Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 24 sierpnia 2019

Słabo, słabiej, jeszcze słabiej

Tak się złożyło, że niemal cały ostatni dzień spędziłam w łóżku. Nie żeby odespać, czy trochę się poobijać, lecz z przyczyn bólowych. Nie jestem mało odporna, ani przewrażliwiona, ale mój organizm bardzo słabo reaguje na wszelkie środki przeciwbólowe i potrzebuje dużo czasu by je przyswoić. Jeśli wezmę tabletkę, to zadziała ona po pięciu godzinach. Jeśli wypiję rozpuszczony w wodzie proszek, to zadziała on po trzech godzinach. Przywykłam do takiego schematu, ale w niektórych przypadkach jestem wyłączona z życia dopóki nie użyję bardzo silnych leków i nie dam im kilku godzin na to by zaczęły robić swoje.

Kiedy się budzę, wiem już, że następne kilka godzin będzie agonią, więc wlekę swe ciało do kuchni po leki. Tego dnia nie muszę pojawiać się na projekcie, za co jestem bardzo wdzięczna losowi. Byłabym zmuszona stać w laboratorium, zgięta wpół i powstrzymywać się przed upadkiem. Nie było mowy o jakiejkolwiek koncentracji czy skupieniu.

Nie cierpię takich sytuacji, ponieważ nie pozwalają mi na zbyt wiele. Nie mogę się skupić, więc odpadają nawet prace, które mogłabym wykonać w łóżku bez zmieniania pozycji. Nie mogę czytać, nie mogę pisać, nie mogę się poruszać, nie jestem w stanie nawet za wiele myśleć, nie potrafię jeść, ani spać. Skupiam się wtedy głównie na oddychaniu i patrzeniu w ścianę. Nie lubię być bezużyteczna, więc przez ten czas czuję się bardzo źle z faktem, że nic nie robię. Próbuję wyszukiwać sobie zajęcia, które jestem w stanie wykonywać, ale po chwili je porzucam.
Jeśli już jestem nieproduktywna to chciałabym to robić na moich zasadach, a nie kiedy nie mogę nawet obejrzeć filmu.

Kiedy leki zaczynają działać i czuję, że ściany przestają falować wokół mnie, jest to odpowiedni moment na próbę wstania. Muszę się do tego zmusić głównie ze względu na Morfinę. Ból bólem, ale psie potrzeby fizjologiczne nie zostają zatrzymane i o ile ze spacerem dystansowym Morświn może poczekać, tak na szybkie wypróżnienie się musi wyjść. Nikt mnie w tym nie wyręczy.
Wrzucam wtedy na siebie cokolwiek znajduję pod ręką i wspierając się na ścianach i meblach wędruję po smycz. Zakładam buty, robię kilka głębokich wdechów i motywuję się do otwarcia drzwi. Wiem, że psisko zrobi to co musi i wrócę do łóżka, gdzie będę mogła umierać kilka następnych godzin. Staram się nie wykonywać gwałtownych ruchów i przemieszczać się bardzo powoli, będąc wyprostowaną tylko częściowo. Żołądek podchodzi mi do gardła, ale na najbliższym trawniku zostaje załatwiona kwestia opróżnienia pęcherza, więc kieruje mną optymizm. Szukając słupów o które mogłabym się oprzeć wędruję więc z Ptysiem wgłąb zieleni na grubszą sprawę. Powstrzymuję się przed kucnięciem, bo chociaż wiem, że wtedy poczułabym się lepiej, to jestem również świadoma faktu, że mogłabym już nie podnieść się z tej pozycji.

Pies zaczyna kołować i mam ochotę go za to przytulić. Jestem tak szczęśliwa, że zaraz wrócę, że uśmiecham się sama do siebie. Wyciągam już woreczki, kiedy do Morfiny podbija kobieta po czterdziestce, przerywając jej cały proces.
Robi mi się słabo. Tak musi czuć się człowiek, który myśli, że znalazł wodę na pustyni, ale okazuje się to tylko fatamorgana. 
Kobieta ciamkając i pogwizdując podchodzi bez pardonu do cieszącego się psa i zaczyna go miętosić. Pasuje to obu stronom, ale ja jestem bliska płaczu.
- Och jaki Ty jesteś ładny. Lubisz mnie, och jak mnie lubisz. Lubi mnie chyba? - pyta kobieta, obdarowując mnie szerokim uśmiechem.
"Ona tak, ja mniej" - mam ochotę odpowiedzieć, ale tylko kiwam głową. Ból nie jest najlepszym rozmówcą.
- Idź ze mną piesku, muszę iść do lekarza, a tak się boję. No mówię Ci, za mnie idź, albo ze mną idź - pieje kobieta, a ja czuję, że miękną mi nogi. Potrzebuję ławki. Staram się nie myśleć, że gdyby nie ten rozćwierkany przerywnik prawdopodobnie byłoby już po wszystkim. To mi nie pomaga.
- Przepraszam, ale wypadałoby zapytać czy można pogłaskać pieska - mówię najłagodniejszym tonem jaki potrafię z siebie wykrzesać. Nie chcę wyjść na arogancką czy wulgarną, bo kobieta stresuje się wizytą u lekarza i pewnie nawet o tym nie pomyślała. W empatii nie pomaga mi jednak falujący pod nogami grunt.
- Ale ona lubi głaskanie. Prawda, że lubisz? Prawda?
- Może kiedyś pani trafić na psa, który będzie wyglądał łagodnie, ale wcale taki nie będzie.
- Ale ten jest, oj Ty słodki Ty.
- Ja przepraszam, ale musimy już iść. Nie najlepiej się dzisiaj czuję - mówię, powstrzymując podchodzący mi do gardła żołądek i ciągnąc psa, który nie ma zamiaru zrezygnować z dotyku ludzkich rąk.
- Ale on nie chce iść, on chce się głaskać.
Odczuwam emocje, których nie jestem w stanie opisać, ale które ewidentnie są widoczne na mojej bladej, zmęczonej twarzy. Nie mam siły odpowiedzieć. Zaraz po prostu się porzygam i będzie to chyba wystarczająco jasny przekaz.
Kobieta przyssała się do psa jak glonojad i nie ma zamiaru go puścić. Jestem uwięziona. Nie mam przy sobie psich ciastek, ani chęci do przekonywania Morfiny, że jak zaraz ze mną nie pójdzie, to zostanie sierotą.
- Naprawdę musimy już iść - wypowiadam bardzo powoli, uważając na każde słowo. Jestem coraz bardziej zgięta i wyglądam jakbym miała ostre problemy jelitowe, co nie jest przyczyną mojego stanu, ale byłoby chyba lepszą opcją.
- Chwileczkę, niech pani sekundkę poczeka - odpowiada kobieta, ewidentnie widząc, że coś jest ze mną nie tak, po czym woła w kierunku sklepu z którego właśnie wychodzi młoda dziewczyna ze starszą kobietą u boku - Asia! Asia! Asia chodź zobacz jaki pieszczoch.
Wymiękam. Niech ten festiwal molestowania mojego psa trwa, a ja się tu położę na trawce i w spokoju umrę.
Po chwili do rozwalonego na plecach Świniaka dobiega dziewczynka i kładzie dłonie na psim futrze. Wolnym krokiem w moim kierunku zmierza też jej (tak mi się wydaje) babcia.
Czuję jak z każdym wdechem i wydechem ciemnieje mi świat i powtarzam sobie w głowie, że nie mogę zemdleć z psem na smyczy. Gdybym była sama, miałabym to gdzieś, ale nie z Morfiną na smyczy. W pozycji pionowej utrzymuje mnie chyba tylko siła woli, bo nogi i kręgosłup dawno się poddały.
Kiedy do zbiegowiska dołącza starsza kobieta, przygląda mi się i mówi do obu stworzeń, miziających puchate bydlę na trawie:
- Nie przeszkadzajmy już może pani, bo chyba się źle czuje.
Mam ochotę ją przytulić, albo przynajmniej odznaczyć jakimś orderem. Jej córka, będąca jednocześnie matką dziecka odpowiada jednak:
- No już, no bo zobacz jaki pieszczoch, to już szkoda odejść. Jakbym go miała ze sobą u lekarza to by mi było o wiele raźniej. A może pani nas podprowadzi kawałek, to i piesek się przejdzie?
Gdybym miała siłę, to bym się zaśmiała, ale resztki mojej energii starczają mi tylko na spojrzenie pod tytułem "Are you kidding me?", które zdaje się przechwytywać tylko najstarsza członkini gangu.
- To nie jest odpowiedni moment Kasia - rzecze do córki, starając się jednocześnie przekonać najmłodsze pokolenie żeby puściło psa.
- Dziękuję, pójdę już, przepraszam, ale nie dzisiaj - udaje mi się z siebie wyrzucić i jakąś nadludzką mocą odciągnąć Morfinę na bok. Pies orientuje się w sytuacji i odpuszcza, ja jednak nie wiem jak długo dane mi będzie widzieć drogę, zanim zgaśnie ekran.
- Pomóc pani może? - krzyczy do mnie kobieta.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie - odpowiadam, modląc się by psie dziecko wróciło do przerwanego procesu. Kucam przy psie i luzuję smycz, żeby miał jakiekolwiek pole do manewru. To koniec, w tej pozycji będę musiała spędzić najbliższe minuty. Niewykluczone, że wrócę do domu na czworaka. Zwierz na szczęście zaczyna krążyć w pozycji kangura, więc siadam na trawie i czekam na końcowe produkty jej przemiany materii jak na zbawienie. Kolory wracają i poprawia mi się ostrość widzenia. Do nosa dociera znajomy zapach, więc przetaczam się bliżej zrzutu kasztanów i zbieram je do worka.
Muszę teraz wyglądać dla otoczenia jak bardzo nietrzeźwa, albo odurzona zakazanymi substancjami osoba, ale nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu. Lokalizuję najbliżej położony śmietnik i oceniam swoje szanse na dotarcie tam. Teraz są znikome. Muszę tu chwilę posiedzieć i przeczekać.
Siedzę więc z psem na środku trawnika, trzymając w dłoni czarny woreczek z woniejącą zawartością i przełykając z opanowaniem ślinę. Nie mam ochoty na cofkę z żołądka, do tego publiczną, ale możliwe, że nie będę mieć wyboru.
Obserwuję swoje otoczenie jak zaśnieżony film na starym telewizorze i widzę dziecko, które przed chwilą pożegnałam, biegnące w moją stronę.
- Nie - rzucam jej w twarz zanim będzie za późno i musi wyglądać to bardzo teatralnie - Proszę, nie podchodź teraz do psa.
- Asia! - drze się babcia - Miałaś iść tylko do sklepu zobaczyć czy jest tam ta czapka, a nie zaczepiać panią.
Chyba kocham tę kobietę. Jej córka jak zwykle ma jednak inne zdanie i wyraża swój sprzeciw co do takiego traktowania dziecka.
- Przecież pani i tak siedzi. To pójść nie mogła, ale chyba skoro sobie siedzi, to można podejść do psa na chwilę.
Pada jeszcze krótka wymiana zdań pomiędzy kobietami, podczas której usiłuję wstać i wyjść z tego cyrku, zostawiając zdezorientowaną dziewczynkę na chodniku. Docieram do kosza, wyrzucam woreczek i opierając się o metalowy pojemnik zastanawiam się czy dam radę dotrzeć do domu bez hafta, czy skorzystać z okazji, że stoję nad koszem. 
Decyduję się na opcję pierwszą, ale szczerze mówiąc nie pamiętam mojej wycieczki po schodach. Jedyne co pamiętam, to to, że kiedy zamknęłam drzwi mieszkania przytuliłam się do kafelkowanej podłogi i w tej pozycji zostałam przez kolejnych piętnaście minut, zanim zebrałam motywację do przemieszczenia się na łóżko.

Z jednej strony nie lubię zostawiać po sobie złego wrażenia, ale z drugiej strony moim marzeniem jest respektowanie słowa "nie" i przestrzeni osobistej każdego człowieka. Traktowanie psa jak dobro publiczne jest standardowym zachowaniem jednostek ludzkich i nie jestem w stanie wytłumaczyć sobie dlaczego tak się dzieje.

Tak niewiele, a tak wiele...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz