Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 27 sierpnia 2019

Nocni panowie dwaj

Godzina 00:15. Dzwonek z napędem na łapę uświadamia mi, że kopciuszek musi wyjść za potrzebą, więc wrzucam na siebie strój oficjalny (kolekcja wiosna, lato, jesień, zima) na który składają się: leginsy, góra od piżamy nakryta bluzą, czapka z daszkiem (żeby zakryć artystyczny nieład na głowie) i baleriny. Jestem gotowa, więc przyodziewam psa w obróż i smycz, po czym zakładając na szyję gustowny dodatek w formie pęku kluczy w liczbie dziesięć, zmierzamy w stronę trawnika.
Jest ciepło, nie ma wiatru, pies ewidentnie ma ochotę na przechadzkę, więc wybieramy się na regularny spacer. Piżamka w baranki wystaje mi spod bluzy, ale kto mi się będzie przyglądał po północy, racja?

Wychodzimy zza zakrętu i moje oczy zatrzymują się na dwóch jegomościach, krążących przy bankomacie. Panowie mają na sobie ciemne bluzy, spodnie od dresu i rękawiczki bez palców (takie, jakie mają rowerzyści). Pełne incognito. Gdyby nie fakt, że rozglądają się dookoła jak spłoszone surykatki, pewnie nie zwracaliby na siebie uwagi. Mężczyźni zauważają mnie, ale widząc, że zmierzam z psem dalej, wracają do konspiracji. Jeden z nich wyciąga z rękawa coś, co wygląda jak zakrzywiony drut i o ile fajnie by było porobić za bohatera, tak nie zabrałam z domu peleryny. Nie mam też pewności co muszkieterowie planują. Na włam trochę za wcześnie, a na napad z rabunkiem za późno. O tej godzinie w poniedziałek nie chodzi zbyt wiele osób z portfelami. Jak już kogoś okradać to w piątek, kiedy ludzie późno wracają z imprezy i nie zawsze pilnują swoich dobytków.

Przemieszczam się ze Świniakiem wzdłuż ścieżki rowerowej i kątem oka obserwuję kombinatorów. Drepczą w miejscu, rozglądają się i coś do siebie mruczą. Albo zaraz się pocałują, albo szykują jakąś średnio rozgarniętą strategicznie akcję. Niestety nie dane mi jest ujrzeć ciągu dalszego, ponieważ pies decyduje, że należy skręcić za róg i popatrzeć na schowane w trawie żabki, przekrzywiając przy tym głowę. Daję Morfinie chwilę rozrywki i pozwalam przyglądać się płazom. Przysypiam na stojąco, wsłuchując się w cykanie świerszczy, kiedy mych uszu dobiega dźwięk zderzenia samochodu z latarnią. Podskakuję zaskoczona, kiedy pies taranuje mi kolana i szuka wyjścia ewakuacyjnego, bo strzelają, a ona jest za młoda żeby umierać. Rozglądam się dookoła i dochodzi do mnie, że żaden samochód nie przemieszcza się obecnie po ulicy. Ogarniam zwierza, który zatacza koła, mając flashbacki z Wietnamu i słyszę kolejne *PLUNK*, dochodzące zza rogu. Wyglądam dyskretnie zza ściany i widzę zakapturzonych jegomości, których mijałam wcześniej, biorących automat z rozpędu i naparzających w niego improwizowanym łomem. Są zdeterminowani i jednocześnie pełni podziwu, że skrzyneczka tak długo opiera się ich delikatnym sugestiom wydania im dużej sumy pieniędzy. Panowie bardzo się starają, ale urządzenie nie pluje mamoną, do tego zaczyna wydawać z siebie niepokojące dźwięki.

Sięgam do kieszeni po telefon, będąc przekonana, że do niespełnionych perkusistów powinni dołączyć panowie policjanci, ale odkrywam, że nie zabrałam komórki z mieszkania. Jako, że zbyt dużo zapłaciłam za dentystę i nie mam ochoty na nocną ekstrakcję połowy mojego uzębienia, postanawiam wrócić szybko do domu inną drogą i stamtąd poinformować funkcjonariuszy o tym swoistym koncercie.

Mój plan, choć genialny nie ma jednak czasu się spełnić, gdyż niebo zaczyna rozświetlać jasna łuna niebieskiego światła.


Spodziewając się lądowania statku kosmicznego, który musiał przywołać wołający o pomoc bankomat, chowam się głębiej za róg. Kiedy pojazd się zbliża, dochodzi do mnie, że ktoś jeszcze musiał zdemaskować ambitny plan mężczyzn na wzbogacenie się, bo na miejsce zajeżdża właśnie patrol policji.
Panowie orientują się trochę zbyt późno i na ucieczkę nie ma już czasu. Chowają więc swój magiczny sprzęt w rękaw i udają, że oni tu tak przypadkiem, a ten bankomat to już był taki powgniatany jak przyszli.
Jestem gotowa pełnić rolę świadka, jednak mundurowi nie dają wiary tłumaczeniom kapturników, wskazują na kamerę wiszącą nad bankomatem i każą wesołej gromadce opróżnić rękawy, po czym pakują panów na spokojnie do radiowozu i odjeżdżają.

Zostajemy na miejscu sami. Ja, pies, ranny bankomat, krzyczący o pomoc i trzydziestu innych gapiów na balkonach, których przyciągnęła nocna sensacja.

Jedno jest pewne, tego nie da się wyklepać. Tu będzie potrzebny specjalistyczny serwis i pieniążki trzeba będzie pobierać z innego bankomatu. 
A wystarczyło włożyć kartę i wstukać pin.
Pewnie instrukcje były niejasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz