Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 28 sierpnia 2019

Wspomnienia i kwestia porządku

Mój pokój to chaos i wie o tym każdy, kto kiedykolwiek do niego wszedł. Jest jak przejście do Narnii i peron 9 i 3/4 w jednym. Na metrażu sześciu metrów kwadratowych nie mieści się wiele, co pozwala jedynie na częściowe utrzymanie ładu. Nie zrozumcie mnie źle, pokój z wierzchu wygląda bardzo dobrze. Biurko, stół kreślarski, łóżko, psie legowisko i klatka zadżumionych są zachowane w czystości i porządku. To wielka, zasuwana szafa typu komandor, zajmująca całą ścianę przysparza mi problemów.

Już mówię w czym rzecz. 
Pomijając moje lenistwo względem masowego porządkowania, jestem okropnie sentymentalna. Bardzo ciężko wyrzucić mi rzeczy, które wywołują u mnie wspomnienia, co składa się na 90% przedmiotów i ubrań, znajdujących się w tej jaskini potwora.
Często też zatracam się podczas porządkowania, odkrywając kopalnię drogocennych drobiazgów i odnajdując w czeluściach coraz więcej zapomnianych pamiątek.

Dziś na przykład znalazłam to:



Dla tych, którzy urodzili się zbyt późno by wiedzieć co to - jest to kaseta na konsolę z grami w formie pikselowej. Tak, czuję się staro. Młodsze pokolenie proszone jest bliżej ekranu, będzie krótka lekcja historii.
Zanim powstały komputery (tak, kiedyś nie było komputerów), a o internecie nikt nawet jeszcze nie myślał, te żółte, plastikowe kasetki umilały nam cały wolny czas. Konsolę podpinało się do telewizora, obok video (kolejna zagadka dinozaurów) i ową kasetkę wkładało się (po wcześniejszym przedmuchaniu) panelem do dołu.



W dłoń chwytało się pada, podłączonego kablem do konsoli i rozpoczynała się zabawa. Obrona orzełka małymi czołgami, mordobicie i kwadratowe krople krwi, strzelanie do kaczek, cyrk, olimpiada, włoski hydraulik, rozbijający głową cegły i wiele innych atrakcji czekało nas na ekranach telewizorów z wielkim tyłem. Wtajemniczeni wiedzą o czym mówię.
Kasetki można było kupować lub wymieniać w sklepach i na targowiskach za przyjemną cenę kilku złotych. Największym kłamstwem tamtych czasów był napis "9999 gier w 1". Oznaczało to, że kupowaliście góra dziesięć gier, zapętlonych do liczby 9999 i powtarzających się na różnych poziomach.

Pamiętam jak razem z kuzynami spędzaliśmy przy ekranie długie godziny. Opcja zapisu wtedy nie istniała. Jeśli chciało się zachować postępy, należało pilnować, by nikt nie wyłączył konsoli. To było zanim dorośliśmy i każdy poszedł w swoją stronę. Przed dramatami i podziałem rodziny.

A propos video.
Przed dyskami w chmurze, pendrive'ami i płytami CD, czy DVD, do świata pamięci przenośnej należał dziadek zwany kasetą VHS.



Takie kasety przed obejrzeniem filmu należało przewinąć. Było to tak restrykcyjnie pilnowane, że w wypożyczalniach płaciło się kilka złotych kary za nie wykonanie tej powinności. Przewijał odtwarzać tychże kaset, zwany mitycznie "video", lub robiło się to paluchem, kręcąc te białe guziczki z dziurkami.
W środku kaset znajdowała się taśma z nagranym na niej materiałem. Taśma była zasłonięta klapką, którą otwierało się po wciśnięciu małego guziczka.



Jeśli taśma uległa zniszczeniu, zaprószeniu, lub wciągnęło ją video, było wysoce prawdopodobne, że film nigdy więcej nie mógł być już odtworzony. Cała kaseta musiała trafić wtedy do kosza.
Life is brutal.

Z szafy wypadło też to:



Kolejny, tajemniczo wyglądający zabytek. To moi drodzy jest prekursor płyty CD. Zanim powstały błyszczące krążki, które na swoim wczesnym etapie zwykły rozpryskiwać się w drobny mak w napędach, wszelkie zdjęcia, dokumenty, oraz informacje przechowywało się na dyskietkach. W nowszych komputerach na próżno będziecie szukać wlotu na te kwadratowe cudeńka. Zostały usunięte i spotkać je można tylko w starszych modelach, takich jak mój.



W praktyce dyskietek używano głównie do przechowywania zdjęć, gdyż ich mała pamięć nie pozwalała na rozwinięcie skrzydeł. Kiedyś wszystko ważyło też mniej, więc w tamtych czasach spełniały one swoją funkcję.

Nie mogłam pozbyć się takiego kawałka historii. Będąc ciekawą co znajduje się na dysku, wrzuciłam dyskietkę do komputera. Ujrzałam zdjęcia. Całą masę kolorowych fotografii. Moi rodzice w dniu ślubu, wycieczka do palmiarni, ja z kuzynką w wielkim basenie, przypadkowi ludzie, których nie znałam, a którzy mogli być znajomymi moich rodziców.
Na pierwszy rzut oka bardzo ładne fotografie, przedstawiające wesołe sceny z życia rodzinnego.
Niestety tylko na pierwszy rzut oka.
Moi rodzice rozwiedli się kiedy miałam osiem lat, ponieważ ojciec nie był w stanie udźwignąć rodzicielskiego obowiązku i faktu, że jedno z jego dzieci ma epilepsję. Wybył za granicę i tam ponownie się ożenił. To tam jest jego rodzina.
Wycieczka do palmiarni była ostatnim dniem, kiedy widziałam go na żywo, zanim wyjechał. Pojawił się kilka lat później na Wigilii.
Kuzynka, z którą siedziałam w basenie zginęła w wypadku samochodowym dziesięć lat temu.
Zostały tylko fotografie obcych ludzi, które były mi obojętne.
Dyskietkę zachowałam. Takich rzeczy się nie wyrzuca.

Jesteście gotowi na perełkę? Mam nadzieję.
W mojej drugiej podstawówce (przez liczne przeprowadzki chodziłam do kilku) organizowane były tematyczne zdjęcia. Fotograf miał nam zrobić fotki oparte na motywach z "Harrego Pottera" w niskiej cenie. Do tego wszystkiego dodawał dwie gry niespodzianki na płycie. Kto by się nie skusił na taką promocję?
Dziecko w szaty, szalik na szyję, miotła do jednej ręki, złoty znicz do drugiej i cyk, na tło pokryte gwiazdkami.
Mówcie mi Hermiona nr 2.



Prawda, że uroczy kartofel? Gryffindor mnie wzywał i chociaż nigdy nie otrzymałam listu z Hogwartu, dostałam wtedy nieopisaną płytkę w przezroczystym opakowaniu, która równie dobrze mogła zawierać wirusy.



W tamtych czasach nikt jednak o tym nie myślał, a połowa korzystających z komputerów nie miała pojęcia o istnieniu szkodliwego oprogramowania.
Na płytce znajdowały się następujące pliki:


Co tam prawa autorskie i zakaz rozpowszechniania własności dużych firm. Nintendo? Że kto?
Ta płyta to idealny dowód na to, że jeszcze nie tak dawno temu, jeśli chodzi o komputery i rynek gier, był to istny Meksyk i wolna amerykanka. Dzieci w szkołach otrzymały lewą kopię dwóch gier w formie gba od fotografa, który robił im zdjęcia i wszyscy byli zachwyceni.
Nikt nie potrafił odpalić tych gier przez dwa tygodnie, bo szczyt naszych możliwości programistycznych kończył się na rysowaniu w paint.
Kiedy do akcji przystąpili jednak dorośli, którzy ogarnęli sytuację, mogliśmy cieszyć się naszą nielegalną kopią popularnej gry.

Tuż po napisach ostrzegających, których nikt nie rozumiał, ale które wydawały się istotne.

Gra była co prawda po angielsku, a wtedy niewiele osób umiało w angielski, ale to nic. Nie ma to jak utknąć na dwie godziny w pokoju, ponieważ pierwsze zadanie polegało na przestawieniu zegara o kilka godzin, by przyspieszyć swój szlaban. 

Druga gra dotyczyła Harrego Pottera i była w podobnym, pikselowym klimacie 2D.


Co prawda fotograf obiecywał dwie gry, ale zdaje się, że trzecią otrzymaliśmy gratis...

... albo po prostu przeciągnął o jeden plik za dużo, kto wie.

Zapomniałabym. W pliku "obrazki" znajdowały się ukradzione z różnych stron grafiki, mające służyć za tło pulpitu. Niezły biznes.

Przeglądając zawartość zakurzonej półki natrafiłam też na to:



Pamiętnik. 
Nie taki w formie dziennika, lecz taki do którego wpisywały się inne dzieciaki. Poprzednik "Złotych Myśli" tylko bez stu dwudziestu pytań i dziwnych zagadek typu "Jaki kolor lubię najbardziej?".
Przeglądając wpisy moich wychowawców, rodziny i znajomych, natrafiłam na kilka szczególnych notatek.
W tym na tę:



Layla była wyjątkową osobą. Los rozdzielił nas we wczesnych klasach podstawówki. Pewnego dnia jej rodzina zdecydowała, że ze względu na problemy rodzinne i przeprowadzkę, dziewczyna musi zmienić szkołę. Nie widziałam jej nigdy więcej. Nie dlatego, że mieszkała za daleko, lecz dlatego, że kilka lat później pojawiłam się na jej pogrzebie. Żegnając się wtedy, nie wiedziałam, że robiłyśmy to już na zawsze.

Jako agnostyk nie mam określonego zdania w kwestii "zjawisk wyższych", czy "Boga" samego w sobie. Nie mam pojęcia czy po śmierci czeka nas tylko ciemność, czy jest tam coś jeszcze, ale Keanu Reeves określił to w sposób z którym się absolutnie zgadzam. Uwaga, może być nieco ckliwie:
Stephen Colbert: “What do you think happens when we die, Keanu Reeves?" 
Keanu Reeves: “I know that the ones who love us will miss us.”
Tłum.   
Stephen Colbert: "Jak myślisz, co się stanie, kiedy umrzemy, Keanu Reeves?"  
Keanu Reeves: „Wiem, że ci, którzy nas kochają, będą za nami tęsknić”.
Tak. Teraz już wiecie czemu tak ciężko zabrać mi się do sprzątania tej szafy?
Właśnie dlatego. Tak jest za każdym razem. Wyciągam z niej jedną rzecz i moją głowę atakuje tysiąc wspomnień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz