Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 21 sierpnia 2019

Pogrzeby

Jest taki tytuł filmu z 1994 roku - "Cztery wesela i pogrzeb". 
U mnie bardziej pasowałoby - "Cztery pogrzeby i wesele", chociaż samych pogrzebów było na przestrzeni dwóch ostatnich lat znacznie więcej.

Od końcówki roku 2017 właściwie tworzy się wokół mnie krąg trupów, który zacieśnia się zwłaszcza od kilku miesięcy.
W 2017 roku na raka zmarła moja babcia. Walczyła długo, ale choroba zajmowała coraz więcej narządów i skończyła na mózgu. Kilka miesięcy później do batalii o własne życie dołączył młodszy brat babci. Jego rak pokonał w kilka miesięcy od wykrycia. Później przyszedł czas na wujka - rak trzustki, ciocię - dwa zawały i trzech kuzynów - wypadek samochodowy, nieudany przeszczep nerki, oraz zawał.
Do końca 2018 roku odbyło się w mojej rodzinie około dwunastu pogrzebów, z czego osobiście byłam może na ośmiu.
Można powiedzieć, że kiedy ma się tak dużą rodzinę, pogrzeby zdarzają się często. Starsze pokolenie umiera, by zrobić miejsce młodszemu. Zwykły krąg życia.

Nie do końca.

Śmierć miała bogate żniwa również wśród młodych i zdrowych. Nie wiem nawet czy nie większe niż wśród starszych i schorowanych. Część z nich straciła życie w wypadku, lub w wyniku błędu lekarskiego. Znaczna część postanowiła sobie jednak pomóc i samodzielnie wybrać końcową datę na swoim nagrobku.
Sznur, żyletka, tabletki, prąd, pędzący pociąg, rzeka, most - przyczyny zgonu były różne, tak samo jak powody dla których następowały.

W samym 2017 pochowano dwie młode osoby. Znajomi. Chłopak - lat 23 i dziewczyna - lat 27. W 2018 liczba wzrosła do pięciu, w przedziale wiekowym 19 - 34. 2019 jeszcze się nie skończył, a ja byłam już na czterech pogrzebach. Pierwszy z nich miał miejsce tuż po nowym roku, ostatni (póki co) dwa tygodnie temu. Dwa z nich odbyły się w mojej rodzinie (kuzynostwo), a dwa poza nią - bliscy znajomi.

Kiedyś samobójców chowano poza cmentarzem, później przy płocie, jak najdalej od centrum, ponieważ dopuszczając się grzechu ciężkiego odbierali sobie prawo do prawidłowego pochówku.
Na szczęście dzisiaj takie praktyki odchodzą w zapomnienie. Byłabym na wielu pozacmentarnych pogrzebach. Stałabym przy wielu grobach pod płotem.

Byłam na wielu stypach i jeśli zmarłym była osoba, która sama zadecydowała o swoim losie, zazwyczaj padało pytanie - dlaczego?

Odpowiedzi były różne, w zależności od wypowiadającej się osoby.
"Nikt nie mógł tego przewidzieć", "Najwidoczniej Bóg chciał mieć ją/jego u swego boku", "Widocznie sobie nie radził/nie radziła".
Czy któreś z nich miały sens?
Żadne? Może wszystkie?
Od znajomego usłyszałam kiedyś, że:
"Ludzka egzystencja opiera się na zagłuszaniu części głosów w swojej głowie. Niektórzy są w tym świetni, a innym nie wychodzi. Jeśli te głosy staną się zbyt hałaśliwe - przegrywasz."
Ta osoba ze swoimi głosami przegrała.
Ludzka głowa nie jest stworzona do przebywania w niej zbyt długo.
Niezależnie od tego czy ktoś podcinał tym ludziom skrzydła, czy podcinali je sobie sami, skutek był jednakowy. Lądowali z hukiem dwa metry pod ziemią, w drewnianej skrzyneczce, na atłasowej poduszce.

Kiedy odeszła moja babcia, na jej pogrzebie pojawił się tłum jakiego nie widywałam nawet na pochodach. Rodzina, znajomi, znajomi znajomych, sąsiedzi. Byli tam moi koledzy, którzy tapetowali jej pokój i koleżanki, które uczyły się od niej jak podrzucać naleśnikami na patelni. To byli obcy jej ludzie, ale byli traktowani jak rodzina i tym samym się odwzajemniali.
Czasem dziwiono się na ulicy, kiedy przy noszeniu zakupów pięć różnych kolorystycznie osób wołało do jednej starszej kobiety "babciu". Dla wszystkich było to jednak wygodniejsze, a określenie "pani" według mojej babci bardzo ją postarzało.
Babcia miała więc dziesiątki wnuków i choć większość z nich była przybrana, wcale tego nie odczuwali.
Ostatnią wolą babci było odpowiednie odzienie. Żądała, by ubrać ją w jej ulubioną, niebieską sukienkę, a gości zmusić do założenia kolorowych strojów. Nie wyobrażała sobie czarnego pogrzebu. To do niej kompletnie nie pasowało.
- Normalnie wrócę i Was będę straszyć - zwykła mówić, więc nikt nie śmiał się przeciwstawiać.
Kolorowy kondukt żałobny ciągnął się przez kilka ulic. Ludzie w jasnych i wesołych strojach podążali za sunącym powoli samochodem i nikt nie zastanawiał się jak musi wyglądać to z boku. Dla wszystkich którzy znali babcię, takie rozwiązanie było oczywiste.
Kwiaty i wieńce nie mieściły się na nagrobku i właściwie zasypywały swoją ilością sąsiadujące pomniki. Niektórzy ludzie nawet nie słyszeli słów księdza, ponieważ byli zmuszeni stać tak daleko.
Najbardziej zdziwiła mnie własna reakcja i to, że nie uroniłam na pogrzebie ani jednej łzy. Wokół mnie szlochali ludzie, a ja czułam się jak wyrodna wnuczka, której nawet nie jest przykro.
Nie czułam smutku, żalu, złości, rozgoryczenia. Nie czułam niczego.
Może to przez fakt, że opiekując się babcią przez ostatnie miesiące widziałam jak powoli uciekało z niej życie. Może nie reagowałam emocjonalnie bo odchodziła po kawałeczku, a nie cała na raz. Może przeżyłam to już wcześniej.
Było to dla mnie nielogiczne i czułam się jak zdrajca, ale nic nie mogłam na to poradzić.

Na pogrzebie mojej babci były tłumy, ale byłam też na takich, na których przybyłych można było policzyć na palcach jednej ręki. Nie dlatego, że chowane osoby nie miały rodziny, tylko dlatego, że postanowiła się ona wyprzeć "słabego elementu, który stchórzył i się powiesił".
"Tchórz", "Słabeusz", "Bezużytek" - takie komentarze można było usłyszeć nad mogiłą ludzi, którzy nie zdołali dobić trzydziestki. Nikt nie wnikał dlaczego, ponieważ nikogo to specjalnie nie obchodziło. Ot, kolejny nienormalny opuścił strefę żywych. No trudno. Nadejdą lepsi.

Na pewnej stypie wraz ze znajomymi wymyśliliśmy zastępcze określenie na samobójców - posłańcy.
Ci ludzie mieli do przekazania bardzo wiele informacji i wartościowych treści, lecz ich wiadomości zazwyczaj nie docierały do punktu docelowego. Większość z nich zostawiała też list pożegnalny, więc termin zdawał się pasować.

Posłańców jednego dnia widywało się jako żywych, a kilka dni później stało się przy ich trumnie. Zazwyczaj nie było się przy tym, co było pomiędzy. Chociaż zdarzały się i takie przypadki.
Moim szczęściem ze wszystkich ofiar własnego umysłu, bezpośrednio po akcie targnięcia się na swoje życie, widziałam tylko dwie.
Obrazy ciała dyndającego na sznurze w przedpokoju i zalanej krwią łazienki ciężko wyrzucić z pamięci. Co ciekawe, obie te osoby miały otwarte oczy. Chyba wolałabym żeby w tamtym momencie były zamknięte.

Oczywiście zdarzali się też niedoszli posłańcy, których dało się odratować. Część z nich jest jeszcze wśród nas, a część postanowiła udoskonalić technikę i nie zepsuć drugiego podejścia.

Przestały mnie dziwić twarze młodych ludzi w trumnach, przestały zaskakiwać telefony z informacjami o czyjejś śmierci w środku nocy, przestały szokować puste pogrzeby.
Tak nie powinno być.
Każdy powinien mieć swoją "kotwicę", która utrzymuje się przy ziemi, jest stabilna i zawsze można na nią liczyć. Większość z tych osób miała swoje kotwice. Były jednak odcinane kiedy okręt zaczynał porywać sztorm, albo same stawały się jego ofiarą.
Kiedy jest się kotwicą zbyt wielu okrętów, samemu zaczyna się tracić grunt.
Może dlatego powinno się mieć kilka kotwic. W razie awarii tych pierwszych.

Rozmawiałam ostatnio ze znajomą. Mówiłyśmy o tym co zrobiła moja babcia i z jakim szacunkiem każdy odniósł się do jej ostatniej woli. Podsumowałyśmy też swoje prośby do ewentualnych pogrzebowych gości i wyszło, że obie chciałybyśmy tego samego. Żeby każdy przyszedł ubrany swobodnie, w tym, w czym mu najwygodniej i żeby ludzie zabrali ze sobą zwierzęta, które mogłyby dawać im emocjonalne wsparcie w takiej sytuacji. 
W realizacji projekt jest trudny. Zdarzają się agresywne i niewychowane zwierzęta, a cmentarz zabrania wprowadzania ich na swój teren.
Pomysł jest dobry, jednak niemal niemożliwy w wykonaniu dla jakiejkolwiek osoby.

Po co powstał ten post i czy ma jakieś znaczenie? Jakieś przesłanie? Pointę?
Tego nie wiem.
Wiem jednak, że mam dość patrzenia na znajome twarze i zgadywania którą następną ujrzę w dębowej trumnie.
W związku z tym ogłaszam oficjalny szlaban na pogrzeby, trwający do odwołania. Z rok co najmniej, jak nie dwa. 

Jeśli ktokolwiek ma zamiar złamać ten zakaz i nie widzi dla siebie innego rozwiązania, mam radę dzięki której kilku posłańców zrezygnowało ze swoich planów.
Weźcie do ręki telefon i zadzwońcie pod numer który widnieje na szczycie listy rozmów. Jeśli to nie zadziała, wybierzcie następny. I kolejny. Nie musicie nawet dzwonić, możecie napisać. 

Jeśli skończy Wam się lista numerów, proszę:

116 111 - Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży. Czynny codziennie w godzinach 12.00-22.00.
22 855 44 32 - Ośrodek Interwencji Kryzysowej – pomoc psychiatryczno-pedagogiczna (poniedziałek – piątek od 8:00 do 20:00).
116 123 - Telefon Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym. Czynny od poniedziałku do piątku od godz. 14.00-22.00 (połączenie bezpłatne).
22 425 98 48 - Telefoniczna Pierwsza Pomoc Psychologiczna.
22 654 40 41 - Antydepresyjny Telefon Zaufania Centrum ITAKA (pon., czw. godz. 17-20).

Dla każdego województwa utworzone są też lokalne, całodobowe telefony zaufania. 

Wpiszcie w google: całodobowy, darmowy telefon zaufania + Wasze województwo.

Jeśli zdecydujecie się pójść do psychologa, nie zrażajcie się jeśli pierwszy na liście nie będzie w stanie Wam pomóc. Nie każdy specjalista będzie Wam odpowiadał, niezależnie od tego czy jest to psycholog, kardiolog, czy chirurg.

Szukajcie dalej.

Zostać posłańcem jest zdecydowanie zbyt prosto. Dużo trudniej jest przestać nim być. Nie słuchajcie głosów, które twierdzą, że jesteście do niczego, nigdy nie będziecie tacy jak ktoś inny, czy nic Wam w życiu nie wychodzi, a sytuacja w której się znajdujecie jest bez wyjścia.
Te głosy są dobre tylko w mówieniu. Nie mogą działać. Wy za to możecie.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że każdy samobójca ma do siebie przypiętą łańcuchem bestię. Jakieś bardzo niebezpieczne zwierzę i dla każdego jest ono inne. To może być niedźwiedź, tygrys, hiena, czy krokodyl. Nie ma to znaczenia. Jest niebezpieczne i to się liczy. To zwierzę ma w sobie klucz potrzebny do otwarcia kajdan. Każda jedna bestia przypięta do swojego człowieka tylko czeka żeby go zabić. Zrobiłaby to bez problemu. Dzikie zwierzęta są silne i niebezpieczne. Czasem ludziom udaje się uspokoić te zwierzęta. Mogą je otumanić lekami, lub udawać, że nie istnieją, ale prędzej czy później niedźwiedź się ocknie i rozszarpie człowieka na strzępy.
Jedynym sposobem żeby tego uniknąć jest zabicie niedźwiedzia i wyrwanie mu z żołądka kluczyka do wolności. To jednak nie jest proste, nawet jeśli ma się broń, a niemal niemożliwe kiedy walczy się gołymi rękami.
Dlatego takim ludziom potrzebne jest wsparcie kogoś kto poda im odpowiednią broń, albo będzie odciągał uwagę niedźwiedzia dopóki nie pojawią się posiłki.
Nie ma innego wyjścia.
Można albo dać się rozszarpać, albo rozszarpać samemu.

Powiedział to człowiek, któremu udało się zabić własną bestię, zanim ona zabiła jego.
Mam więc wrażenie, że wie o czym mówi.

Powtarzam jeszcze raz.
Szlaban na pogrzeby.
Do odwołania.
To się tyczy wszystkich.
Dziękuję za uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz