Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Knajpa przyjazna zwierzętom i jej waleczna przeciwniczka

Wchodzę z Morfiną do jadłodajni przyjaznej zwierzętom. 
Pies na smyczy i zmęczony spacerem. Trzyma się blisko mojej nogi, częstuje wodą wystawioną dla zwierząt na progu i rozgląda z zaciekawieniem po obiekcie. W lokalu nie ma zbyt wielu ludzi. Jest pełno wolnych stolików zarówno w środku, jak i na zewnątrz.
Składam zamówienie i wychodzę z sierściem do ogródka, zajmując jeden stolik.



Po chwili oczekiwania odkrywam, że Morświnowi jest za gorąco nawet pod parasolem, więc przenosimy się do klimatyzowanej sali. Siadam sobie w kąciku, nie wadząc nikomu. Morfina błogosławiąc chłód podłogi kładzie się obok nogi stołu i zaczyna przysypiać.
- Ej, Ty, wynoś się z tym psem, ale już - słyszę nad głową i myśląc, że to obsługa, albo właściciele sklepu, spoglądam niepewnie na źródło dźwięku. Posiadaczem głosu okazuje się być klientka z dwójką małych dzieci, która właśnie weszła do lokalu i już od progu postanowiła przejąć rolę gospodyni.
Przyglądam się tabliczce na drzwiach z napisem "Pet friendly" i dociera do mnie, że przecież nie każdy włada angielskim. Po chwili mój wzrok trafia jednak nieco niżej, na tabliczkę "lokal przyjazny zwierzętom". Taki przekaz jest chyba zrozumiały dla każdego kto nauczył się czytać w naszym ojczystym języku.
Kobieta staje nad moim stolikiem, niemal przypadkowo nie rozdeptując Morfiny i patrzy na mnie wymownie.
Nie zauważyła tabliczki, na bank. Nie ma innego wytłumaczenia.
- Nie wiem czy pani zauważyła, ale tam jest tabliczka "lokal przyjazny zwierzętom" - mówię, mając nadzieję, że to wyjaśnia sprawę. 
Nie mogę mylić się bardziej.
- Guzik mnie obchodzi co tam pisze, wywalaj z tym psem, bo ja tu z dziećmi przyszłam.
Proszę kobietę by chwilę zaczekała i wzdychając dokonuję szybkiego przemarszu do baru. Pytam obsługi na tyle głośno by roszczeniowa niewiasta słyszała:
- Czy mogę w lokalu przebywać z psem?
Uśmiechnięty pan za ladą odpowiada mi, że oczywiście. Dziękuję mu za pomoc i wracam na swoje miejsce.
Kobieta gotuje się wewnętrznie i nie zwraca uwagi na szarpiące ją za spódnicę dzieci.
- Chyba Ci się w dupie poprzewracało, przecież możesz iść na zewnątrz, są wolne stoły - rzuca do mnie, dalej stojąc mi nad głową.
- Na zewnątrz jest trochę za ciepło. Tu jest klimatyzacja - odpowiadam ze spokojem, mając nadzieję, że zestresowana życiem matka wkrótce odpuści.
- Masz tam cień.
- Mój pies ma na sobie dziesięciocentymetrową warstwę futra. Cień niewiele jej daje przy takich temperaturach.
- To ja mam jeść w brudzie, bo kundlowi gorąco? Wyjdź.
- Przepraszam panią, proszę odejść od stolika i zająć miejsce - rzuca zza lady pan z obsługi, widząc co się dzieje i jestem mu za to bardzo wdzięczna.
- Ale ja nie będę jadła w brudzie! - oburza się kobieta, podczas kiedy jej dzieci rozpaczliwie próbują zwrócić na siebie jej uwagę.
- Zapewniam, że w lokalu jest czysto.
- Na pewno nie przy tych syfiarzach - odpowiada niewiasta, wskazując ręką na śpiącego u mych stóp psa.
- Jeśli jeszcze raz wyrazi się pani niepochlebnie o naszych klientach, również tych czworonożnych, to będę zmuszony wyprosić panią na zewnątrz.
Chyba kocham tego człowieka. Kobieta natomiast jest bliska histerii.
- To ja mam jeść z dziećmi na zewnątrz, bo kundel jest w środku? Mam zadzwonić do sanepidu?
- Proszę dzwonić.
- Ja mogę mieć alergię!
- Więc proszę odsunąć się od jej źródła.
- A jak ten pies jest agresywny? Jak któryś pchlarz zaraz podbiegnie i ugryzie mi dziecko? Gdzie on ma kaganiec?
- Wypraszamy agresywne zwierzęta, ten pies do takich nie należy. Nie wymagamy kagańca.
- Chcę rozmawiać z kierownikiem!
- Nie ma go aktualnie na obiekcie, ale może pani swoje zażalenie wpisać do księgi.
Księżniczka focha podchodzi do lady, tarmosząc za sobą dzieci i rozpisuje się ze swoim poematem na cała stronę A4. Mam wrażenie, że jej skarga zaczyna przeobrażać się w esej, kiedy sympatyczny pan z obsługi pyta:
- Dać pani drugi długopis gdyby tego miało zabraknąć?
- Niech pan nie będzie bezczelny.
- Najmocniej przepraszam, czy będzie pani coś zamawiała?
- I mam jeść przy brudnych zwierzętach jak w stodole?
- Może pani zawsze zaczekać aż klienci ze zwierzętami opuszczą lokal, ale zapewniam, że za chwilę wejdą nowi. Może też pani zjeść na zewnątrz.
- Zjem tam - wskazuje palcem kobieta - Tam jest najdalej. 

Kelner przynosi mi posiłek i po chwili otrzymuje go również kobieta wraz z potomstwem. Niewiasta usilnie próbuje zwrócić uwagę obsługi, że "jej syn się boi psa i czy by nie można tego jakoś załatwić". Pomijając bombla, który najchętniej podbiegłby do Morfiny i sprzedał jej soczystego całusa, pracownicy dzielnie i cierpliwie tłumaczą kobiecie, że nie istnieje taka możliwość i proszą by wróciła do swojego talerza.
Jakoś tak wyjątkowo długo spożywam swój obiad, delektując się każdym kęsem. Nie omieszkam również docenić jadłodajni w księdze skarg i pochwał. Tak dla wyrównania zdania uczulonej na psy i bojącego się purchlęcia.
Oddaję talerz, dziękuję za posiłek i wychodzę, ku szczęściu i uldze kobiety walczącej.

Uwielbiam miejsca przyjazne zwierzętom, ale pragnę też zaznaczyć, że niestety nie wszystkie zwierzęta się do nich nadają. Jeśli pies wydziera się na ludzi, inne zwierzęta na obiekcie, brudzi, czy nie potrafi usiedzieć na miejscu, prawdopodobnie zostanie słusznie wyproszony. Dokładnie tak samo jak niepotrafiący się zachować człowiek.
Niestety ludzie którzy nie potrafią uspokoić i opanować własnego zwierzaka robią bardzo krzywdzącą renomę pozostałej grupie i pośrednio również samym sobie.

Nie tak dawno byłam świadkiem jak do banku przyjaznego zwierzętom weszła kobieta z bardzo niesfornym, dużym psem. Psiak był jeszcze młody i chciał się bawić z kolegą grzecznie siedzącym obok swojej właścicielki, ale robił przy tym tak wiele hałasu, że pracujący tam ludzie nie byli w stanie usłyszeć czego oczekują od nich klienci siedzący pół metra od nich.
Pies musiał zostać wyproszony, co spotkało się z niezadowoleniem jego właścicielki i groźbami pod tytułem "więcej tutaj nie przyjdę, to jest jakaś kpina". Pies nie został wyproszony bo był większy, czy dlatego, że nie spodobał się pracownikom. Zwierzę najzwyczajniej nie potrafiło się odpowiednio zachować.



Z psem który nie potrafi się opanować należy najpierw popracować, a potem zapuszczać się w miejsca "pet friendly".
Najpierw na szkolenie, potem do restauracji. W tej kolejności, nie na odwrót.
Tylko tak uda się przekonać społeczeństwo do otwierania większej ilości lokali i placówek gdzie zwierzęta miałyby prawo przebywać.
A chyba na tym powinno zależeć właścicielom, którzy chcą zabierać ze sobą swoich czworonożnych przyjaciół gdzie tylko mogą, bez konieczności zostawiania ich na zewnątrz.
Czekające pod sklepem, czy bankiem psy są narażone na wiele niebezpieczeństw płynących z warunków atmosferycznych, obcych ludzi, czy nawet innych psów. 
Wiele osób pewniej czuje się przy zwierzaku. Pomagają one w walce ze społecznymi fobiami i stanami lękowymi. Niestety w naszym kraju nie istnieje ESA (emotional support animal) - zwierzęta wspierające emocjonalnie.
Są tylko te pomagające osobom z problemami zdrowotnymi natury fizycznej. Psy przewodnicy dla osób niewidomych, te przeczuwające spadek cukru u osób chorych na cukrzycę, zaburzenia pracy serca, czy napady padaczkowe przed ich wystąpieniem.
Zdrowie psychiczne (chociaż tak samo ważne jak fizyczne) jest wciąż spychane na drugie miejsce i traktowane z przymrużeniem oka.

Właściciele czworonogów powinni udowodnić, że są w stanie sprostać zadaniu kontrolowania zachowań własnego pupila. Wtedy i tylko wtedy uda się poprawić opinię ludności względem zwierząt w przestrzeni publicznej.
Sytuacje jak ta w jadłodajni mogą odejść w zapomnienie.
Przynajmniej ja głęboko w to wierzę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz