Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Łatek

Sytuacja miała miejsce 3 lata temu. Moja kuzynka mieszka z rodziną na totalnym zadupiu. Niewielki dom, środek lasu, totalna cisza, jelenie pod oknami, robactwo, słowem terror cywilizacji a dla mnie raj na ziemi. Jako że miała dość natury, postanowiła na wakacje przenieść się do zgiełku miasta, nawet tak niewielkiego jak nasze. Postawiony jej jednak został warunek - ma ze sobą zabrać psa. Jako że nie mieszkam sama, spytałam reszty domowników czy na tydzień dałoby radę zmieścić na tym metrażu jeszcze jedno bydlę. Nie znałam dokładnego opisu psa, nigdy też go nie widziałam ale z opisu kuzynki wynikało, że należał do tych sporych. Nie spodziewałam się ujrzeć niczego większego od owczarka. Jakże się myliłam. W drzwiach stanęła kuzynka, walizki, a tuż za jej plecami na smyczy która dla mnie wyglądała bardziej na linkę holowniczą stał niedźwiedź, tylko że bez futra.
- No cześć -
- Mój Boże co to jest?! - wypaliłam, wskazując na twór za jej plecami.
- Mówiłam, że duży -
Natomiast za swoimi plecami usłyszałam dźwięk wiertarki z rozładowanym akumulatorem. To był zduszony krzyk mojej matki. Kuzynka widząc reakcję, przylgnęła z oczami szczeniaka do drzwi:
- Ciociu ja Cię błagam, to tylko tydzień, on jest grzeczny, on właściwie ciągle śpi, a jak nie śpi to je -
- I tego się właśnie obawiam - rodzicielka uważnie lustrowała psa, w głowie mając zapewne wizję siebie na psim talerzu. Spojrzałam jej w oczy. Krył się w nich strach. W moich ona zapewne ujrzała serduszka.
- Ale gdzie to to będzie spało? Zajmie całą podłogę. Paulina, gdzie Ty go chcesz umieścić? -
Nie słuchałam. Byłam już przy psie, ugniatając fałdki na jego czole i bawiąc się uszami. Mama westchnęła i czując swoją przegraną odparła:
- No dobra już. Wprowadź tego potwora bo się jeszcze sąsiedzi wystraszą -
W mieszkaniu moja sucz dopadła do psa i zaczęła zapraszać go do zabawy. Pies jednak tylko pomerdał leniwie i rozłożył się w przedpokoju. Całym przedpokoju. Morfina nie widząc innego rozwiązania problemu braku miejsca na kafelkach, położyła się na nim. Sprawa metrażu była więc załatwiona. Podczas gdy rodzicielka rozmawiała z moją kuzynką, ja robiłam psu zakładki z fafli i byłam już przy czwartej, kiedy usłyszałam że pies ma na imię Łatek. Obeszłam psa, który był jednolitego, brązowego koloru i z pytajnikami w oczach skierowałam wzrok na kuzynkę.
- Nie patrzcie tak na mnie. Dostaliśmy go jak miał pół roku od jakiegoś wiejskiego chłopa, który go nazwał po poprzedniku. Facet twierdził, że mu się nie nadaje do pilnowania posesji -
Spojrzałam na psa, który pochrapywał oraz na sukę, unoszącą się w rytm jego oddechów na jego boku. Jakoś mnie to nie dziwiło.
- Nigdy nie miał kontaktu z psami ani ze zbyt wieloma ludźmi i nie byliśmy pewni jak zareaguje. Wiecie w środku głuszy ciężko o jakieś zwierzęta co by się chciały z nim bawić. Na wiewiórki i zające nawet nie spojrzy, bo mu się nie chce a sarny się go boją -
Z dalszej rozmowy wynikało, że pies jest w typie Mastiffa angielskiego i naprawdę jest leniwy do granic możliwości, mimo że ma dopiero 3 lata. Gdyby mógł tylko by jadł i spał (utożsamiałam się z nim), oraz że ma lekkie problemy z chodzeniem na smyczy (nie rozróżniał kiedy ma skręcać i po prostu szedł prosto dopóki się go nie nawróciło siłą), jako że u siebie hasał sobie goły i wesoły w samej obroży. Kuzynka wpadła na pomysł, że szelki będą idealnym rozwiązaniem dla 100-kilowego Łatka. W te szelki spokojnie zmieściłabym się razem z moją kuzynką i jeszcze byłby luz. Starałam się jej wytłumaczyć, że to nie jest najlepszy pomysł ale nie słuchała. To doprowadziło do naszej zguby.
Pewnego pięknego wieczora wybrałyśmy się na spacer. Ja ze swoją suką, kuzynka ze swoim niedźwiedziem w szelkach i na lince holowniczej. Po drodze ludzie rozstępowali się przed nami jak morze przed Mojżeszem. Łatek człapał leniwie, szukając już miejsca gdzie by się mógł położyć i zasnąć (dopiero wyszłyśmy, marsz trwał jakieś 6 minut). Na jeden jego krok moja sucz robiła 3. Nie znalazł się ani jeden śmiałek, który chciałby go pogłaskać. Raz tylko podbiegł do nas ujadający, mały jegomość, którego właściciel nie zauważył sytuacji i nie zapiął psa na smycz. Morfina odważnie schowała się za mną, natomiast Łatek schylił łeb, powąchał wypierdka, zamerdał dwa razy i podjął marsz dalej, o mało nie miażdżąc łapą pieska, po którego już biegł spanikowany właściciel. Po pół godzinie pies zwalił swe cielsko na środku pagórka i udając trupa stwierdził że dalej to sobie możemy iść same a on poczeka. Jako, że nie miałyśmy sił ani go pociągnąć ani skulać zarządziłyśmy postój. Moje ADHD biegało za badylami, niosąc w pysku po 4 na raz, natomiast Łatek z właścicielką siedzieli na pagórku. Parę razy sucz zahaczyła łapami o psa i przekoziołkowała w dół, po czym podniosła się i lekko skołowana dalej szukała kijków. Łatek zdawał się nawet nie zauważać, że coś na niego przed chwilą wpadło i nie przerywał sobie drzemki takimi błahostkami. W końcu udało nam się go zmusić do dalszego marszu i pies z wielkim niezadowoleniem ruszył dalej. Mijaliśmy właśnie zakręt w drodze powrotnej, kiedy pies wyrwał się mojej niczego nie spodziewającej się kuzynce i zaczął patatajać w stronę srebrnych koszy na śmieci, które widniały na horyzoncie. Stałyśmy osłupiałe a pies nabierał prędkości. Łatek nigdy nie widział akurat takich pojemników i coś w jego mózgu kazało mu zrobić sobie z nich kręgle. Puste (na szczęście) kosze poprzewracały się pod wpływem impetu a pies nawet nie zwalniając, wziął zakręt i ruszył w naszą stronę. Ziemia drżała jakby biegł po niej co najmniej nosorożec. Nie wiem, co sobie myślałam ale podałam kuzynce smycz z rozradowaną suką i stanęłam w pozycji zapaśnika sumo, gotowego przyjąć cios. Chciałam zatrzymać psa (moje ówczesne 75 kg vs jego 100 kg) ale moja pewność siebie malała proporcjonalnie do dystansu jaki został mu do pokonania. Zaczęłam się wycofywać ale decyzja została podjęta za mnie kiedy uderzył we mnie ten rozpędzony meteoryt a ja znalazłam się na ziemi, widząc ciemność... po chwili gwiazdy,,, a chwilę potem moją babcię. Kiedy ponownie ujrzałam przewijające się chmury, na plecach i karku czułam przyjemne smyranie trawy. Na nodze było mi lekko. Mój lewy but pojechał na wakacje ale w tamtym momencie nie przejmowałam się tym wcale. Ktoś krzyczał w oddali a ja sunęłam wśród chmur z wyciągniętymi nad głową rękami. Po chwili oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę, że zdążyłam złapać za smycz i teraz jadę wesoło, stylem grzbietowym po trawie z dość sporą prędkością, ciągnięta przez Łatka, który przymierzał się właśnie do zakrętu.
- Paulina puść smycz! -
Puściłam. Smyranie ustało a chmury zwolniły, jednak but dalej nie znajdował się na nodze. Rozejrzałam się. Kuzynka stała na horyzoncie z moją wyrywającą się suką a Łatek kosił właśnie sobą jakieś krzaki. To mogłoby mnie zaboleć. Czułam się dziwnie ale kości wydawały się być w całości. W każdym razie postanowiłam nie ryzykować i jeszcze trochę poleżeć. Całą sytuację widział pewien łysy, napakowany jegomość. Wyglądał na takiego co to na śniadanie pochłania 20 jajek, a potem siłownia i shake energetyczny. Biceps miał jak ja dwa, więc czując się w obowiązku pomóc, krzyknął że zatrzyma psa. Żałowałam, że nie mam przy sobie popcornu. Mężczyźnie udało się złapać za smycz, którą ja puściłam i począł surfować po trawie, orząc nogami ziemię i zostawiając za sobą dwie piękne bruzdy. Koledzy jegomościa najpierw pokładali się ze śmiechu ale w końcu postanowili pomóc koledze na nartach wodnych (tylko że bez nart i wody) w niedoli i również rzucili się na smycz. Pies znacznie zwolnił ale nie zatrzymał się całkowicie, mimo że ciężar na smyczy kilkukrotnie przekraczał już jego własny. W końcu siły opuściły Łatka i usiadł, ciężko dysząc. Na pysku malowało się zadowolenie. Kuzynka podbiegła do psa, po drodze zostawiając przy mnie sukę, która położyła się koło mnie myśląc, że to pewnie jakiś rodzaj zabawy. Kuzynka zaczęła przepraszać mężczyzn, wciąż nie mogąc wyjść z szoku. Tłumaczyła, że pies nigdy nie biegał za piłkami, wiewiórkami, czymkolwiek i nie wie co mu odbiło. Mężczyźni zrobili dobrą minę do złej gry, otrzepali się, poklepali psa po łbie i poszli, machając do mnie wciąż leżącej na trawie, kilka metrów dalej. Do tej pory nie wiemy, dlaczego pies postanowił się przebiec. Nigdy wcześniej ani jak mi wiadomo nigdy później nie wywinął takiego numeru. Kiedy wróciłyśmy do domu, wyglądałam mniej więcej jak po spotkaniu z kosiarką (ale buta znalazłam). Kuzynka już nie przyjeżdża do nas z psem. Mimo wszystko szkoda, mnie się tam kulig przyjemnie wspomina.

3 komentarze:

  1. Świetnie piszesz :) Uśmiałam się :D ja z moimi 47kg bałabym się stanąć obok tego psa w obawie, że zmiecie mnie ogonem z powierzchni ziemi... :P

    OdpowiedzUsuń