Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 27 marca 2019

Chodzi lisek koło drogi

Mieliście kiedyś bliskie spotkanie z lisem wieczorową porą?
My już przez to przeszłyśmy, a mówiąc "my" mam na myśli mnie i Morfinę.

Była godzina 21:30, więc słońce zaszło stosunkowo niedawno. Idąc stałą trasą spacerową, kątem oka zauważyłam ruch między krzewami. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. O tej porze wielu ludzi wychodziło z futrami na spacer i część psów poruszało się po okolicy bez smyczy. Morfina wypatrzyła potencjalnego kolegę i zaczęła wesoło merdać ogonem w jego stronę. Zatrzymałam się, szukając wzrokiem właściciela. Żadnych ludzi dookoła jednak nie było. Już miałam w zamyśle poszukiwania zaginionego pana tego biedaka, ale wtedy stworzenie weszło w światło lampy i na chodniku ujrzałam dorosłego, rudego lisa.


(Wiem, że zdjęcie jest bardzo słabej jakości, ale musicie wybaczyć staremu sprzętowi. Mój ziemniak robi wyraźne fotki nocą tylko jeśli obiekt znajduje się kilka centymetrów przed kamerą)
Uprzedzając również wszelkie wątpliwości - nie. To nie jest pies, mój telefon jest fatalny, ale wzrok mam jeszcze całkiem dobry. To typowy, zwykły lis.
Widok dość niecodzienny, ale nie taki znowu nadzwyczajny. W okolicy spotkać można zające, jeże, sowy i sporadycznie również lisy. Zwierzęta te cechuje płochliwość i unikanie kontaktu z człowiekiem. Zazwyczaj znikają one z oczu tuż po tym jak zostaną zauważone. Nie przejęłam się więc rudzielcem i zrobiłam kilka kroków w jego stronę, żeby go przepłoszyć.
Lis się nie poruszył. 
Zrobiłam kolejny krok.
Zwierzę ani drgnęło.
Właściciel rudej kity stał na środku przejścia i badawczo się nam przyglądał. Nie było w nim cienia strachu, nie uciekał jak pozostałe lisy. 
Widząc, że rudy jegomość nie ma zamiaru ustąpić tupnęłam na niego nogą. 
Lis jednak jak stał tak stał.
Ogon Morfiny był gotowy unieść ją w powietrze od natężonego machania, a ja zastanawiałam się czy widzimy to samo. Gdyby nie zdjęcia byłabym gotowa wmówić sobie halucynacje z przemęczenia.
Wtedy lis zaczął iść w naszym kierunku. Nie skradał się, nie próbował nas obejść. Zachowywał się jakby miał wszelkie prawo do kontaktu i miał zamiar z niego skorzystać.


(Niestety, na tym niesamowitej jakości nagraniu widać tylko ślepia zwierza)
Wiedziałam, że ucieczka jest kiepskim pomysłem ponieważ lis instynktownie zacząłby nas gonić. Wycofałam się zatem do najbliższej klatki schodowej, idąc tyłem i nie tracąc futrzaka z oczu. Zwierzak nie wyglądał na chorego ani wściekłego, ale nie wiedziałam jakie dokładnie ma zamiary i wolałam tego nie sprawdzać. Obdarzanie go zbytnim zaufaniem byłoby zbędnym narażaniem zarówno siebie, jak i Morfiny. Jakby nie patrzeć było to w końcu dzikie zwierzę.
Lis poszedł za nami pod klatkę, usiadł na trawniku i obserwował.



Byłam zdumiona faktem, że nie bał się ludzi, trąbiących samochodów, ani ujadających w oddali psów. Wiedziałam, że w razie problemów będę musiała bronić Świniaka i choć bardzo nie chciałam mieć w kartotece pogryzienia przez lisa, to byłam przygotowana na taką ewentualność. Ucieszył mnie fakt, że rudzielec po kilkunastu minutach wyczekiwania aż zejdę na dół, ziewnął i ruszył swoją drogą. Odczekałam dla pewności jeszcze kilka minut i poszłam z Morfiną w przeciwnym kierunku. Liczyłam na szybkie załatwienie potrzeb fizjologicznych princessy i powrót do domu.
Zatrzymałam się w pół kroku, widząc że na trawniku na który właśnie się wybierałam stoi ten sam lis. Musiał obiec dookoła przedszkole żeby znaleźć się w tym miejscu i nie wiedziałam dlaczego, ale miałam wrażenie, że zrobił to celowo. Chowając rozradowaną Morfinę (dla której to był tylko dziwny piesek) za sobą postanowiłam ponownie się wycofać. Lis poruszał się tylko, kiedy traciłam go z oczu. Dopóki utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy stał nieruchomo.
Najdziwniejsza zabawa w "Baba Jaga patrzy" w moim życiu. Rudzielec zachowywał się jak płaczące anioły z "Doctor Who" i przy każdym mrugnięciu przesuwał się nieznacznie do przodu.
Udało nam się zgubić go przy placu zabaw i już myślałam, że lis zajął się swoimi sprawami, kiedy ujrzałam go przy huśtawkach. To było już mocno niepokojące.
W jednej sekundzie był tu:


A w kolejnej tam:


Krążył wokół nas i zakradał się od tyłu, przez co byłam zmuszona zachować czujność na poziomie surykatki na sawannie. Ludzie którzy widzieli całą akcję z okna i nie dostrzegli mojego dzikiego towarzystwa musieli mieć niezły ubaw. Moja głowa gdyby mogła wykonywałaby pełne obroty, jak radar usiłujący wykryć małego oprycha.
Lis ewidentnie się uwziął i zachowując coraz mniejszy dystans podążał za nami krok w krok. Odblaskowe ślepia pojawiały się to po prawej, to po lewej stronie, a na zewnątrz jak na złość nie było ani jednego spacerowicza. Nie miałam też w kieszeni nic do jedzenia, żeby chociaż na chwilę odwrócić jego uwagę.
Lis nie miał zamiaru zrezygnować, a ja nie miałam zamiaru dopuścić do kontaktu Morfiny z niepokojąco odważnym psowatym, więc wykonując slalomy tyłem, ruchem wężowym zmuszone byłyśmy wrócić do domu.
Jestem prawie pewna, że zwierzak nie miał złych zamiarów, ale zastanawiająca była jego beztroska.
Należy brać też pod uwagę fakt, że o tej porze z psami na spacer wychodzą jeszcze dzieci. Jeśli lis nie wystraszył się dorosłej osoby z dużym psem, było wielce prawdopodobne, że do małego człowieczka z Yorkiem podszedłby jeszcze chętniej. Co zrobiłby mały człowieczek? Zapewne zacząłby uciekać. Co zrobiłby lis? Zacząłby gonić małego człowieczka. W odpowiedzi mały człowieczek zacząłby krzyczeć i całość mogłaby nie skończyć się kolorowo.
Mam nadzieję, że do tego nie doszło i rudy szpieg przykleił się tylko do nas, a później zajął się szukaniem jedzenia i wrócił skąd przyszedł.
Kto by pomyślał, że bliskiego kontaktu z dziką naturą doświadczyć można nawet w centrum miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz