końca, a nie wybiórczo.



Sprzedający deskorolkę, dołączał do niej cieplik i to jego zastosowanie przeczytałam. Opis sprzętu kończył się na wymiarach deski.
Podczas poszukiwań trafiłam też na rodzynka który twierdził, że to:





... jest deska używana raz.
Musiałbyś nią bracie jeździć po papierze ściernym o grubych oczkach, żeby doprowadzić ją do takiego stanu podczas jednego przejazdu. Nie tym razem :D

Pies, rower i kobieta która wie wszystko

Jadę na rowerze, obok na smyczy truchta pies, nadając tempo i decydując kiedy trzeba się zatrzymać na postój, bo łapki zmęczone. Środkiem drogi rowerowej wlecze się kobieta z siatkami, rozmawiając o tym co ma w siatkach z inną kobietą z siatkami. Rozumiem, że mogły pomylić trasę rowerową z chodnikiem, ponieważ projektanci drogi postanowili dla odmiany zaszaleć i strzelić rowerową na szaro, a ludzką na czerwono, żeby było śmieszniej i na odwrót do tego, do czego przyzwyczaiła się większość społeczeństwa. Robię *dzyń* *dzyń* i przepraszam, chcąc uzyskać trochę miejsca na nieco szybszy przejazd, ponieważ wolniej można już tylko stać. Panie porozglądały się przez dobrą minutę i postanowiły mnie przepuścić, nie przechodząc jednak na chodnik obok i dalej wlokąc się rowerową. Ledwo minęłam kobiety, a usłyszałam za sobą cmokanie i gwizdanie jednej z nich. Morfina przy rowerze jest bardzo grzeczna i nie daje się rozproszyć przez otoczenie ale że sytuacja mogła być dla mnie i dla psa niebezpieczna postanowiłam się zatrzymać i zwrócić pani uwagę, że to co robi może kogoś kiedyś kosztować wymianę zębów.
- Przepraszam, mogłaby Pani nie wołać psa, który jest przy rowerze? Może podciąć rower smyczą albo szarpnąć i komuś może stać się krzywda -
Kobieta najwyraźniej miała również problemy ze słuchem, bo postanowiła kompletnie zignorować to co do niej powiedziałam i zaczęła lecieć z rękami do psa, który wciąż był przypięty do pojazdu.
- Przepraszam, halo. Mamy kontakt, tak? Jest taka zasada, że jak chce się pogłaskać obcego psa, to należy spytać o to właściciela. Pies może być agresywny -
Kobieta obrzuciła mnie wzrokiem pełnym wyrzutu i dezaprobaty i przemówiła:
- To jest Labrador prawda? -
- Tak właściwie to Golden ale to bez znaczenia -
- No właśnie. To te psy są łagodne, wszystko można z nimi robić. Moja córka ma takiego, tylko krótkowłosego i one kochają ludzi, więc niech mu Pani nie zabrania -
W tym momencie uświadomiłam sobie, że kontynuowanie dyskusji nie wniesie niczego i chciałam po prostu odjechać ale ręce kobiety były już przy pysku psa.
- Wie Pani, że może Pani kiedyś stracić w ten sposób palce? Nie każdy przedstawiciel tej rasy jest łagodny -
Brak odzewu.
- Przepraszam ale musimy już jechać -
Brak odzewu.
- Proszę odejść od psa, bo musimy już jechać -
Wzrok pełen nienawiści. Awantura w powietrzu.
- A wie Pani, że te psy nie lubią ruchu? Po co go Pani tak męczy? Niech Pani sama biegnie, a jego na rower posadzi -
Byłam w sumie ciekawa tego widoku.
- Skąd taka teoria? Ten konkretny przypadek wymaga ruchu i to dość sporo -
- Bo to jest taka rasa, że nie lubią ruchu. Pani ma, a sama nie wie, a potem się słyszy że zamęczone. One się nadają na kanapę, a nie do roweru jak jakiś koń pociągowy -
Straciłam resztki nadziei dla tej kobiety i postanowiłam się ulotnić zanim zostanę posądzona o jawne znęcanie się i podana do Animalsów. Usłyszałam jeszcze za sobą, że po chodniku się rowerem nie jeździ, więc poinformowałam Panie że idą środkiem ścieżki rowerowej. 
Myślę, że kobiety miały temat do rozmów na resztę podróży z torbami.
Uwielbiam ludzi, którzy są w stanie wiedzieć wszystko na każdy temat, mnie by to męczyło.
Serdecznie pozdrawiam panie z siatkami.




poniedziałek, 19 marca 2018

A dzielą ze sobą gabinet...

Kiedy masz ćwiczenia i wykłady z jednego przedmiotu z dwoma, różnymi profesorami:
- Ten materiał pominiemy, to profesor A wam to przedstawi, przejdźmy dalej -
Następnego dnia u profesora A:
- To nie jest w sumie moja działka, więc profesor B się wypowie na ten temat, bo macie z nim ćwiczenia, to Wam to wytłumaczy w praktyce -
Kilka tygodni później u profesora B:
- Ale jak to tego nie wiecie, to jest materiał sprzed kilku tygodni -
- Tak właściwie to nie mieliśmy tego tematu -
- Co znaczy nie mieliście? -
- No... to znaczy, że Pan ten dział pominął -
- No pominąłem, bo profesor A Wam to miał wytłumaczyć -
- On twierdzi, że Pan powinien nam to wyjaśnić, bo to nie jego dziedzina -
- Nonsens, mamy za mało godzin żebym to wyjaśniał, na pewno będziecie to mieli -
Tymczasem profesor A:
- Profesor B Wam to na pewno ładnie przedstawił -
- Odesłał nas do Pana -
- Jesteśmy na zupełnie innym dziale, proszę mu przekazać, żeby nadrobił z Wami ten materiał, bo ja nie będę się już cofał. Idziemy dalej -
Profesor B:
- Wyciągamy karteczki, piszemy imię i nazwisko. Pytanie numer 1 brzmi... -
I tak za każdym razem.

niedziela, 18 marca 2018

Czasem, żeby zrobić coś dobrego, trzeba zrobić coś złego

Historia nadesłana przez: barehands551

No więc... Ukradłem psa.
Tak, wiem jak okropnie źle to brzmi ale dajcie mi się wytłumaczyć.
Mam dwa psy... obecnie trzy. Mam też sąsiadów... znaczy miałem. Do niedawna. Sąsiedzi ci kilka lat temu sprawili sobie coś w typie Terriera.
Pies od szczeniaka miał być przeznaczony do pilnowania podwórka ale ze względu na swoje rozmiary otrzymał funkcję syreny alarmowej wobec wszystkiego co przechodzi obok płotu.
Unijne normy wyraźnie mówią, że pies na uwięzi może przebywać maksymalnie 12/24 h, a łańcuch musi mieć co najmniej 3 metry i być na tyle lekki, żeby nie obciążał szyi zwierzęcia.
Jednak ci ludzie mieli głęboko gdzieś unijne normy. Łańcuch tego psa miał najwyżej 1,5 metra, obroża (jeśli można tak to nazwać) była metalową obręczą, wrzynającą się w szyję tego biednego stworzenia do krwi. "Buda" zrobiona była z jakiejś starej, zardzewiałej, metalowej beczki i składała się głównie z dziur. W środku nie było żadnego koca ani chociaż szmaty, która zapewniałaby psu ciepło w zimę i izolację przed gorącym metalem w lato.
Odparzenia w upały i odmrożenia podczas zimna było widać na psiaku gołym okiem.
Karmienie go wyglądało tak makabrycznie, że niejednokrotnie oferowałem właścicielom jakąś puszkę albo kawałki mięsa dla psa. W odpowiedzi słyszałem tylko, że on tak je i jako że jest darmozjadem to mu to wystarczy. Pies dostawał piętkę chleba dziennie, jak mu się poszczęściło złapał i opchnął pisklę kurczaka, które nieostrożnie podeszło zbyt blisko. Dostawał wtedy lanie kablem od właściciela.
Już nie wiedziałem co robić. Chciałem go odkupić, opłacić mu żywienie, prosiłem, groziłem, nasyłałem OTOZ i wszelkie fundacje jakie tylko znałem. Nie pojawiali się, a jak już się pojawiali pouczali i grozili karą ale na tym się kończyło.
Byłem bezsilny.
Właściciele psa czasem wyjeżdżali, zostawiając go na całe dnie bez picia i wody. Czasem nie było ich cały tydzień. Przerzucałem wtedy psu jedzenie przez płot i lałem wodę wężem ogrodowym. Nie mogłem dłużej na to patrzeć. Zwierzak potwornie się drapał, wyglądało to na świerzb albo pchły, jego żebra można było policzyć przez skórę, a większość zębów połamał na łańcuchu który intensywnie gryzł.
Pewnego dnia podjąłem decyzję. Kiedy właściciele psa ponownie wyjechali i nie było ich już drugi dzień. Poczekałem do nocy, wziąłem siekierę i przeszedłem przez ogrodzenie. Pies na początku zaczął ujadać ale przekupiony kiełbasą zajął się jedzeniem i dał mi odrąbać łańcuch. Hałas wytworzony przez uderzenia metalu o metal obudził jednak "życzliwych" sąsiadów, którzy zbiegli się w piżamach i koszulach nocnych i zaczęli grozić mi policją. Byłem gotowy sam wykręcić im numer. Odpowiedziałem, że jeśli chcą mnie powstrzymać, mogą przejść tu, na druga stronę płotu i sprawdzić czy ich ręce są równie wytrzymałe jak ten łańcuch. Musiałem brzmieć na szaleńca, bo nikt mnie nie zatrzymał. Policja również się nie zjawiła, chociaż kilku ludzi udawało, że rozmawia z funkcjonariuszami przez telefon.
Wziąłem psa na ręce i wsadziłem pod bluzę, żeby móc przenieść go przez płot. Swoje zwierzęta odesłałem na zewnątrz, żeby nie stresowały bardziej małego przybysza. Nakarmiłem go, obmyłem na ile pozwalała mi na to metalowa obręcz i resztki łańcucha i położyłem go na posłaniu. Pies był tak zaskoczony miękkim podłożem, że wybrał na miejsce do spania podłogę zamiast legowiska. Rano znajomy pomógł mi przepiłować obręcz, którą przerzuciłem za ogrodzenie, na teren właścicieli psa. 
Zwierzę potrzebowało weterynarza i leków. Obrażenia na szyi były ciężkie do opisania. Liczne, otwarte rany, skaleczenia, otarcia, odparzenia całego ciała, zapalenie uszu, świerzb skórny, pojedyncze zęby w pysku. Nawet nie wiecie jak bardzo byłem wściekły. Gdyby właściciele tego psa stali wtedy obok mnie, prawdopodobnie skończyliby w stanie podobnym do tego jaki zapewnili temu biednemu stworzeniu.
Dokładnie 4 dni później potwory (bo ludźmi ich nazwać nie można) wróciły do domu. Żałuję, że nie nagrałem ich pustego spojrzenia wlepionego w metal porozrywany na części i porozrzucany po ich podwórku. Kiedy tylko zobaczyli psa na moim podwórku skierowali się do furtki. Wymieniliśmy przez płot parę ostrych zdań, których tutaj nie zacytuję ale sąsiedzi nie odważyli się wejść na posesję, na której czekał zjeżony owczarek i warczący wilczarz. Terier widząc właściciela schował się pod schodami i nie zamierzał stamtąd wyjść. Chwilę potem odwiedziła mnie policja.
Ponoć przetrzymywałem czyjegoś psa.
Odpowiedziałem funkcjonariuszowi, że znalazłem to zwierzę włóczące się po ulicy. Jako, że nie miało czipa ani adresówki, figurowało jako bezpańskie, więc założyłem mu książeczkę i zgłosiłem do urzędu. Prawnie należało więc teraz do mnie, kimkolwiek byli poprzedni właściciele, o ile w ogóle istnieli. Policjant spytał sąsiadów, czy mają jakikolwiek dowód świadczący o tym, że to ich pies. Nie mieli. Pies nie był nigdzie zgłoszony, nie posiadali książeczki zdrowia, czipa, szczepień, zdjęć, niczego. Pies nie dostał od nich nawet imienia, za to zaczynał reagować na moje "Taro". Jedynym dowodem na to, że na podwórku kiedykolwiek był pies, była pusta miska, stara beczka i kawałki łańcucha. Było jeszcze słowo świadków ale "wszystkie psy są takie podobne, więc kto tam się będzie przyglądał na nie swoim podwórku". Reszta sąsiadów chociaż raz okazała się użyteczna swoim biernym przyglądaniem się i całkowitym brakiem reakcji. Policjant wzruszył ramionami i odszedł.
Przez kilka tygodni patrzyłem jak nienawiść narasta w spojrzeniach ludzi. Słyszałem o sobie niestworzone historie. Kilkukrotnie próbowano nawet włamać się na moją posesję, jednak pies (zwłaszcza bez łańcucha u szyi) zawsze będzie szybszy od człowieka, więc nie dochodziło to do skutku.
Niedawno się wyprowadziłem. Miałem dość jadu sączącego się dookoła mnie od ludzi, którzy pierwszy raz widzieli mnie na oczy ale już wiedzieli z ust innych kim jestem. Obawiałem się też otrucia moich zwierząt.
Teraz mieszkam w innym mieście, z moimi trzema psami, które mam nadzieję są tu szczęśliwe.
Tak, ukradłem psa ale zrobiłbym to ponownie i zrobię to jeśli kiedyś przejeżdżając obok ich posesji zobaczę na niej kolejne zwierzę w tym stanie co poprzednie.
Może jestem złym człowiekiem ale wolę żyć w przeświadczeniu że postąpiłem zgodnie ze swoim sumieniem.
Wolę być złym człowiekiem, który dał temu psu życie na jakie zasługuje niż dobrym człowiekiem, który odwróciłby od niego wzrok.
~~ barehands551

piątek, 9 marca 2018

Gdzie jest Morfina w internecie?!

Dostaję wiele wiadomości z prośbami o fanpage'a, instagrama, czy po prostu więcej postów związanych z Morfiną.
Pozwólcie, że się wytłumaczę...
Ubierzcie się ciepło i przygotujcie coś do jedzenia, bo zabieram Was na jeden dzień ze sobą.


Budzik 3:30. Nie, nikogo nie obchodzi fakt, że na zewnątrz jest jeszcze ciemno, łóżko emanuje zwiększoną siłą grawitacji, a Wy śpicie dopiero od 4 godzin.
Macie autobus o 6:09 i nie będzie Was w domu cały dzień, więc musicie wyszaleć psa jak to tylko możliwe, żeby za bardzo nie odczuł Waszej całodniowej nieobecności.
A... zapomniałam wspomnieć. Na zewnątrz jest - 12 stopni Celsjusza. Witamy w kraju.


Jedyną osobą podekscytowaną wizją wyjścia na tą Syberię na zewnątrz jest Wasz pies.



Poruszacie się w ciemności z minimalną prędkością, ponieważ Wasze mięśnie przymarzły do kości... 



... zdolność ruchu zatraciliście tak jakoś po 30 sekundach od opuszczenia domu. Zdajecie sobie sprawę, że większość ludzi jeszcze śpi i robi Wam się jeszcze zimniej.



Za to Wasz pies bawi się świetnie.



To nie jest normalne w takich temperaturach...



Po 1,5 godziny, na wpół żywi wracacie do domu.
Na tym etapie nie macie czucia w stopach, rękach i twarzy, zastanawiacie się również kiedy ostatnio czuliście swój tyłek i czy to czucie kiedyś powróci.



Karmicie psa...



Sami też coś w siebie wrzucacie i idziecie się pakować.



Zestaw rzeczy, które musicie upchnąć do plecaka jest dość imponujący.
O ile jesteście w stanie upchnąć gdzieś fartuch i notatki... tak nie wyobrażacie sobie zmieścić takiej góry jedzenia. 



Macie jednak do wyboru głodować albo dopchnąć wszystko nogą, więc wybieracie tą drugą opcję.
Całość ledwo się dopięła i waży z 20 kg, więc jest duża szansa że nie zapomnieliście niczego istotnego.



Ponownie wychodzicie na zewnątrz, choć czucie nie wróciło Wam jeszcze po wcześniejszej wyprawie.



Czekacie na autobus i macie nadzieję, że tym razem dojedzie o czasie.



Jedzie. Ludzie na przystanku przygotowują się do biegu.




I ruszyli... walka o krzesełka trwa, decydujecie że wolicie postać te 40 minut niż oberwać bułę w oko od jakiejś wkurzonej staruszki.
Przynajmniej macie okazję pooglądać widoczki... na przykład pola...



... lub też pola...



Walczycie ze sobą, żeby nie zasnąć, chociaż wiecie że w autobusie panuje taki ścisk, że tłum by Was podtrzymał gdyby Wasze powieki nagle się zamknęły.
W końcu wysiadacie.
Nie, nie jesteście na miejscu, czeka Was jeszcze kilkukilometrowy spacer prostą drogą.



Macie zajęcia tutaj, na 4 piętrze. Uprzedzając Wasze pytanie: Nie, winda nie działa. Ciśniecie z buta. Przynajmniej będzie okazja się rozgrzać, bo kaloryfery również nie działają, a nawet jeśliby działały nikt nie odkręciłby ich wyżej niż na 2. Oszczędności przyjaciele...



Nadchodzi w Waszym życiu taki czas, że zastanawiacie się czy wybraliście właściwy kierunek studiów... Ten czas nadszedł teraz, kiedy na "Gospodarce odpadami" dostajecie tacę ze śmieciami do przegrzebania. Powodzenia.



Kiedy już dowiedzieliście się czym żywią się ludzie z akademików, myjecie się, przebieracie i zakładacie kurtkę. Co? Myśleliście, że wszystkie zajęcia odbywają się w jednym budynku? Zapomnijcie. Ile jest tych budynków tak naprawdę nikt nie wie, wiadomo jednak że nie są położone blisko siebie, więc przygotujcie się na dawkę ruchu co 1,5 godziny, bo tyle trwają jedne zajęcia.
Teraz, na przykład macie zajęcia tu.



Tutaj winda działa ale mieszczą się do niej tylko 4 osoby, więc jeśli chcecie zdążyć na zajęcia to wybierzecie schody.
Obsługujecie to:



Oraz to:



Jak również to:



Nazwy połowy badań jakie przeprowadzacie nie potraficie wymówić... 



... co nie przeszkadza Wam kontynuować.
Połowa tych sprzętów nie działa prawidłowo...



... lub pokazuje błędne wyniki.



Tak naprawdę, tych sprzętów nie używa się już w praktyce. Obliczeń także nie wykonuje się już ręcznie, to samo dotyczy rysunków technicznych. Wszystko odbywa się w specjalistycznych programach komputerowych. 
Zapytacie więc po co w takim razie robić takie testy, skoro nigdy nie przydadzą się w życiu zawodowym?
Nie wiem ale jak spytacie prowadzącego, możecie liczyć na nieprzychylne spojrzenia na kolokwium, także siedźcie cicho i kręćcie tym pokrętłem dopóki nie zacznie działać.
Szybka przebierka i sprint do następnego budynku. Macie tylko 15 minut, żeby tam dotrzeć i znaleźć salę. Zapomnijcie o jedzeniu i sikaniu. Pamiętajcie, że jak spóźnicie się na laboratoria, nie zostaniecie wpuszczeni i będziecie musieli to odrobić.
Biegniecie tutaj.



Budynek jest tak zimny, na jaki wygląda. Żadnych kolorów na ścianach. Wszędzie szarość. A... no i dalej jest nieogrzewane.




Badania na antybiotykach naturalnych. Podczas krojenia czosnku, imbiru i chrzanu przypominacie sobie że nic nie jedliście od rana i Wasze brzuchy zaczynają wesoło poburkiwać. Nie martwcie się nie jesteście w tym sami. Reszta grupy również warczy.



Kolejne laboratoria...



... i następne...



Potem zaczynają się wykłady.
Czyli słuchacie o czymś, co Was kompletnie nie obchodzi od osoby która myśli, że Was to obchodzi i walczycie z powiekami, podczas gdy prowadzący głosem Krystyny Czubówny opowiada o entropii pary wodnej, kodeksach, ustawach, rozporządzeniach Ministra w spawie formaldehydów...
... potencjałach Helmholtz'a i Gibbsa...
... sprawności silnika Carnot'a...
... izobarycznym przyroście izochory...
... i innych bardzo ciekawych rzeczach, jednak głos jest coraz dalszy i coraz mniej wyraźny. Orientujecie się że przez ostatnią godzinę minęło dopiero 10 minut i rozglądacie się po auli w poszukiwaniu obiektu na którym moglibyście skupić uwagę przez resztę wykładu.
Wygląda na to, że reszta załogi również poległa.
Po 1,5 godziny tej drogi przez mękę zbieracie niedobitków i idziecie na kolejne wykłady...
Tak czas płynie do 17:30. Przypominam że pierwsze zajęcia odbyły się o 7:00.
Ledwo żywi idziecie na przystanek, gdzie następuje powtórka jazdy z rana, tylko w przeciwnym kierunku. Przyszykujcie się na godzinną podróż, bo korki o tej godzinie są niewyobrażalne. Zapomnijcie też o miejscach siedzących.
Wysiadacie, poziom energii jaką posiadacie oscyluje w okolicach minus 20. 
Wleczecie się w kierunku domu. Uczucie zmęczenia przebija nawet uczucie zimna. Przyzwyczailiście się że już że nie macie czucia w kończynach.
Otwieracie drzwi domu.
Co? Myślicie, że teraz odpoczniecie?



Zapomnijcie, przy drzwiach stoi pies, który potrzebuje wyjść i cały dzień nudził się w domu. Zapewniam Was, że to nie będzie krótki spacer.
Bierzecie rower, psa i porzucając plecak w domu, ponownie wychodzicie.



Wiecie co... właściwie już nie czujecie ani zimna, ani zmęczenia, ani głodu. Jesteście na takim etapie wyczerpania że jest Wam wszystko jedno, więc ponad godzinę jeździcie z psem przy rowerze i rzucacie mu patyczki.
Wracacie do domu. Jakąś nadludzką siłą wciągacie rower na górę i otwieracie drzwi.
Jest po 20. Wrzucacie coś na szybko do garnka i siadacie na kanapie.
To co, teraz już odpoczynek? No właśnie nie, bo widzicie...
Pamiętacie te wszystkie laboratoria? Musicie zrobić z nich sprawozdania... dużo sprawozdań. Nie zapominajcie też o projektach, no i wypadałoby się nauczyć na to kolokwium co macie jutro.
To nie powinno zająć dużo czasu, prawda?



Nie. Nie prawda. To zajmie wieczność.
Zdajecie sobie sprawę, że jedynym ratunkiem jest energetyczne trio...
Yerba mate, kawa, energetyk. Stosowane naprzemiennie lub wszystkie trzy jednocześnie.
Chcecie już usiąść do pracy, bo liczycie, że do północy skończycie chociaż jedno sprawozdanie ale okazuje się ze Wasz pies wcale nie jest zmęczony i walczy o Waszą atencję.



Poddajecie się. Odkładacie wszystko na bok i przez następną godzinę przeciągacie się sznurkiem.



Teraz jest koło 22. Po zrobieniu połowy pracy którą powinniście zrobić zasypiacie przy biurku z ołówkiem w jednej ręce i kątomierzem w drugiej.
Rano znowu musicie wstać.
Tak, dokładnie o 3:30 i powtórzyć cały schemat od nowa.
... A teraz udzielajcie się jeszcze w mediach społecznościowych.
Dobra, dobra ale w weekendy to wolne nie? Otóż nie. Trzeba napisać te wszystkie projekty i sprawozdania których nie dało się rady napisać w ciągu tygodnia.
Dopóki Morfina sama nie opanuje pisania na klawiaturze niestety musi polegać na mnie. Doba ma stanowczo zbyt mało godzin.



... a psie łapki zbyt grube paluszki.







Gdzie światełko?

Siedziałam ostatnio z suką pod przychodnią, czekając aż siostra wyjdzie od lekarza. Przysiadłam sobie na ławeczce, pies rozłożył się przy moich nogach, więc korzystając z chwili ciszy zaczęłam przeglądać telefon. Miałam może z 10 minut spokoju (czyli dzienna norma wyrobiona), kiedy usłyszałam z chodnika kobiecy głos:
- No spytaj się Pani czy możesz -
Wiedząc, co nadchodzi spojrzałam znad telefonu gotowa odpowiedzieć, że można pogłaskać psa. Przed kobietą stało dwóch chłopców, z czego jeden kurczowo trzymał się jej ręki. Mniejszy wyglądał na przedszkolaka, natomiast większy miał może z 8 lat. Zapewniłam, że piesek nie ugryzie, lubi dzieci i można go pogłaskać, bo urzekł mnie sam fakt że ich matka (tak podejrzewam) nauczyła ich że trzeba najpierw spytać a nie lecieć od razu z łapkami do obcego zwierzęcia. Takich przypadków odpowiedzialności jest obecnie niewiele. 
Na początku chłopcy nie byli przekonani ale w miarę jak Morfina zaczynała merdać ogonem coraz intensywniej, dzieci stawały się mniej onieśmielone jej rozmiarami. Starszy z chłopców był bardzo skupiony na psiej głowie i podziwiał właśnie kły suki, będąc w szoku że służą tylko do przeżuwania chrupek, natomiast młodszy kręcił się przy ogonie, intensywnie studiując co znajduje się pod nim. Matka chłopca widząc jego poczynania, zapytała co na Christiana Andersena wyrabia i kazała mu przestać. Chłopiec naburmuszył się i z determinacją, wciąż nie puszczając psiego ogona spytał mnie:
- A gdzie jest światełko? -
Zmieszana pomyślałam, że pewnie chodzi o zawieszki do obroży, które świecą więc odpowiedziałam że są z przodu pieska.
Chłopiec spojrzał na obrożę ale niezadowolony z uzyskanej odpowiedzi kontynuował dalej:
- Nie takie światełko, takie psie światełko. Czy ono się zapala tylko w nocy? -
Szczerze nie mając pojęcia o co dziecku chodzi spojrzałam na matkę, licząc na jakąś wskazówkę ale sądząc po zmieszaniu na jej twarzy, ona również nie posiadała wiedzy o psich światełkach. Młodzieniec kontynuował poszukiwania zaginionego światełka w okolicach gdzie światełko akurat najmniej dociera ale jego wola odkrywcy nie pozwalała mu przestać.
Po chwili jego starszy brat widząc poczynania malucha porzucił swoje zajęcie liczenia psich zębów i odpowiedział z westchnieniem:
- Psy tak nie działają, się doucz -
- Sam się dołóż! - 
- To tylko świetliki tak mają - powiedział, po czym skierował się w stronę matki - uczyli ich dzisiaj o świetlikach, całą drogę o tym mówił -
Młodszy również odwrócił się do matki i w drodze wyjaśnienia dodał:
- Bo one świecą z dupki -
- Nie z dupki, tylko z odwłoka i tylko robale tak mają i to niektóre, psy nie - odpowiedział starszy i wrócił do psiego pyska.
Maluch zasmucił się ale uwierzył w informacje podane przez starszego brata.
- Szkoda, byłoby ich widać po ciemku -
Chłopcy wkrótce odeszli ale ja zostałam na ławce w rozmyślaniach o świecących psich dupkach. Myślę, że mojej wyobraźni to już nie było potrzebne.