Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Bezdomny

Historia będzie długa i niewesoła, więc jeżeli nie czujecie się na siłach to przejdźcie do następnego posta.
Jakoś na początku tego roku zostałam zmuszona do częstego podróżowania. Katowice a konkretnie dworzec i okolice były moim miejscem przesiadek autobusowych i pociągowych. Tym sposobem przejeżdżałam przez to miasto niemal codziennie, dwa razy – zmierzając do celu oraz wracając do
domu. Zdarzało mi się zabierać ze sobą psa jeśli akurat nie miałam go z kim zostawić na cały dzień, chociaż takie sytuacje były rzadkie i głównie podróżowałam sama.
W okolicach dworca oraz na ulicach 3-maja i Andrzeja widywałam bezdomnego. Starszy mężczyzna, na oko 50-letni (chociaż bujna broda mogła dodawać mu kilka lat), brudny i w zużytych ubraniach siedział na krawężniku i zdawał się niezbyt przejmować otaczającym go światem. Przed nim stał kubeczek, do którego sporadycznie wpadało kilka złotych. Jego dobytek zamykał się w plecaku i dwóch torbach które zawsze miał ze sobą. Nie oceniam ludzi zwłaszcza jeśli nie znam ich historii. Nigdy nie widziałam wokół niego puszek czy butelek po piwie. Nie zaczepiał nikogo, nie żebrał natarczywie po prostu tam siedział z tym kubeczkiem, większość czasu wyglądając jak posąg, ożywiając się tylko wtedy kiedy usłyszał brzęk monet lub kiedy był częstowany jedzeniem. Dziękował wtedy, uśmiechał się życzliwie po czym wracał do bycia niewidzialnym dla świata. Sam fakt, że na moje oko nie pił alkoholu stawiał go dla mnie w dobrym świetle, więc kiedyś postanowiłam że podejdę i podzielę się jedzeniem. Zostały mi jeszcze dwie kanapki. Nie byłam głodna a do domu miałam już ostatnią przesiadkę. Podeszłam więc do człowieka siedzącego na krawężniku, owiniętego kocem, który najlepsze lata grzewcze miał już za sobą. Był styczeń i co prawda śnieg jeszcze nie sypał ale zimno dawało się już odczuć .
- Przepraszam, mam nadzieję że to Pana nie obrazi ale może jest Pan głodny? –
Mężczyzna spojrzał spod koca niebieskimi oczami, uśmiechnął się, wyciągnął rękę po kanapki i spytał czy jestem pewna że chcę mu to dać. Odpowiedziałam, że oczywiście jeśli ma ochotę i że mam niedaleko do domu. Podziękował i zabrał się do odwijania sreberka. Zanim przeszłam na drugą stronę ulicy kanapki były już wspomnieniem. Stanowczo był głodny.
Czasami nie spotykałam go tygodniami mimo, że przejeżdżałam przez Katowice niemal codziennie. Pewnie lokował się w różnych miejscach a ja nie zawsze przez te miejsca przechodziłam. Kiedy jednak go mijałam, starałam się oddać mu część jedzenia lub jeśli akurat już go nie miałam wrzucić mu kilka złotych do kubeczka.
Pewnego lutowego poranka śnieg bawił się z wiatrem w najlepsze a ja modliłam się już o ciepłe wnętrze autobusu, kiedy dostrzegłam owego bezdomnego, zawiniętego w burrito z koca, co skutecznie uniemożliwiało jakąkolwiek identyfikację. Mimo to poznałam mężczyznę po torbach i plecaku i ruszona sumieniem spojrzałam na swoje pakunki, w których w styropianowym opakowaniu, pozawijanym w ręczniki dla lepszej izolacji przed zimnem spoczywał mój jeszcze ciepły obiad. Od samego patrzenia na trzęsący się koc robiło mi się zimniej więc ruszyłam w jego stronę z postanowieniem, że dzisiaj obiad zjem na mieście. Podałam mężczyźnie torby, usuwając z nich tylko ręczniki i powiedziałam że powinno być jeszcze ciepłe i że życzę mu smacznego. Człowiek wychylił się spod koca i z niedowierzaniem spojrzał na pojemnik.
- Ale ja tego nie mogę przyjąć –
- Musi Pan, ten obiad zrobiła moja babcia i sadzę że czułaby się źle jakby go Pan nie przyjął –
- Ale … Pani będzie głodna –
Skłamałam wtedy i powiedziałam, że nie ma się o co martwić ponieważ obiad czeka na mnie na miejscu a ten był zapasowy, poza tym mam jeszcze kanapki. W życiu nie widziałam kogoś tak szczęśliwego na widok zwykłych ziemniaków z mięsem i surówką. Żeby nie było mężczyźnie głupio jeść samemu, zabrałam się za kanapki i postanowiłam z nim chwilę porozmawiać. Nie miałam zamiaru pytać go o nic osobistego ale zaciekawiło mnie czemu marznie na zewnątrz zamiast wejść na chwilę do Galerii Katowickiej gdzie jest nieporównywalnie cieplej albo do jakiegokolwiek sklepu chociaż na parę minut. Odpowiedział wtedy że przeganiają go ze sklepów i galerii ze względu na jego zapach i prezencje i że już nawet nie próbuje. Zrobiło mi się głupio za ludzkość. Nie zdradził mi swojego imienia, twierdząc że to nie ma znaczenia. Nie napierałam. Rozmawialiśmy jeszcze o nieistotnych sprawach, o pogodzie tak tylko żeby podtrzymać konwersację. Zauważyłam, że zjadł całe ziemniaki i surówkę ale większość mięsa zostawił, zawinął w swoje szmatki i schował. Pomyślałam że pewnie zostawia sobie na później ale nie miałam zamiaru pytać, to nie była moja sprawa. Mężczyzna zauważył jednak moją konsternację a mi zrobiło się z tego powodu głupio ale odpowiedział z uśmiechem, że to dla Stefanka. Uznałam to za urocze, że dzieli się z innym człowiekiem chociaż sam ma tyle co nic i modliłam się tylko, żeby Stefanek nie okazał się dzieckiem. (Różne są sytuacje ten Pan mógł być na przykład samotnym ojcem). Nie miałam czasu go delikatnie o to podpytać bo do autobusu zostało mi już tylko kilka minut ale udało mi się przekonać go że drugiej kanapki nie potrzebuję i tak lżejsza o cały prowiant ale szczęśliwsza pobiegłam na przystanek. Mijały tygodnie czasem spotykałam go w mojej podróży, czasem nie. Przełomowy moment nastąpił pod koniec lutego kiedy zauważyłam, że siedzi opatulony swoim kocem i trzyma na kolanach jakąś włochatą szarawą kulkę, częściowo również zawiniętą w koc. Z bliższej odległości kulka okazała się mieć pyszczek i oczka. Mężczyzna trzymał na kolanach psa w stanie porównywalnym do niego. Kiedy podeszłam zwierzę uniosło łeb i przyglądało mi się niepewnie kiedy wrzucałam drobniaki do kubka. Pies był skołtuniony i brudny ale mimo wszystko uroczy, z klapniętymi uszkami i ciemnymi oczami. Skomplementowałam pieska i spytałam czy od dawna ma jego towarzystwo.
- To Stefanek. Znalazłem go jak jeszcze był mały jakieś 4 lata temu. Wygrzebałem go w śmieciach. Ktoś go wyrzucił. Był sam, ja byłem sam to go wziąłem. Nikomu go nie ukradłem przysięgam. –
Powiedziałam, że wierzę i że spytałam tylko dlatego że wcześniej go tu nie widziałam. Mężczyzna uśmiechnął się i powiedział że Stefanek ma swoje drogi i codziennie musi patrolować swój teren. Przychodziłam akurat w godzinach jego patrolu więc go nie widziałam. Jak wraca to dostaje coś dobrego jeśli akurat jest coś do jedzenia. Dzisiaj jest za zimno więc Stefanek odpuścił patrol i siedzi sobie tu z nim. Słodycz widoku tego psa i sposób w jakim spał, zwinięty w kulkę na kolanach właściciela oraz troska z jaką owy Pan opowiadał o pupilu przelała się we mnie tak mocno że tylko patrzyłam zafascynowana na nich dwóch. Stanowczo nie mieli nikogo innego. Tylko siebie. Spojrzałam na zegarek. Do pociągu miałam 25 minut. Spytałam mężczyzny czy będzie tu jeszcze chwilkę. Odpowiedział, ze póki Stefanek śpi to nigdzie się stąd nie rusza. Upewniłam go, że zaraz wrócę, poszłam do pierwszego spożywczaka w okolicy, kupiłam kilka puszek psiego jedzenia, bułki, ser i trochę wędliny. Pewnie zrobiłabym większe zakupy ale nie miałam przy sobie zbyt wielu pieniędzy i musiałam odliczyć jeszcze środki na powrót. Wręczyłam reklamówkę i szybko się zmyłam nie dając mężczyźnie czasu do odmowy przyjęcia jedzenia. Uciekłam też dlatego że w gardle rosła mi coraz większa gula a oczy robiły się mokre. Ktoś ewidentnie przewoził gdzieś wiadro obranej cebuli. 
W ciągu następnych tygodni widywałam mężczyznę samego, z pieskiem lub też nie widywałam ich wcale. Podczas następnego spotkania, kiedy udało mi się przyłapać i Stefanka, zapytałam czy mogę psiaka pogłaskać, czy raczej boi się obcych. Właściciel kuleczki odpowiedział, że pewnie ale on ma pchły i jest brudny, więc może lepiej nie. Czesał go jak się okazało jeśli tylko miał okazję połamanym grzebykiem ale to było za mało żeby utrzymać psa w czystości. Odpowiedziałam, że pchły mi nie straszne bo mam własnego psa ponadto mam ze zwierzętami do czynienia w pracy, w gabinecie więc jeśli się zgodzi to muszę kulkę wymiętosić. Stefanek okazał się być pieszczochem skorym do lizania po rękach, więc pojechałam późniejszym autobusem. Jak już wspominałam czasem podróżowałam z psem. Wtedy były ochy i achy jaki piesek gładki i czyściutki oraz mizianie, co bardzo mojej suczy odpowiadało. Kilka razy trafiło się tak, że Morfina miała możliwość spotkania Stefanka ale chociaż piesek był młody to szybko przerosła go różnica gabarytów i przywitać się owszem ale na zabawę ochoty nie miał. Z czasem coraz rzadziej jeździłam przez Katowice ergo coraz rzadziej spotykałam mężczyznę i jego psa. W dalszym ciągu muszę załatwiać pewne sprawy i podróżować ale nie jest to już tak częste i składa się raczej do max 2 razy w tygodniu. Ostatnio udało mi się jednak spotkać bezdomnego ponownie. Podeszłam i entuzjastycznie spytałam czy psiak na patrolu. Mężczyzna automatycznie posmutniał, więc obawiając się najgorszego spytałam czy wszystko w porządku i czy psu nic się nie stało. Miałam wizje potrącenia przez samochód albo kradzieży lub otrucia. Usłyszałam jednak:
- Chcą mi go zabrać. Bo nie mam pieniędzy żeby mu zapewnić najlepsze warunki. Pewnie gdzie indziej miałby lepiej i pewnie powinienem im pozwolić ale ja wtedy będę sam. – Zamurowało mnie i nic z tego nie rozumiałam więc chcąc wyciągnąć więcej informacji kontynuowałam:
- Ale kto chce go zabrać? –
- Jakieś stowarzyszenie. Przyszli ze strażą miejską, bo ktoś zadzwonił że przetrzymuję psa w złych warunkach i wykorzystuję go do żebrania. To nieprawda. Wtedy go ze mną nie było to nie mieli kogo zabrać ale oni na pewno wrócą, bo wracali już kilka lat wcześniej ale wtedy odpuścili. Teraz chyba nie odpuszczą – patrzyłam jak dorosłego mężczyznę zalewa bezsilność – i co ja mam zrobić? Przecież jak będą go chcieli odebrać siłą to go odbiorą –
Kompletnie nie widziałam co mam odpowiedzieć więc powiedziałam, żeby się nie martwił i że sprawdzę parę rzeczy, np. czy to w ogóle jest legalne. Przekopałam internet i natknęłam się na podobne akcje min. z Paryża. Okazuje się że prawo nie jest do końca jasne. Straż miejska lub policja może w dowolnym momencie odebrać zwierzę, jeśli stwierdzi wobec niego nadużycia lub niemożliwość zadbania o jego dobrostan w stopniu odpowiednim. Pies nie posiadał książeczki zdrowia ani aktualnych szczepień, więc może być traktowany jak pies bezpański, również z tego powodu że jego właściciel nie ma domu. Tym samym może być przewieziony do schroniska, jednakże sytuacje bezpańskich zwierząt rzadko interesują policję czy straż miejską. Musiał być ku temu jakiś powód i komuś musiało bardzo przeszkadzać, że bezdomny ma psa. Psiak był bardzo przywiązany do mężczyzny który starał się mu zapewnić jak najlepsze warunki. Od zabrania psa w takiej sytuacji można się odwoływać. Nie oszukujmy się jednak ten człowiek nie miałby za wielkich szans, zwłaszcza że w grę włączyło się jakieś stowarzyszenie. Postanowiłam podzielić się informacjami przy następnej wizycie w Katowicach i przy okazji podpytać o to stowarzyszenie, może chociaż pamiętał jak się przedstawili. Jednak nie udało mi się na niego natknąć przez 2 tygodnie aż w końcu zobaczyłam go siedzącego na chodniku w cieniu niedaleko dworca. Podeszłam i zaczęłam mówić jak wygląda sprawa i że jeśli będą się upierać tylko o szczepienia i książeczkę to można to załatwić, ostatecznie pieniądze jakoś uzbieramy. Spytałam czy pamięta może nazwę organizacji czy tam stowarzyszenia które z nim rozmawiało, bo jeśli tak to można je sprawdzić i…. tu przerwałam swój wywód ponieważ mężczyzna płakał. Usłyszałam, że to już bez znaczenia. Złapali psa, wpakowali do klatki i czytając mu jakieś kodeksy i artykuły zabrali skomlące zwierzę mówiąc na odchodnym, że tak będzie lepiej. Mężczyzna starał się uśmiechnąć co wyszło bardziej jak grymas i powiedział:
- Może będzie miał lepszy dom. Taki z regularnymi posiłkami, dużym podwórkiem, szamponem, zabawkami. Może będzie spał w łóżku. Nie będzie na niego padało, bo będzie w domu –
- Może się Pan odwołać. Można napisać taki dokument tylko potrzebuję nazwę tej organizacji, może nazwisko strażnika miejskiego który wtedy był albo chociaż jakiś kodeks na bazie którego zabrali pieska –
- Może tam będą inne psy albo dzieci. Będzie miał się z kim bawić –
Czułam ze ktoś znowu niesie wiadro cebul.
- Może go Pan jeszcze odzyskać, może nie był zabrany do końca legalnie, trzeba to sprawdzić, chyba chce Pan o niego walczyć? –
- Żeby walczyć trzeba mieć czym a ja już nie mam nic.– 
Wiadro się zbliżało.
- No nie może Pan się poddać. Na pewno da się to wszystko odkręcić.-
- Powiedzieli, że będzie mu tam lepiej. Znajdą mu dom prawda? Taki prawdziwy dom.- 
I co mu miałam odpowiedzieć? Że nie wiadomo kto go zabrał i czy zapewni mu właściwą opiekę? Że trzeba mieć nadzieję, że jeśli nie znajdą mu domu to go nie uśpią? Tego nie mógł usłyszeć, więc tylko przytaknęłam i powiedziałam, że pewnie tak. Jak totalny tchórz. Nie mając już nic do powiedzenia zaczęłam odchodzić zła na siebie, że nie potrafię wyciągnąć z mężczyzny informacji i zmusić go do podjęcia próby odzyskania psa. Wtedy usłyszałam za plecami słowa powiedziane bardziej do siebie niż do mnie.
- Teraz już jestem całkiem sam. -
Wiadro się przewróciło i to prosto na mnie.
Od kilku tygodni nie widziałam tego człowieka. Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku i że jednak uda mi się go nakłonić do zmiany decyzji i przypomnienia sobie czegokolwiek.
Miałam się tym tutaj nie dzielić ale postanowiłam to zrobić, bo może jeśli historia dotrze chociaż do części osób zobaczą one jak łatwo można złamać człowieka, kierując się tylko dobrem jednej strony.
Może osoby odbierające psa miały rację. Staram się patrzeć po obu stronach barykady ale jak na razie widzę tu tylko jeden wielki absurd. Absurd odbierania zwierzęcia osobie, która mimo braku środków traktuje je z miłością i opiekuje się nim jak może, podczas gdy miliony bezpańskich psów i kotów biega sobie w najlepsze po ulicach i nikt się tym nie interesuje. Wiele zwierząt jest bitych i przetrzymywanych w skrajnie złych warunkach i odebranie wtedy zwierzęcia jest trudne a sprawy potrafią ciągnąć się latami. Tylko dlatego, że właściciele maja pieniądze żeby się bronić. Niektóre społeczności romskie wykorzystują szczeniaki do wyżebrania większej ilości pieniędzy, bezczelnie się nimi wymieniając lub biorąc nowe kiedy tamte podrosną ale to pozostaje bezkarne. Nielegalne fermy, kłusownictwo, przetrzymywanie dzikich zwierząt w za ciasnych klatkach cyrkowych, często brutalna tresura, testy na zwierzętach, nielegalne walki psów czy kogutów, znęcanie się nad zwierzętami, przewóz z naturalnych środowisk zagrożonych gatunków… a tym ludziom najbardziej przeszkadza bezdomny z psem. Wstyd. Po raz kolejny wstyd mi za ludzkość. Jak ktoś mi powie, że w dzisiejszych czasach człowiek jest człowiekowi równy i ma takie same prawa, to może niech się najpierw zastanowi czy to aby na pewno prawda.

4 komentarze:

  1. Czytając ten post wylałam morze łez. Jestem z Katowic chociaż 10 lat mieszkam już nad morzem. Chyba widziałam tego Pana jak wychodziłam z dworca. Mama kiedyś zawiodła mu koce i jedzenie dla niego i psiaka. Nie wiem czy mówimy o tym samym panu. Wiem że też dałam mu kiedyś 100 zł. do ręki bo byłam z malym dzieckiem i nie miałam jak zrobić zakupów. Szkoda że Stefana zabrali :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i płaczę. Kocham mojego psa miłością przeogromną, nie wiem co by było gdybym go straciła..Jestem z Bytomia, czesto przejdżdzałam przez Katowice. Może spróbujemy zrobić jakąś zbiórkę na Facebooku? Trzeba temu mężczyźnie jakoś pomóc..

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam i płaczę. Kocham mojego psa miłością przeogromną, nie wiem co by było gdybym go straciła..Jestem z Bytomia, czesto przejdżdzałam przez Katowice. Może spróbujemy zrobić jakąś zbiórkę na Facebooku? Trzeba temu mężczyźnie jakoś pomóc..

    OdpowiedzUsuń
  4. Koło mnie chyba też ktoś postawił wiadro z cebulą... ;( okropnie smutna historia.

    OdpowiedzUsuń