Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 7 sierpnia 2019

Typowe wesele

Zostałam ostatnio zaproszona na ślub. Kuzynka wychodziła za mąż za Latynosa spod Wrocławek. Jako, że moja rodzina jest większa niż kolonia bakterii na tygodniowym jogurcie, a bliscy pana młodego również skromnością w populacji nie grzeszą, para wynajęła lokal na dwieście osób i rozesłała zaproszenia.
Na pięknych, ozdobnych kartkach młodzi zachęcali do wzięcia udziału w uroczystości w małym kościółku, a później w imprezie weselnej z poprawinami dnia następnego. Oprócz wszelkich szczegółów potrzebnych do zlokalizowania owych miejsc, na zaproszeniu odnaleźć można było swoje imię, oraz dopisek "z osobą towarzyszącą". Była tam również prośba o potwierdzenie przybycia do wyznaczonej daty.

Zaproszenia wywołały kilka pytań, które wymagały telefonicznej konsultacji. Część gości pytała o możliwość zabrania dzieci, przesunięcia terminu ostatecznej decyzji o zamiarze przyjścia, czy możliwości zabrania osoby towarzyszącej tej samej płci w przypadku istnienia takich związków w rodzinie.
Sytuacja wyjaśniła się bardzo szybko: Termin na decyzję to ostateczność, a dzieci są mile widziane, w przeciwieństwie do par homoseksualnych, gdyż pojęciem "pary" okazała się dla młodych tylko relacja kobiety i mężczyzny.
Żeby nie prowokować i nie podburzać gości, oraz nie wywoływać skandalu, część par jednopłciowych postanowiła nie brać udziału w uroczystości, a część wysłała na wesele jednoosobową delegację.
Żaden problem, każdy się dopasował. W końcu to dzień państwa młodych.

Jako, że jestem ślubnym weteranem i niejedną imprezę weselną widziałam, postanowiłam wziąć udział w przedsięwzięciu. Zapakowałam prezent, potwierdziłam przybycie i odkryłam, że w szafie kilka moich sukienek uległo skurczeniu. Po telefonie do znajomej o podobnym rozmiarze, dałam się wbić w kieckę z kokardą w kolorze wściekły róż i ruszyłam ku przygodzie, stanowiąc reprezentację domowników o moim nazwisku. Na ślub wybrałam się sama, ponieważ osoby towarzyszącej brak, mrygające światełka to słaby pomysł dla siostry epileptyczki, a rodzicielka z holterem, stając przy głośniku, mogłaby odkryć dwa dodatkowe pulsy na nagraniu. 

Na miejsce mieli nas zawieść starości. Ci sami ludzie mieli po imprezie odstawić wszystkich do domu, ale znając rolę weselnych starostów, postanowiłam mieć backup w postaci własnego transportu na telefon.

Po mszy na której krzyk maluchów, bujanych w wózkach zagłuszał wszystko, włącznie z organistą i księdzem, wszyscy ruszyli w drogę do restauracji, znajdującej się nieopodal.
Pielgrzymka stu pięćdziesięciu osób maszerowała ulicą, zacierając ręce na myśl o zbliżającej się libacji. Usiłowałam odszukać znajome twarze, ale nikt kogo mogłabym kojarzyć nie rzucał mi się w oczy. Najwidoczniej wmieszałam się w gości pana młodego.

W restauracji powitano nas szampanem, który oddałam z ulgą wujkowi Zenkowi, zgarniającemu chętnie wszystkie niechciane trunki. Zanim odśpiewano pierwsze "sto lat" wujo był już bardzo wesolutki, a jego żona obrażona i zażenowana.
Reszta poszła szybko. Rosołek, drugie danie, deserek, przyjazd orkiestry, kilka wiwatów na cześć młodej pary i zmuszanie ich przyśpiewkami do całowania się po raz dwudziesty. Kiedy kończyło się "ona temu winna", okazywało się, że winny był jednak on, a goście "nie będą pić wódki, gdyż pocałunek za krótki", skutkiem czego szminka panny młodej zniknęła jeszcze przed obiadem i pojawiła się magicznie na ustach pana młodego. Kiedy przestało być gorzko, a orkiestra z wodzirejem rozstawiła się na scenie, zaproszono nowo powstałe małżeństwo do pierwszego tańca.

W ruch poszła maszyna do robienia mgły, a para młoda wiła się między biegającymi im pod nogami dziećmi do pościelówy stanowiącej podkład muzyczny. Kiedy muzyka nieco przyspieszyła, rozradowane wcześniej mamusie zaczęły wypatrywać swoich pociech, tonących we mgle. Nogi tańczących niosły ich niebezpiecznie blisko pływających w dymie dzieci, które nieświadome zagrożenia rozpłaszczały się na parkiecie, udając rozgwiazdy. Jeden młodzieniec przechwycił maszynę do mgły i wsadzając sobie jej główny wylot do ust, usiłował pochłonąć wszystkie chmurki i prawdopodobnie stać się dżinem. Na szczęście udało się odciąć małego narkomana od towaru tuż po pierwszym machu do pięt i dymkach puszczanych nosem. W jego głowie na pewno stało się jaśniej, pomimo półmroku panującego na sali.

Młodzi skończyli tańczyć równo z przybyciem fotografa, więc całość trzeba było powtórzyć. Człowiek z aparatem grał w twistera we mgle, próbując nie rozetrzeć o panele małych ludzików i jednocześnie złapać jakiekolwiek dobre ujęcie tańczących.

Zanim ktokolwiek wpadł na pomysł powtórzenia tańca po raz trzeci, na parkiet wpadł wodzirej, ogłaszając konkurs z nagrodami. Walka o krzesełka z urozmaiceniem w postaci przynoszenia wypowiedzianych przez mężczyznę przedmiotów tuż po ustaniu muzyki. Żaden pośladek nie mógł dotknąć krzesła, jeśli przedmiot nie znajdował się w posiadaniu ich właściciela.
Odsunęłam się taktycznie na bok. Nie miałam zamiaru zostać staranowana.
Do konkursu zgłosiła się tylko męska część widowni, ponieważ panie nie czuły się na siłach by biegać po parkiecie w szpilkach. Przynajmniej do momentu, kiedy poziom promili nie zwiększył im ruchliwości stawu skokowego.
Muzyka ustała, panowie ruszyli. Krawat, podwiązka, biustonosz. Tłum rozpędzonych mężczyzn biegał po sali i obdzierał z ubrań zarówno własne partnerki, jak i pannę młodą. Po chwili na środku sali leżał już pokaźny komplet damskiej bielizny, męskie spodnie w rozmiarze XL, talerz perkusisty i sterta butów, zwieńczona młodą kobietą w czerwonej sukni. Dziewczyna odmówiła zdjęcia obuwia, więc została przyniesiona razem z nim.
Na środku zostało już tylko jedno krzesełko. Napięcie rosło i kiedy wodzirej rzucił bezmyślnie "gumka do włosów" na sali pojawił się chaos. Panowie rzucili się na kobiety i dzieci jak wygłodniałe lwy na zwierzynę. Jeden z nich, nie mogąc odplątać potrzebnej do wygranej zdobyczy, przeciągnął swoje potomstwo po parkiecie niczym jaskiniowiec zwierzynę, nie zważając na protesty i narzekania córki. Drugi miotał się w panice po parkiecie, aż jego wzrok nie spoczął na młodej kobiecie w pięknym koku, stojącej w przejściu. Łowca ruszył, lecz dziewczyna w porę zdała sobie sprawę z zagrożenia i porzucając buty postanowiła ukryć się między stołami. W pościgu uczestniczyły obrusy, stoły, oraz miska z galaretką. Outro z "Benny Hill" idealnie odzwierciedlało sytuację. Dziewczyna drąc się wniebogłosy wpadła ostatecznie w tłum innych kobiet i wszystkie posypały się jak kręgle, kiedy pocisk w postaci Ryśka wbił się w nie z dużą prędkością.
Wracając ze zdobyczą wyszarpaną z czyiś włosów, mężczyzna wpadł na krzesełko czołem i przejechał się z nim prosto w tłumek przy ścianie.
Tym sposobem Rychu zmiótł młodego pana i swego bombelka.
Zwycięzca został obdarowany flaszką, których na stołach nie brakowało i goście, szukając po drodze swoich żeber wrócili do stołów. 

Po szóstym daniu kelnerzy zaczęli wynosić pełne miski, by robić miejsce dla następnych potraw. Oczy bardzo chciały, lecz żołądek zaniemógł, więc większość odpuściła i popijając Verdin Complexx Żołądkową Gorzką patrzyła jak miski i talerze wracają na kuchnię.

Na parkiecie trwał festiwal tańca techniką dowolną, przeplatany zabawami wodzireja. Przy stołach można było zaobserwować pierwszych kapitanów opuszczających tonący pokład, zabierających ze sobą sztandar w postaci obrusu. Promilowa dżuma kładła całe stoły i powoli zbliżała się i do mojego. Starości pilnowali, by nikt z imprezy nie wyszedł trzeźwy, więc taktycznie moja szklanka zawsze była pełna soku, czy Coli stanowiąc przykrywkę. Siorpałam jednego drinka od czterech godzin, obserwując jak Zbyszek zwany Orłem walczy ze starostą.
- Ale co Ty, ze mną się nie napijesz? - padło zdanie które zazwyczaj kończyło całą dyskusję, jeszcze zanim zdążyła się ona rozpocząć.
- Nie mogę Krzyś, nie nie mogę - odmawiał rozbujany dżentelmen, zasłaniając swój kieliszek.
- Bierzesz antybiotyk?
- Nie.
- Prowadzisz?
- Nie.
- To nie pie*dol tylko pij, bo się wódeczka grzeje mi w dłoni. Nie bądź baba. Z trzeźwym nie będę gadał.
Orzeł po takiej walce argumentów poddał się i niestety nie odnalazł już drogi powrotnej do gniazda. Poszukiwacze znaleźli go dwie godziny później, tulącego pisuar, nucącego "Daj mi tę noc".

W połowie imprezy na salę wkroczyła grupka dwunastu osób. Ku zaskoczeniu panny młodej, byli to spóźnieni goście, którzy nie zapowiedzieli swojego przybycia. Zamieszanie w kuchni i próba odgrzania dwóch dań deseru i dwunastu kolejnych potraw specjalnie dla wyjątkowych płatków śniegu zakończyła się powodzeniem, ale ich narzekania na słoność zupy i zbyt płaskiego kotleta słychać było aż na zewnątrz.

Po godzinie pierwszej na parkiecie dominował styl tańca przyziemnego z elementami akrobatyki, a przy stołach siedzieli już tylko niedobitkowie, oraz Ci, którym udało się obronić przed flaszeczką starosty.
Samego starosty nie było na sali od dobrych dwudziestu minut, więc pewnie wirował z jakąś panną w rytm "Kawiarenek". Melodie jednych piosenek stanowiły idealny podkład pod kolejne, a coraz bardziej napompowana szampanem orkiestra zatracała zdolności koordynacyjne potrzebne do obsługi instrumentów muzycznych.
Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Ważne, że w tle leciała jakaś nuta, a słowa i melodię już sobie każdy sam dopasowywał do siebie.
Tym sposobem w jednym końcu sali śpiewano "Jesteś szalona", a w drugim "O Ela".

W okolicach trzeciej w nocy na sali można było odnaleźć zawiniętych w burrito z obrusa pokonanych, dzieci śpiące na złączonych krzesłach i pannę młodą, z depresją wpatrującą się w kieliszek wina. Jej buty spoczywały na stole, ponieważ okazały się tak samo piękne jak niewygodne.
Na parkiecie słychać było wrzawę i krzyki, więc podeszłam w stronę świateł i dymu żeby zorientować się w sytuacji. 
Pan młody siedział na podłodze z rozkrwawionym nosem, podczas kiedy goście usiłowali zatamować juchę cieknącą po białej koszuli. Połowa gości krzyczała "przechylcie mu głowę do tyłu!", a druga "nie, bo do przodu!", czego skutkiem była głowa mężczyzny bujająca się w przód i w tył, chlapiąca dookoła krwią.
- Dajcie mu wódki - darł się Zenek.
- Pogotowia! - wołała Tereska.
- Gdzie są śledzie w śmietanie? - jęczał Zdzisiek.
Wybrałam najtrzeźwiejszą osobę z tłumu i spytałam dlaczego nos pana młodego przypominał surowy befsztyk. Okazało się, że Tadek zwany czołgiem, dokonując półobrotu w swoim skomplikowanym układzie choreograficznym nie wziął poprawki na dystans dzielący jego stopę od twarzy młodego i mężczyzna fyrtnął nóżką, zmieniając koledze położenie nosa na twarzy.
Krwotok na szczęście udało się opanować, ale był on tematem wieczoru wśród tych, którzy potrafili jeszcze władać swym ojczystym językiem.

O godzinie czwartej znalazłam starostę, nieprzytomnie leżącego na środku schodów, tulącego do siebie flaszeczkę i skrzydełko kurczaka. Jego twarz wyrażała tysiące emocji. Odnalazłam żonę poszkodowanego i zaproponowałam przykrycie czymś małżonka, bo na zewnątrz było jednak chłodno.
Zamiast tego kobieta kazała się przytrzymać, wzięła zamach nogą i sprzedała soczystego kopniaka staroście, celując czubkiem butów prosto w jego pośladki.
Jego ciało poderwało się do lotu, a na twarzy wyprostowały się wszystkie zmarszczki. Mrużąc oczy, obudzony mężczyzna podszedł do swojej żony i usiłując ją objąć, opadł twarzą na wykładzinę, kiedy kobieta odsunęła się z trasy wybranka. 
Zostawiłam czułości tej pary i oddaliłam się celem złapania zasięgu. Miałam wrażenie, że starosta jednak nie był w stanie odwieźć gości do domu.

Przed piątą pożegnałam się z żywymi, panną młodą i opuchniętym panem młodym i wróciłam do domu.
Jak się później okazało ominął mnie przyjazd policji, która musiała interweniować, bo syn Kazika obłapiał w tańcu żonę Stefana. Nie załapałam się też na skręconą kostkę ciotki Cecylii, która postanowiła odegrać scenę z Tytanica ze swoim mężem. Nie wzięła pod uwagę tego, że jej waga 110 kg przekraczała możliwości mięśniowe małżonka w wadze piórkowej 67 kg i jej kostka wykonała obrót o 360 stopni, czego nigdy wcześniej nie zrobiła.

Na poprawinach rozpoczynających się o dziesiątej goście zaczęli zbierać się po dwunastej. Ich liczebność spadła o połowę, a podkład muzyczny stanowić musiało gotowe nagranie, gdyż zarówno orkiestra, jak i reszta populacji narzekała na silny ból głowy, uniemożliwiający głośne słuchanie muzyki.

To były bardzo ciche i spokojne poprawiny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz