Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 17 sierpnia 2019

Kiedy jesteś opiekunką...

Robiąc za opiekunkę (zarówno dziecięcą, jak i zwierzęcą) spotykam na swojej drodze różnych ludzi.

Kilka sytuacji, które najbardziej zapadły mi w pamięci.

Klient nr 1.

Samotna matka trójki dzieci. Rozmowa kwalifikacyjna w jej domu. Po nowocześnie urządzonym pokoju biegają dziewczynki w przedziale wiekowym 3-7. Nie zawracają sobie głowy faktem, że swoimi piskami zagłuszają nie tylko mnie, ale i swoją matkę.
Ignoruję takie zachowanie. Nie mój dom, nie moje zasady.
Omawiamy godziny w których byłabym potrzebna, rodzaje przygotowywanych posiłków, ewentualne alergie. Dochodzi do podania stawki za godzinę.
- Ale jak to? - pyta kobieta której paznokcie kosztowały prawdopodobnie więcej niż moje jedzenie przez miesiąc - To pani chce jeszcze brać za to pieniądze? Nie wystarczy pani, że dam pani dobre rekomendacje jak się pani postara?
- Nie szukam rekomendacji, ponieważ jest to dla mnie praca dorywcza, nie stała. Nianie nie są darmowe.
- Przecież ja jestem samotną matką.
- Możemy się cenowo dogadać. Nie ma z tym problemu.
- Pani jeszcze nie przeszła okresu próbnego, a już się upomina o pieniądze?
- Nie upominam się. Jesteśmy na razie przy ustaleniach kwoty.
- Ale ja znam pani ciotkę! - rzuca kobieta, jakby znajomość mojej rodziny upoważniała ją do jakiegokolwiek rabatu.
- Przepraszam, ale pani liczyła, że ja tu będę przychodzić cztery razy w tygodniu po trzy godziny i opiekować się pani dziećmi zupełnie za darmo?
- Nie u mnie, a u siebie.
- Słucham?
- No zabierałaby je pani do siebie, żeby tutaj syfu nie robiły.
Error na mojej twarzy nie przypada kobiecie do gustu, więc jej ton przybiera na ostrości.
- To powinna być dla pani przyjemność. Dzieci to jest dobro tego narodu, na pani emeryturę będą pracować. Przecież to skarb taki.
- Aha - odpowiadam, dziękuję za rozmowę i wychodzę ku oburzeniu matki, miotającej mi za plecami opiniami o mnie i o ludziach którym zależy tylko na pieniądzach.

Klient nr 2.

Rodzina posiadająca jedno dziecko i dwa psy. Cała trójka wliczona w pakiet all inclusive. Gotowanie, karmienie, przewijanie, spacery, czesanie (w przypadku psów), zabawy.
Podano mi listę potraw dla psów (dwie strony A4) i dla dziecka (trzy strony A4), ze spisem produktów zakazanych - dziecko na diecie dla cukrzyków, bezglutenowej, bez orzeszków, wegańskiej i z ograniczonymi białkami.
Wychowanie bezkontaktowe, co miało oznaczać dla mnie brak jakiegokolwiek dotyku zarówno w stosunku do dziecka, jak i do psów. Po zadaniu przeze mnie pytania:
- Jak właściwie mam przewinąć dziecko bez dotykania go?
- Można w rękawiczkach i przez szmatkę.
- Chodzi o bakterie?
- Nie. Uważamy, że bezpośredni kontakt ciała z ciałem należy do strefy intymnej i przeznaczony jest tylko dla rodziców i opiekunów w przypadku psów.
- Nikt inny nie może ich dotykać?
- Nie.
- Co jeśli ktoś przypadkowo dotknie dziecko lub psy na spacerze?
- Każemy mu przepraszać i obiecać, że więcej nie naruszy strefy komfortu dziecka, albo psa.
Musiałam odmówić. Niestety przewijanie, ubieranie i czesanie całej trójki bez ich dotykania przekraczało moje możliwości i kompetencje.

Klient nr 3.

Dzwoni telefon.
- Dzień dobry, opiekuje się pani też starszymi dziećmi?
- Tak, oczywiście. 
- Bo musimy wyjechać na kilka dni i ktoś musiałby tu przez ten czas na syna spojrzeć i w nocy tu spać, jakby się czegoś wystraszył.
- A ile synek ma lat?
- 16.
- ...
- Halo?

Klient nr 4.

Starsza kobieta z pięcioma kotami. Wyjazd do córki za granicę na dwa dni. Zakres obowiązków: wietrzenie mieszkania, karmienie zwierząt i czyszczenie kuwety.
- Ale nie ma pani żadnych tatuaży?
- Nie, nie posiadam. Jakie to ma znaczenie?
- Nawet takich schowanych?
- Nie...
- Dobrze, bo moje koty nienawidzą osób z tatuażami. Zaraz wyczują jak ktoś jakiś ma i go będą drapać.
I tak zostałam podrapana, chociaż przysięgam, że dziar nie posiadam.

Klient nr 5.

Z wielodzietną rodziną jestem umówiona na trzy godziny pilnowania trójki dzieci poza domem. Wszystko dogadane, cena uzgodniona, czekam na gremliny na placu zabaw.
Podchodzi matka z piątką dzieci.
- Przepraszam, ale była mowa o trzech.
- Przecież te dwa są najmniejsze, nie zrobią żadnej różnicy. Niech pani nie przesadza.
Jeśli myślicie, że mi dopłacono za dwa dzieciaki gratis to się mylicie. Zgarnęłam tylko burę, że średni bombel zdarł sobie kolano, zbiegając ze zjeżdżalni pomimo moich próśb żeby tego nie robił.

Klient nr 6.

Opieka nad kanarkami. Wyjazd właściciela w delegację na jedną noc.
- Mam je karmić?
- Nie, mają paśnik i im starczy na kilka dni nawet.
- Wypuszczać z klatek?
- Broń Boże.
- Zmieniać ściółkę?
- Dopiero im zmieniałem.
- To co właściwie mam robić?
- Proszę pilnować żeby śpiewały.
- Słucham?
- Mają śpiewać. Zadzwonię do pani wieczorem żeby mi je pani dała do słuchawki, bo lubię słuchać jak śpiewają.
- Jak mam sprawić żeby śpiewały?
- Musi pani zacząć śpiewać.
- Aha?
- Najlepiej "Odę do radości".
Cieszyłam się, że nie biesiady.

Klient nr 7.

Późnym wieczorem dzwoni do mnie matka pewnej dziewczynki z pretensjami.
- Moja córka mówi, że kazała jej pani wstać z ziemi kiedy na niej siedziała. Mówiłam pani, że my nie zakazujemy takich rzeczy. Córka może się brudzić.
- Czy córka dodała, że chciała siedzieć w kałuży?
- Co z tego?
- Chciała też skosztować "tych śmiesznych drobinek na ziemi", bo znalazła tam kukurydzę.
- No, ale...
- To były czyjeś wymioty, rozumiem, że też miałam jej pozwolić.
- ... dobranoc.
- Dobranoc.

Klient nr 8.

Do pilnowania przez dwie godziny jest dwulatek i średniej wielkości kot.
- Jedzenie jest w lodówce, proszę go nakarmić, pieluszki są w szafce, telefon wisi tutaj - mówi matka, ubierając buty.
- Kotu nie dawać jeść, nawet jak będzie żebrał. Już jest za gruby, bo go teściowa przekarmia. Dzisiaj już jadł.
- Dobrze.
- Proszę się nie dać ugryźć. Czasem mu coś durnego strzela do łba.
- Kotek wygląda na spokojnego.
- Ale ja o dziecku mówię.
- Och...

Wymieniać mogłabym jeszcze długo. Miałam też telefony z propozycjami matrymonialnymi, gdzie ograniczeni intelektualnie panowie w podeszłym wieku pytali mnie czy nie chciałabym się zająć ich "pytonem". 
Nie. Nie chodziło im o zwierzątko. 
Byłam zmuszona odpowiadać, że nie zajmuję się mikrogadami. Uświadamiałam ich też, że numer ich telefonu jest dla mnie widoczny, pomimo zastrzeżenia (co było nieprawdą, ale szybko się rozłączali, więc chyba działało).

Kiedy myślę, że już nic mnie nie zaskoczy, zawsze pojawia się ktoś kto udowadnia mi, że jest inaczej...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz