Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 30 sierpnia 2019

Wyścigi

Budzę się dziś rano i rozglądam zaspana w poszukiwaniu mojego kreta. To nie alegoria, miałam bardzo realistyczny sen w którym adoptowałam małego krecika i teraz, kiedy orientuję się że to tylko sen, jest mi bardzo smutno.

Zabieram więc większego krecika z nadmiarem owłosienia na spacer. Kiedy wędrujemy między polami, przez niedokończoną drogę, odciętą dla samochodów, wpadam na pomysł przebiegnięcia się.
Tak, czasem mam takie szalone pomysły znikąd. 
Jest wczesny poranek, ludzi dookoła brak, a temperatura wskazuje 17 stopni, akceptowalne dla takiej aktywności fizycznej. Zaczynam więc trucht, nic ekstrawaganckiego. Pies trzyma się blisko na luźnej lince.

Mam zerową kondycję, więc już po chwili zaczynam sapać jak mały parowóz. Właśnie wtedy w oddali widzę drugiego biegacza. Profesjonalne wdzianko, buty bardziej wyczesane niż Morfina po wpadnięciu w krzaki, bidon na wodę przy pasie, pulsomierz na nadgarstku. Gość spokojnie mógłby być moim ojcem, ale nie widać po nim żadnych oznak zmęczenia. Szpaner.
Mam nadzieję, że się miniemy, jako że biegniemy w przeciwną stronę i każdy zajmie się sobą. Tymczasem mężczyzna przebiega obok i zawraca, trzymając się w pewnej odległości ode mnie, ale truchtając teraz w tym samym kierunku.
Kojarzycie tych kierowców sportowych samochodów, którzy na czerwonym świetle warkotem samochodu i wyzywającym spojrzeniem prowokują innych kierowców do ścigania się, bo myślą, że siedzą w Formule 1?
Tutaj jest ten sam przypadek, tylko napęd stanowią nogi.
Gość wyprzedza mnie, zwalnia, zawraca i ponownie mnie wyprzedza. Jako, że nie startuję w zawodach, a jestem na miłej przebieżce z psem, ignoruję prowokatora i liczę, że pójdzie się popisywać gdzie indziej.
Tak, czaję. Masz staminę na +50, mimo że jesteś starszy. Gratulacje, teraz odejdź.

Moje serce nadaje morsem sygnał SOS, a płuca uruchamiają czerwony alarm, więc przystaję żeby się napić i napoić psa. Mężczyzna w tym czasie wywija kółeczka na środku jezdni (chyba chce mi zaimponować tymi driftami) i biegnie w miejscu, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Wyglądam teraz jak wielki, czerwony, rozgotowany ziemniak. Mam średnią ochotę na towarzystwo w torturach, więc zasysając butelkę daję nieznajomemu znak głową, że ma ruszać dalej. Nic z tego. Gość dalej czeka aż skończę, żeby pobiec. W uszach ma słuchawki przez które muzykę słyszę aż tu gdzie stoję. Nie ma szans wytłumaczenia mu, że ulica jest wystarczająco szeroka żeby mógł biec po jej drugiej stronie. Robię trzy głębokie wdechy i wracam do truchtu, który równie dobrze mógłby być szybkim marszem.
Mężczyźnie chyba się nudzi ślimacze tempo, bo zaczyna się popisywać, wbiegając na krawężnik i po chwili z niego zbiegając.
Myślę sobie - zaraz zacznie na łokciach stepować skubany. Nagle jego but ląduje o dziesięć stopni za nisko, podeszwa ześlizguje się z krawężnika i maratończyk zalicza piękną glebę w pozie pomnika "Eros i Psyche", z tym że on bardziej przypomina teraz Psyche. Łokcie zdarte, broda obita, ale poza tym mężczyzna zbiera się z morderczej pułapki o własnych siłach, więc wymijam go nie zwalniając i próbując powstrzymać uśmiech. Z wredotą mi nie do twarzy.

Król szpanu musi sobie coś jednak udowodnić, więc dobiega do mnie i prowokuje psa, który do tej pory biegł grzecznie obok mnie.
Skoro tak sobie życzy, niech tak będzie. Spuszczam Morfinę ze smyczy, niech ściga się z cwaniaczkiem. Gość ewidentnie rozochocony, wreszcie równy rywal. Mężczyzna przyspiesza i Morświn, uzyskując moje pozwolenie, robi to samo. Widzę jak pies przechodzi z kłusu w galop i w cwał, zostawiając nowego towarzysza daleko w tyle, mimo że ten wyciąga nogi najdalej jak może i ewidentnie stara się przegonić zwierza.
Niestety, napęd na cztery zazwyczaj jest nieporównywalnie lepszy niż napęd na dwa i mister wyścigowiec widzi już tylko powiewającą flagę Morfiniego ogona.
Gwiżdżę, by przywołać zwyciężczynię wyścigu, gdy mych uszu dochodzi głośne "wohoo", przeradzające się w trzaśnięcie z plaśnięciem.
Przyspieszam w obawie, że to moje futro, ale Morfina już pędzi wesoło w moją stronę, niemal szybując w powietrzu. Mężczyzny za to nigdzie nie widać. Jakby zapadł się pod ziemię.
No cóż, najwidoczniej przerosła go przegrana i wrócił do domu razem ze swoim potłuczonym ego.
Mijając ostatni szlaban, zapinam Świniaka na smycz i widzę maratończyka, który zbiera się z ziemi po drugiej stronie murku i szuka zgubionych na trasie przedmiotów.

Mistrz taktyki tak się rozpędził, że nie mogąc wyhamować, wpadł na betonową blokadę, odstawił pole dance na znaku B1, przewrócił jeden ze szlabanów i z gracją wylądował na ziemi, gdzie miał czas przemyśleć swoje postępowanie.

Nie wiem czy karma, czy klątwa Morfiny, ale ogólnie jestem zadowolona z efektu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz