Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 8 sierpnia 2019

Dzieci bywają niepokojące

Zostałam wrobiona w pilnowanie dzieci (znowu).

Do mojej mamy raz na kilka miesięcy przychodzi fryzjerka. Kobieta kiedyś pracowała w salonie estetyki włosa, ale ze względów zdrowotnych musiała przejść na rentę. Mimo dobrych zarobków jej męża i możliwości utrzymania rodziny bez konieczności podejmowania przez nią pracy, kobieta chodzi okazjonalnie po domach i obcina znajomym włosy w promocyjnej cenie.

Fryzjerka ma trzech synów w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, oraz niepohamowaną chęć mówienia. Potrafi godzinami opowiadać o szyszkach jakie jej potomstwo zniosło do mieszkania, czy najnowszej patelni jaką kupiła. Temat właściwie nie ma znaczenia, nie liczą się także odpowiedzi osób włączonych w konwersację. Kobieta prowadzi monologi nie wymagające odpowiedzi. Często wystarczy jej zwykłe przytaknięcie, czy krótkie "tak, masz rację" żeby miała pewność, że dalej jest słuchana, a nikt przypadkiem nie przerwie jej wywodu o wyższości rodzynek nad winogronami i spisku koncernów farmakologicznych podbierających matkom na porodówkach łożyska i pępowiny do produkcji kosmetyków.

Mogłam albo słuchać jej wkładu, zakłócanego przez trójkę biegających po naszym mieszkaniu dzieci, albo zostać z klonami w ich mieszkaniu i popilnować ich kilka godzin do powrotu ich matki.
Po dziesięciu godzinach papierkowej roboty i przyjmowania osób chcących "wyciąć to drzewo w cholerę, bo zasłania słońce i widok na markety", wybór był dla mnie oczywisty.

Wchodząc do mieszkania fryzjerki zostałam poinformowana, że młodzież została posadzona przed ekranem telewizora by oglądać jakąś bajkę. Miałam ogarnąć proces konsumpcji i defekacji najmłodszego, przypilnować by starszy zjadł kolację, a najstarszy nie próbował utopić braci w mleku z płatkami.
Przyjęłam do wiadomości i stanęłam w progu pokoju, przyglądając się trzem człekokształtnym, śliniącym się do animowanych postaci i wymieniającym się glutami z nosa.
Uroczo.
- Co tam oglądacie chłopaki? - rzuciłam, siadając za dziećmi, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Hipnotyczny program w telewizorze zabrał umysły dzieci gdzieś bardzo daleko i nie byłam w stanie się z nimi połączyć. Byli ewidentnie poza zasięgiem.

Spojrzałam na ekran i ujrzałam na nim coś, co zapewne widzą Ci, którzy przedawkowali kwas, albo LSD. Od prawej do lewej biegali ludzie w kostiumach szmacianych lalek w spodniach w grochy, mały kosmita wyglądający jakby dopiero wyszedł z imprezy szamanów paradował po lesie zbierając kamienie, a ciemnoskóra laska w dredlokach wieszała pranie, zahaczone o statek kosmiczny pełen zielonych kurczaków.
Całość odgrywała się w zwolnionym tempie, przy akompaniamencie wesołej muzyczki i przypadkowych dźwięków wydawanych przez postacie. Paliwo dla nocnych koszmarów.
Wyglądało na to, że dzieciom się jednak podobało, bo cała trójka zapomniała jak oddychać i mrugać, obserwując przemarsz tych dziwnych stworków.
Spojrzałam na okładkę pudełka z płytą i ujrzałam tytuł "Dobranocny ogród" - bajka twórców "Teletubisiów". To wiele mi wyjaśniało. Sama obserwowałam te napasione, kolorowe kulki, zderzające się ze sobą na trawiastych górkach kiedy byłam mała. Przynajmniej do momentu kiedy czerwona torebka Tinkie-Winkie nie stała się zbyt kontrowersyjna by pokazywać ją w telewizji.
To co działo się na ekranie było jednak wersją dla dzieci o obniżonych procesach myślowych. Teletubisie przy tej produkcji stanowiły spektakl rozwikłania labiryntu ludzkiego umysłu.

Jeśli mi nie wierzycie, wygooglujcie sobie tę bajkę. 

Dowiedziałam się, że psychol zbierający kamienie to Maka Paka, Afroamerykanka z ośmiornicą na głowie ma na imię Upsy Daisy, niebieski koleś z wodogłowiem to Igglepiggle, a trojaczki w grochach, chcące wyssać oglądającym duszę przez ekran to Tomblibusie o imionach "Eee", "Ooo" i "Unn". Tak, żeby już kilkumiesięczny bobofrut był w stanie wykrzesać z siebie ich nazwy.

Kiedy postacie na ekranie podskakiwały bez żadnego powodu, dzieci w salonie robiły to samo. Kiedy śpiewały piosenkę stworzoną z samych samogłosek, małe gnomy powtarzały ją, kręcąc się w kółko. Skłamałabym gdybym powiedziała, że udało mi się doszukać w tej produkcji jakiejś fabuły, logiki, czy schematu. Rzeczy po prostu się działy i należało to zaakceptować.

W pokoju zaczęła unosić się dziwna woń, a coraz bardziej przyciągana do ziemi pielucha najmłodszego z pędraków świadczyła o tym, że w portkach gnoma prawdopodobnie nastąpił incydent kałowy, którym należało się zająć. Na szczęście na pokładzie była niania z doświadczeniem, która ogarniała takie nuklearne niespodzianki od ósmego roku życia.
Kiedy przewijałam małą gadzinę, zastanawiając się czy jego matka dała mu do zjedzenia słoik musztardy i popchnęła kiszonymi ogórkami, czy młody opchnął gdzieś martwego szopa, obróciłam go tak żeby był w stanie oglądać dalej to dzieło sztuki nowoczesnej w telewizorze. Ktokolwiek przewijał kiedyś dziecko wie, że spokój i brak wijących się nóg bardzo ułatwiają sprawę.

Sytuacja została opanowana i kiedy sięgnęłam po pięknie upakowany prezent z pieluchy (celem wyrzucenia go w otchłań piekieł gdzie należał), średni brat złapał mnie za rękę i najpoważniejszym głosem jakim potrafi przemawiać kilkuletnie dziecko, nie przerywając kontaktu wzrokowego spytał:
- Ale Ty nie umrzesz, prawda?
Patrząc w jego wielkie, niebieskie oczy i zerkające na mnie z ekranu wytwory szatana zaczęłam się nad tym zastanawiać. Przyszłość nie była już dla mnie taka pewna jak kilkanaście minut temu.
- No co Ty? Nie. Chyba nie. Czemu pytasz?
- A tak sobie - odparł młodzieniec i wrócił do oglądania bajki.
Wyjaśnień się nie doczekałam, a wychodząc do kuchni dwa razy sprawdzałam czy na dywanie siedzi cała trójka domowników, a wszystkie postacie biegają wesoło po ekranie.

Obecność wielkiego lustra na szafie, tuż za plecami chłopaków nie pomagała. Odwrócone sylwetki dzieci i odbijające się, świdrujące oczka pluszanych kosmitów jakoś nie przepełniały mnie spokojem.

Dzieci potrafią być niepokojące...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz