Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Madka matce wilkiem

Mam znajomą, która była wolontariuszką w domu dziecka od szesnastego roku życia. Jako wrażliwa osoba, o łagodnym usposobieniu, bardzo emocjonalnie podchodziła do swojej pracy. Widziała niejedno i chociaż podczas każdej adopcji rozpierała ją radość i duma, to tych wesołych chwil było zdecydowanie mniej niż tych przytłaczających i smutnych. Szala przeważała się na stronę goryczy tak mocno, że po kilku latach musiała zrezygnować, by ratować to co zostało z jej zdrowia psychicznego. To, czego była świadkiem, zostało w niej jednak na zawsze.

Po odejściu z wolontariatu, skończyła szkołę, wzięła ślub i razem z mężem postanowili starać się o adopcję. Wybrali sierociniec, złożyli papiery i po spełnieniu warunków ich dom stał się bogatszy o jednego członka rodziny. Sześcioletnia dziewczynka, która w domu dziecka spędziła dwa lata, była bardzo nieśmiała i cicha. Wymagała pracy nad pewnością siebie, którą odebrała jej patologiczna rodzina i pobyt w sierocińcu. Dziewczynka nie widziała na jedno oko i pomimo zabiegów, jak i przeprowadzanych badań, szanse na odzyskanie pełnej sprawności były nikłe. Nie przeszkadzało jej to jednak i nie zwracała na swoją wadę szczególnej uwagi.
Początki nie były łatwe. Dziecko budziło się w nocy z krzykiem, miewało koszmary i napady paniki. Powrót do normalności kosztował nowych rodziców wiele wysiłku, ale dzięki wsparciu psychologa, dziewczynka uspokoiła się i ilość napadów spadła do minimum.
Cała trójka tworzyła razem pełną, szczęśliwą rodzinę.
Któregoś poranka dziewczynka spytała przybranych rodziców czy może mówić do nich "mamo" i "tato", zamiast "ciociu" i "wujku". Była to jedna z tych chwil, na których samo wspomnienie młoda mama zalewała się łzami. 

Adopcja, chociaż jawna, była w rodzinie znajomej tematem tabu. Wszyscy wiedzieli, że para adoptowała dziecko, ale każdy zachowywał się jakby dziewczynka przybyła do rodziny na chwilę i zaraz miała ją opuścić. Nawet przybrana babcia nie potrafiła przełamać się i okazać dziecku uczuć, które dziewczynka dopiero poznawała, mimo że większość jej rówieśników znała je doskonale. Miłość dostawała głównie od rodziców, lecz była to miłość w zwiększonych dawkach.

Pewnego dnia (było to dwa lata po adopcji) znajoma wraz z córką, w drodze na plac zabaw, spotkała swoją kuzynkę z niemowlakiem w wózku i siedmiolatką, przyczepioną do dłoni matki.
Po przywitaniu się, rodzina, która ostatni raz widziała się na święta, zaczęła zwykłą, niezobowiązującą rozmowę.
Temat (jak to wśród matek bywa) szybko przeszedł na dzieci.
- Twoja już płynnie czyta? - spytała kuzynka znajomej.
- Tak, już coraz lepiej. Mieliśmy trudności przez to jedno oczko, ale teraz już sama sobie czyta książeczki.
- Aha, no moja to już od roku właściwie. Wcześnie zaczęła, zdolna jest. Filipek pewnie też wcześnie zacznie.
- Jak on słodko śpi - odparła znajoma, przyglądając się owiniętemu w bety dziecku.
- Prawda? Ty byś tak nie chciała? Nie tęsknisz za takim malutkim słodziakiem?
- Nie. Ja już mam jednego słodziaka i na razie mi wystarczy.
- Ale wiesz, takie swoje to zupełnie co innego.
- Lila, nazbierasz mamie kwiatków? - spytała znajoma swojej córki, widząc dokąd zmierza rozmowa.
- Tych żółtych, czy stokrotek? 
- Możesz mi pomieszać taki ładny bukiecik. Może znajdziesz gdzieś koniczynkę, to też możesz wrzucić.
- Dobrze. Ola, idziesz ze mną? - spytała dziewczynka, spoglądając na znajome dziecko w podobnym wieku, trzymające matkę za rękę.
- Nie, ja nie chcę - odparła Ola i Lila pobiegła na trawnik sama.
- Co Ty insynuujesz? - spytała znajoma, obrzucając kuzynkę gniewnym spojrzeniem.
- No, ale ja nic złego przecież. Tylko, że Lilka to nie jest Twoja córka, tylko przybrana. Ja tylko spytałam czy nie chcesz mieć własnego dziecka. Takiego z Twojej krwi.
- Lilka to jest moja córka. Moja własna i jeśli jeszcze raz ją w ten sposób znieważysz, do tego przy niej, nie ręczę za siebie.
- Aleś Ty nerwowa. Właściwie dlaczego Wy nie macie własnych dzieci? Z tego co wiem, to oboje jesteście płodni, żadnych problemów chyba nie miałaś natury ginekologicznej.
- Jesteś bezczelna...
- Moim zdaniem to marnotrawstwo. Wiesz ile par się stara o dzieci, a nie może? A tutaj Wy możecie, to zamiast robić to adoptujecie obce.
- Skończyłyśmy rozmowę. Raczej nie wpadnę na święta. Nie wpraszaj się też do mnie na kawę. Nie jesteś mile widziana.
- Ale bez nerwów. Patrz logicznie. To, że ona do Ciebie mówi mamo, to jeszcze nie oznacza, że nią jesteś.
- Słucham?
- Matką się stajesz jak rodzisz w bólach. Jak dzielisz z dzieckiem pępowinę i trzymasz je dziewięć miesięcy pod sercem.
- Niby masz dwójkę dzieci, ale gówno wiesz o byciu matką. Matka to nie tylko dawczyni jajeczka. Jeśli tego nie pojmujesz, to strasznie współczuję Twoim dzieciom. Kiedyś spadniesz ze swojego ego na swoje IQ i się roztrzaskasz jak arbuz lecący z dziesiątego piętra.
- O, jaka ważna. Przyznaj się. Nie chciałaś mieć rozstępów w tej swojej idealnej figurze i trochę się przemęczyć, co? Zawsze byłaś mało odporna na ból.
- Nie znam pani, proszę odejść.
- Jak dla Ciebie ważniejsza jest sylwetka i brak bólu, to z Ciebie żadna matka! Idź na łatwiznę jak zawsze.
- Proszę więcej nie zaczepiać ani mnie, ani mojego dziecka, bo będę zmuszona wezwać policję - odparła znajoma i podeszła szybkim krokiem do swojej córki, pochłoniętej zbieraniem stokrotek.
- Nie czekamy na ciocię? - spytała dziewczynka, spoglądając na szybko oddalający się wózek i niemal biegnącą przy nim dziewczynkę.
- Nie, ciocia miała coś ważnego do załatwienia.
- Pokłóciłyście się?
- Nie. No co Ty.
- Słyszałam jak ciocia krzyczała, to przeze mnie?
- Nie i nigdy tak nie myśl. Ciocia ma jakieś dziwne humory i myśli, że pozjadała wszystkie rozumy.
- Pani w starym domu nam mówiła, że w pewnym wieku wszystko zaczyna ludzi denerwować i im przeszkadzać. To znaczy, że stryczeli.
- Stetryczeli.
- Ciocia też steryrczała?
- Chyba tak kochanie. Chyba tak.
- Szkoda, jej też robiłam bukiecik.

Właśnie w takich chwilach zastanawiam się czy osoby ograniczone nie powinny uczyć się mówić dopiero kiedy udowodnią, że mają do powiedzenia coś naprawdę sensownego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz